Skocz do zawartości

Enemy

Starszy Użytkownik
  • Postów

    3044
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    16
  • Donations

    20.00 PLN 

Wpisy na blogu opublikowane przez Enemy

  1. Enemy
    Dzisiaj będzie krótko, prosto i na temat. Na wstępie zaznaczę tylko że metoda obrony, o której piszę działa jedynie w manipulacji w bezpośrednim kontakcie z manipulatorem. Nie przyda się np. do obrony przed wpływem reklamy czy spotu wyborczego. Jednak ma i swoje zalety, największą z nich jest to, że nie wymaga ona znajomości technik manipulacji (które mimo wszystko polecam poznać, tak czy inaczej), jest bardzo uniwersalna.
    Żeby wszyscy dobrze zrozumieli na czym ma polegać ta metoda proponuję przemyślenie następującej sytuacji:
    Mamy sobie „bandziora” który postanowił dokonać napadu ciemną nocą w celach „zarobkowych”. I teraz mamy dwie sytuacje:
    dróżką przechadza się grupa napakowanych dresiarzy z zakazanymi mordami dróżką idzie sobie jeden chudy koleś  
    W której sytuacji istnieje większa szansa że napastnik przystąpi do akcji? Odpowiedź jest na tyle oczywista, że nasuwa się sama. Drapieżnik mając wybór, zawsze wybiera słabszą ofiarę.
    Tak samo jest z manipulacją psychiczną, najłatwiej manipulować człowiekiem:
    z niskim poczuciem własnej wartości – łatwy cel do wyrobienia w nim uczucia zazdrości oraz wyrobienia poczucia że nie może walczyć o swoje, zwyczajnie nie da rady, jest za słaby; jest też dobrym kandydatem na bycie ofiarą fałszywej miłości czy przyjaźni zbyt dobrotliwym, nie potrafiącym odmawiać – łatwo się go wykorzystuje przejmującym się opinią innych – idealny cel do wyrabiania poczucia winy i zaniżania samooceny naiwnym – łatwo go okłamać czy nakłonić do robienia różnych rzeczy, wmawiając mu że to dla niego dobre strachliwym – nietrudno go zastraszyć  
    Uniwersalną metodą obrony przed manipulacją jest zatem nic innego jak przyjęcie postawy asertywnej. Wówczas osiąga się taki efekt, że osoby wyjątkowo toksyczne i wredne, po wyczuciu, że nie mają do czynienia z łatwą ofiarą, trzymają się na dystans, a osoby bardziej „normalne” zaczynają Cię szanować. Ma to przełożenie na wiele dziedzin życia:
    relacje damsko-męskie – modliszki trzymają się z dala (szukają frajerów gdzie indziej), a bardziej „zwyczajne” kobiety trochę się hamują z gierkami, wiedząc że nie przynoszą one zbyt dużych efektów, a mogę tylko wiele zepsuć w relacji relacje z innymi ludźmi ogólnie – znajomi bardziej Cię szanują, nie jesteś chłopcem na posyłki, obiektem drwin itp. różnego rodzaju oszuści i cwaniacy orientują się że tylko tracą swój czas i zostawiają Cię w spokoju, szukają okazji w innych ludziach sytuacje podbramkowe – jest większa szansa że unikniesz złego losu, jeśli sprawiasz wrażenie osoby z którą „nie ma tak łatwo”.  
    Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić
     
    Ok, wszystko jest zrozumiałe, ale jak wprowadzić to w życie? Możesz mi wierzyć, że sam nie jestem w pełni zadowolony z własnej asertywności ale też wiem, że praca nad tą cechą charakteru jest możliwa i z biegiem czasu widać coraz lepsze efekty. Właściwie to nawet dobrze, że prawie nie da się osiągnąć pełni sukcesu, dzięki temu wciąż ma się motywację do dalszego rozwoju.
    Droga do asertywności wiedzie przez poszczególne etapy:
    Musisz dobrze zrozumieć czym w ogóle jest asertywność, a jest czymś pomiędzy uległością i agresją. Obie postawy są równie złe. Uległość stawia Cię w roli popychadła. Natomiast przez agresję zniechęcasz do siebie ludzi i paradoksalnie łatwiej można Tobą manipulować, ponieważ kierujesz się emocjami. Asertywność natomiast oznacza, że szanujesz zarówno siebie, jak i innych ludzi. Zdajesz sobie sprawę, że masz prawo „walczyć o swoje”, starasz się jednak nie ranić innych ludzi, który również przecież powinni mieć takie samo prawo do szczęścia jak ty. Wbrew pozorom przydatna jest empatia. Nie można jej mylić z ciągłym obwinianiem siebie, albo postawą uległą, która karze Ci wierzyć, że twój interes jest mniej ważny od interesów innych ludzi. Zdrowa empatia to po prostu umiejętność zrozumienia drugiego człowieka, przyjęcie jego perspektywy. To z jednej strony usprawnia komunikację interpersonalną, a z drugiej pomaga w kontroli emocji. Wyobraź sobie, że idąc drogą, ktoś wyjątkowo chamsko Cię potracił, zapełnienie jakby Cię nie widział, a cały chodnik był tylko jego. Takie coś powoduje nagły przypływ gniewu. Ale po chwili orientujesz się, że osoba, która właśnie Cię „stuknęła” jest niewidoma. Ta nowa informacja niemal natychmiast powoduje, że złość przechodzi, pojawia się uzasadnienie, teraz wszystko nagle zaczyna mieć sens. Możesz łatwo wykorzystywać ten mechanizm w wielu sytuacjach. Ktoś jest dla Ciebie bardzo niemiły, zaczynasz myśleć że pewnie jest jakaś tego przyczyna, np. spóźnił się do pracy, ma problemy w domu, przyczyn może być wiele, w ten sposób trzymasz nerwy na wodzy. Pozostaje jednak pytanie, co robić z ludźmi, którzy nieustannie są strasznie złośliwi i chamscy bez powodu? Przede wszystkim musisz zrozumieć, że nie ma czegoś takiego jak brak powodu. Wszystko ma swój powód. Jakie są przyczyny charakteru danego człowieka to już pytanie dla psychologów, ty nie musisz się tym głowić, wiedz tylko że powód istnieje zawsze, a taka osoba nie należy do szczęśliwych ludzi. W końcu nikt normalny nie wkurza się na każdego, kto spojrzy na niego krzywym wzrokiem. Zostaje jeszcze kwestia, jak z jednej strony opanować emocje, a z drugiej nie wyjść na frajera, któremu można wszystko powiedzieć i wszystko z nim zrobić? Po prostu, ucinasz temat na spokojnie, np. zdaniem „nie no, jak masz zamiar mnie obrażać to nie będę z tobą rozmawiać, nara…”. I tyle, unikasz niepotrzebnej kłótni i idziesz w swoją stronę. Ważne jest ustalenie swoich zasad – czyli opracowanie swojego systemu wartości i hierarchii potrzeb, jeśli wiesz czego chcesz, masz punkt odniesienia, nie dasz się „skołować”. Jeśli ktoś próbuje wyrabiać w Tobie poczucie winy, weryfikujesz to ze swoim poglądem na sprawę i już wiesz że ta druga osoba zwyczajnie bredzi albo próbuje na Ciebie wpłynąć. Tylko oczywiście, twój system moralny musi mieć jakiś etyczny sens, pozbawiony relatywizmu i racjonalizacji na każdym kroku. Z kolei jeśli dobrze znasz swoje uczucia i potrzeby, nie dasz się wkręcisz w spełnianie nie swoich celów oraz nikt Ci nie wmówi że robisz coś złego, tylko dlatego że jesteś normalnym, zdrowym człowiekiem. Samoocena – coś nad czym trzeba pracować cały czas, pomagają afirmacje, jak również wyznaczanie sobie różnych celów i osiąganie „małych zwycięstw” Nie tłumacz się – jednym z największych błędów który często sam popełniałem, to niepotrzebne odpowiadania na sądy wartościujące innych ludzi, czasem zupełnie absurdalne. Takie coś wprowadza w stan złości i frustracji i właściwie do niczego nie prowadzi, druga osoba wie swoje i już, to ty jesteś „egoistą”, „idiotą”, „chujem”, „fanatykiem”, „nawiedzionym”, „pojebem”, „niedojrzałym emocjonalnie”, „dziwakiem”, „zboczeńcem”, „lewakiem”, „prawakiem”, „faszystą”, „płytkim”, „dupkiem”, „frustratem”, „draniem” itd. Praktycznie nie ma innych przyczyn takiej sytuacji jak próba wywołania poczucia winy, projekcja lub też skrajny egocentryzm. Z tym nie ma dyskusji, po prostu olewać i odmawiać dyskusji gdzie padają ataki personalne. Albo ktoś rozmawia normalnie albo niech leczy swoje kompleksy gdzieś indziej. Uwaga na testy innych ludzi – jak powszechnie wiadomo kobiety często stosują tzw. shit testy, każda książka o uwodzeniu o tym pisze, jednak nie tylko kobiety mają swoje testy. Wszyscy ludzie generalnie testują się nawzajem, sprawdzają na ile mogą sobie pozwolić w relacjach międzyludzkich. Tak robią nawet dzieci w podstawówce. Przypomnij sobie szkolne lata, jak działał taki szkolny łobuz? Stopniowo, najpierw drobne złośliwości i sprawdzanie jak zareaguje ofiara i przechodzenie przez kolejne etapy gnębienia. Nawet „dobrzy” ludzie sprawdzają ile można zdziałać dla siebie. Pożyczył 500 zł? A może pożyczy i 800? A skoro 800 dało radę, to czemu nie 1000? Istotne jest wyznaczanie swoich granic, od samego początku, im wcześniej tym lepiej.
  2. Enemy
    „Co widać i czego nie widać” to tytuł wybitnego dzieła, niemniej wybitnego francuskiego ekonomisty Frederica Bastiata. Ten felieton jednak nie będzie odnosił się tylko do samej ekonomii. Od Bastiata zacznę ze względu na jego wyjątkowo błyskotliwą metaforę przedstawiającą większość ekonomicznych mitów znanych człowiekowi.
     
    Tą metaforą jest tzw. mit zbitej szyby, w klasycznym ujęciu wygląda on tak:
    Pewien chuligan wybija szybę w piekarni i ucieka. Wściekły piekarz wybiega na zewnątrz, ale gagatkowi udaje się uciec. Zbiera się tłum gapiów, którzy z początku współczują piekarzowi straty szyby. Ale po chwili ktoś z tłumu zwraca uwagę, że w sumie nie stało się tak źle, bo przecież będzie to oznaczało zarobek dla szklarza. Zarobione pieniądze szklarz wyda u kogoś innego, ten u kogoś innego i tak ożywi się lokalna gospodarka. A więc chuligan zrobił dobrze, im więcej zbitych szyb tym lepiej (bo w końcu szklarze muszą na czymś zarabiać), dla lepszego rozwoju gospodarczego trzeba zacząć wszystko rozwalać, najlepiej całe miasto...... yyy zaraz, coś tu chyba jest nie tak?
     
    Błąd w myśleniu polega na patrzeniu jedynie na to co widać, przy jednoczesnym lekceważeniu tego czego nie widać, na pierwszy rzut oka. Zbita szyba oznacza zarobek dla szklarza – to widać. Nie widać natomiast straty krawca. Jakiego znowu krawca? Przecież w tej historii nie było o nim mowy. Otóż tak się składa że piekarz chciał tego dnia zamówić nowy garnitur, niestety jednak przez wybryk chuligana pieniądze musiał wydać na nową szybę. Tak więc zysk szklarza = strata krawca. Zbita szyba nie pobudziła gospodarki, po prostu pieniądze przeszły z jednych rąk do drugich, a społeczeństwo zostało bezpowrotnie pozbawione jednego dobra, czyli całej szyby. Trudno uwierzyć, ale takie błędne myślenie nadal głęboko siedzi w ludzkich umysłach. Ilekroć kończą się powodzie albo jakieś konflikty zbrojne, wiele osób podnieca się rozwojem sektora budowlanego nie zdając sobie sprawy, że to jednocześnie strata dla innych sektorów w gospodarce.
     
    Jeszcze ciekawszym przykładem metafory zbitej szyby są organizowane przez rząd programy robót publicznych. Na pierwszy rzut wygląda to tak: "państwo tworzy miejsca pracy" i ludziom się to podoba. Jednak zapomina się o tym, że tego typu programy obciążają społeczeństwo koniecznością podwyższenia podatków lub zwiększeniem inflacji. Gdyby te pieniądze pozostały w rękach obywateli wydaliby je na inne dobra i usługi, tym samym powodując wzrost zatrudnienia w innych branżach. A więc rząd nie tworzy nowych miejsc pracy a tylko przenosi je z jednych gałęzi gospodarki do innych, jednocześnie obciążając podatnika.
     
     
    Oszczędności to samo zuo?
     
    Innym znanym ekonomicznym mitem, jest zamach na oszczędności. „PIENIĄDZE KISZĄ SIĘ BEZCZELNIE NA KONTACH I NIE PRACUJĄ „ tak zakrzyczy niejeden oburzony. Widzi pieniądze u ludzi znacznie bogatszych od siebie, i wyobraża sobie, co on by za nie kupił. Nie widzi natomiast że oszczędności = inwestycje. Jak? Zacznijmy od pytania retorycznego: Czy naprawdę sądzisz czytelniku (lub czytelniczko) że gdyby pieniądze na koncie oszczędnościowym lub lokacie „nie pracowały” to bank płaciłby Ci od nich odsetki? Gdybym był prezesem dużego banku to bym się chyba obraził. Bo banki można oskarżać o różne rzeczy, manipulowanie ludźmi, dodrukowywanie pieniędzy, malwersacje finansowe, no ale żeby oskarżać bank o bycie instytucją charytatywną, płacącą Ci tylko za to, że trzymasz w niej pieniądze, to już grube przegięcie!!! Otóż pieniądze na kontach się nie kiszą. Bank przeznacza je na kredytowanie. Oprocentowanie kredytów jest rzecz jasna większe niż oprocentowanie depozytów, różnica czyli marża to zarobek dla banku. Oczywiście bank podejmuje niekiedy także inne inwestycje. W każdym razie posiadacz konta w banku dostaje część zysku z inwestycji, mniejszą część, ale też jednocześnie nie podejmuje żadnego ryzyka inwestycyjnego, to bierze na siebie bank, który zgarnia resztę.
     
    Jednak oszczędności można trzymać nie tylko w banku. Wzrost oszczędności w społeczeństwie sam w sobie powoduje wzrost inwestycji poprzez dwa silne sygnały dla przedsiębiorców:
    1. Oszczędzanie to nic innego jak odsunięcie konsumpcji w czasie – a więc przedsiębiorcy wiedzą, że należy w mniejszych stopniu inwestować w dobra konsumpcyjne, a w większym w dobra kapitałowe, długofalowe inwestycje
    2. Wzrost oszczędności oznacza zmniejszenie się tzw. preferencji czasowej (miary tego, w jakim stopniu aktualna satysfakcja jest bardziej pożądana od takiej samej satysfakcji w przyszłości) co prowadzi do rynkowego obniżenia się stóp procentowych, przedsiębiorcy i inni inwestorzy uzyskują zatem dostęp do tańszych kredytów
     
     
    Te przeklęte maszyny
     
    Popularnym ekonomicznym mitem jest także mit technologicznego bezrobocia. Od początków rewolucji przemysłowej z początku XIX wieku ludzie z przerażeniem obserwują postęp technologiczny, rzekomo skazujący nas na bezrobocie. Jednak przez ten czas liczba ludności na świecie zwiększyła się niemal 7-dmio krotnie, a postęp technologiczny był ogromny. Skoro zatem „maszyny zabierają nam pracę” to jakim cudem bezrobocie już dawno nie przekroczyło 90%? Mit ten oczywiście również polega na patrzeniu jedynie na to co widać. Przedsiębiorca wprowadza nowe rozwiązanie technologiczne i zmniejsza tym samym zatrudnienie – to widać. Natomiast nie widać od razu tego, że jednocześnie powstają nowe miejsce pracy. Po pierwsze maszyny same się nie zbudują, potrzeba nowych pracowników. Po drugie nowe technologie oznaczają obniżenie się kosztów produkcji. Przedsiębiorca zarabia dodatkowe pieniądze, które może wydać na rozwój swojej firmy zatrudniając nowych ludzi lub wydać je na swoje potrzeby, tym samym pośrednio stwarzając miejsca pracy w innych branżach, bo ktoś te zegarki, samochody, czy ubrania które on kupi musi produkować. Może również odłożyć środki jako oszczędności, wówczas zostaną one zainwestowane w taki sposób jak opisywałem wcześniej. Jeśli wyda pieniądze za granicą, wrócą one do kraju, ponieważ import i eksport dążą do równowagi. Jednak to jeszcze nie wszystko. Rozszerzenie produkcji i obniżenie jej kosztów na skutek rozwoju technologii (które zostaje także podłapane przez konkurencję) prowadzi do obniżenia się ceny produktu. Z tego względu wzrasta na niego popyt, dana branża się rozwija i potrzeba nowych ludzi do pracy. A nawet jeśli niższa cena dobra nie skutkuje wzrostem popytu (czasem tak bywa, zależy o jakim produkcie mówimy) to konsumenci uzyskując dostęp do tańszego produktu zyskują nowe oszczędności, które w jaki sposób by nie były wydane stwarzają nowe miejsca pracy po dokładnie tym samym schemacie jak z oszczędnościami przedsiębiorcy.
     
     
    Co widać i czego nie widać z życiu codziennym?
     
    Miało nie być tylko o ekonomii, będzie więc o życiu. Nieraz słyszymy zdumienie ludzi „czemu ten człowiek popełnił samobójstwo przecież miał wszystko?”. Tymczasem ludzie widzieli go jak jeździł drogim samochodem, chodził z ładna żoną za rączkę i ładnymi, zdrowymi dziećmi. Nikt nie widział jednak jak zgrzytał zębami po nocach, spał po 2-3 godzinny dziennie, czy często sięgał do kieliszka, gdy nikt nie patrzył. Czemu? Może miał długi, może czekał go proces o poważne przestępstwo, może jego małżeństwo było do dupy, a ciągnął je ze względu na dzieci? Mógł mieć równie dobrze tysiąc różnych problemów, których nie widać na pierwszy rzut oka.
     
    I tak jest z każdą dziedziną życia. Prawda nie zawsze jest prosta, czasem trzeba zajrzeć głębiej. W psychologii wyróżnia coś takiego jak efekt aureoli, czyli tendencja do automatycznego, pozytywnego (efekt Galatei, efekt nimbu, anielski efekt halo) lub negatywnego (efekt Golema, szatański efekt halo) przypisywania cech osobowościowych na podstawie pozytywnego lub negatywnego wrażenia. Przykładowo widząc piękną kobietę, twój mózg automatycznie przypisuje jej pozostałe pozytywne cechy, co później może okazać się być delikatnie mówiąc pomyłką
  3. Enemy
    Dawno niczego nie pisałem na blogu, a tym bardziej nie w temacie manipulacji, więc dziś będzie wpis właśnie na ten temat. 
     
    Socjotechnika (inżynieria społeczna) – jest to zespół technik służących do manipulacji społeczeństwem. Stosują ją zarówno politycy, służby państwowe, jak i media. 
    Zamiast pisać o prostych technikach socjotechnicznych, jak te które można podciągnąć pod zwykłe techniki manipulacji (reguły Cialdiniego itp., o których już pisałem kilkukrotnie) czy takich jak selekcja faktów, dezinformacja, rzucanie sloganów itd., pozwolę sobie opisać metody od razu „z grubej rury”, stosowane przez „najlepszych z najlepszych”. 
     
