Opiszę co się wydarzyło przed chwilą w klubie. W loży siedziała laska tak 9/10. Sama. Podszedłem, przywitałem się. Zaczęliśmy gadać, ona się broni, będzie Panią doktor w tym tygodniu. Wyjeżdża z miasta do innego, do swojego chłopaka zaraz potem. Tutaj jest z koleżanką która gdzieś poszła i ją zgubiła. Po 10 minutach wyciągnąłem na parkiet. Fajnie tańczy, czuję że zwraca uwagę swoją osobą wśród innych facetów. Obracam, tulę, jednak świadomość o jej chłopaku nieco zniechęca do śmielszych czynów. Po jakimś czasie przeprasza i mówi że idzie poszukać koleżanki i zaraz przyjdzie, żebym poczekał. Za jakiś czas wraca z jakimś kolesiem, moim dalszym ziomkiem i tańczy z nim. Mówię zajebiście potańczą i ją zabieram. Jednak mija godzina a oni nadal razem. Jest 2 w nocy i nadal tańczą, myślę sobie byłem za mało asertywny i mnie olała. Wcześniej wspomniała o książce Gra Neila Straussa i o tym jak jej brak wyrwał laskę na ulicy która teraz jest jego żoną. Żałuję że byłem za porządny, zapewne mogłem ją dzisiaj zaliczyć. W tańcu dawała się przytulać, ale za tyłek nie łapałem z grzeczności. Może powinienem być śmielszy, tym bardziej kiedy ona zna nasze gierki? Stwierdzam że nie ma miłości, że jest czysty rachunek zysków i strat. Taki morał z dzisiejszej bajki.