Skocz do zawartości

SynMarnotrawny

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Profile Information

  • Płeć
    Mężczyzna

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia SynMarnotrawny

Kot

Kot (1/23)

1

Reputacja

  1. Czołem Bracia, Z grubsza mój profil osobowy: 29 lat, robota w korpo, bez zwolnień z WF-u, raczej nie omijany wzrokiem przez kobity, do bólu ugodowy, lubie pogadać nie tylko o pragmatycznych sprawach ale też pofilozofować ale wylewny nie jestem, w domu rodzinnym matka z silniejszym charakterem niż ojciec. Może to być ważne dla narracji. W czasach studiów pierwszy raz spotkałem się, że tak się wyrażę z "Kotonologią". Temat podrzucił mi świetny kumpel, z którym dzieliliśmy zainteresowania i generalnie trzymaliśmy się ze sobą przez całe uczelniane czasy (poza solidnym zgrzytem o kobietę kiedy byliśmy obydwaj zupełnie niekumający czaczy w relacjach damsko-męskich). Starałem się badać coraz intensywniej temat podświadomości, dbałości o zdrowie psychiczne, samoocenę itp. Generalnie ułożyłem w swoim łbie jakąś tam konkretną konstrukcje i myślałem, że jestem dobrze uzbrojony, na tyle dobrze żeby nie wpieprzyć się w maliny. Jest ostatni rok studiów i zaczynam łapać, jak mi się wydaje, dobry kontakt ze swoją przyszłą żoną. Macanki, otwartość, imprezy, jeżdżenie do niej wyskakującym z szyn tramwajem, oraz obnażanie się emocjonalne z myślą, że zostanę rozgrzeszony za wszelkie niedoskonałości charakteru, które posiadam, że spotka mnie festiwal tolerancji i inne takie takie. Jest zajeb*ście: organizuje nam czas, jest motywacja, wiadomo - motylki w brzuszku popieprzają jak szalone. Mam świadomość, że różni nas bardzo dużo no ale przecież myślę sobie (jestem pewien, że ona też), że jesteśmy połówkiem i połówką. Dalej oświadczyny, zapoznanie ze sobą naszych rodziców gdzie nawet bez mikroskopu widać, że charakterologicznie to dość odległe światy, tak jak ja i przyszła żona. No i co? No i takie dojechanie do ślubu i wesela (przy organizacji których udzielałem się niewiele tak jak generalnie w życiu nie jestem wodzirejem-organizatorem, design zaproszeń, kolor miętowy czy turkus, no takie dylematy, do których się nie garnę), ... takie dojechanie do ślubu że żona wyczerpana a ja z wątpliwościami, czy jestem najgorszym ch****, że nie robię więcej. Ślub i wesele, największy stres w życiu, do dziś się zastanawiam jak człowiek jest skonstruowany, że robi tyle rzeczy, które do niego nie pasują, których nie czuję. Myszkę chciałem zadowolić, ale bierność jak się okazuje to najgorsze co można zrobić przed weselichem. Noc poślubna petarda, jakby coś miało odżyć. Miesiąc po ślubie rutynka. Ja dalej nie jestem przekonany czy lepiej brać kredyt czy poczekać, kiedy dzieci, co dalej. Pożyjemy zobaczymy. Żona jako osoba, której zapalają się oczy kiedy widzi ludzi sukcesu, lgnie do takich, daje mi coś do zrozumienia i czeka aż ja stanę się zaradny. Generalnie, że stanę się nagle swoim przeciwieństwem. Generalnie już od jakiegoś czasu nie umiem z nią poważnie rozmawiać o emocjach. Boję się łapania za słówka bo potrafi wypomnieć różnicę w moim zdaniu z tym co mówiłem przed ślubem. Ja jestem tylko tym co słucha. Widzę, że ją to denerwuje ale trudno mi cokolwiek na to poradzić. Jako zdecydowanie słabszy charakter wycofuje się z tygodnia na tydzień. Mijają kolejne dni. Mam dobrą robotę, cenią mnie w niej. Jest mi świetnie. Mogę sobie poczytać ulubioną książkę i dla mnie to synonim szczęścia. Żona ma kłopoty z robotą więc postanawiamy, że przyjdzie do mojej firmy. Dziękują jej po niedługim czasie bo zauważono ją jak w jednym z pokoików ze swoim ziomkiem trzymają się w ramionach. Tutaj przytaczam opis żony. Opowiada mi, bo oczywiście chce być ze mną fair, że te objęcia to po prostu empatia bo ziomek wygadał jej się ze swojej rodzinnej tragedii. Przyjmuje to na wiarę bo wiem, że nigdy nie stroni od takich odruchów empatii. Czasami czuje dyskomfort kiedy pokazuje