     
    Dywersja ideologiczna – model KGB
     
     
    Jurij Bezmienow – był agentem KGB, który w 1970 r. zbiegł do Kanady z Indii, gdzie pracował jako oficer prasowy ambasady radzieckiej w New Delhi. Po swojej ucieczce ze Związku Sowieckiego przyjął pseudonim Tomas David Schuman. Przekazał USA wiele cennych informacji na temat działalności Związku Radzieckiego, a następnie Rosji w zakresie dezinformacji, przewrotu ideologicznego oraz technik wykorzystywanych do przejęcia kontroli nad innym państwem, w których to był prawdziwym ekspertem. 
    Znany jest przede wszystkim z omówienia modelu przejmowania kontroli nad społeczeństwem, który omówił w wykładzie pt. „Jak napaść na państwo” (można go znaleźć na YT z napisami PL) złożonego z 4 kolejnych kroków: 
     
    1.      Demoralizacja
    2.      Destabilizacja
    3.      Kryzys
    4.      Normalizacja 
     
    Jak podawał Bezmienow tylko 15% działalności KGB stanowiło szpiegostwo, pozostałe 85% obejmowała właśnie praca nad przewrotem ideologicznym w zachodnim świecie. W dodatku ten schemat jest bardzo uniwersalną i powszechnie stosowaną metodą manipulacji społeczeństwem. Przejdźmy zatem do omówienia poszczególnych etapów przewrotu:
     
     
    Ad. 1 
    W celu demoralizacji należy podkopać obowiązujący i powszechnie poważany system wartości w danym społeczeństwie. Dlatego ważnym elementem jest tu atak na dominującą religię. Trzeba tu dobrze zrozumieć dwie rzeczy: po pierwsze atak na religię nie następuje w celu jakiegoś oświecania społeczeństwa, a jedynie po to aby podkopać obowiązujący system wartości. W zamian nie proponuje się jakiegoś świeckiego kodeksu moralnego, ale jego brak, pełny relatywizm moralny. Stąd charakterystyczny na zachodzie atak na Kościół katolicki, ludzi wierzących i ogólnie chrześcijaństwo ze strony „postępowców” ma charakter mało merytoryczny i konstruktywny, za to mocno emocjonalny, często wręcz obrzydliwy. Po drugie atakuje się religię powszechnie występującą w danym społeczeństwie. W kraju chrześcijańskim atak pójdzie na chrześcijaństwo, w społeczeństwie buddyjskim, atak poszedłby na buddyzm itd. To tłumaczy dlaczego „tolerancyjna” lewica tak mocno napiera na „chrześcijański ciemnogród”, jednocześnie pobłażając znacznie bardziej przemocowemu islamowi, nie wyłączając feministek, którym przeszkadza podejście do kobiet w katolicyzmie, ale już nie tak bardzo w islamie, gdzie pozycja kobiet jest znacznie gorsza. Pozornie wydaje się jakąś nieprawdopodobną hipokryzją, wręcz skrajną głupotą, ale z punktu widzenia przewrotu ideologicznego ma pewien logiczny sens. Oczywiście sens ten znają „architekci” projektu, ludzie którzy naprawdę w takie nielogiczne bzdury wierzą, pełnią tu rolę tzw. „pożytecznych idiotów”. Dodatkowo dominującą religię próbuje się zastąpić różnej maści sektami, ruchami parareligijnymi, w stylu New Age. 
     
     
    Kolejnym elementem demoralizacji jest edukacja i wychowanie. Za nie już nie mają odpowiadać rodzice, a już zwłaszcza ojcowie, tylko państwo. Stąd mamy rodziców, którzy muszą dużo pracować (dzięki rosnącym podatkom, długom publicznym i utracie siły nabywczej pieniądza), państwowe szkoły z programem wytyczonym przez MEN, dyskryminację ojców w sądach rodzinnych, zabieranie dzieci rodzicom przez opiekę społeczną itd. Sama edukacja w szkole obniża poziom nauczania, przez „wyrównywania szans” (dostosowanie poziomu do najgorszych uczniów, tworzenie klas mieszanych z imigrantami) i odchodzeniu od przedmiotów ścisłych i praktycznych (matematyka, fizyka, chemia, biologia, muzyka, języki) na rzecz humanistycznych (wiedza o społeczeństwie, spłycona historia, schematyczna nauka literatury z narzuconą interpretacją i kanonem, wyselekcjonowana ekonomia) lub bezużytecznych (europeistyka, bhp, własność intelektualna, edukacja seksualna, warsztaty tolerancji etc). Ostatnio pojawiają się coraz „ciekawsze” pomysły, jak teoria gender. Każde dziecko w szkole musi się dostosować odgórnie narzuconym programom nauczania, wszelki indywidualizm i dociekliwość są niemile widziane. 
     
     
    Kolejnym elementem demoralizacji jest promowanie przesadnie konsumpcyjnego, hedonistycznego i irracjonalnego stylu życia: „Sex, Drugs and Rock and Roll”, „róbta co chceta”. Do używek można mieć trzy podejścia:
    -Bardzo konserwatywne, prohibicyjne, wszystkiego zakazywać – prowadzi do pogłębienia patologii, reglamentowane dobra stają się zakazanym owocem, przez co stają się bardziej pożądane, stają się też drogie, doprowadzając do ruiny osoby uzależnione i ich rodziny, napychając kieszenie mafiom, dilerom, alfonsom itd.
    -Wolnościowe – oparte na wolnym wyborze i zasadzie „chcącemu nie dzieje się krzywda” – człowiek ma prawo do decydowania o swoim ciele i portfelu, ale jednocześnie bierze za swoje czyny pełną odpowiedzialność. Zaleca się więc zachowanie umiaru i rozwagi.
    -Lewackie – czyli chlaj, ćpaj i ruchaj wszystko co się rusza bez konsekwencji. W razie czego pomoże państwo, dadzą zasiłek, opiekę zdrowotną na koszt innych. Sam hedonizm jest tu mocno propsowany, jako coś modnego i fajnego. Wszystko także w oderwaniu od wszelkiej moralności. Zdrada? Oj tam, to tylko seks. Młodzież pije i ćpa? Młodzież musi się wyszaleć. 
     
    Oczywiście przedmiotem przewrotu ideologicznego jest podejście trzecie.
     
     
    Ad. 2 
    Kiedy społeczeństwo jest już mocno zdemoralizowane, cierpią w nim jakiekolwiek relacje międzyludzkie. Ludzie skaczą sobie do gardeł, nikomu nie można ufać. Pojawia się destabilizacja. Wszelkie konflikty między ludźmi są stale podgrzewane przez odpowiednie organizacje w tym celu wspierane i finansowane (są to tzw. „pożyteczni idioci”). Np. organizacje feministyczne poróżniają kobiety z mężczyznami, związki zawodowe zamiast pomagać pracownikom dążą do maksymalnego konfliktu z pracodawcami nawet jeśli jedyne co on przyniesie to szkody w postaci upadku firmy, fali niekończących się strajków i paraliżu kraju. Wierzący ścierają się z niewierzącymi, biali z czarnymi itd. itd. Konflikt, konfliktem pogania. 
     
     
    Ad. 3 
    Kiedy społeczeństwo jest już na tyle zdestabilizowane, że problematyczne staje się funkcjonalnie jakichkolwiek relacji między ludźmi pojawia się poważny kryzys. Może być to kryzys zarówno gospodarczy, jak i społeczny, często idą one w parze. W każdym razie „źle się dzieje”. W takich warunkach ludzie odczuwają potrzebę znalezienia kogoś, kto to wszystko ogarnie, zaprowadzi zmiany. I tu właśnie wchodzi czwarta, ostatnia faza dywersji ideologicznej czyli normalizacja.
     
     
    Ad. 4 
    Faza „normalizacji” to ostateczny cel całego przedsięwzięcia. Społeczeństwo samo oddaje władzę w ręce dywersanta, który jawi im się jako mesjasz, ktoś kto naprawi całą sytuację. W sytuacji kryzysowej ludzie kierują się emocjami, więc łatwo postawią na kogoś głoszącego populistyczne hasła, slogany, oferującego proste rozwiązania i radykalne, zdecydowane działanie. 
     
    Tę fazę charakteryzuje również usunięcie „pożytecznych idiotów”, którzy już spełnili swoją rolę. Dzieje się tak dlatego, że ci, którzy naprawdę wierzyli że robią coś dobrego, widząc swoje dzieło, zaczynają przeglądać na oczy i czuć się oszukani. Są więc idealnymi kandydatami do zostania najbardziej zagorzałymi przeciwnikami nowego porządku. Stąd zostają oni usunięci zanim na dobre urosną w siłę. Jeśli przewrót ideologiczny ma miejsce w państwie totalitarnym dochodzi do brutalnej czystki, łącznie z fizyczną likwidacją. Dlatego właśnie w historii zdarzało się że np. jedni komuniści zabijali innych komunistów, np. Stalin niszczący trockistów. Jeśli rzecz dzieje się w zachodnim, demokratycznym świecie takich ludzi po prostu odsuwa się od stanowisk i pokazuje opinii publicznej w negatywnym świetle. 
     
     
     
    Psychologia tłumu i permanentna rewolucja 
     
    Kelthuz w piosence „Bloody Dictatorship”
     
     
    Nie podoba nam się obecna sytuacja? To może by tak „wyjść na ulicę” i walczyć o swoje? Z tym jest jednak jeden poważny problem, czyli psychologia tłumu. Jest ona silniejsza niż mogłoby się wydawać. Np. słynna „znieczulica” czyli sytuacja kiedy nikt nie pomógł ofierze wypadku, albo brutalnego napadu pomimo dużej ilości świadków nie wynika jak niektórzy uważają z braku empatii tylko ze społecznego dowodu słuszności. Sytuacja odwraca się kiedy pierwsza osoba z tłumu decyduje się pomóc. Wówczas w ślad za nią zaczyna podążać spora grupa osób. Dokładniej opisuje to Robert Cialdini w książce „Wywieranie wpływy na innych”. 
     
    Praktycznie wszystkie rewolucje i przewroty nie były spontanicznym buntem oddolnym, a zaplanowanymi akcjami finansowanymi z zewnątrz. I tak np. amerykańscy i zachodnioeuropejscy przemysłowcy i bankierzy, zwłaszcza „wiadomego” pochodzenia finansowali zarówno bolszewików, Hitlera, Mussoliniego, czy Franklina Delano Roosevelta i jego New Deal. Wsparcia udzielają też zagraniczne mocarstwa w swoich rozgrywkach, np. Lenin otrzymywał pieniądze od rządów Japonii i Niemiec, a Mussolini od rządu francuskiego i angielskiego. 
     
    Nawet jeśli dany ruch, partia, czy stowarzyszenie powstanie spontanicznie do walki o lepsze jutro, może zostać łatwo zinfiltrowany przez wrogów, jak stało się np. z Solidarnością i ogólnie całą opozycją w PRL-u.  
      
    W dodatku tłumem ludzi można łatwo sterować, wystarczy kilku prowokatorów. Przykładem jest chociażby naprowadzenie zbuntowanych Białorusinów do ataku na budynek rządu, po kolejnych wyborach wygranych przez Łukaszenkę. Wystarczyło kilku prowokatorów, za którymi podążył cały tłum ludzi, a po drugiej stronie drzwi już czekała na nich milicja. Że już nie wspomnę że cała akcja może się okazać zwyczajną operacją false flag. 
     
    Permanentna rewolucja – w myśl Lwa Trockiego rewolucja socjalistyczna jest okresem permanentnych, wielkich przemian, nie ma w nim okresów stabilizacji i trzeba ją rozlewać poza ZSRR. Krótko mówiąc ogień rewolucji nie może przygasać, trzeba go ciągle podsycać. Zwróćmy uwagę że w taką permanentną rewolucję bawi się obecna „opozycja totalna” z KOD-em na czele. Niestrudzenie dążą do postawienia w Polsce „Majdanu”. A to walka o sędziów Trybunału Konstytucyjnego, a to prowokacja na pogrzebie Inki, a to Czarny Marsz, a to okupacja Sejmu, a to marsze na ulicach. Póki co wychodzi im jednak tylko „Ciamajdan”.
  4. Enemy
    W ostatnim tekście pisałem o libertarianizmie. Jednak pomimo iż wpis wyszedł bardzo długi zdołałem tak naprawdę omówić jedynie kwestie wymiaru sprawiedliwości, obronności i prawa. Dlatego dzisiaj przedstawię rozmaite inne zagadnienia widziane libertariańskim okiem. 
     
    Zacznijmy od tego że libertarianizm to nie tylko jakiś pogląd, doktryna ale przede wszystkim pewien rodzaj ewolucji społecznej odwołujący się do takich kwestii jak: 
    Filozofia indywidualizmu – przeciwieństwo kolektywizmu, filozofia stająca na stanowisku, że każda jednostka ma prawo dążenia do osobistego szczęścia, jeśli tylko nie narusza tego prawa u innych osób. Pozytywny egoizm. Indywidualizm na przestrzeni wieków rozwijał się w postaci greckiej filozofii (głównie Arystotelesa), klasycznego liberalizmu, czy filozofii obiektywistycznej (randyzmu).  Prawo naturalne i zwyczajowe – czyli m.in. prawo rzymskie, anglosaskie czy różnego rodzaju prawo popularne wśród ludów potocznie zwanymi w historii „barbarzyńskimi”.  Racjonalizm, logika – poznawanie świata i dochodzenie do prawdy za pomocą swojego umysłu. Na tym opiera się m. in. filozofia Ayn Rand, czy prakseologia jako metodologiczna postawa Austriackiej Szkoły Ekonomii  Rozwój ekonomii jako nauki społecznej – kłania się tu oczywiście wspomniana wcześniej Austriacka Szkoła Ekonomii, jak również klasycy uważani za prekursorów ASE jak Frederic Bastiat czy Jean-Baptiste Say oraz scholastycy ze Szkoły z Salamanki, działającej już w XVI wieku.
     
     
    Rys historyczny - początki ludzkości 
     
    Dawno, dawno temu w ciężkich czasach „jaskiniowych” ludzie żyli w plemionach, pod przywództwem swoich wodzów. Jako że ludzki umysł zaczął się rozwijać na drodze ewolucji z czasem ludzie nauczyli się uprawy roli i hodowli zwierząt, odchodząc od konieczności polowania i zbieractwa i bycia uzależnionym od swoich przywódców. Była to tzw. rewolucja neolityczna. Ludzie przenieśli się na osiadły tryb życia, wykształcili nie tylko zdolność do produkcji żywności, ale także garncarstwa i tkactwa, powstał również handel i usługi. Poziom życia znacznie się podniósł, zwiększyła się również zdecydowanie liczba ludności.
     
    Niestety ludzie żyjąc sobie w takich wolnościowych warunkach byli nieustannie atakowani przez koczowników, tzw. nomadów, którzy nie potrafili uprawiać roli, za to lubowali się w napadaniu na ludy osiadłe, przejmując kontrolę i stając się dla ludów swego rodzaju pierwszą w historii administracją państwową. Władzę utrzymywali pod pretekstem bycia „pośrednikami z bogami”, wyłoniła się również kasta kapłańska. Od tamtej pory nieustannie władcy, czyli wąska grupka ludzi sprawująca kontrolę nad społeczeństwem, zawsze znajdywali pretekst do sprawowania władzy. W starożytności władcy uważali się za bogów, jak faraonowie w Starożytnym Egipcie, czy cesarze w Starożytnym Rzymie. W średniowieczu zostało to złagodzone w kierunku: „władza pochodzi od Boga”, takimi „namiestnikami Boga” byli oczywiście władcy monarchiczni (królowie).  Z czasem wraz z nadejściem demokracji w miejsce Boga wstawiono „dobro społeczeństwa”, a wiek XX, czyli era totalitaryzmów bardzo mocno odcisnął piętno na mentalności ludzi, którzy przyjęli postawę że „to musi być państwowe, i to, i tamto i jeszcze tamto”, tak musi być i nie ma z tym dyskusji. 
     
    W ostatnim tekście pisałem o przykładach społeczeństw praktycznie „bezpaństwowych”, takich jak wczesnośredniowieczne: Irlandia, Islandia czy Anglosasi, funkcjonujących w oparciu o prawo zwyczajowe, sądy arbitrażowe i duże poszanowanie dla własności prywatnej. I takich przykładów w historii było naprawdę wiele, w zasadzie od przysłowiowego „zarania dziejów”. W ten sposób zazwyczaj funkcjonowały tzw. ludy barbarzyńskie. 
     
    Tutaj się na chwilę zatrzymajmy. Słowo „barbarzyńca” dziś kojarzy się pejoratywnie. Przywodzi na myśl dużego, włochatego jegomościa, brutalnego, lubiącego mordować i gwałcić. Tymczasem barbarzyńcy często byli nastawienie bardzo pokojowo. Germanie, Słowianie, Prusowie, Bałtowie czy Celtowie to prawdziwa kolebka Europy. Ludy te organizowały swoje wojska jedynie doraźnie, najczęściej w celach obronnych. Nie miały żadnego stałego króla ani administracji państwowej, lecz wybierały przywódcę na czas prowadzonych batalii. Po ich zakończeniu dowódca stawał się zwykłym członkiem ludu, podporządkowanym prawu zwyczajowemu. 
     
    Praktycznie każdy człowiek z takiego barbarzyńskiego ludu posiadał broń do obrony własnej. Gdy ktoś padał ofiarą przestępstwa mógł również liczyć na pomoc rodziny i sąsiadów w ujęciu sprawcy. Ujęci przez prywatne siły przestępcy zmuszani byli do zwrotu mienia i wypłacenia rekompensaty. Spory prawne rozwiązywano poprzez arbitraż na specjalnie zwoływanych zgromadzeniach zwanych wiecami lub thingami. Za przestępstwa uznawano czyny wymierzone przeciwko drugiej osobie i jego własności prywatnej, kary miały charakter prywatnej rekompensaty, zadośćuczynienia ofierze.  Plemienne wiece (thingi) posiadały też władzę powoływania i odwoływania przywódców, którzy w razie przekroczenia ustalonych praw podlegali sądowi tak jak wszyscy inni wolni ludzie. 
     
    Samo słowo „barbarzyńca” narodziło się w kulturze Starożytnej Grecji i Starożytnego Rzymu. Oznaczało ono po prostu cudzoziemca (gr. barbaros, łac. barbarus – znaczy cudzoziemiec). W Grecji za barbarzyńcę uznawano każdego kto nie był Grekiem, a w Rzymie każdego kto nie był ani Rzymianinem ani Grekiem. Termin został ukuty ze słów „bar-bar” jako że Grecy i Rzymianie nie znali obcych języków. Barbarzyńcą był więc człowiek mówiący w niezrozumiałym dla nich języku, gadający „cośtam cośtam”, „bar-bar”. 
     
    Jak wszyscy wiemy starożytne cywilizacje jak Grecja i Rzym opierały się głównie na niewolnictwie. Do niewoli z miłą chęcią często brano wspomnianych wcześniej barbarzyńców. Taka jest mniej więcej geneza powstawania państw, podboje i branie ludzi w niewolę. Co być może wydać się bardzo nieprzyjemnym faktem dla czytelników, samo słowo niewolnik pochodzi od słowa „Słowianin”, łac. sclavus, gr. sklavenoi, niem. sklave, ang. slave itd. Jednak nie tylko Rzymianie brali Słowian do niewoli. Także i twórcy pierwszego państwa polskiego (na ziemiach zamieszkałych przez Polan), czyli dynastia Piastów, byli nikim innym jak handlarzami niewolników. Więcej na temat ludów barbarzyńskich można poczytać chociażby w książce „Barbarzyńska Europa” Karola Modzelewskiego. 
     
    Nie bardzo jest tu miejsce na dokładne opisywanie cywilizacji starożytnych, pozwolę sobie więc wspomnieć jedynie o Starożytnym Rzymie, imperium które w pewnym momencie zaczęło mieć dominującą rolę w Europie, a potem bezpowrotnie upadało. Imperium Rzymskie poza stworzeniem świetnego prawa, potęgi militarnej i rozwiniętej architektury z biegiem czasu zaczęło się stawać jednocześnie coraz wyraźniejszym kolosem o glinianych nogach. 
     
    Silnie scentralizowany państwowy moloch nie sprzyjał rozwojowi gospodarczemu ani technologicznemu. Znamiennym przykładem jest Heron z Aleksandrii, grecki wynalazca i matematyk, który przedstawił w I wieku n.e. cesarzowi Klaudiuszowi …. prototyp maszyny parowej. Cesarz z początku był zachwycony, ale zaraz zapytał: „a co będzie z niewolnikami?”. Wolał zatem nie rozwalać „sprawdzonego” systemu. Rzymowi, w którym 25% mieszkańców stanowili niewolnicy brakowało bodźców do inwestowania w podniesienie wydajności pracy, bo i po co ułatwiać życie „mówiącym narzędziom”? Skoro 25% ludzi wykonywała całą pracę, reszta ludności, zwłaszcza możnowładni, nie bardzo kwapiła się do jakiekolwiek roboty. Rzymianie nie zajmowali się również praktycznie w ogóle medycyną, jedynymi medykami byli greccy niewolnicy. 
     
