Skocz do zawartości

Pendergast

Użytkownik
  • Postów

    12
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Pendergast

  1. Zdecydowanie... tak jakby się walczyło z tsunami Trudno mi ocenić co w było skutkiem, a co przyczyną. Próbuję... czekam na termin. Grunt, że wiem, że co by się nie działo to dam radę. Byłem w środę u psychoterapeuty... wartościowa sprawa, od września zaczynam regularne wizyty (u innej osoby, tu jest lista oczekiwania na ponad rok).
  2. Nie, absolutnie nie jest mi potrzebna, napisałem to raczej żartem. Jest jak jest, nie będę ustawiał życia pod eks, bo to absurd.
  3. W punkt... Mr Nice Guy... to ja. Dlatego właśnie planuję terapię. Osiągnąłem chociaż tyle, że wiem mniej więcej na czym polega problem i nie zaprzeczam. Hobby mam, szukam też nowych.
  4. Zgadza się, to był jeden z argumentów - za darmo nie mieszkam, partycypuję w kosztach. Tak, czekam na rozpatrzenie. Podwójnie w tym sensie, że alimenty to połowa całkowitych kosztów utrzymania syna (jedzenie, ubranie, szkoła itp.). A to co chcę ja mu kupić (czy z nim wyjść/wyjechać) już się nie łapie. A jak jechał na kolonie to już było do mnie pytanie czy bym nie dołożył połowy (dołożyłem jedną czwartą), a sam też z nim wyjeżdżałem, 100% mój koszt rzecz jasna.
  5. Ja też się cieszę, że tu trafiłem Postaram się pomagać, bo najzabawniejsze jest, że z zawodu jestem psychologiem... z tym, że uczącym innych, nie pracującym z klientami/pacjentami. I tym samym jestem żywym dowodem, że wiedza na nic jak chodzi o samego siebie Pełna zgoda. Całą masę! W mojej historii te różne jazdy jakie miały miejsce sprawiły, że wszelkie ciągoty do eks zniknęły całkowicie. Więc za to jestem jej wdzięczny, bo sama pomogła mi zacząć nowy rozdział. Kiedy się wyprowadziła opadł ze mnie taki stres, że hej... ponad rok walki, starań, kombinowania... to męczy człowieka. Więc moje problemy to nie trudność z odcięciem się od tego co było, ale obawa o to co przede mną... a na to wpływu nie mam (poznanie kogoś to loteria). Kumpli mam mało... czas dla rodziny zabierał za dużo, mój błąd. Oczywiście się dowiedziałem przy rozwodzie, że brak znajomych to też była moja wina Ale może w tym mi właśnie pomoże to forum Teraz sam decyduję o sobie, mam więcej czasu, staram się rozwijać prywatnie i zawodowo. Kwestia mieszkaniowa mnie trochę kłuje, wolałbym bym być na swoim, ale mnie na ten moment nie stać... A mieszkanie samemu to z kolei większe ryzyko deprechy, jak się nie ma do kogo odezwać.
  6. Czytałem Twoją historię... i nie raz miałem poczucie, że mieliśmy podobną "przygodę".
  7. Długo się nad tym głowiłem... na to by wyglądało, ale musiałaby się nieźle kryć, też przed synem, bo coś by powiedział. Więc... wydaje mi się, że nie, ale nie zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Na pewno dobrze by to wyjaśniało wiele spraw. Na ten moment to już i tak nie ma znaczenia. Staram się robić to co piszesz, nie mam parcia na związek - wolę być sam niż wpakować się w jakieś gówno. Choć czasem samotność doskwiera.
  8. Ha... sam się zastanawiam... nawet chyba nie białorycerstwo, po prostu dobrze nam wtedy było razem... ale jak się nad tym zastanowić na spokojnie, to się dałem wkręcić, eks jest spoza Warszawy, więc dostała miejsce do zamieszkania, potem robiła dzięki mnie studia podyplomowe ze zniżką... aż chyba w końcu uznała, że więcej nie wyciśnie. Moją główną wadą jest to, że za mało walczę o samego siebie, bardziej staram się dbać o innych, więc na tym pojechałem... czyli jednak białorycerstwo
  9. W momencie rozprawy to było 38%, teraz jest minimalnie lepiej, bo zawalczyłem o siebie w pracy (jakiś bonus z całej sytuacji). I żeby było jasne - nie chodziło mi nigdy o wymigiwanie się od płacenia, to mój syn i sprawa jest jasna. Ale uważam, że kwota była za duża (ponad tysiąc zł), wyliczenia wzięte z kosmosu, plus duże mieszkanie wynajęte przez eks (za co sędzina ciut obniżyła alimenty w stosunku do tego, co chciała eks). A jak ja coś kupuję synowi, czy z nim jadę, to oczywiście muszę płacić sam... czyli podwójnie.
