Witajcie,
jakoś trudno mi jest o tym pisać, lecz nigdy nie miałem dziewczyny, zawsze kończyło się na friendzonie.
Jeśli chodzi o wpakowywanie się w tą strefe to można uznać że jestem mistrzem. Bo nie jestem w stanie nigdy tak ułożyć relacji aby być "para" aż stała się to dla mnie obce uczucie.
Ogólnie to z zainteresowaniem kobiet nie miałem problemu, niektóre widziały we mnie kolegę, a niektóre może chciały coś wiecej.
Odnośnie mnie to z wyglądu jestem taki dość średni gościu, za to jestem wysoki, i mam spore spektrum zainteresowań, więc w życiu się nie nudzę(Z racji że jestem osobą dość introwertyczną kumpli też zlewałem)
Co do różowych, to zazwyczaj te którym się podobałem zlewałem, natomiast jak zaczeły mnie interesować to chciałem z nimi pisać non-stop. Można rzec że nagle stawała sie dla mnie najważniejsza, niby na początku wszystko było fajnie, wspólne umawianie się na jakieś tam spotkania, lecz nagle ucinanie powoli kontaktu (z jej strony), wszystkie shit testy oblewałem śpiewająco, byłem na każde zawołanie. No i spotkania w kilka osób gdzie adorowany przez nią już był ktoś inny. Z różowymi dla którym byłem koleżką tak samo wyglądało, lecz bez tej otoczki z początkowym zlewaniem.
W sumie chciałbym się zapytać, czy aby przejść w strefę "związki" trzeba być oschłym cały czas, i ograniczać cały czas kontakt z nimi ?