    Co ciekawe pierwszym poważnym gwoździem do trumny Imperium Rzymskiego było coś, co dziś nazwalibyśmy dochodem gwarantowanym. Wpierw był to zasiłek w formie pszenicy wykupywanej i sprzedawanej przez rząd poniżej ceny rynkowej dla najbiedniejszych mieszkańców. Wprowadził go Gajusz Grakchus w 123 p. n. e. Następnie od roku 58 p. n. e. zdecydowano że pszenica będzie rozdawana za darmo. Z czasem zaczęto rozdawać także darmową wieprzowinę, chleb, olej z oliwek i sól (zarządzenie Aureliana z 274 r. n. e.). Takie rozdawnictwo mocno demotywowało rolników i rzemieślników do pracy. W dodatku wraz z ogromnymi wydatkami militarnymi i bardzo rozrośniętą biurokracją generowało olbrzymie koszty. Co skutkowało znacznymi podwyżkami podatków oraz ciągłym rozwadnianiem złotych i srebrnych monet, psuciem pieniądza. Zaskutkowało to hiperinflacją, doszło do tego, że ludzie na targach płacili workami, pełnymi miedzianych monet. Jedyną reakcją władz było wprowadzenie cen maksymalnych. Przy takim spadku wartości pieniądza, brak możliwości podniesienia cen sprawiał że jakikolwiek handel przestał się opłacać. Gospodarka Rzymu zaczęła pogrążać się w ruinie. Osłabienie imperium wykorzystali barbarzyńcy, którym ostatecznie udało się podbić Rzym w V wieku. Agresorzy ci nie byli silniejsi od przeciwników, z którymi Rzymianie radzili sobie w przeszłości bez żadnego problemu, po prostu wykorzystali jego mocne osłabienie gospodarcze.
     
     
    Rys historyczny, część druga -  średniowiecze
     
    Upadek Rzymu w V wieku uznaje się w historii za początek nowej epoki czyli średniowiecza. Jej cechą charakterystyczną była oczywiście powstanie monarchii, z początku były to rzecz jasna królestwa barbarzyńskie, zakładane przez takie ludy jak Frankowie, Wizygoci, Ostrogoci, Wandalowie, Anglowie itp. Na terenach wschodnich dawnego Rzymu powstało Cesarstwo Bizantyńskie (Bizancjum).
     
    Jak pisałem w ostatnim wpisie monarchia jest systemem lepszym dla wolności niż demokracja, ponieważ monarcha ma ekonomiczną motywację do dbania o swoje królestwo niczym właściciel prywatnej firmy. Skutkuje to większym poszanowaniem dla własności prywatnej obywateli, znacznie niższymi podatkami, niskimi kosztami administracji rządowej i biurokracji, unikaniu konfliktów zbrojnych itd. A jeszcze lepiej kiedy monarchia ulega decentralizacji, podziału kraju np. na mniejsze księstwa, niezależne regiony itp.
     
    I to właśnie nastąpiło w omawianym okresie średniowiecza. Dzisiaj zapewne na hasło Hansa-Hermana Hoppe’go o: „Europie Tysiąca Liechtensteinów” niejedna osoba popukałaby się w czoło. Tymczasem średniowieczna Europa stała się wręcz milionem „lichtensztajnów”. 
     
    We wczesnym średniowieczu dominującym ustrojem politycznym była monarchia patrymonialna. Jest to właśnie rodzaj monarchii, w której państwo stanowiło prywatną własność władcy, który był uważany za właściciela wszystkich ziem, zasobów naturalnych oraz najwyższego sędziego. Na przestrzeni kolejnych wieków, doszło jednak do czegoś z libertariańskiego punktu widzenia naprawdę wspaniałego. A mianowicie doszło do podziału królestwa na wiele mniejszych samodzielnych księstw, hrabstw, wolnych miast, itp.. W ostatnim wpisie pisałem o przykładzie Niemiec, gdzie ten stan trwał najdłużej, bo aż do 1870 r., jednak takie zjawisko nastąpiło niemal w całej Europie, przede wszystkim w okresie od X do XIV, w niektórych krajach nawet XV w. Historycy nazywają ten proces rozdrobnieniem feudalnym lub rozbiciem dzielnicowym. Monarchia patrymonialna została wyparta przez monarchię feudalną.
     
    Był to wyjątkowo dobry okres dla rozwoju gospodarczego Europy, zwany rozkwitem średniowiecza. Ludzie którzy dziś demonizują średniowiecze nie zdają sobie sprawy, że ta epoka dzieli się na trzy okresy: wczesne średniowiecze (od V do X w.), rozkwit średniowiecza (od X do XIV/XV w.) i zmierzch średniowiecza (inaczej jesień średniowiecza, około wieku XV). Średniowiecze często mylnie uznawane za „ciemnogród”, to okres w którym znacznie usprawniono pracę na roli, wynaleziono trójpolówkę, zaczęto używać ugoru jako pastwiska, nauczono się kuć stal, powstały tak wspaniałe wynalazki jak prasa drukarska Gutenberga, młyn wodny, kołowrotek, zegar mechaniczny, wielki piec, okulary, czy kompas. Powstały również pierwsze uniwersytety, a uczeni jak to przystało na „ciemnogród” zaczęli stanowić liczącą się grupę społeczną.
     
    A jak przedstawiały się kwestie społeczno-gospodarcze? Wówczas funkcjonującym systemem gospodarczym był feudalizm. Ziemia została podzielona pomiędzy rycerzy (feudałów), na tej ziemi rezydowali chłopi, którzy odpracowali pańszczyznę w zamian za ochronę ze strony rycerstwa. Czyli mieliśmy prostą wymianę, chłop oddawał część zbiorów, a rycerz w zamian za nią oferował mu ochronę, zapewniał bezpieczeństwo. Chłop nie jest już więc niewolnikiem, jest wolnym człowiekiem, zgodnie z panującą wówczas etyką chrześcijańską. Rycerz był właścicielem ziemi, ale nie był właścicielem chłopa.
     
    Co istotne, świadczenie chłopskie na rzecz pana feudalnego było wręcz ekstremalnie niskie w porównaniu z chociażby dzisiejszymi podatkami. Wówczas jednostką obrachunkową był dzień pracy. Żeby odrobić pańszczyznę, chłop potrzebował około 12-15 dni w roku, przez resztę roku pracował na własny rachunek. W dodatku dzień pracy był jednostką obrachunkową a nie jednostką czasu, więc jeśli np. chłop miał dwóch synów i wszyscy trzej pracowali, na odpracowanie pańszczyzny wystarczało jedynie 5 dni w roku, a nie 15. Mało tego niedziela zgodnie z panującą wówczas religią chrześcijańską była dniem wolnym od pracy, a do tego wszystkiego Kościół gwarantował dodatkowo całe 60 dni w roku wolnych od pracy. Tak dla porównania, w Polsce obecnie za dzień wolności podatkowej uznaje się 15 czerwca. Oznacza to, że pracujemy prawie pół roku za darmo na utrzymanie państwa.
     
    Jeśli w obrębie ziemi należącej do feudała znajdował się kościół lub kaplica chłop płacił również dziesięcinę, czyli oddawał jedną dziesiątą zbiorów na rzecz duchowieństwa. Jednak wbrew powszechnej opinii było to świadczenie płacone zazwyczaj dobrowolnie. W dodatku nie była to opłata „za frajer”. Po pierwsze dziesięcinę płacono żeby w ogóle był kościół/kaplica, miejsce na modlitwę itd. Po drugie lokalny ksiądz pełnił rolę nauczyciela dla chłopskich dzieci, mógł ich np. nauczyć czytać i pisać. Zazwyczaj nie było im to do niczego potrzebne, ale zdolny dzieciak mógł w przyszłości zamiast rolnikiem zostać uczonym, uczyć się w przyszłości w mieście, w katedrze, na uniwersytecie, itp. Dlatego też wielu wybitnych uczonych średniowiecza miało chłopskie pochodzenie.
     
    Ale to jeszcze nie wszystko. W prawie całej Europie (nie licząc Anglii) obowiązywała zasada „wasal mojego wasala nie jest moim wasalem”. W praktyce oznaczało to że rycerz był zwierzchnikiem chłopa, książę był zwierzchnikiem rycerza, ale już nie był zwierzchnikiem chłopa. Król był zwierzchnikiem księcia, ale już nie rycerza. Zwykły chłop był więc praktycznie niezależny od króla, który był (król) nikim więcej jak strażnikiem prawa i reprezentacyjnym przywódcą królestwa. Chłop miał wszelkie prawo do własności tego co posiadał i wypracował (po opłaceniu pańszczyzny), mógł również się ożenić, mieć dzieci itd. Co istotne mógł również wraz ze swoją rodziną opuścić wieś, bez podawania przyczyny. Musiał tylko wypełnić bieżące zobowiązania, np. nie mógł odejść na jesieni, przeprowadzkę musiał oddalić do stycznia po ukończeniu prac na polu.
     
    Ze względu na rozwinięcie technik rolnictwa, chłopi byli w stanie nie tylko się wyżywić, ale nawet wypracowywać nadwyżkę, którą mogli następnie sprzedawać w miastach, dostając w ten sposób dostęp do innych dóbr. Teraz słówko o rozwoju miast w tamtym okresie. Wówczas miasta powstawały za zgodą króla, ale same funkcjonowały jako niezależne i samorządne twory, stanowiące własność prywatną. Każde z nich miało innego właściciela (którymi byli książęta, mieszczanie, rycerstwo, szlachta lub duchowieństwo w zależności od kraju i epoki) i odrębny system prawny.
     
    Mieszkańcy miast, czyli mieszczanie, byli wolnymi ludźmi, posiadającymi jeszcze więcej swobód niż chłopi, tj. nie musieli nawet płacić pańszczyzny. Popularnym powiedzeniem w średniowieczu było „stadtluft macht frei”, czyli „miejskie powietrze czyni wolnym”. Było to jedna z zasad prawa zwyczajowego, oznaczająca, że jeśli chłop po przeprowadzeniu się ze wsi do miasta, mieszkał tam przez rok i jeden dzień, stawał się automatycznie wolnym człowiekiem. Miasta działy jako samorządne organizmy, zazwyczaj nie posiadały nawet własnych budżetów, a przynajmniej się nie zadłużały. Wszelkie budynki, katedry, uniwersytety zostały wzniesione za pieniądze samych mieszczan lub z kieszeni księcia, hrabiego, czasem duchownych. W ten sposób powstały także w Polsce tak piękne miasta jak Kraków, Wrocław czy Poznań. Dziś może się to wydawać niepojęte, ale chociażby Kościół Mariacki w Krakowie został zbudowany niemal w całości za pieniądze ze składek zwykłych ludzi, Rada Miejska dała pieniądze jedynie na sam Ołtarz Wita Stwosza.
     
    W miastach rozwijała się działalność rzemieślnicza, a także handel, z tego względu wyłoniła się klasa kupiecka. Rzemieślnicy zaczęli się zbierać w stowarzyszenia zwane cechami lub gildiami. Były to organizacje samopomocy, działające niczym prywatne firmy ubezpieczeniowe, pomagające każdemu członkowi w razie kłopotów.
     
    Charakterystyczną cechą tego okresu historycznego były również prywatne mennice, a więc mieliśmy prywatną produkcję pieniądza. Swoje mennice posiadały miasta, biskupi, książęta, banki, a nawet osoby prywatne. Konkurencyjność walut przekładała się na stabilność waluty. Dodam, że nawet jeśli w danym kraju prawo do bicia monet posiadał jedynie król, składał on przysięgę na Boga, że nie będzie fałszował pieniądza, zazwyczaj władcy tej przysięgi się trzymali, obawiając się buntu ludu. Za fałszowanie pieniędzy w tym okresie powszechna była również kara śmierci.
     
    Krótko mówiąc, w okresie rozkwitu średniowiecza wyłonił się swego rodzaju wolny rynek, z bardzo dużą korzyścią dla rozwoju gospodarczego i życia ludzi. Relacja pan i niewolnik została zastąpiona na rzecz współpracy, społecznego podziału pracy i wolnej wymiany handlowej.
     
    Przy okazji wspomnę również, że jednym z wielkich mitów na temat średniowiecza jest rzekome złe traktowanie kobiet. Przeciwnie, zgodnie z etyką chrześcijańską kobieta była postrzegana bardziej jako istota ludzka w porównaniu z np. Starożytnym Rzymem. Chociaż tradycyjną rolą kobiet była opieka nad dziećmi i domostwem, nikt nie zabraniał im podejmowania innych wybranych zajęć. Kobiety również były chłopkami, rzemieślniczkami, kupcami, lekarkami, pisarkami, mogły się kształcić w wiejskich szkołach parafialnych i miejskich katedrach oraz uniwersytetach, tak samo jak mężczyźni. Chociaż to raczej mężczyźni sprawowali władzę, zdarzały się od tej reguły wyjątki jak np. księżna Eleonora z Akwitanii, czy królowe: Konstancja Sycylijska, Urraka Kastylijska, Joanna I z Nawarry i Melisanda z Jerozolimy. Obniżenie statutu kobiet, zaczęło postępować dopiero mniej więcej od XVI wieku.
     
    Średniowiecze obrosło ogromną liczbą mitów, z prostej przyczyny. W XIX wieku, kiedy na zachodzie Europy kwitła rewolucja przemysłowa i kapitalistyczna gospodarka, a poziom życia stale się podnosił, na wschodzie, głównie w Rosji wciąż gospodarka była oparta głównie na rolnictwie, którą potocznie nazywano feudalizmem. Przyczyną biedy i zacofania w Rosji była jednak przede wszystkim mocno scentralizowana monarchia teokratyczna z carem na czele. Ludzie z zachodu byli przekonali że przez całe średniowiecze życie wyglądało dokładnie tak jak w Rosji. Do tego modne było wówczas (i tak jest właściwie do dzisiaj) schematyczne dzielenie historii na „ciemne” wieki minione i te „nowoczesne”. Popkultura i literatura zrodziła nieskończoną ilość mitów na temat średniowiecza, które nigdy nie miały miejsca jak: prawo pierwszej nocy, pasy cnoty, czy rzekomy brak dbania o higienę itd. Nawet wielu „wolnościowców ” błędnie ocenia średniowiecze negatywnie, ulegając schematycznemu dzieleniu historii na erę przemysłową i przedprzemysłową. Przyznaję się bez bicia, że do niedawna sam popełniałem ten błąd  .
     
    Pod koniec XIX nastąpiła tzw. rebelia średniowieczników, a więc zbuntowanie się historyków, mających dosyć powielania mitów na temat średniowiecza. To stworzyło podwaliny do powstania w XX wieku Szkoły Annales, francuskiej szkoły historycznej, która wprowadziła zupełnie nową metodologię badań historycznych, tzw. historię totalną, a więc szeroko zakrojone badania nad dawnymi społeczeństwami łączące w sobie historię gospodarczą, historię społeczną, antropologię historyczną, historię mentalności, geografię historyczną. W tym celu chętnie posiłkowali się osiągnięciami innych nauk, przede wszystkim ekonomii, socjologii, geografii, historii sztuki. Jednym z osiągnięć tej szkoły, jest właśnie obalenie mitu „ciemnego” średniowiecza i „wspaniałej” nowożytności. Więcej na temat mitów o średniowieczu możemy posłuchać w wykładzie: „Średniowieczne korzenie wolnego rynku”, którego autorem jest Paweł Awdaniec-Słomka z Klubu Austriackiej Szkoły Ekonomii, oczywiście możemy znaleźć go na YouTube.
     
     
    Rys historyczny, część trzecia – nowożytność i era przemysłowa
     
    Kolejne epoka, czyli tzw. nowożytność (XVI-XVIII wiek) nie była już tak wspaniała jak to się często ludziom wydaje. Z czasem władza zaczęła się centralizować, monarchie feudalne zaczęły się przekształcać się wpierw w monarchie stanowe,  a następnie w monarchie absolutne. Zaskutkowało to tak negatywnymi skutkami, jak psucie pieniądza, nakładanie coraz wyższych danin i tworzenie nowych podatków, silny protekcjonizm handlowy (tzw. merkantylizm), pogorszenie statusu chłopów, a nawet mieszczan. Dawne rycerstwo zaczęło się coraz widoczniej przekształcać w coraz to bardziej rozpróżniaczoną szlachtę i magnaterię.
     
    Z tego względu w XVIII w. wystąpił kryzys monarchii, skutkujący tak burzliwymi wydarzeniami jak chociażby rewolucja francuska, wojny napoleońskie, czy wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Wraz z ideami oświecenia, wyłoniły się również idee liberalizmu, sprzeciwiające się królewskiemu absolutyzmowi, merkantylizmowi i systemu kastowemu. Zamiast tego liberałowie postulowali wolność gospodarczą, wolny handel i równość wobec prawa dla wszystkich obywateli. W ten sposób narodziła się również ekonomia klasyczna, z którą kojarzeni byli m. in. Adam Smith czy David Ricardo, chociaż podobne poglądy zwłaszcza w aspekcie ekonomicznym postulowała już Szkoła z Salamanki powstała jeszcze w XVI w. Schyłek XVIII w. przyniósł również powstanie manufaktur, rozwój przemysłu włókienniczego, usprawnienie obróbki metali i wynalezienie maszyny parowej. To zapoczątkowało wystrzelenie rewolucji przemysłowej.
     
    W XIX wieku w Europie nadal monarchia pozostała system dominującym, lecz była to monarchia „zreformowana”, w poszczególnych krajach powszechne były monarchie konstytucyjne, ewentualnie monarchie parlamentarne. Rzadziej występowały republiki, ten system był charakterystyczny przede wszystkim dla ówczesnych wolnych Stanów Zjednoczonych Ameryki. Chociaż należy podkreślić, że USA przyjęły mocno wolnościową konstytucję, opartą na prawach jednostkowych, stały się republiką konstytucyjną, a także federacją, z silną autonomią prawną poszczególnych stanów.
     
    XIX wiek to okres upowszechnienia się idei wolności gospodarczej, niskich podatków, pieniądza opartego na złocie i równości obywateli wobec prawa, a co za tym idzie dynamicznego rozwoju gospodarczego i podnoszenia się warunków życia zarówno na zachodzie Europy (zwłaszcza w Wielkiej Brytanii), jak i USA. Wykorzystanie maszyny parowej pozwoliło zarówno na rozwinięcie przemysłu jak i na powstanie kolei, co w konsekwencji przyniosło rozwój transportu i handlu. W okresie tym powstała niezliczona wręcz liczba wynalazków: elektryczność, żarówka, kuchenka gazowa, gaśnica, telefon, radio, silnik spalinowy i elektryczny, samochód, aparat fotograficzny, żelazko, dynamit, rentgen i wiele innych. Rozwój gospodarczy, jak i rozwój medycyny oraz poprawa warunków bytowych i higienicznych przyniosły znaczny spadek umieralności noworodków, spadek śmiertelności, wydłużenie długości życia, znaczny wzrost liczby ludności. Rozwój technik wykorzystania węgla, stali, gazu ziemnego, ropy naftowej dały prawdziwego cywilizacyjnego kopa. Cechą charakterystyczną tego okresu była urbanizacja, ludzie masowo przenosili się ze wsi do szybko rozwijających się miast. Rozwijały się również nauki ekonomiczne, do angielskiej i francuskiej szkoły klasycznej dołączyła tak ceniona przez libertarian szkoła austriacka.
     
    XX wiek, to okres niezwykle burzliwy. Wpierw I wojna światowa (w której zginęło oko 12 mln ludzi), rozpętana przez pierwsze w historii „państwo opiekuńcze”, czyli Niemcy, których przywódcy doszli do wniosku że „kraj nie może się dalej rozwijać gospodarczo jedynie z wykorzystaniem metod pokojowych”. Z związku z wojną nastąpiło odejście od standardu złota, umocnienie wpływu banków centralnych na politykę monetarną, co zaskutkowało Wielkim Kryzysem w 1929 r. Uznano jednak że winę za kryzys ponosi kapitalizm, więc coraz bardziej modny stawał się socjalizm i interwencjonizm gospodarczy. Upowszedniła się również idea demokracji, która miała gwarantować pokój. „Nigdy więcej” to modne hasło z tego okresu. Jednak zamiast „nigdy więcej” doszło do wybuchu znacznie krwawszej II wojny światowej, w której zginęło ponad 70 mln ludzi. XX wiek to także okres państw totalitarnych, takich jak ZSRR, III Rzesza Niemiecka, maoistyczna Chińska Republika Ludowa czy Kambodża pod rządami Pol Pota. Totalitaryzmy te pochłonęły łącznie (nie licząc ofiar II wojny światowej) około 169 mln ofiar.
     
