Bracia, chyba się pogubiłem... czasem leją mi się łzy.
Mam 24 lata, od 5 lat pracuję na pełny etat, 3 zmiany. W zasadzie gdy tylko skończyłem szkołę, poszedłem do pracy i tak już zostałem.
Generalnie mam wszystko, o czym inni mogą pomarzyć, nie mam kompletnie żadnych zobowiązań, kredytów, chodzi o to, że wszystko przestało mnie cieszyć. Przyjdę z pracy, coś tam porobię i mam wrażenie, że cały czas marnuję ten czas, że mógłbym go inaczej wykorzystać, ale jak? Inni wolą po pracy leżeć, ja wręcz niecierpię. Muszę codziennie gdzieś wyjść, nawet na miasto.
Mam pasję, tylko tu chyba też się powoli wypalam i coraz mniej mnie ona cieszy... Rok temu rozstałem się ze swoją w zasadzie pierwszą na poważnie partnerką. Wydaje mi się, że od tego momentu wszystko zaczęło się psuć w moim życiu. Nie cieszy mnie wyjście na rower, czy jakiś wypad.
A może przez pracę popadłem w depresję? Wszystko trzeba układać pod nią i generalnie ok, nie mam nic do tego, ale mam odłożoną kasę i w sumie nie muszę pracować, bo nie mam rodziny, a obecna kasa spokojnie wystarczy. Często mam myśli po co to wszystko, skoro i tak umrzemy? Może stąd, że niedawno zmarła mi babcia....
Z kolei jak się zwolnię, zaczną się hejty od rodziców... Druga sprawa inni szczęśliwi, w parach, a ja wiecznie sam,
Lubię przebywać samemu, ale np. teraz, potrzeba trochę czułości i wiecie czego... Jak żyć, można coś tu poradzić? Czuję się bezwartościowy.
Wiem, że kobieta szczęścia nie da, czytałem kobietopedię... Pomożecie?