  10. Witam Bracia, zarejestrowałem się jakiś czas temu, długo zwlekałem z opisaniem swojej historii, nie jestem type zwierzającym się... ale może czasem warto. Inna sprawa, że po lekturze Świeżakowni widzę, że moja sytuacja jest dość typowa. Miejscami do bólu typowa. Krótko mówiąc, ja 35 lat, ex rok młodsza, związek ze studiów, rozwód po 12 latach małżeństwa, z inicjatywy żony. Syn, 10 lat - tu moje wielkie szczęście, że mam z nim super kontakt, a ex nie utrudnia sprawy (miała kilka dziwnych akcji, ale chyba już jej przeszło). Nie było raczej po jej stronie kogoś innego, choć jak opisywałem sytuację znajomym, to wszyscy pytali o to na pierwszym miejscu. Ale raczej by się wydało. Mieszkaliśmy z moimi rodzicami, co było wygodne da obu stron, choć niestety nie była to pełna niezależność (wspólna kuchnia, lazienka). Przy rozwodzie oczywiście oberwałem, że to moja wina, że się nie wyprowadziliśmy - i fakt, może był to błąd, z tym, że nie było nas stać na wyprowadzkę. Żona nigdy nie miała stalej pracy i nie chciała jej szukać - nie jest tak, że nie pracowała, ale np. miała wypłaty 10 miesięcy w roku (i to niskie), co nie sprzyja zdolności kredytowej, ani podejmowaniu ryzyka. Sytuacja dziwna, bo kasa w sumie na życie była, ale brak było finansowej stabilizacji, żeby myśleć o samodzielności w dużym mieście. Ja pracowałem na uczelni więc kokosów z tego też nie było. Przez ponad 10 lat było ok, żadnych większych kłótni, zgodność, wspólne patrzenie w przyszłość, aż tu nagle w 2016 pstryk... żona stała się inną osobą, inne cele, plany, okazywana coraz bardziej pogarda, odsuwanie mnie na boczny tor, nowe psiapsiółki (z czego wiele rozwódek). Nagła potrzeba zupełnej samodzielności. Pretensje, kłótnie, do dziś nie wiem o co tak naprawdę. Przez ponad rok spalałem się, żeby sytuację ratować, ale nigdy nie było dość dobrze, zawsze coś nie tak, mogłem zrobić 100 na plus, ale 101-sza była na minus i przeważała sprawę. Frustracja... ciężki czas dla mnie. Pojawiły się jakieś oskarżenia, że mam kochankę (a nigdy mi to nawet przez myśl nie przeszło), masa innych nagle wywlekanych spraw (jak to od lat wszyscy w moim domu nią gardzili). Jazda zupełna. Nie wykluczam, że było też nagrywanie naszych rozmów, kłótni. Pozew złożony bez orzekania o winie to było kilka stron pomyj na mój temat, prawniczka była zdumiona, mówi, że nigdy nie widziała czegoś takiego. Sąd dołożył mi kosmiczne alimenty... i po małżeństwie. Problem jaki mam to to, że nasłuchałem się o sobie tyle złych rzeczy, i naczytałem w tym pozwie, że sam już nie wiem, co naprawdę było, a co nie było moją winą. Sam już sobie nie ufam... Może faktycznie jest ze mnie kawał egoistycznego sukinsyna... Jasne, że nie jestem ideałem, miałem różne dołki psychiczne z uwagi na sytuację w pracy, wiele lat chciałem zmienić robotę, ale jak żona nie miała etatu ani wysokich zarobków, to starałem się wytrwać, żeby nie ryzykować sytuacji finansowej rodziny. Al... nie zdradzałem, nie mam nałogów, starałem się jak mogłem, żeby wspierać żonę w każdej sferze (choć oczywiście ona uważała w pozwie inaczej). Fascynujące było dla mnie jak w pozwie a potem w sądzie potrafiła wszystko co według mnie było dobre odwrócić i wskazać jakąś moją winę, słabość, czy nawet - przemoc ekonomiczną (co mnie do dziś śmieszy, mieliśmy współlne konto, miała pełen dostęp - ale przemoc, bo miałem czelność martwić się o finanse, bo starałem się śledzić nasze wydatki, jak nam z miesiąca na miesiąc ubywało na koncie). Także taki los... w sumie finał dla mnie nie najgorszy (minus to duże alimenty, trafiłem na sędzinę z piekła rodem, wszystkie wyliczenia ex łyknęła, moje uwagi zignorowała). Mieszkam teraz sam z rodzicami, auto wspólne sprzedałem, podzieliłem kasę. Po raz pierwszy od wielu lat nie jestem zmotoryzowany i odkrywam uroki komunikacji miejskiej. Niby jakoś ciągnę, mam lepsze i gorsze dni, ale z nadzieją na przyszłość marnie. Boję się angażować, ryzykować po tym jak włożyłem w związek wszystkie siły a i tak dostałem po dupie (miałem po rozwodzie krótki związek, niestety nic z tego - ale dziewczyna fantastyczna i złego słowa o niej nie mogę powiedzieć - to mi dało chwilowy skok nadziei na przyszłość, ale już po ptakach). Sklejam jakoś swoje życie, grunt, że relacja z synem jest - i na tym się skupiam. Rozważam psychoterapię, bo może mi to jakoś pozwoli uzyskać jakiś lepszy grunt pod nogami.
  11. Pendergast

    Dziń dybry!

    Witam wszystkich! Trochę już poczytałem forum... jako mężczyźnie po rozwodzie trochę mi się teraz przestawia i porządkuje w głowie... Cieszę się, że tu trafiłem
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.