    Po II wojnie światowej upowszechniły się idee interwencjonizmu państwa w gospodarkę, zorientowane przede wszystkim wokół keynesizmu. Z początku to wydawało się nawet działać, jednak ostatecznie przyniosło falę ogromnych kryzysów gospodarczych w latach 60-tych i 70-tych. Cóż, nie posłuchano tak mądrych ekonomistów jak Ludwig von Mises, czy Friedrich von Hayek, którzy wszystko to przewidzieli jeszcze w latach 20-tych i 30-tych, więc mieliśmy konsekwencje. W latach 70-tych i 80-tych przez pewien czas wróciły do łask idee wolności gospodarczej, czego konsekwencjami były bardzo owocne reformy takich polityków jak Ronald Reagan w USA, czy Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii. Hayek dostał Nobla w dziedzinie ekonomii po wielu latach, bo dopiero w 1974 r. Dość sporą popularnością cieszyły się książki Ayn Rand, Murraya Rothbarda, czy Henry’ego Hazlitta. Libertarianizm, filozofia obiektywizmu, Austriacka Szkoła Ekonomii, Chicagowska Szkoła Ekonomii, to byli głównie obrońcy wolności w tamtym okresie. Nastąpiły również zmiany na wschodzie Europy, upadał socjalizm, rozpadł się ZSRR itd.
     
    Zwróćmy uwagę że pomimo tak ogromnych problemów jak wojny, zbrodnie, totalitaryzmy i kryzys gospodarcze i tak w XX w. nadal trwał postęp technologiczny, skutkujący chociażby rozwojem komputeryzacji i informatyzacji, opanowano również energię atomową i wynaleziono laser. Możemy sobie tylko wyobrazić w jak bardzo rozwiniętej cywilizacji moglibyśmy żyć, gdyby przez ostatnie sto lat funkcjonował znacznie zdrowszy model gospodarczy i polityczny. Co gorsza ostatnie lata to powrót do gorszych praktyk, czyli interwencjonizmu gospodarczego, mamy także postępujący marksizm kulturowy, który wiedzie nas wręcz ku upadkowi cywilizacji. Libertarianie mają zatem jeszcze wiele do zrobienia. Dobra, wystarczy już tej niepoprawnej politycznie historii ludzkości. Idźmy dalej.
     
     
    To musi być państwowe? O RLY?  
     
    Jak widzimy z historii nawet miasta, czy poszczególne regiony mogą być prywatne i co więcej to im bardzo służy. Niestety, dziś nawet to, że służba zdrowia może być oparta na prywatnych ubezpieczeniach nie potrafi się zmieścić w niejednej głowie. A taki system z powodzeniem działa w Singapurze, w którym mają najlepsze i najtańsze leczenie na świecie. Był też całkowitą normą w całym zachodnim świecie do samego początku XX wieku. Ludzie nie tylko nie umierali na ulicach ale mogli być ubezpieczeni i leczeni tanim kosztem.
     
    To samo jest z edukacją, w XIX wieku zanim jeszcze znalazła się w rękach państwa, praktycznie wszystkie dzieci uczyły się w prywatnych szkołach, na które było stać ich rodziców. Pomoc charytatywna i wsparcie dla najuboższych była niemal w całości w rękach prywatnych (oparta głównie na samopomocy i filantropi) właściwie aż do lat 60-tych XX wieku. A od kiedy zajęło się nią państwo spowodowało tak „cudne” rezultaty jak ogromną liczbę samotnych matek (a co za tym idzie złe wzorce wychowania dla dzieci), wzrost patologii społecznych, otyłości, a obecnie nawet islamizację zachodniego świata.  
     
    Zastanawiałeś się kiedyś dlaczego kolejarze, strażacy, leśnicy a nawet listonosze noszą mundury, niczym policjanci i żołnierze? Powodem jest fakt, że branże te wcześniej działające na rynku prywatnym zostały swego czasu znacjonalizowane dla celów militarnych.
     
    Pewne sprawy są w rzeczywistości prostsze niż mogło by się wydawać. Np. niewielu ludzi zdaje sobie sprawę że przyczyną korków na drogach jest fakt że są one państwowe i brakuje im zdrowych bodźców ekonomicznych w funkcjonowaniu. Kłania się zwykłe prawo popytu i podaży. Zbyt mała podaż dróg i zbyt duży popyt na ich korzystanie. Dochodzi również błędne rozmieszczenie sygnalizacji świetnych i źle skonstruowane prawo drogowe, prowadzi to również do wypadków drogowych.
     
    A czy drogi mogą być prywatne? Na przestrzeni lat szlaki handlowe były zazwyczaj prywatne. W XIX wieku istniało wiele prywatnych dróg, tzw. turnpikes. Były to drogi płatne, ale czy drogi państwowe są darmowe? Oczywiście że nie, połowa ceny paliwa to podatki przeznaczane na budowę dróg, w dodatku kierowcy ponoszą niemałe koszty związane ze staniem w korkach. Współczesnym przykładem świetnie działających prywatnych dróg jest miasto North Oaks w stanie Minesota, w USA. A nie przepraszam to całe miasto jest prywatne. Jego właścicielami są sami mieszkańcy. Cała ziemia jest utrzymywana przez North Oaks Home Owners Association (Stowarzyszenie Właścicieli Domów w North Oaks). Poza drogami utrzymują również parki, wszelkie obiekty czy szlaki wycieczkowe. Burmistrz i rada miejska zajmują się zarządzaniem policją i strażą pożarną. Każdy właściciel domu ma dziś swój fragment drogi. Reszta ziemi należy do North Oaks Company. Prywatne drogi i chodniki są również normą w indyjskim mieście Gurgaon, o którym już kiedyś pisałem na blogu.
     
    Dlaczego bizony w USA prawie wyginęły, a zwykłe krowy mają się dobrze po dziś dzień? Ponieważ bizony stanowiły własność publiczną (niczyją) a krowy własność prywatną. Biedne bizony padły ofiarą klasycznej tragedii dobra wspólnego (inaczej zwana tragedią wspólnego pastwiska). A więc duży dostęp do dobra wspólnego powoduje jego ostateczne zniszczenie, ponieważ każdy kieruje się zasadą „kto pierwszy ten lepszy”. Z kolei w przypadku własności prywatnej istnieją bodźce do oszczędzania i ochrony zasobów, ze względu na możliwość, że w przyszłości nastąpi dogodniejszy moment na ich użycie.
     
    Dlatego nie ma lepszego sposobu na ochronę zasobów przyrody niż uczynienie ich własnością prywatną. Zagrożeniu ulegają gatunki zwierząt niczyich, natomiast nie grozi to zwierzętom hodowlanym, żaden rolnik nie zabije od razu wszystkich swoich zwierząt, bo pozbawił się możliwości produkcji mleka, jajek itd. Żaden właściciel kopalni nigdy nie wydobywał całego zasobu kopalni np. miedzi, ponieważ w ten sposób obniżyłby rynkową własność całej kopalni (a tym samym jej akcji na giełdzie) oraz pozbawiłby się zysku w przyszłości. Co więcej miedź stałaby się dobrem rzadszym, a więc jej cena poszłaby w górę i tym samym podławiłby się bodźce do jej oszczędzania, które to przynosiłoby większe zyski. Dlatego właśnie własność prywatna, system cen rynkowych i gra popytu i podaży najlepiej chronią rzadkie zasoby. Taka sama analogia odnosi się do wszystkich zasobów przyrody, w tym np. do prywatnych lasów. Dlatego np. w lasach będących własnością prywatną dużych firm handlujących tarcicą, takich jak Georgia Pacific i U.S. Plywood w USA, stosuje się naukowe metody wyrębu i zalesienia w celu zapewnienia dostaw surowca w przyszłości.
     
    Na zakończenie dodam że według libertarian nie ma przestępstwa bez ofiary. A więc karać można jedynie osobę, która dopuściła się szkody przeciwko drugiej osobie, takiej jak pobicie, kradzież, zabójstwo, gwałt, oszustwo, pomówienie itd. Karą, a właściwie wymierzeniem sprawiedliwości powinno być zadośćuczynienie ofierze, tak jak opisywałem to w poprzednim felietonie. Oznacza to że produkcja i handel alkoholem, narkotykami czy prostytucja nie powinny być karane w żaden sposób, bo to prywatna sprawa dwojga ludzi jaką zawierają między sobą transakcję.
     
    Hardkor? Nie, rzeczywistość, aż do samego początku I wojny światowej. Dawniej nawet 10-latek mógł kupić heroinę w aptece, która zresztą była popularnym składnikiem leków na ból gardła i kaszel, tak jak kokaina była pierwotnie składnikiem Coca-Coli (stąd zresztą pochodzi jej nazwa). Natomiast zakazanie określonych środków dało same negatywne rezultaty. Liczba uzależnionych nie tylko się nie zmniejszyła, a zdecydowanie się zwiększyła, poprzez zjawisko reaktancji (zakazy owoc smakuje lepiej), w dodatku cena narkotyków poszła kosmicznie w górę, powodując, że osoby uzależnione doprowadzają do ruiny siebie i swoich bliskich. Kolejnym negatywnym efektem są koszty związane z walką z narkotykami, angażowanie ogromnych środków na pracę policji i prokuratury, które w dodatku przynoszą marne rezultaty, wciąż przeważającą większość skazanych za narkotyki są osoby skazane za posiadanie niewielkich ilości zakazanego środka. Duży wzrost liczby więźniów, którzy obiektywnie nie zrobili niczego złego = kolejne zniszczone życia i kolejne koszty. Jedyną grupą, którą zyskała są mafie, czerpiące niewyobrażalne zyski ze sprzedaży zakazanych towarów na czarnym rynku.
     
    Więcej przykładów działania świadczeń i usług na rynku prywatnym, które powszechnie uznaje się za te, który koniecznie muszą być państwowe możemy odnaleźć chociażby w książkach:
    „O nową wolność. Manifest libertariański” Murray Rothbard „To nie musi być państwowe”, Jakub Woziński   
  5. Enemy
    Co to jest libertarianizm? Mówiąc najprościej jest to najdalej idący w swoich założeniach nurt liberalny, poważnie i realnie traktujący założenie, że „moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka”.
     
    Libertarianizm opiera się na dwóch aksjomatach:
    Aksjomat samoposiadania – jest to zasada etyczna, zakładająca że człowiek jest jedynym właścicielem samego siebie, nie należy do nikogo, nie jest niczym niewolnikiem, ma prawo do decydowania o własnej osobie i własnym życiu. Z samoposiadania wywodzi się również prawo do posiadania własności prywatnej, czyli prawo do zachowania i dowolnego dysponowania owocami swojej pracy Aksjomat nieagresji – to z kolei jest zasada etyczna wedle której niedopuszczalne jest stosowanie agresji wobec drugiego człowieka. Za akt agresji uważa się wszelkie naruszenie wolności i własności drugiej osoby, jak kradzież, oszustwo, pobicie, gwałt, czy zabójstwo. Użycie przemocy dopuszczalne jest jedynie w obronie własnej, proporcjonalnie do skali przemocy zastosowanej przez inicjatora agresji. Aksjomat nieagresji w skrócie nazywa się NAP-em (od ang. non aggression principle).  
    No i w zasadzie to tyle, wszelkie poglądy libertarian to pochodna powyższych aksjomatów. Niektórzy zgrabnie definiują libertarianizm jako „pogląd według którego nie jesteś niczyją własnością”. 
     

     
     
    Anarchokapitalizm, minarchizm, obiektywizm – czyli główne libertariańskie nurty
     
    Omówienie powyższych nurtów zacznę niejako od końca. Filozofię obiektywistyczną opisywałem już dokładanie w ostatnim wpisie o Ayn Rand, która to rzecz jasna była jej twórczynią i najważniejszą przedstawicielką. Co prawda Ayn Rand nie była stricte libertarianką, jednak jej poglądy są w większości wyjątkowo zbieżne z libertarianizmem, zwłaszcza co do praw jednostkowych i zasady nieagresji. Jako jedna z pierwszych ludzi na świecie postanowiła pójść o krok dalej względem klasycznych liberałów, w pewnym sensie była więc prekursorką libertarianizmu.
     
    Jak pamiętamy w wymiarze politycznym obiektywizm stawia na kapitalizm, jako jedyny moralnie uzasadniony system, oparty na niezbywalnych prawach człowieka, takich jak prawo do wolności i własności prywatnej. Każdy człowiek ma prawo dbać o własny interes oraz musi respektować to prawo u innych osób. Ludzie na wolnym rynku dokonują wymiany „wartość za wartość”, a wszelka przemoc, przymus, kradzież, oszustwo i tym podobne łamanie praw jednostki są niedopuszczalne. Jedyną rolą rządu jest stanie na straży tych praw, sam musi również im podlegać. Z tego względu niedopuszczalny jest przymus opodatkowania, jako że jest to złamanie prawa do własności. Zamiast tego państwo minimalne finansowane byłoby przez dobrowolne opłacane ubezpieczenia, tylko ubezpieczona osoba mogłaby dochodzić swoich spraw w sądzie, być chroniona przez policję itd.. Z racji tego, że całe społeczeństwo funkcjonowałoby na zasadzie zawierania dobrowolnych umów, opłacenie takiego ubezpieczenia byłoby w zasadzie koniecznością, aczkolwiek koszty z tego tytułu byłyby znacznie mniejsze niż poziom przymusowego opodatkowania.
     
     
    Minarchizm – to dość rozległe pojęcie, swego rodzaju zbiór poglądów na temat funkcjonowania państwa „ultra minimalnego”, czyli państwa ograniczonego do takich funkcji jak wojsko, policja i sądownictwo. Koncepcja jak widać bardzo zbliżona, wręcz identyczna jak minimalny rząd obiektywistyczny, podobnie przedstawia się tu kwestia zastąpienia przymusowych podatków, na rzecz dobrowolnych ubezpieczeń, czy innych podobnych tego typu opłat. Należy odróżniać minarchizm od leseferyzmu i klasycznego liberalizmu. W leseferyzmie państwo minimum jest opłacane z niskich, acz przymusowych podatków.
     
    Minarchizm odrzuca również całkowicie państwowy monopol na emisję pieniądza. Termin minarchizm został ukuty przez Samuela Edwarda Konkina, jego bardzo znanym przedstawicielem był również Robert Nozick, autor słynnej książki: „Anarchia Państwo Utopia”. Generalnie minarchizm to skrzydło libertarian polemizujących z anarchokapitalizmem (o którym zaraz napiszę). W pewnym sensie do minarchistów można zaliczyć także Ayn Rand, Ludwiga von Misesa, czy Friedricha von Hayeka.
     
     
    Anarchokapitalizm – najbardziej konsekwentny i zarazem najbardziej kontrowersyjny nurt libertariański. Jego omówienie zacznę od mocnego, acz trafnego cytatu Murraya Rothbarda:
     
     
    Murray Rothbard, „O nową wolność. Manifest libertariański”.
     
     
    Państwo (nie mylić z krajem) to organizacja posiadająca monopol na stanowienie i egzekwowanie prawa na danym terenie (tzw. monopol na przemoc). Według anarchokapitalistów jej funkcjonowanie regularnie łamie aksjomaty inicjując przemoc i łamiąc podstawowe prawa obywateli, nakładając przymusowe podatki, naruszając ich wolność na wiele różnych sposobów, a niekiedy nawet wciągając ich w brutalne wojny. W dodatku świadczone przez państwo usługi są wyjątkowe drogie (podatki kosztują nas znacznie więcej wykupywanie tychże usług na wolnym rynku) i do tego wątpliwej jakości. Tyczy się to nie tylko służby zdrowia, opieki społecznej czy edukacji ale również i wymiaru sprawiedliwości, w policji, prokuraturze, wojsku i sądownictwie królują: korupcja, kolesiostwo i rozmaite patologie. Proste sprawy sądowe potrafią się ciągnąć niezrozumiale długo, człowiek często nie uzyskuje sprawiedliwości. Państwo zamiast tworzyć dobre prawo, nieustanie tworzy prawne absurdy i nieskończenie rosnącą biurokrację.
     
    Jednocześnie chociaż państwo ma chronić obywatela przed agresją wewnętrzną (przestępczością) i zewnętrzną (zbrojną napaścią), nieustanie tego obywatela rozbraja, odbierając w duże mierze prawo do posiadania broni, a nawet często zwyczajnego prawa do obrony własnej, tym samym kompletnie sobie zaprzeczając. Co tragiczniejsze, każde państwo, chociażby minimalne, ma wyraźną tendencję do rozrastania się aż po niewydolne i ogromnie zadłużone państwo „opiekuńcze”, czego najwyraźniej nie przewidzieli klasyczni liberałowie (leseferyści), nie mając pomysłu jak zatrzymać ten proces. Samo więc istnienie scentralizowanej władzy jest tu problemem. Wiara że państwo się samoograniczy jest równie płonna jak wiara w to, że wilk może pilnować stada owiec, i nawet konstytucja nie jest w stanie tego zmienić (bo zawsze władza może ją zmienić, a poza tym nie ma wystarczająco silnego mechanizmu, zmuszającego klasę rządzącą do jej należnego przestrzegania). Ustrój demokratyczny również nie spełnia tu swojej roli.
     
    Anarchokapitalizm (inaczej anarchia prywatnej własności; ład naturalny), jak sama nazwa wskazuje, pochodzi od słów „anarchia” i „kapitalizm”. Jest to swoisty kapitalizm „bezpaństwowy”, czyli model wolnego społeczeństwa, działającego na zasadzie dobrowolnych umów międzyludzkich. „Akap” różni się od lewicowej wersji anarchii, czyli anarchokomunizmu, tym że istnieje w nim prawo do własności prywatnej, nie odrzuca się również z zasady hierarchii społecznej, która jest tu zależna od własnych osiągnięć, a nie jak w przypadku etatyzmu osiągana często poprzez uprzywilejowanie wybranych grup przez państwo.
     
    OK, tylko jak takie wolne społeczeństwo ma funkcjonować, bez rządu dbającego o bezpieczeństwo, itd.? Brzmi jak totalny chaos, prawda? Problem w zrozumieniu polega na tym, że jak słusznie zauważył Jesus Huerta de Soto, ludzie błędnie utożsamiają „państwo” z usługami jakie te państwo świadczy. Jednym zdaniem: anarchokapitalizm to zastąpienie monopolu państwowego w tym zakresie działaniem prywatnych przedsiębiorstw, konkurującymi ze sobą na rynku, jak jest to w wielu innych dziedzinach. W końcu wolna konkurencja zawsze zapewnia lepsze usługi niż monopol, prawda? Skoro sektor prywatny o niebo lepiej radzi sobie z wytwarzaniem butów czy mebli, niż robiłby to sektor państwowy, dlaczego nie miałby też lepiej zadbać o świadczenie usług z zakresu bezpieczeństwa?
     
    Anarchokapitaliści bynajmniej nie są jakąś grupą psycholi, o obłąkanych wizjach, wśród zwolenników tego nurtu odnaleźć można wiele nieprzeciętnie inteligentnych ludzi jak ekonomiści Austriackiej Szkoły Ekonomii, czyli wspomniany wcześniej Jesus Huerta de Soto, a także Murray Rothbard, Hans-Hermann Hoppe, David Friedman (syn Miltona Friedmana), Walter Block, Robert P. Murphy, genialny inwestor giełdowy (i także ekonomista ASE) Doug Casey, Linda i Morris Tannehillowie. Z polskiego podwórka są to chociażby Maciej Miąsik, czyli słynny programista, twórca m. in. polskiej gry „Wiedźmin”, Jacek Sierpiński – polski informatyk i blogger, swego czasu członek Mensy Polskiej, przez około 10 lat anarchokapitalistą był także kielecki bard „Kelthuz”, ale ostatnio zmienił zdanie na rzecz rządu minimalnego według koncepcji Ayn Rand.
     