swoje kokietujące nastawienie nawet przy mnie. Kontynuując... w firmie jesteśmy spaleni bo dramat obyczajowy więc się stamtąd zwijamy. Ja w tym momencie między młotem a kowadłem. Uwielbiam ludzi z którymi pracowałem, czuje presję ze strony żony żebym o nią walczył (nie wiem, może żebym wszedł do pokoju jakiejś szychy i napluł w mordę mówiąc, że to w obronie jej honoru). Do tej pory jej wierzę. Czas robi swoje. Żona zakłada swoją firmę ale jednocześnie ma pretensje, że niewystarczająco jej pomagam w formalnościach itp. Kurde, zaczynam czuć, że chyba nie zadałem sobie wystarczającej liczby pytań co do naszych charakterów. Jak to rokuje i czy będę się w tym dobrze czuł. Kolejne miesiące to plątanina myśli. Okopuje się i w zasadzie nie robię nic poza chodzeniem do roboty. Nie czuje motywacji. Żona próbuje ze mną rozmawiać. Przypomina, że KIEDYŚ mówiłem, że zgadzam się z tym, że w związku najważniejsza jest rozmowa. To czemu kurka wodna z nią nie rozmawiam. No kurwa dalej się zgadzam, że bez rozmowy ani rusz, ale nie potrafię się przełamać, dosłownie czuje, że weźmie w obroty każde moje zdanie i przerobi pod gradem swoich, zawsze najważniejszych argumentów. W końcu pojawia się psychiatra a dalej psycholog. Wolałbym przemilczeń ten temat bo psycholożka już na zawsze rujnuje moje zdanie o tym fachu. Radzi mi, żebym modlił się do swoich aniołów, myli mnie z innymi pacjentami i dopełnia wszystkiego robiąc testy osobowości, z których wynika, że jestem typem przodownika-generała, który dominuje. No kurw* śmiechłem. W końcu po kolejnych dniach przeleżanych na kanapie bez poprawy sytuacji pakuje swoje szpargały i wyprowadzam się. Miesiąc za miesiącem, obwinianie siebie, tłumaczenie wszystkiego w swoich myślach by w pełni przypisać winę sobię, czuję się jak wydmuszka. Początkowo żona sugeruje żebym w pozwie wpisał że wina obopólna ale się rozmyśla i prosi o to żebym wziął ją na siebie. Ja się zgadzam. PO wyprowadzce staram się jakoś wspomóc żonę dokładając się do jakichś małych wydatków bo przecież jak powiedziała teściowa, żona przeze mnie musi ciężko harować. Cały przekaz od teściowej to: jak mogłeś to nam wszystkim zrobić, wszystkich zawiodłeś, naraziłeś na stres i koszty i nie umiesz spojrzeć teraz w oczy. Chodzi o to, że nie umiem, związałem się z wytrawną graczką po kilku związkach. Dla mnie to był pierwszy poważny. Nie zachowałem żadnej higieny emocjonalnej, żeby mieć jakąś ochronę przed syfem no i równia pochyła. Żadnej energii żeby ratować. Przełom nastąpił kiedy spotkałem wspomnianego na początku Ziomka, który pozwolił mi spojrzeć na wszystko z szerszej perspektywy i dał mi wiarę, że miałem prawo mieć wątpliwości. Przypomniał mi jak jeszcze za dawnych czasów sam przyznawałem że na tę kobietę trzeba uważać, że ostrożnie, że lubi okręcić wokół palca. No wiecie hue hue myślałem, że ludzie się zmieniają Z tego co widzę żona ma już bad boya i układa sobie życie na nowo a ja wychodzę z emocjonalnej dupy. Za chwilę rozwód, nie mamy dzieci, mieszkanie wynajmowaliśmy i za wiele hajsu nie nakręcilimy więc mam nadzieje, że pójdzie bez komplikacji. Także tego samcy. Miło wrócić na forum bo kilka lat odsunięcia od siebie podstawowych zasad dbania o swoją psychę sprawiło, że żyłem jak we mgle, nie pamiętając co kiedyś uznawałem za fundament swojego życia. Poodsuwałem od siebie z pomocą narzekań żony ("bo oni wszyscy się zmienili, już za nimi nie przepadam") ludzi, z którymi dobrze się czułem i na których wsparcie mogłem liczyć. Żadnego kierwa kompasu, motywacji, konkretnego celu, taki marazm że ja pierdziele. Jako przykład numer 48647534378368 mówię Wam, dbajcie o siebie. Jak nie będzie pewności siebie, szczęścia zależnego tylko od Was samych to silniejszy charakter Was przytłoczy. Pozdrawiam!
  2. Uszanowanie dla Wszystkich. Miałem kilka lat przerwy w kontakcie z forum i niestety się to zemściło. Czas znowu być czujnym.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.