    Sama koncepcja anarchokapitalizmu doczekała się licznej literatury, są to przede wszystkim:
    „Produkcja bezpieczeństwa”, Gustave de Molinari „O nową wolność. Manifest libertariański”, Murray Rothbard „Rynek i wolność”, Linda i Morris Tannehillowie „Demokracja. Bóg, który zawiódł”, Hans-Hermann Hoppe „The Machinery Of Freedom”, David Friedman  
    Anarchokapitalizm w praktyce opiera się następujących filarach:
    Prywatni właściciele terenów Prywatne agencje ochrony (PAO) i ewentualnie prywatne firmy wojskowe (wojska najemne) Sądy arbitrażowe Policentryczny system prawa  
    Kiedy mowa o anarchokapitalizmie, ludziom niemal automatycznie przychodzi na myśl miejsce, gdzie latają po ulicach grupy rozmaitych rzezimieszków z karabinami maszynowi, terroryzującymi lokalnych mieszkańców. Zapewne nie jeden z was również o tym pomyślał, nieprawdaż? Ja myślę, jednak że nikt nie chciałby mieszkać w takim miejscu…. ano właśnie . Po całkowitym zniesieniu sektora publicznego, każdy teren, czy to osiedle, czy ulica posiadałby swojego właściciela, podobnie zresztą jak w czasach monarchii król/cesarz/książę był właścicielem królestwo/cesarstwa/księstwa, z tymże był to właściciel całego kraju, a tu mamy do czynienia z wieloma właścicielami, konkurującymi między sobą o względy lokalnych mieszkańców (o monarchii zresztą więcej napiszę w dalszej części tekstu).
     
    Niekoniecznie również właścicielem pojedynczego terenu (ulicy, osiedla, drogi itd.) byłaby jedna osoba, i raczej nierealne by było, żeby jeden człowiek udźwignął związane z tym koszty. Prawdopodobnie właścicielem byłaby grupa osób, swego rodzaju spółka, powołana przez osoby, którą są w stanie nią zarządzać. I taki prywatny właściciel terenu zmuszony byłby do zadbania o bezpieczeństwo na swoim terenie, inaczej nikt nie chciałby się tam osiedlać, tym bardziej zakładać firmy, czy nawet kupić ziemię/nieruchomość. W tym celu wynająłby specjalnych ochroniarzy, którzy po pierwsze musieliby zadbać o bezpieczeństwo na ulicach, a po drugie być uprzejmi dla mieszkańców, w odróżnieniu od policjantów, w dzisiejszym systemie. Sami właściciele zarabialiby dzięki opłatom z tytułu czynszu opłacanego przez osiedlających się ludzi, co byłoby dla nich (mieszkańców) zdecydowanie niższym kosztem, niż dzisiejsze podatki. Im bezpieczniejszy teren, tym więcej chętnych do osiedlenia mieszkańców, większa wartość gruntów, czyli większy zysk dla właściciela terenu.
     
    A dla tych którzy teraz snują wizje w głowie typu: „a jeśli taki właściciel ogrodzi teren drutem kolczastym albo zablokuje ulicę, że nie będzie się dało przejechać?” mam pewną informację. Mianowicie takimi prywatnymi terenami są obecne sklepy, ale żaden z ich właścicieli nie blokuje wejścia, ani nie każe sobie płacić za wejście do sklepu, ponieważ nikt by do tego sklepu nie wszedł i nic nie kupił. Prywatna ochrona w sklepach to za to częsty widok, prawda? Prywatna własność ulic i reszty infrastruktury to nie nowość, w Starożytnym Rzymie de facto wszystkie drogi były prywatne, kolej u swojego zarania w XIX wieku była w 100% w rękach prywatnych, właściciele kolei zachęcali ludzi do osiedlania się i starali się pobudzić rozwój gospodarczy na tych terenach, żeby zwiększyć zyski spółek oraz podnieść wartość ich ziemi i kapitału. W dodatku na początku wieku XX powołali do życia tzw. policję kolejową, czyli prywatną formację policyjną, która w kwestii ochrony przed napadami i kradzieżami, osiągała lepsze rezultaty niż policja państwowa.
     
    Oczywiście to wszystko jest niewystarczające do zapewnienia bezpieczeństwa społeczeństwu, bo przecież przestępstwa to nie tylko napady na ulicach. Tylko kto mówi, że jedynie prywatny właściciel terenu ma prawo do ochrony? Każdy człowiek chce chronić samego siebie i swoich bliskich, jak i swojego majątku przed kradzieżą. Sprawę bezpieczeństwa załatwiłby także powszechny dostęp do broni palnej. Wszelkie badania przeprowadzane w tej kwestii, wykazywały jednoznacznie, że im bardziej dozbrojone społeczeństwo, tym większe bezpieczeństwo i mniej przestępstw. To nie broń zabija, a morderca, którzy już dziś może łatwo nabyć nóż, siekierę, piłę, czy także pistolet, na czarnym rynku. W 99% przypadków wystarcza samo pokazanie broni, żeby przestępca odstąpił od czynu.
     
    Ale że człowiek sam wszystkiego nie zrobi, warto też sięgnąć po usługi specjalistów. Tymi specjalistami byłyby prywatne agencje ochrony. W jaki sposób mogłyby działać? To proste, skoro można mieć ubezpieczenie zdrowotne, czy ubezpieczyć samochód, to dlaczego nie można by mieć ubezpieczenia od bycia ofiarą napadu, kradzieży, gwałtu itd.? Czyli klient podpisuje stosowną umowę z wybraną agencją, jeśli zostanie np. pobity albo okradziony, agencja wypłaci mu odszkodowanie, jeśli zginie, odszkodowanie dostanie jego rodzina. PAO ma więc motywację do chronienia obywatela i to większą niż dzisiejsza policja, której pracownicy mają z góry ustalone ustawowe płace, bez względu na swoją skuteczność. Zamiast monopolu, mamy więc wolną konkurencję i rywalizację o klienta. Co więcej o ile władza państwowa zawsze dąży do rozbrojenia obywateli, o tyle PAO miałyby motywację żeby wręcz zachęcać obywatela do posiadania broni, uczenia się jak się bronić itd. Taki klient mógłby liczyć na zniżkę, podobnie jak dobry kierowca, unikający wypadków, może liczyć na tańsze ubezpieczenie samochodu.
     
    Ale zaraz, ktoś mógłby teraz zaprotestować! Przecież jak będzie wiele takich prywatnych agencji to mogą zacząć ze sobą walczyć. Jeśli ukradną mi rower, to nawet jeśli agencja, z którą mam zawartą umowę znajdzie złodzieja to on również ma swoją agencję ochrony i nie ma zamiaru go oddać. I co wtedy? Krwawa strzelanina? Czy takie społeczeństwo nie zamieniłoby się w jeden wielki plac przemocy?
     
    Przede wszystkim, należy zwrócić uwagę, że przemocowe rozwiązanie jest niezwykle kosztowne i niebezpieczne, wiążę się zarówno ze stratami materialnymi, stratami w ludziach, a nawet wiążę się z ryzykiem straty własnego życia. W dodatku to ogromna utrata reputacji i zaufania innych ludzi. A zyski? Małe i w dodatku niepewne. Opłaca się stracić trzech dobrych pracowników agencji, duże pieniądze i ponieść ryzyko zemsty za być może odzyskanie roweru klienta (bo nie ma pewności czy będzie się stroną wygraną)? Nie! Możemy sobie wyobrazić szefa takiej agencji, który ciągle traci pracowników w walkach (a nowi nie chcą się zatrudniać z obawy o swoje życie), ponosi duże koszty w zamian za małe zyski i jest ciągle zasypywany przez pozwy sądowe i listy z pogróżkami, a klienci nie chcą korzystać z jego usług bo to psuje im reputację w społeczeństwie. Taki biznesmen nie tylko by zbankrutował, ale zwyczajnie długo by nie pożył.
     
    Zamiast tego o wiele taniej i bezpieczniej jest załatwić sprawę polubownie, czyli oddać sprawę pod arbitraż. I tu wchodzi temat sądów arbitrażowych. A więc dwie strony konfliktu prawnego oddają sprawę pod sąd, który rozstrzygnie kto ma rację i wyda wyrok (a koszty rozprawy poniesie przegrany). Jeśli pozwany nie stawiłby się na rozprawę, sąd i tak wydałby wyrok, tyle że bez jego udziału, więc za rozprawę stawić się warto. Sądy również działałby jako przedsiębiorstwa rywalizujące o klientów, wiec miałyby ekonomiczną motywację do wydawania możliwie najbardziej sprawiedliwych wyroków, dbania o reputację (wywalając skorumpowanych sędziów itd.), bo tylko przed takimi sądami ludzie nie baliby się dochodzić swoich racji. No i taki sąd stawiałby na cięcie kosztów, więc sprawy toczyłyby się sprawnie, bez nadmiernej biurokracji.
     
    Być może to kogoś zdziwi, ale taki system prywatnego sądownictwa, opartego o arbitraż naprawdę istniał i działał bardzo dobrze. Były to tzw. sądy kupieckie w Anglii, działające od średniowiecza, aż do 1920 r. Rozstrzygały one konflikty prawne pomiędzy handlarzami. Jeśli skazany nie dostosowywał się do wyroku takiego sądu, zostawał poddawany ostracyzmowi i bojkotowi ze strony innych handlarzy, co oznaczało dla niego rychły upadek. Dzisiaj w dobie Internetu, dysponujemy jeszcze silniejszymi możliwościami takiego ostracyzmu, i to byłby skuteczny sposób na honorowanie wyroków, wszak w społeczeństwie opartym całkowicie o dobrowolne umowy, oznaczałoby to całkowitą degradację.
     
    No dobrze, ale pozostaje jeszcze pytanie o jakie prawo byłyby opierane wyroki takich sądów? I kto by je tworzył, gdyby nie było rządu? Cóż, prawo tworzone przez państwo to prawo stanowione, nie jest to bynajmniej mechanizm idealny, właśnie taki rodzaj prawa jest źródłem przywilejów władzy i wybranych grup w społeczeństwie, biurokracji, dojenia obywatela z wysokich podatków itd. Czy istnieje alternatywa? Oczywiście, jest nią prawo zwyczajowe, czyli prawo, które nie jest tworzone przez żadną instytucję publiczną, tylko przez społeczeństwo, w procesach oddolnych. Słynne prawo rzymskie, z którego rozwiązań czerpie wiele współczesnych systemów prawnych na początku swojego istnienia opierało się na prawie zwyczajowym,  podobnie było z prawem precedensowym (common law) w danych krajach anglosaskich, czy z prawem tworzonym przez brehonów (profesjonalni prawnicy w wczesnośredniowiecznej Irlandii).
     
    Ok, a jak takie prawo jako „produkt” wolnego rynku miałoby powstawać w anarchokapitalizmie? Źródłem prawa bez wątpienia jest potrzeba poczucia bezpieczeństwa obywateli. Tak więc prywatna agencja ochrony, musiałby również zadbać o ochronę prawną, czyli mieć podpisaną umowę z wybranym sądem arbitrażowym, pod który trafiałby jej klient w razie potrzeby rozwiązania sporu prawnego. Sąd jako przedsiębiorca zajmowałby się badaniem rynku, jakie rodzaje prawa są najbardziej pożądane wśród obywateli żeby przyciągać do siebie klientów. W takim systemie każdy człowiek mógłby więc wybrać pod jaki kodeks prawny chciałby podlegać. Na tym właśnie polegałby policentryczny system prawa, czyli kilka konkurujących ze sobą systemów prawnych. I tak np. katolicy mogliby wybrać prawo kanoniczne, ateista mógłby podpisać się np. pod tradycyjną rzymską paremią prawną, itp.
     
    Kiedy dwie osoby podlegające pod ten sam system prawny trafią przed oblicze sądu, nie byłoby problemu, ale co kiedy jedna osoba podlega pod system A, a druga pod system B? To samo co w przypadku gdy poszkodowany jest obywatelem Polski, a oskarżony obywatelem Niemiec. Czyli wyrok wydaje sąd polski, a przez sąd niemiecki jest on honorowany. Jak pisze Murray Rothbard w „Manifeście libertariańskim”, choć żyjemy w stanie „międzynarodowej anarchii”, to rozstrzyganie prywatnych sporów między obywatelami dwóch różnych państw nie nastręcza niemal żadnych trudności. Ano właśnie, każde państwo ma swoje prawo, nie istnieje też żaden rząd światowy ani Sąd Najwyższy Świata i bynajmniej nie są nam do niczego potrzebne.
     
    Wracając zatem do przykładu, poszkodowany mógłby liczyć na rozwiązanie sprawy zgodnie z systemem prawnym A. Jednak jeśli druga strona nie zgodziła by się z wyrokiem oddając sprawę pod sąd, wydającym wyroki zgodnie z system B, mielibyśmy konflikt pomiędzy dwoma sądami. Taki sam konflikt jak pomiędzy dwiema PAO. Co teraz? Sprawa trafiłaby pod sąd arbitrażowy wyższej instancji. Byłby to odpowiednik dzisiejszego Sądu Najwyższego, z tymże nie byłby to jeden sąd a jeden z wielu konkurujących ze sobą na rynku sądów apelacyjnych. I wyroki takich sądów byłyby niejako końcowym produktem prawa, starając się przyciągać do siebie klientów tworzyliby możliwie najlepsze i najbardziej sprawiedliwe prawo, najbliższe prawu naturalnemu, chroniące tak podstawowe wartości jak prawo do życia, do wolności, własności prywatnej i obrony przed przemocą, kradzieżą, przymusem itd. Takie prawo to byłby wypisz, wymaluj odpowiednik prawa międzynarodowego, w obecnym systemie, w którego powstaniu ogromną rolę zresztą odegrało prawo zwyczajowe, jego źródła to nic innego jak dobrowolnie zawarte umowy, w tym wypadku umowy międzynarodowe.
     
    Na koniec mała ciekawostka: w procesach norymberskich skazano wielu hitlerowskich zbrodniarzy, chociaż działali oni zgodnie z prawem III Rzeszy, uznano że prawo do życia jest ważniejsze, niż prawo ustanowione przez władze III Rzeszy. Czyli uznano wyższość prawa naturalnego nad prawem stanowionym, i słusznie.
     
    Kończąc wątek systemów prawnych należy jeszcze poruszyć kwestię jakie kary obowiązywałyby za przestępstwa? A więzienia to skąd, skoro nie ma podatków? Przede wszystkim zdajmy sobie sprawę że system współczesnego więziennictwa jest bezdennie głupi. Rzekoma „izolacja” przestępcy to trzymanie go przez kila lat w miejscu, z którego wyjdzie jako ktoś jeszcze gorszy, bardziej agresywny i skory do recydywy (wyrok na koncie nie ułatwia robienia kariery). Poziom bezpieczeństwa bynajmniej od tego nie wzrasta, jedynie co rośnie to koszty tego niewydajnego systemu. A co gorsze żadna z ofiar nie doczekuje się sensownej rekompensaty (albo jest ona bardzo mała). Właściwy system powinien polegać na rekompensowaniu krzywd ofierze przestępstwa. Świetnie opisują to Linda i Morris Tannehillowie w książce „Rynek i wolność”. Mówiąc bardzo obrazowo: załóżmy, że jakiś zwyrol uciął komuś nogę. Powinien więc teraz sfinansować mu tytanową protezę, i zapłacić za straty moralne i psychiczne. Jeżeli nie posiada na to środków, musi na nie przymusowo odpracować. To skutecznie ukróciłoby działania recydywistów, złodziei którzy ukryli łup przed policją i tylko czekają aż uda im się wyjść z więzienia, itd. I właśnie taki system byłby sprawiedliwy, zadośćuczynienie i odpracowywanie swoich win. Gwałciciel powinien opłacić ofierze leczenie i psychoterapię i koszty związane z niemożliwością pracowania przez pewien czas, itd. itd. Żeby uniknąć fałszywych oskarżeń, również osoby fałszywie pomówione powinny otrzymywać zadośćuczynienie, np. przez jeśli ktoś stracił przez to pracę, osoba fałszywie oskarżająca wypłaca mu taką sumę, jaką zarobiłby przez czas, kiedy pozostawał bez pracy. Jeśli sprawca nie ma takich, środków, musi to w całości odpracować.  Z kolei jedyną słuszną karą dla morderców powinna być kara śmierci, kto nie respektuje prawa do życia u innych ludzi, ten sam się go pozbawia.
     
    No i na koniec pozostaje jeszcze kwestia obrony przed napaścią innych krajów. Przede wszystkim założenie typu „rządy muszą istnieć żeby nie było wojen” jest samo w sobie błędne, bo to właśnie rządy prowadzą do wojen. Zwykli ludzie nie chcą wojny, bo to dla nich śmiertelne zagrożenie, grozi utratą życia swojego i swoich bliskich, kalectwem i ogromnymi stratami finansowymi. Tymczasem rządzący sami nie nadstawiają karków, tylko zmuszają do tego podległe im społeczeństwo. Najlepiej chyba obrazuje to cytat Hermanna Göringa (przywódca Luftwaffe w czasie II wojny światowej, nazistowski zbrodniarz wojenny): „Oczywiście, zwykli ludzie nie chcą wojny, (…) ale w końcu to przywódcy kraju określają politykę i zawsze łatwo jest pociągnąć za sobą ludzi, niezależnie, czy jest to demokracja, faszystowska dyktatura, parlament czy dyktatura komunistyczna. (…) Mając głos czy go nie mając, ludzie zawsze mogą być podporządkowani przywódcom. To łatwe. Jedyne, co trzeba zrobić, to powtarzać ludziom w kółko, że są atakowani, oraz potępić pacyfistów za brak patriotyzmu i narażanie kraju na niebezpieczeństwo. To działa w każdym kraju.”
     
    Dobra, ale załóżmy że mówimy o sytuacji, gdzie „akap” istnieje tylko w jednym kraju. Czy inne państwa nie mogłyby tego terenu napaść? Cóż, żadne z państw nie miałoby raczej ku temu motywacji, jako że byłaby to oaza wolnego handlu. Historia pokazuje, że nie napada się tego z kim się handluje, a bariery handlowe zawsze zaogniały konflikty między państwami. Rozważmy jednak sytuację, „co by było gdyby”.
     
    Po pierwsze to mit, że tylko państwowa armia może nam zapewnić bezpieczeństwo. W 1939 r. zbyt wiele to nie dało, w dodatku marny poziom uzbrojenia społeczeństwa spowodował, że chociażby takie Powstanie Warszawskie nie miało cienia szans powodzenia, również zbrodni na Wołyniu by nie było, gdyby mieszkańcy wsi byliby uzbrojeni itd., przykładów można by mnożyć. W tej chwili nasza armia liczy około 100 tys. żołnierzy, przemysł zbrojeniowy stoi na niskim poziomie, porównując to z innymi krajami, nie jeden z nich mógłby nas spokojnie podbić, za takie „bezpieczeństwo” to ja dziękuję.
     
    Rząd to tylko grupa polityków, aktualnie sprawujących władzę. Oni nie posiadają żadnych własnych środków. Oczywistym jest zatem że to nie rząd nas chroni, tylko odwrotnie, to rząd drenuje społeczeństwo z zasobów i zmusza go do bronienia jego interesów. Każdy element sektora zbrojeniowego powstaje na skutek pracy i przedsiębiorczości zwykłych ludzi.
     
    Jak więc wyglądałaby obrona terytorialna w „wolnym społeczeństwie”? Działania wojenne byłby niewątpliwą stratą zarówno dla prywatnych właścicieli terenów (bombardowania, zniszczenia obniżają wartość gruntów itd.), prywatnych agencji ochrony (gigantyczne odszkodowania dla pokrzywdzonych) i zwykłych ludzi (zagrożenie życia, majątku itd.). Wszyscy mieliby więc motywację żeby się bronić. Czyli staraliby się posiadać własne uzbrojenie plus mieć ubezpieczenie w PAO także obejmujące agresję zewnętrzną. Poszczególne PAO (część z nich, lub nawet większość) mogłaby inwestować także w sprzęt militarny. Wolny rynek zapewnia również najlepszą alokację zasobów, dostosowanie się do danej sytuacji, podczas gdy w innym państwie jak to zawsze bywa, w czasie wojny pojawiają się problemy jak inflacja, braki żywności, środków pierwszej potrzeby itd. Wolny rynek to również szybki wzrost gospodarczy, a więc także szybki rozwój przemysłu zbrojeniowego, jak i nowoczesnych technologii. Dodatkowo brak centralnego ośrodka władzy, znacznie opóźnia ryzyko kapitulacji. Agresor musiałby podbić praktycznie cały teren, i jeszcze zbudować państwo od podstaw przy wrogim nastawieniu lokalnych mieszkańców. Koszty takiej operacji byłby wręcz kosmiczne, jej wykonanie niesamowicie trudne. Polecam do poczytania szerszy tekst na ten temat:
    http://mises.pl/blog/2015/04/16/danneskjold-prywatna-obronnosc-oparta-na-ubezpieczeniach-a-efekt-gapowicza/
     
    Polemika z anarchokapitalizmem to głównie zarzut że kilka agencji ochrony (PAO) mogły zawiązać jedną dużą agencję a następnie stworzyć własne państwo, czyli akap byłby nietrwały. Tak twierdzą minarchiści, według nich państwo i tak powstanie więc lepiej od razu pogłówkować jak stworzyć fajne państwo, które będzie lepsze niż państwo w obecnym systemie. Jednak jak zauważyli Tannehillowie, w akapie będzie szybki przepływ informacji, to niemal niemożliwe aby taka jedna agencja zgromadziła tak ogromny potencjał militarny aby przejąć kontrolę aby nikt tego zawczasu nie zauważył (żadne media, ani inne agencje itp.).
     
    Poważny zarzut co do anarchokapitalizmu wysnuwają także obiektywiści. Ten zarzut brzmi: przemoc nie jest dobrem rynkowym, przemoc musi zostać z rynku wyeliminowana, rząd musi więc mieć monopol na stanowienie i egzekwowanie prawa. I to że przemoc nie jest dobrem rynkowym to jak najbardziej jest prawda. Ale nie należy zapominać że rynek tworzą wszyscy ludzie, mieszkający na danym terenie, także przedstawiciele rządu. Więc nadanie rządowi monopolu na przemoc nie alienuje przemocy z rynku. Trzeba tu odróżniać przemoc agresywną i przemoc odwetową. Rząd jako monopolista może stosować tylko przemoc agresywną, (poprzez wyprzedzające usuwanie konkurencyjnych agencji obronnych i arbitrażowych). Z kolei agencje ochrony poddane kontroli rynkowej (potrzeba zaufania i satysfakcji klientów) mogą jak najbardziej eliminować przemoc agresywną poprzez możliwość zastosowania przemocy odwetowej. Przemoc (agresywna) nie jest dobrem rynkowym ale obrona przed przemocą już tak, podobnie jak choroba nie jest dobrem rynkowym, ale jej leczenie już tak.
     
    Mimo wszystko odpowiedź, która ze stron mają rację nie jest taka prosta. To wszystko wymaga głębokiej analizy, do tego trzeba mieć niezłą głowę. Zalecałbym ostrożność z wyrokowaniem.   
     
     
    Historyczne przykłady społeczeństw wolnościowych
     
    Podstawowym zarzutem wobec libertarianizmu jest słynne: „takiego systemu nie było nigdzie na świecie”. Jest to wyjątkowe durne podejście. Myśląc w ten sposób nigdy nie wyszlibyśmy z jaskini. Nie odszylibyśmy także od niewolnictwa, bo ktoś w tamtych latach mógłby powiedzieć, że skoro wszędzie na świecie jest niewolnictwo, tak musi być i już.
     
    Tymczasem powyższy zarzut, nawet nie jest całkiem poprawny. Co prawda nigdzie nie było nigdy anarchokapitalizmu, czy minarchizmu, ale jednak przykłady społeczeństw quasi-libertariańskich są klarowniejsze nikt mogłoby się wydawać. O to najbardziej znane z nich:
     
    1. Celtycka Irlandia – 1000 lat bez państwa (to nie żart):
     
    Irlandia w okresie od mniej więcej VII do XVII wieku funkcjonowała praktycznie bez istnienia państwa, nie posiadała władzy ustawodawczej ani sądowniczej ani żadnego państwowego wymiaru sprawiedliwości, czy przymusowego poboru podatków. Rolę państw pełniły tzw. tuath, określane też mianem państw w stanie embrionalnym. Zwykle ich ilość zamykała się w przedziale 80-100 (dla 25 tys. Irlandczyków). Wszyscy „wolni” obywatele, którzy posiadali ziemię, wykonywali jakiś zawód lub też byli rzemieślnikami, mieli prawo zostać członkami tuath. Członkowie każdego tuath zbierali się raz do roku i uzgadniali wspólną politykę, decydowali o wypowiedzeniu wojny lub zawarciu pokoju z innymi tuath oraz wybierali lub usuwali „króla”.
     
    Na czele tuath stał król, który początkowo pełnił funkcję najwyższego kapłana. Poza tym przewodził radzie tuath, reprezentował tuath na zewnątrz a także dowodził wojskiem. Nowy król wybierany był przez tuath spośród członków rodziny królewskiej; całkowicie podlegał prawu i mógł być sądzony. Po wprowadzeniu chrześcijaństwa królowie nadal pełnili funkcje religijne.
     
    Tuath był instytucją dobrowolną. Każdy wolny Irlandczyk mógł sam wybrać, do którego z nich chce należeć. Często zdarzało się, że przedstawiciele jednego rodu należeli do różnych tuath. Terytorium tuath stanowiły ziemie jego członków.
     
    Społeczeństwo podzielone było na dwie klasy: wolnych i nie-wolnych. Do wolnych należeli królowie, właściciele ziemi oraz przedstawiciele dochodowych zawodów (artyści, rzemieślnicy itp.). Nie-wolni to nieposiadający własności i niewolnicy. Podział ten jednak nie był stały, nie-wolny mógł się stać wolny, przechodzenie między klasami wolnych i nie-wolnych zależało jedynie od posiadanego majątku. Tylko przestępcy nie mogli poprawić swojej pozycji społecznej. Każdy Irlandczyk posiadał określoną rangę, zależną od ilości posiadanej własności i liczby klientów. Od rangi zależała cena honorowa czyli wartość, którą trzeba było zapłacić, jeżeli naruszono honor lub prawa danej jednostki. Przez naruszenie honoru rozumiano: złamanie kontraktu, zadanie obrażeń fizycznych, naruszenie praw własności, naruszenie dobrego imienia.
     
    Rozbudowany był także system prywatnej własności. Właścicieli nie miały jedynie szczyty gór i lasy. W przypadku potrzeby osobistej można było jednak naruszyć prawo własności – na przykład złowić rybę w czyimś stawie. Istniała również współwłasność. Jednym z jej przykładów może być młyn wodny, którego współwłaścicielem był zwykle właściciel rzeki.
     
    W wczesnośredniowiecznej Irlandii nie było też legislatury państwowej (prawa stanowionego), zamiast tego dobrze funkcjonowało prawo zwyczajowe. Prawo było produktem brehonów - profesjonalnych prawników. Urząd brehona był dziedziczny i pod względem statusu społecznego ustępował jedynie królowi. Istniało kilka regionalnych brehońskich szkół prawa, z których każda tworzyła własne kodeksy. Brehoni nie mieli żadnych związków z poszczególnymi tuatha ani koneksji z ich królami. Byli całkiem zwykłymi obywatelami, a ich działalność miała zasięg ogólnokrajowy. Z ich usług korzystały zwaśnione strony w całej Irlandii. Co więcej – i co bardzo istotne – inaczej niż w systemie prywatnych prawników rzymskich, brehoni stanowili cały wymiar sprawiedliwości; poza nimi nie było w starożytnej Irlandii innych sędziów ani żadnych „powszechnych” sądów.
     
    W przypadku sporu sądowego każda strona procesu musiała zapewnić sobie poręczycieli, którzy zapewniali honorowanie wyroku. Musieli oni posiadać wysoką rangę i cenę honorową. Istniały trzy rodzaje poręczycielstwa:
    wspomaganie pokrzywdzonego – wówczas po wyroku winny stawał się dłużnikiem pokrzywdzonego, poręczyciele zaś odpowiadali za spłatę długu; odpowiadanie swoją wolnością za spłatę długu (mógł później domagać się rekompensaty od winnego); uiszczenie kary nałożonej na winnego – winny był zobowiązany zapłacić mu później swoją cenę honorową.  
    Celtycka Irlandia zwłaszcza już w okresie wczesnego średniowiecza stanowiła jedno z najbardziej rozwiniętych cywilizacyjnie ówczesnych społeczeństw w Europie. Upadła dopiero na skutek wieloletniej inwazji angielskiej. Warto również zauważyć że Anglicy musieli poświęcić wiele wieków na podbicie Irlandii właśnie dlatego, że ta nie posiadała z góry ustanowionej struktury władzy, musieli nie tylko podbić terytorium ale także zbudować państwo od początku, na przekór ogromnego oporu zamieszkałej tam społeczności.
     
     
    2. Średniowieczna Islandia – 300 lat wolności
     
    Islandzka Wolna Wspólnota istniejąca między X a XIII wiekiem (założona głównie przez uciekinierów z Norwegii) to kraj, którego system konstytucyjny miał charakter policentryczny – nie istniał w nim scentralizowany aparat wykonawczy i w całości opierał się na prywatnych mechanizmach tworzenia, stosowania i egzekwowania prawa. Kraj ten nie miał na czele żadnego króla czy innego władcy. Jedynym urzędnikiem publicznym był tzw. godi (naczelnik). Pełnił on funkcje sakralne jako właściciel świątyni, jak również oferował usługi prawne swoim klientom. Każdy obywatel Islandii był zobowiązany wybrać sobie własnego godi. Godord (status naczelnika) był dobrem wymienialnym – można było go sprzedawać, wymieniać itd., ale kupno godordu nie wiązało się jeszcze automatycznie ze zdobyciem władzy. Należało przekonać do siebie klientów. Każdy godi zasiadał w parlamencie islandzkim – althingu. W związku z tym status posła był, jako związany z godordem, przedmiotem obrotu handlowego. Althing zbierał się raz do roku na dwa tygodnie. Nie miał własnego budżetu i nie zatrudniał pracowników poza logsogumadrem – zatrudnianym na trzy lata mówcą, który przewodniczył althingowi, zapamiętywał prawo, udzielał porad prawnych, a także raz w czasie kadencji recytował cały zbiór prawa Islandii. Jeżeli nie wyrecytował jakiegoś przepisu i nikt nie zaprotestował, dany przepis tracił moc prawną.
     
    Prawo karne przewidywało tylko dwa rodzaje kar, odszkodowania i banicje. Nie istniał publiczny aparat ścigania, a wyroki sądów arbitrażowych wykonywali sami zainteresowani.
     
    W przypadku sporu prawnego organizowano doraźny sąd, który składał się z arbitrów przedstawianych przez każdą ze stron. Jeżeli sąd nie był w stanie wydać wyroku, sprawę kierowano do wyższej instancji, czasem aż do poziomu ogólnokrajowego. Winny naruszenia prawa był zobowiązany do zapłaty ustalonego odszkodowania. Odszkodowanie za zabicie zwykłego człowieka było równowartością zarobków, na zdobycie których przeciętny Islandczyk potrzebował od 12 do 50 lat. Trzeba było zapłacić za każdą ofiarę, również zabitą w czasie „wojny”. Jeśli zabójca od razu poinformował kogoś o swoim czynie, mógł liczyć na usprawiedliwienie i niższy wyrok. Nie istniała władza wykonawcza. Wyroki egzekwowali sami pokrzywdzeni. Gdy pokrzywdzony nie był w stanie tego uczynić, miał możliwość odsprzedaży swojego prawa do odszkodowania komuś o większych możliwościach działania.
     
    W czasie procesu i egzekucji wyroku strony były wspierane przez swoje koalicje. Koalicje takie powstawały łatwo, ponieważ ich członkowie liczyli, że w przypadku zabójstwa będą mieli udział w wergeld – odszkodowaniu. Jeżeli oskarżony nie był w stanie zapłacić wysokiego odszkodowania, z pomocą przychodzili mu zazwyczaj członkowie koalicji. Odszkodowanie można było również odpracować jako tymczasowy niewolnik. Jeśli jednak oskarżony w ogóle nie uiścił zasądzonej kary, można było wytoczyć mu kolejny proces, w którym sąd skazywał go na banicję. Banita miał kilka tygodni na opuszczenie wyspy, w przeciwnym razie pokrzywdzony (lub nabywca praw do odszkodowania) mógł go zabić. Zakazana była pomoc banicie. Jeżeli ktoś to robił, sam mógł być skazany.
     
     
    3. Anglosasi
     
    We względnie wolnym społeczeństwie żyli również wczesnośredniowieczni Anglosasi. Głównym źródłem poszanowania prawa było pokrewieństwo. Częściowo w oparciu o nie funkcjonowały tzw. tithing – instytucje zajmujące się ochroną swoich członków jak również rozwiązywaniem sporów między nimi. Jedną z głównych funkcji było ściganie złodziei. Przynależność do tithingu była dobrowolna, jednak jeżeli ktoś nie należał do żadnego, był banitą. Jednocześnie tithingi niechętnie przyjmowały osoby o złej reputacji. Było to silnym impulsem do przestrzegania prawa.
     
    Grupa tithingów tworzyła wyższą jednostkę prawną – tzw. hundred. Na poziomie hundredu toczyły się procesy, których sędziowie wywodzili się z poszczególnych tithingów. Sprawy między członkami różnych hundredów rozstrzygał sąd shire. Dla spraw między obywatelami różnych shire istniał sąd wyższego stopnia.
     
    Prawo chroniło szczególnie osobę i własność jednostki. Uznawało za nielegalne czyny obejmowane dziś prawem karnym.
     
    Wyroki wydawane były przez komitet sędziów. Jeżeli któraś ze stron nie chciała przyjąć wyroku, była wykluczana ze wspólnoty. By otrzymać zasądzoną należność od sprawcy, potrzebna była pomoc wspólnoty, jednak w zamian trzeba było wspierać innych jej członków.
     
    Z reguły wymierzano kary pieniężne. Jeżeli oskarżony nie był w stanie zapłacić, termin zapłaty mógł być odroczony o rok. W takiej sytuacji mógł on też odpracować karę jako niewolnik pokrzywdzonego. Istniały trzy rodzaje odszkodowań: wer, czyli cena zależna od rangi jednostki (podobna do irlandzkiej ceny honorowej), bot – rekompensata za szkodę, zależna od cen rynkowych lub ustalonych stawek, i wite – zapłata uiszczana władcy, gdy musiał interweniować na życzenie którejś ze stron. Król nie wydawał wyroku, mógł jedynie wspierać wybraną stronę.
     
    Rolą króla była ochrona życia i własności poddanych w zamian za lojalność. Poddaństwo nie było sztywne. Można było zmienić swoją przynależność, jeżeli król okazywał się mierny. Pozycja króla szybko wzrastała w czasie ciągłych wojen między poszczególnymi królestwami. Do ostatecznej unifikacji i centralizacji władzy doszło w wyniku najazdów duńskich.
     
     
    4. ”Dziki” Zachód
     
    „Dziki zachód” to popularny termin określający zachodnie tereny USA na przełomie XIX i XX wieku. W westernach zazwyczaj to miejsce było przedstawiane jako szalejące bezprawie i niekończące się zmagania Indian, kowbojów, taperów i osadników.
     
    Tymczasem rzeczywistość znacznie odbiegała od literackiej, a następnie filmowej fikcji. Przykładowo taki kowboj (z angielskiego cowboy - czyli dosłownie "chłopiec od krów") był nikim innym jak pasterzem bydła (czasem także hodował konie), w filmach za to najczęściej jest przedstawiany jako bohater, symbol wartości i sprawiedliwości. Również najwięksi bandyci Dzikiego Zachodu zostali mocno podkoloryzowani, taki Billy the Kid, któremu  przypisywano ponad 20 zabójstw, prawdopodobnie zabił około 4 osób, nie był też tak dobrym strzelcem jak przedstawiona go na rycinach.
     
    Ogólnie poziom przestępczości nie był aż taki wysoki jak to zostało to przedstawione w westernach. W miastach: Abilene, Ellsworth, Wichita, Dodge City, and Caldwell, czyli największych miastach kowbojskich tamtych czasów, w latach 1870 do 1875 miało miejsce zaledwie 45 zabójstw, czyli 1,5 zabójstwa w sezonie. W Abilene, które uchodziło za najdziksze z tych miast, nikt nie zginął w latach 1869 i 1870. W najgorszym roku w miejscowości Tombstone, tam gdzie miała miejsca sławna strzelanina O.K. Corral, zginęło 5 osób. Przytoczone liczby oznaczają współczynnik zabójstw wynoszący około 1 w przeliczeniu na 100 tysięcy mieszkańców. Dla porównania, dane obecne: USA – 5,0, Polska – 1,28, Finlandia – 2,17, Szwajcaria – 1.01, Europa – 5,4, Świat – 7,6. Do roku 1900 nie było napadów na banki w żadnym z większych miast stanów Colorado, Wyoming, Montana, obu stanach Dakota, Kansas, Nebraska, Oregon, Washington, Idaho, Nevada, Utah, New Mexico, a jedynie kilka napadów w stanach California i Arizona. W ciągu czterech dekad 1859-1900 w 15 stanach miało miejsce w ogóle zaledwie kilka napadów na banki. Dziś rocznie w Polsce ma miejsce więcej napadów na banki niż na Dziki Zachodzie przez całe dekady. Sam Buffalo Bill na starość przyznał, że kłamał na temat swoich brutalnych czynów, by sprzedać więcej powieści. W bitwach z Indianami został ranny dokładnie raz, a nie, jak twierdził, 137 razy.
     
    Jak zatem w rzeczywistości funkcjonowało wolnościowe społeczeństwo Dzikiego Zachodu? Jedną ze specyficznych form instytucjonalnych wytworzonych przez amerykańskich pionierów były związki działkowe. Związki te powstawały, aby zapewnić ochronę oraz prawo własności, jak też usprawnić mechanizm obrotu ziemią. Pojedynczy związek miał swoich własnych urzędników oraz konstytucję, a zajmował się głównie rozstrzyganiem sporów między członkami i prowadzeniem rejestrów praw własności. Każdy członek był zobowiązany do przestrzegania określonych reguł – w przeciwnym razie groziło wykluczenie ze związku, choć często stosowano również sankcje siłowe.
     
    Na Środkowym Zachodzie powstawały liczne związki hodowców bydła, których celem była ochrona stad. W ich ramach zatrudniano detektywów oraz rewolwerowców. Związki te były z reguły niewielkie. Nieliczne większe ugrupowania powstawały poprzez kontrakty rządowe.
     
    Trzecią formą instytucjonalną były dystrykty górnicze. Każda z osad górniczych tworzyła własny system zasad, zebranych w kodeksy prawne. Do obsługi dystryktu zatrudniano urzędników, wśród nich archiwistę, odpowiedzialnego za przechowywanie jego oficjalnych rejestrów. Spory między górnikami rozstrzygały sądy górnicze, lecz w przypadku niezadowolenia z wyroku odpowiednio duża część górników mogła oddzielić się i utworzyć własny okręg sądowy.
     
    Wiele więcej przykład społeczeństw libertariańskich można znaleźć poniżej:
    http://libertarianin.org/spoleczenstwa-wolnosciowe/
     
     
    Anarchia, monarchia, demokracja i Europa Tysiąca Liechtensteinów
     
    Hans-Hermann Hoppe, niemiecki libertarianin, anarchokapitalista, anarchokonserwatysta  i ekonomista Austriackiej Szkoły Ekonomii, w swojej słynnej książce „Demokracja. Bóg który zawiódł” zawarł myśl, którą można by w skrócie przedstawić tak:  anarchokapitalizm > monarchia > demokracja.
     
    Czyli według niego odejście od monarchii na rzecz demokracji, które nastąpiło głównie po I wojnie światowej nie było krokiem ku wolności, a wręcz przeciwnie, to rozwój demokratycznego republikanizmu niejako narzuconego Europie przez Stany Zjednoczone zaowocował poszerzającym się socjalizmem i licznymi problemami gospodarczymi, społecznymi i kulturowymi. Pod wieloma względami monarchia jest lepszym systemem od demokracji, jednak jeszcze lepszy byłby ład naturalny (anarchokapitalizm). Skupmy się jednak wpierw nad argumentami Hoppe’go dotyczącymi wyższości monarchii nad demokracją.
     
    Zacznijmy od tego, że monarcha (król) jest właścicielem swojego królestwa i całego majątku rządu. Monarchia to swego rodzaju prywatny rząd, a demokracja to rząd publiczny.
     
    Żeby zrozumieć wyższość monarchii nad demokracją trzeba najpierw zrozumieć pojęcie preferencji czasowej. Jest to termin ekonomiczny, określający miarę tego, w jakim stopniu aktualna satysfakcja jest bardziej pożądana od takiej samej satysfakcji w przyszłości. Im wyższa preferencja czasowa, tym większa chęć natychmiastowej konsumpcji. Niższa preferencja czasowa, oznacza z kolei, gotowość do powstrzymania się od konsumpcji bieżących dóbr na rzecz wyższej konsumpcji w przyszłości.
     
    Paradoksalnie to, że król jest właścicielem całego majątku królestwa sprawia że ma on mniejszą preferencję czasową niż władca demokratyczny oraz większą motywację do poszanowania własności prywatnej obywateli. Może co prawda dokonywać konfiskaty majątków poddanych, jednak z uwagi, że konfiskowane zasoby i przywilej monopolu na przyszłą konfiskatę stanowią indywidualną własność są one dodawane do prywatnego majątku władcy i traktowane tak, jakby były jego częścią, a przywilej monopolu na przyszłą konfiskatę jest przypisany do tego majątku jako tytuł, co natychmiast podnosi jego teraźniejszą wartość („kapitalizacja” renty monopolowej). Najważniejsze jest to, że jako prywatny właściciel rządowego majątku władca ma prawo przekazywania swojego majątku spadkobiercy. Może sprzedać, wynająć lub oddać część albo całość majątku, do którego przypisany jest przywilej (i zachować zapłatę za sprzedane lub wynajęte dobra); może osobiście mianować i odwoływać zarządców i pracowników zatrudnionych w jego majątku.
     
    Zakładając, że władca kieruje się interesem własnym, należy się spodziewać, iż będzie on dążył do pomnażania swojego bogactwa, a więc obecnej wartości majątku oraz bieżących dochodów. Nie będzie on zwiększał bieżących dochodów kosztem nadmiernego spadku wartości swoich aktywów. Ponadto ze względu na to, że działania związane z uzyskiwaniem bieżącego dochodu zawsze mają wpływ na obecną wartość aktywów (która jest odbiciem wartości wszystkich przyszłych oczekiwanych dochodów z aktywów pomniejszonych o stopę preferencji czasowej), własność prywatna ze swojej istoty wymaga kalkulacji ekonomicznej, co sprzyja dalekowzroczności.
     
    Jeśli nic nie zostanie wyprodukowane, to nie będzie czego konfiskować, a jeśli wszystko zostanie skonfiskowane, to przyszła produkcja zostanie całkowicie zatrzymana. Dlatego prywatny właściciel rządu (król) będzie unikał nakładania na swoich poddanych takich podatków, które spowodowałyby zmniejszenie potencjału przyszłych dochodów do tego stopnia, że spadłaby na przykład obecna wartość jego majątku (królestwa). Przeciwnie; w celu zachowania, a nawet podniesienia, wartości osobistego majątku król będzie się stale powstrzymywał od nadmiernego opodatkowywania poddanych, ponieważ im niższe będą podatki, tym większa produktywność podatników, a im większa będzie produktywność mieszkańców królestwa tym większej wartości nabierze pasożytniczy monopol władcy. Oczywiście król będzie wykorzystywał swój monopolistyczny przywilej. Nie zrezygnuje z podatków. Jednakże jako prywatny właściciel rządu będzie dążył do pozyskiwania, w sposób pasożytniczy środków pochodzących z rozwijającej się, coraz produktywniejszej i coraz lepiej funkcjonującej gospodarki pozarządowej, ponieważ dzięki temu zawsze i nie wkładając własnego wysiłku będzie mógł powiększyć własne bogactwo i pomyślność. Stawki podatków będą więc niskie.
     
    W interesie władcy jest również wykorzystywanie monopolu prawa (sądów) i porządku (policji) do egzekwowania ustalonego prawa prywatnej własności. Będzie dążył do tego, żeby wszystkich oprócz jego samego (a więc ludzi niezatrudnionych w rządzie i wszelkich transakcji między nimi) obowiązywała zasada, że każda własność i dochód są uzyskiwane w wyniku produkcji lub umowy. Przypadki łamania tej zasady przez prywatne osoby uzna za przestępstwo podlegające karze. Im mniej będzie prywatnych przestępstw, tym większe będzie prywatne bogactwo i tym większa wartość monopolu władcy na opodatkowanie i konfiskatę. Władca nie ograniczy się do czerpania środków na swoje wydatki wyłącznie z podatków. Będzie też podejmował przedsięwzięcia produkcyjne i część swojego majątku przeznaczy na produkcję „normalnych” dóbr i usług w celu osiągnięcia „normalnego” (rynkowego) dochodu ze sprzedaży.
     
    To wszystko łącznie wyjaśnia dlaczego w monarchiach podatki zawsze były bardzo niskie, rządy przemyślane, biurokracja niewielka a prawo chroniło własność prywatną. Król zachowuje się niczym przedsiębiorca dbający o rozwój swojej firmy (którą jest królestwo). I tak przykładowo:
     
    W czasach monarchii władza publiczna nie zabierała więcej niż 5 do 8% dochodu narodowego. Do samego wybuchu I wojny światowej wydatki państwa stanowiły zazwyczaj nie więcej niż 10% PKB. W latach 20-tych i 30-tych XX wieku, wzrosły w większości państw do 20-30%, a w połowie lat 70-tych 50% PKB.
     
    Aż do końca XIX wieku liczba osób zatrudnionych w rządzie nie przekraczała 3% siły roboczej. Ministrowie królewscy i parlamentarzyści na ogół nie otrzymywali pensji z publicznych funduszy, lecz utrzymywali się z własnych dochodów. W latach 70-tych zatrudnienie w sektorze publicznym wzrosło już do 15%.
     
    W przeciwieństwie do umiaru w polityce wewnętrznej i zagranicznej monarchii, rządy demokratyczne (będące własnością publiczną) charakteryzują się coraz wyraźniejszym brakiem umiaru. Władca demokratyczny może używać aparatu rządu dla realizacji własnych celów, ale nie jest jego właścicielem. Nie może sprzedać zasobów rządu i przywłaszczyć sobie uzyskanych w ten sposób pieniędzy. Nie może też przekazać własności rządowej swoim spadkobiercom. Jest on tylko właścicielem bieżącego korzystania z zasobów rządu, a nie ich wartości kapitałowej.
     
    Nawet gdyby chciał postępować inaczej, nie może tego uczynić, ponieważ zasoby rządu, jako własność publiczna, nie mogą być sprzedane, a bez cen rynkowych kalkulacja ekonomiczna jest niemożliwa. W związku z tym należy oczekiwać, że nieuchronnym rezultatem publicznej własności rządu będzie stała konsumpcja kapitału. Prezydent czy premier (tymczasowy opiekun rządu albo jego powiernik) w przeciwieństwie do króla nie będzie dążył do utrzymania lub powiększenia majątku rządowego, lecz będzie się starał zużyć go jak najszybciej i jak najwięcej, ponieważ tego, czego nie skonsumuje teraz, nie będzie mógł skonsumować już nigdy. Władca demokratyczny (w odróżnieniu od króla) nie ma interesu w tym, żeby nie doprowadzić swojego kraju do ruiny. Dlaczego miałby się powstrzymywać od zwiększania konfiskat, jeśli z owoców polityki umiaru - zwiększenia wartości kapitału należącego do majątku rządu,  nie może skorzystać osobiście, podczas gdy na polityce będącej przeciwieństwem polityki umiaru, a więc na podwyższaniu podatków i zwiększaniu bieżących dochodów może skorzystać? Dla prezydenta/premiera, inaczej niż dla króla, umiar nie ma żadnych zalet.
     
    To wszystko tłumaczy, dlaczego w demokracji nieustannie rosną wydatki rządowe, a co za tym idzie podatki. Zwolennicy demokracji niestety łudzą się co do tego że jak rząd okaże się słaby, odejdzie od władzy po paru latach i już będzie wszystko dobrze. Tyle że do władzy dochodzi kolejna grupa ludzi podlegająca tym samym bodźcom ekonomicznym co poprzednicy. Każdy kolejny rząd zostawia po sobie rozdęty sektor publiczny, wysokie podatki, ogromny dług publiczny i deficyt w budżecie. A każdy następny rząd jeszcze zwiększa wydatki, podnosi podatki i kombinuje jak zrobić to, żeby ludzie się nie buntowali, stąd mamy podatki pośrednie, nakręcanie inflacji, zaciąganie krajowego długu przez emisję obligacji skarbowych, i długu zagranicznego poprzez pożyczki międzynarodowe (zamiatanie problemu pod dywan i zostawienie go przyszłym rządom), wyborców się przekupuje za ich własne pieniądze oferując rzekomo „darmowe” usługi służby zdrowia, edukacji, opieki społecznej itd.
     
    Demokracja to zatem nic innego jak stopniowo postępujący socjalizm. „Demokracja” pochodzi od greckich słów „demos kratos”, oznaczających „władzę ludu”. „Republika” to z kolei słowo pochodzące z rzymskiego „res publica” czyli „rzecz publiczna”.
     
    Nie dziwi zatem że wszelkiej maści socjaliści od zawsze mieli o demokracji co najmniej „nie negatywne” zdanie. Karol Marks rzekł swego czasu: „Pierwszym krokiem rewolucji robotniczej jest wydźwignięcie proletariatu w klasę panującą, wywalczenie demokracji”; a także: „Dajcie ludziom demokrację, a do socjalizmu dojdą sami”. Róża Luksemburg twierdziła że „nie ma prawdziwego socjalizmu bez demokracji, podobnie jak nie ma prawdziwej demokracji bez socjalizmu”; Włodzimierz Lenin: „my socjaldemokraci zawsze stajemy w obronie demokracji”; Lew Trocki: „Gospodarka centralnie planowana potrzebuje demokracji”.
     
    „Republikanami” tytułowali się komuniści obalający monarchię w czasie rewolucji w Portugalii w 1910, jak i obalający monarchię w Hiszpanii w latach 30-tych XX wieku. Jedni i drudzy z hasłami „demokracji, wolności i równości” zaprowadzili w swych krajach czerwony terror, mordując księży, ludzi religijnych i „posiadaczy”, już nawet przyłapanie na modlitwie czy używaniu pieniądza można było przypłacić życiem. Nie wspominając już o kompletnym zniszczeniu gospodarki, niosącym masową biedę i głód. Zostali następnie powtrzymani kolejno przez Salazara i gen. Franco (ale to temat na inny felieton).
     
    Zwróćmy również uwagę na nazwy państw socjalistycznych: Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, Chińska Republika Ludowa,  Demokratyczna Kampucza (Kambodża pod rządami Pol Pota), Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna (dzisiejsza Korea Północna).
     
    W czasach monarchii wojny były krótkie, praktycznie jednodniowe potyczki pomiędzy wojskami jednego i drugiego króla. A wiele wojen udało się uniknąć przez porozumienie między władcami czy np. mariaż królewski. W czasach demokratycznych, gdzie władcy nie ponoszą osobistych kosztów wojny nie ma już tak lekko, czego wyjątkowy krwawym przykładem była II wojna światowa, jak i wiele innych konfliktów zbrojnych XX wieku. Dopiero wynalezienie bomb atomowych najwyraźniej trochę przeraziło rządzących, hamując ich wojenny zapał, ale kto wie jaka będzie przyszłość tego świata?
     
    Dobra, wracając do tematu, Hans-Hermann Hoppe uważa że monarchia jest lepsza od demokracji, ale to wciąż nie jest idealny system. Oczywiście idealny system nie istnieje i zapewne nigdy nie powstanie, ale jeszcze lepszym systemem byłby anarchokapitalizm, z powodów o których pisałem już wcześniej.
     
    Jednak z czysto pragmatycznego podejścia (trudno jest wprowadzić taki akap) Hoppe proponuje koncepcję „Tysiąca Liechtensteinów”. A więc doprowadzenie na drodze secesji do maksymalnej decentralizacji władzy w Europie i na świecie. Dziś to właśnie nie duże państwa, a malutkie mini-państewka gwarantują mieszkańcom wolność, niskie podatki, proste i sprawiedliwe prawo oraz wysoki poziom życia, zwłaszcza te, których ustroje nadal w dużym stopniu są oparte na monarchii, jak Księstwo Liechtensteinu, Księstwo Monako czy Księstwo Andory. W takim Monako PKB na mieszkańca wynosi aż 187,6 tys. dolarów, w  Liechtensteinie 157 tys. (dwa pierwsze miejsca na świecie), dla porównania w Katarze wynosi on 97,5 tys., a w Szwajcarii 85,3 tys.
     
    Niedoskonałości monarchii polega niewątpliwie na tym, że nadal mamy do czynienia z centralną władzą, która prowadzi do pewnych nadużyć (chociaż mniejszych niż w demokracji). Decentralizacja w dużym stopniu zmniejsza ten problem, w końcu łatwiej się wyprowadzić z małego księstwa niż z wielkiego królestwa czy cesarstwa. Monarcha ma więc większą motywację do zachęcania do osiedlania się na jego terenie, możliwie że podatki zostałby zastąpione np. opłatą typu czynsz. Według Hoppe’go anarchokapitalizm w praktyce to właściwie nic innego, jak taki „tysiąc Liechtensteinów”. Oczywiście niekoniecznie tysiąc i niekoniecznie „lichtensztajnów”, ale w każdym razie decentralizacja władzy daje zadowalające efekty.
     
    I bynajmniej patrząc na historię, nie byłoby to nic nowego. W drugiej połowie XVII wieku Niemcy składały się z 234 księstw, 51 wolnych miast i 1500 niepodległych majątków rycerskich. Na początku XIX wieku liczba tych niezależnych podmiotów zmniejszyła się do niecałych 50, a w 1871 doprowadzono do całkowitego zjednoczenia (nic zatem dziwnego, że po zjednoczeniu zaczęła się budowa „państwa opiekuńczego”). Szwajcaria aż do końca XIX wieku to był właściwie związek mini-państw (kantonów). Do dziś zresztą Szwajcaria jest mocno zdecentralizowana (każdy kanton ma swoją konstytucję, parlament, lokalne sądy, prokuraturę i policję), podobnie jak Liechtenstein, gdzie każda gmina ma prawo do secesji.
     
    Łączenie idei libertarianizmu i monarchii czasami bywa również nazywane anarchomonarchizmem. Zwolennikiem tego nurtu jest chociażby John Ronald Reuel Tolkien, cały świat „Władcy Pierścieni” to właśnie wyraz poglądów tego pisarza.
  6. Enemy
    Alissa Zinowjewna Rosenbaum, znana bardziej jako Ayn Rand – amerykańska pisarka i filozof, pochodząca z rodziny rosyjskich Żydów, twórczyni filozofii obiektywizmu. O tej nieprzeciętnej kobiecie i przede wszystkim o jej równie nieprzeciętnej filozofii będzie dzisiejszy wpis.
     

     
    Ayn Rand urodziła się 2 lutego 1905 w Petersburgu, jej ojciec był zamożnym aptekarzem. Od małej dziewczynki Rand interesowała się literaturą światową, już w wieku 9 lat postanowiła, że będzie pisarką. Jednak jej dzieciństwo nie należało do różowych. W 1917 r. w Rosji wybuchła rewolucja bolszewicka. Po dojściu do władzy bolszewików apteka jej ojca została znacjonalizowana, a majątek jej rodziny skonfiskowany. Już wówczas Rand postanowiła, że musi jak najszybciej opuścić Rosję, to tłumaczy również jej konsekwentną w swoim życiu pogardę dla komunizmu, a także dla wszelkiego rodzaju kolektywizmu. W 1921 r. rozpoczęła studia na uniwersytecie w Piotrogrodzie wybierając historię jako główny przedmiot i filozofię jako dodatkowy.  Naukę skończyła w 1924 r., w tymże roku zaczęła studiować scenopisarstwo.
     
    W 1925 r. udało się jej uzyskać pozwolenie na krótką wizytę u rodziny w Stanach Zjednoczonych. Po wyjeździe do USA, pozostała w kraju aż do swojej śmierci w 1982 r. Przez większość życia mieszkała w Nowym Jorku, chociaż przebywała również w Hollywood, starając się zrobić karierę jako scenopisarka, publikując sztuki teatralne i scenariusze. W 1932 r. scenariusz Red Pawn sprzedała Universal Studios. Sztuka jej autorstwa „The Night of January 16th” doczekała się inscenizacji w Hollywood i na Broadwayu. Z kolei jej pierwsza powieść „We the Living” z początku odrzucana przez wydawnictwa, doczekała się publikacji w 1936 r. W 1938 r. napisała opowiadanie „Hymn”, które było jej pierwszą znaną książką. Prawdziwą sławę przyniósł jej bestseller „Źródło” wydany w 1943 r. Jej kolejne książki (jak chociażby „Atlas zbuntowany”) sprzedawały się w niemałym nakładzie zarówno w USA, jak i w wielu innych krajach, Ayn Rand stała się pisarką o światowej sławie, a jej filozofia nie tylko zyskała wielu sympatyków, ale była też na swój sposób prekursorska, stanowi ważny kamień milowy dla wielu wolnościowych idei w XX wieku, jak chociażby libertarianizm (o czym więcej trochę później).
     
    Jej książki można podzielić na dwie kategorie:
    1. Fabularne – książki opisujące fikcyjnych bohaterów z rozbudowaną fabułą. Niemal wszystkie mają ten sam motyw przewodni, czyli walkę silnych i twórczych jednostek z resztą ludźmi, którzy ich nie doceniają. Do książek tych zaliczają się chociażby:
     „Hymn” – opowiadanie o silnie kolektywistycznym świecie, gdzie główny bohater ośmiela się pójść drogą indywidualizmu „Źródło” – powieść, gdzie nieprzeciętnie uzdolniony architekt, Howard Roark podąża samotną drogą, buntując się wobec obowiązujących reguł i poglądów „Atlas zbuntowany” – powieść przedstawiająca swego rodzaju „strajk umysłu”, bunt twórczych jednostek, wynalazców, przedsiębiorców, przemysłowców, artystów wobec postępujących państwowych regulacji przynoszących coraz większy kryzys ekonomiczny i społeczny  
    2. Książki opisujące jej poglądy i filozofię w sposób bezpośredni, a są nimi m.in.:
    „Cnota egoizmu. Nowa koncepcja egoizmu” – zbiór esejów autorki przedstawiających dokładny opis filozofii obiektywistycznej, książka napisana wspólnie z Nathanielem Brandenem „Kapitalizm. Nieznany ideał” – tu Ayn Rand opisuje dlaczego to kapitalizm jest jedynym moralnym ustrojem polityczno-gospodarczym, o mitach dotyczących kapitalizmu i dlaczego ten system jest tak bardzo niedoceniany. Autorami niektórych rozdziałów są także Nathaniel Branden, Alan Greenspan i Robert Hessen „Powrót człowieka pierwotnego: rewolucja antyprzemysłowa” – w tej książce mamy do czynienia z ostrą krytyką „nowej lewicy”, która ciągnie cywilizację ku upadkowi  
     
    Filozofia obiektywistyczna (filozofia obiektywizmu, randyzm)
     
    Obiektywizm jako filozofia opiera się na czterech filarach:
     
    Metafizyka – obiektywna rzeczywistość
    Epistemologia – rozum (racjonalizm)
    Etyka – własny interes (egoizm)
    Polityka – kapitalizm
     
    W celu rozwinięcia powyższych oddajmy głos samej Ayn Rand:
     
     
    W skrócie można ująć to tak:
     
    Obiektywna rzeczywistość istnieje, bez względu na to jakie są nasze subiektywne odczucia, obawy, czy wątpliwości. Koza nie jest krową, ani „być może krową”, ani trochę kozą a trochę krową, koza jest kozą. „A jest A. Każda rzecz jest tym czym jest.”
     
    Narzędziem do poznawania obiektywnej rzeczywistości jest rozum. Tylko racjonalne myślenie i rozumowanie logiczne można doprowadzić nas do poznania prawdy.
     
    Zgodnie z zasadami etyki obiektywistycznej każdy człowiek powinien kierować się własnym interesem (racjonalnym egoizmem). Rand uznawała, że ponieważ każdy by przetrwać musi dbać o siebie, to doktryna twierdząca, że troszczenie się o siebie jest złem oznacza, że złem jest ludzka chęć przeżycia. Według Rand na tym właśnie polega doktryna altruizmu, którą należy odrzucić, podobnie jak żądanie poświęcania innych dla siebie. Zatem egoizm idący w parze z racjonalizmem (racjonalny egoizm) jest uosobieniem moralności, niezbędnym do przetrwania człowieka.
     
    W wymiarze polityczno-gospodarczym i społecznym systemem opartym o etykę obiektywizmu jest kapitalizm. Stanowi on system, w którym odrzuca się przemoc i przymus na rzecz dobrowolnej wymiany między ludźmi: wartość za wartość, a nie wartość za brak wartości.
     
     
    Racjonalny egoizm a etyka absolutna
     
    Filozofia obiektywistyczna nieustannie bywa krytykowana za rzekome propagowanie bezwzględności, machiawelizmu, czy wręcz okrucieństwa na rzecz dbania o własny interes. Nic jednak bardziej mylnego. Randyzm nie tylko nie wypiera się moralności, ale jest filozofią, w której moralność pełni rolę kluczową, potępiając jednocześnie relatywizm moralny.
     
    Głównym celem jaki postawiła przed sobą Ayn Rand było stworzenie etyki absolutnej. Żeby rozjaśnić to zagadnienie musimy najpierw zastanowić się czym jest moralność i dlaczego nam jest ona potrzebna. Jak twierdziła Rand, moralność to nie żaden koncert życzeń, jak wydaje się wielu filozofom i etykom, którzy próbują przedstawić jej swoją wersję. Takie podejście zwyczajnie nie ma żadnego sensu, każdy może wpisać coś swojego, bez logicznego uzasadnienia, ot jego filozofia i już. Wówczas etyka (czyli dział filozofii, zajmujący się badaniem moralności i tworzeniem systemu wartości) staje się dziedziną kapryśną, w której można wymyślić wszystko, takie podejście do etyki jest więc zwyczajnie irracjonalne.
     
    Jak pisze Ayn Rand w „Cnocie egoizmu” żaden filozof nie dał racjonalnej, obiektywnie sprawdzonej odpowiedzi na pytanie, dlaczego człowiek potrzebuje systemu wartości. Tak długo, jak pytanie to pozostawało bez odpowiedzi, żaden racjonalny, naukowy, obiektywny kodeks etyczny nie dawał się odkryć ani zdefiniować. Najstarszy z filozofów, czyli Arystoteles, nie uznawał etyki za naukę ścisłą; oparł swój system etyczny na obserwacji tego, co szlachetni ludzie jego czasów wybierali i jak postępowali. Arystoteles pozostawił jednak bez odpowiedzi problemy: dlaczego ci ludzie tak postępowali i dlaczego on sam oceniał ich jako szlachetnych i mądrych.
     
    Mistycy z kolei od zawsze uznawali arbitralnie niewytłumaczalną wolę Boga za wzór dobra i traktowali to jako uprawomocnienie ich systemu etycznego. Neomistycy (tak Ayn Rand nazywała kolektywistów) koncepcję tę zastąpili „dobrem społeczeństwa”, wpadając w ten sposób w pułapkę obiegowej definicji, takiej jak „wzorem dobra jest to, co dobre jest dla społeczeństwa”. Oznaczało to jednak zawsze odejście od moralności, bo przecież za „dobro społeczeństwa” można by uznać niemal wszystko, odbywało się to zawsze kosztem jednostki, czego wyrazem były chociażby III Rzesza Niemiecka czy ZSRR.
     
    Jak w takim razie Ayn Rand postanowiła odpowiedzieć na pytanie pozostawiane wcześniej bez odpowiedzi: czym powinien być system wartości i do czego jest on nam potrzebny? Żeby odpowiedzieć na to pytanie należy wpierw zdefiniować „wartość”. Wartość jest tym, do czego się dąży, co się zdobywa i/lub pragnie utrzymać. Jakie więc są właściwe cele, które człowiek powinien realizować? Jakie są wartości, których przestrzegania wymaga jego życie? To są problemy, które rozwiązuje dziedzina etyki. I dlatego właśnie, człowiek potrzebuje kodeksu etycznego. Etyka to nie jest mistyczna fantazja ani konwencja społeczna, ani też nie jest to zbędny, subiektywny luksus, który można włączyć lub wyłączyć w każdym nagłym wypadku (potrzebie). Etyka jest obiektywną, metafizyczną koniecznością ludzkiego trwania.
     
    Krótko mówiąc moralność jest nam potrzebna do przetrwania. Wzór wartości w etyce absolutnej, to wzór, według którego ocenia się, co jest dobre, a co złe lub to, co potrzebne, aby człowiek trwał jako człowiek. A ponieważ to rozum jest podstawowym narzędziem przetrwania człowieka, to, co odpowiednie dla życia istoty racjonalnej, jest dobrem, a to, co mu zaprzecza, przeciwstawia się lub je unicestwia, jest złem.
     
     
    Powyższy cytat z „Cnoty egoizmu” wyraźnie pokazuje, że Ayn Rand nie tylko nie popierała czysto machiawelistycznego egoizmu, ale również jednoznacznie go potępiała. Takie postępowanie jest godne zwierząt, a nie ludzi, istot racjonalnych. Co więcej jak widzimy powyżej z prostej logiki wynika że tacy grabieżcy i agresorzy nie są w stanie przetrwać samodzielnie, do przetrwania potrzebują ofiar. Tymi ofiarami są ludzie racjonalni, którzy, są w stanie przetrwać dzięki myśleniu oraz pracy, produkcji dóbr i usług. Dlatego za „dobre” należy uznać to co naprawdę jest potrzebne do przetrwania, a więc działanie we własnym interesie poprzez racjonalne myślenie i produktywną pracę, czyli racjonalny egoizm.
     
    Każdy człowiek by przetrwać musi dbać o siebie, a więc doktryna twierdząca, że troszczenie się o siebie jest złem oznacza, że złem jest ludzka chęć przeżycia. Taką doktryną jest altruizm, dlatego Rand jednoznacznie potępiła ją moralnie.
     
    Niektórzy mogliby tu teraz zaprotestować przeciwko takiemu uznawaniu pojęć. Przecież od zawsze uczono nas że egoizm jest zły moralnie, a altruizm dobry. Jednak w tym nauczaniu popełnia się pewien błąd. Termin „egoizm” pochodzi od łacińskiego słowa „ego”, czyli „ja”. Egoizm jest niczym innym jak dbaniem o samego siebie, co jest niejako podstawą egzystencji, podstawowym czynnikiem przetrwania. Egoizm jako taki jest neutralny moralnie, działanie we własnym interesie może być zarówno negatywne, jak i neutralne, a nawet pozytywne dla innych ludzi. Jeżeli jest neutralne lub pozytywne, nie ma w tym działaniu niczego złego. Jedyne co może tu być złe moralnie to odebranie innej osobie prawa do dbania o własne szczęście.
     
    Racjonalny egoizm jest zatem niczym innym jak pewną moralną konsekwencją w myśleniu. Złodziej bez wątpienia działa we własnym interesie. Jednak brak moralnego potępienia dla kradzieży oznacza brak uznania prawa do własności prywatnej, co nie leży w interesie żadnego racjonalnego człowieka. Brak potępienia dla morderstwa, to brak prawa do życia. Każdy zatem komu życie miłe, kto jest za cywilizacją życia i szczęścia, a nie za cywilizacją śmierci i zniszczenia powinien zatem podpisać się pod kodeksem moralnym, który zakłada że człowiek ma prawo do własnego szczęścia i do niego dążyć. Problemem i źródłem wszelkiego zła i zniszczenia nie jest egoizm tylko odrzucenie myślenia, czyli irracjonalizm. Oczywiście zawsze znajdą się jednostki, które będą grabić, zabijać i niszczyć czy to dla własnych korzyści, czy ze zwykłego irracjonalizmu, dlatego człowiek musi mieć prawo do bronienia się przed nimi, czyli prawo do ochronienia własnego życia oraz życia osób mu bliskich, prawo do ochrony własnego majątku, prawo do działania na rzecz własnego szczęścia, jednym zdaniem: prawo do dbania o własny interes.
     
     
    Czterech jeźdźców apokalipsy: irracjonalizm, altruizm, mistycyzm i kolektywizm
     
    Dzięki rozumowi człowiek jest w stanie poznać co jest dla niego dobre, dlatego podstawą działania jest myślenie racjonalne. Niektórzy mogliby tu podnieść larum o zbytnią fetyszyzację racjonalizmu, w końcu człowiek nie jest aż tak racjonalną istotą żeby wiedzieć wszystko, czy poznać absolutną prawdę. Jednak jak słusznie zauważyła Ayn Rand, uznanie że to racjonalne myślenie i patrzenie na świat przez pryzmat logiki jest złe lub błędne oznaczałoby, że to ludzi racjonalnych należy potępiać, a na piedestał wystawić neurotyków, psychotyków, psychopatów i generalnie wszystkich ludzi irracjonalnych czy wręcz psychicznie chorych, i to ich zachowania brać za wzór. Byłoby to po prostu wprost niewyobrażalny absurd. A jest A, białe jest białe, a czarne jest czarne. Rand bardzo dosadnie krytykowała takie dopatrywanie się we wszystkim „odcieniów szarości”, także w kwestiach moralnych. Według niej to zwykłe tchórzostwo, brak podjęcia chociażby próby dochodzenia do prawdy i moralne bankructwo.
     
    Owszem człowiek ma ograniczone możliwości umysłowe, ale lepiej pomylić się parę razy na drodze do poznawania prawdy, niż nigdy nie wejść na tę ścieżkę. Logiczne rozumowanie zawsze znacznie bardziej przybliży nas do prawdy, niż całkowite zaprzestanie myślenia. To jak wybór między walką o przetrwanie a pewną śmiercią.
     
    Zgodnie z etyką obiektywizmu człowiek jest celem samym w sobie, a nie środkiem do spełniania celów innych ludzi. Dlatego według Rand należy odrzucić wszelkie idee i doktryny oparte na samopoświęceniu oraz wymaganiu poświęcania się od innych. Czyli doktryny oparte na altruizmie. Na tapetę poszły głównie mistycyzm i kolektywizm.
     
    W mistycyzmie człowiek nie jest celem samym w sobie. Jest tylko pionkiem na boskiej szachownicy, środkiem do celu, do wypełnienia bliżej nieokreślonego „boskiego planu”. To tłumaczy wszystkie wojny religijne, wyprawy krzyżowe czy działanie Świętej Inkwizycji. Ludzie zabijający czy torturujący innych ludzi w imię religii, nie uważają że robią coś złego, sądzą, że wypełniają boską wolę (chociaż znają ją tylko z przekazu duchownych). W ten sposób wyzbywają własnej odpowiedzialności moralnej. Nie respektują prawa jednostek do ich szczęścia. Wszak człowiek nie jest tu celem samym w sobie, jest tylko środkiem do „wyższego celu” i powinien się poświęcić. Oprócz przymusowego nawracania a nawet zabijania „niewiernych” problem jest również idea samopoświęcenia i samobiczowania, obarczona np. grzechem pierworodnym, człowiek jest winny już z samego faktu że się urodził. Nie ma również prawa dążyć do własnego szczęścia, takie coś jest wręcz  „grzechem”.
     
    W kolektywizmie (czyli takich doktrynach jak komunizm, socjalizm, nacjonalizm, feminizm, rasizm, nazizm) z kolei zamiast Boga wstawiono „dobro społeczeństwa”. I znowu człowiek nie jest celem samym w sobie, ma moralny obowiązek poświęcać się dla „dobra społeczeństwa”. Problem w tym, że to dobro społeczeństwa jest niedefiniowalne. Trudno żeby społeczeństwo było szczęśliwe, jeśli składa się z samych jednostek, poświęcających swoje szczęście. To społeczeństwo, w którym nikt nie jest szczęśliwy, poza tymi którzy wyznaczają odgórnie kierunki działań, czyli władzy. Nic zatem dziwnego, że kolektywizm występował niemal w każdym systemie totalitarnym jak komunizm czy nazizm.
     
    Kiedy neguje się prawo jednostki do jej dążenia do osobistego szczęścia kończy się wszelka moralność i wszelkie szczęście. Zostaje tylko ból, cierpienie i zniszczenie. Człowiek nie będąc celem samym w sobie, staje się wręcz przedmiotem, środkiem do innych celów. Dlatego tak istotne jest podkreślenie, że człowiek ma prawo do działania we własnym interesie i nie ma obowiązku poświęcać się dla innych, ani też nie ma prawa wymagać poświęcenia od innych.
     
     
    „Atlas zbuntowany”, przysięga którą musiał złożyć każdy kto przyłączył się do strajku Johna Galta
     
     
    Pomiędzy ludźmi racjonalnymi nie ma konfliktów interesu
     
    Według Ayn Rand nie istnieją konflikty interesów pomiędzy ludźmi racjonalnymi. Dzieje się tak dlatego, że racjonalista akceptuje obiektywną rzeczywistość.
     
    Załóżmy dla przykładu że dwoje ludzi stara się o tę samą pracę. Z pozoru wygląda to na konflikt, gdzie korzyść jednego człowieka zostanie osiągnięta za cenę poświęcenia drugiego. Jednak jeśli spojrzymy na sprawę racjonalnie, konfliktu nie ma.
     
    Nie możemy przecież założyć, że interesy ludzkie są poświęcane zawsze wtedy, gdy nie spełnia się pragnienia. Sam fakt, ze człowiek czegoś pragnie, nie dowodzi ani że przedmiot jego pragnienia jest dobry, ani tez że realizacja tego pragnienia jest dla niego korzystna. W wyborze celów człowiek racjonalny kieruje się myśleniem (procesem rozumowym), a nie uczuciami czy pragnieniami. Nie uważa pragnień za nieredukowalne czynniki pierwotne, za to, co dane i do czego trzeba dążyć wszelkimi siłami. Człowiek racjonalny widzi swoje interesy w perspektywie całego życia i odpowiednio wybiera cele. Żadna chwila nie jest dla niego wyjęta z kontekstu całości jego życia, co pozwala na niedopuszczanie do konfliktów miedzy interesami zamierzonymi na krótką i na długa metę.
     
    Człowiek racjonalny nie jest również roszczeniowy, nie uważa że coś mu się należy. Wie że sam musi na to zapracować swoim wysiłkiem. W kontaktach z innymi ludźmi jest niczym kupiec, oddaje wartość za wartość.
     
    Zatem wracając do przykładu z początku, jeśli człowiek, który nie dostanie tej pracy jest osobą racjonalną zaakceptuje ten fakt nie czując się pokrzywdzony. Dobrze zdaje sobie sprawę, że gdyby w ogóle nie istniała firma, gdzie potrzebują pracownika, pracy nie dostałby ani on, ani jego konkurent. Zdaje sobie również sprawę, że coś musiało zaważyć na decyzji pracodawcy, np. drugi kandydat ma od niego lepsze kwalifikacje. To dla niego informacja co powinien zmienić w sobie, żeby przy kolejnej próbie odnieść lepszy rezultat. Wie również o tym, że współzawodnictwo o pracę jest normalne, gdyby zawsze był tylko jeden kandydat, każda firma prędzej czy później musiałaby zbankrutować i żadnej pracy by wtedy nie dostał.
     
     
    Relacje z ludźmi, pomoc, miłość, przyjaźń a filozofia obiektywistyczna
     
    Człowiek ma prawo do osobistego szczęścia oraz dążenia do niego. Nie jest nic winien drugiemu człowiekowi, ma prawo dokonywać z ludźmi wymiany „wartość za wartość” i odmawiać jeśli uzna taką wymianę za niekorzystną dla siebie. Jedyne do czego nie ma prawa, to odbieranie prawa do szczęścia innym ludziom.
     
    No i wszystko fajnie, ale ktoś mógłby teraz zapytać: A co z osobami bliskimi? Gdzie tu miłość i troska? A co z pomocą dla ludzi którzy potrzebują pomocy?
     
    Zacznijmy od miłości i osób najbliższych. Na wstępnie należy podkreślić ważną rzecz: Ayn Rand negowała istnienie miłości bezwarunkowej. Według niej oznaczałoby to „obojętność wobec tego, co najbardziej cenimy”. Prawdziwa miłość natomiast jest "wyrazem i potwierdzeniem poczucia własnej godności, odpowiedzią na własne wartości w osobie innego. Doznajemy całkowicie osobistej, egoistycznej radości wskutek samego istnienia osoby, którą kochamy".
     
    Innymi słowy, miłość to nic innego jak własna, egoistyczna przyjemność z faktu istnienia ukochanej osoby, podziw dla niej i poczucie szczęścia z faktu, że znalazło się kogoś takiego, kto jest odpowiedzią na nasze własne wartości.

     
     
     fragment z książki „Hymn”
     
    A co troską? Z dbaniem o ukochaną osobę? Przede wszystkim według Rand nie jest to poświęcenie, ponieważ ta osoba nie jest nam obojętna, dbając o nią, dbamy równocześnie o własne szczęście. W jednym z wywiadów Ayn Rand podała taki przykład: Jeżeli żona kupuje lekarstwo dla chorego męża zamiast wydać pieniądze na pójście do nocnego klubu, nie poświęca się, ponieważ mąż dla niej jest wartością. Ale jeśli twój mąż zginie, aby ocalić męża lub żonę sąsiadów, to byłby altruizm.
     
    W „Cnocie egoizmu” autorka podaje jeszcze bardziej wymowny przykład:
    Mąż wydaje dużą sumę pieniędzy na leczenie chorej na raka żony. Jeśli uznalibyśmy to za poświęcenie i altruizm, musielibyśmy dojść  do wniosku, że mężowi jest obojętne czy żona przeżyje, skoro zrobił to tylko dla niej, a nie także dla siebie. Trudno mówić o miłości, kiedy ktoś ma gdzieś czy „ukochana” osoba żyje, prawda? Mało tego, kierując się etyką altruizmu, doszlibyśmy do dość makabrycznego wniosku, że mąż powinien pozwolić umrzeć żonie, a pieniądze przeznaczyć na leczenie obcych mu ludzi. Wtedy to dosłownie poświęciłby własne szczęście na rzecz innych ludzi.
     
    I takich przykładów można mnożyć, to co wydaje się być altruizmem, jest nim często tylko pozornie. Matka kupująca jedzenie dziecku, zamiast kapelusza dla siebie, ceni życia dziecka wyżej niż ten kapelusz. Człowiek, który umiera w obronie ukochanej osoby, dokonuje wyboru pt: „nie chcę żyć w świecie bez tej osoby”. Wojownik o wolność, tracąc życie w walce z totalitaryzmem nie dokonuje aktu samopoświęcenia, tylko nie godzi się żyć jak niewolnik.
     
    A co z pomaganiem obcym ludziom? No cóż, z punktu widzenia obiektywizmu, jest OK, pod warunkiem, że robi się to dobrowolnie oraz nie poświęca się siebie samego. Jak zwróciła uwagę Ayn Rand w rozdziale „Etyka sytuacji krytycznych” w książce „Cnota egoizmu” przy rozważaniach na temat egoizmu i altruizmu ludzie często podają przykłady typu: „a co jak ktoś tonie?”, „czy należy ratować ludzi z pożaru?”, „czy powinno się narażać własne życie ratując innych?”. Już samo podawanie ekstremalnych przykładów w odniesieniu do codzienności, świadczy o błędnym rozumowaniu. Nie można działania stosowanego w przypadkach 1 na 100 tys. przyrównywać jako wzór postępowania do pozostałych 99 999. W ten sposób traktuje się człowieka niczym zwierzę ofiarne, jakby żył tylko po to aby nieustannie się poświęcać dla innych.
     
    Dla ilustracji zagadnienia Ayn Rand przyjęła kazus ratowania tonącej osoby. Jeśli to osoba obca, to moralnie słuszne będzie ratowanie go jedynie wtedy, gdy zagrożenie własnego życia jest minimalne; jeśli niebezpieczeństwo jest duże, to czyn taki byłby niemoralny; tylko brak szacunku dla samego siebie pozwalałby nie cenić własnego życia wyżej niż życie przypadkowego nieznajomego. (I na odwrót  - ktoś, kto tonie, nie może oczekiwać, ze jakiś nieznajomy narazi dla jego ratowania swe życie — tonący winien pamiętać, że własne życie jest dla nieznajomego więcej warte niż jego).
     
    Z kolei jeśli tonąca osoba nie jest nieznajoma, to to ryzyko, które należy podjąć, jest większe, proporcjonalnie do wartości tej osoby dla siebie. Jeśli to osoba, bez której nie wyobrażamy sobie życia, to nawet narażenie własnego życia staje się egoistyczne, ratując kogoś, kto jest nam niezbędny do szczęścia. Z kolei jeśli np. mąż potrafiący bardzo dobrze pływać pozwolił utonąć żonie, przez to, że sparaliżował go strach, po czym zaczął mieć ogromne wyrzuty sumienia i cierpieć z powodu żałoby, trudno zarzucić mu egoizm. Jego błędem było danie ponieść się irracjonalnemu lękowi, który uniemożliwił mu uratowanie tak ważnej dla niego osoby, czyli uniemożliwił mu zadbanie o osobiste szczęście. Podobnie sprawa ma się z przyjaciółmi i innymi bliskimi osobami.
     
    Wracając do pomaganie obcym. Jeśli przykładowo nasz sąsiad stracił pracę i został bez środków do życia, czyli mamy sytuację krytyczną, wskazane jest mu pomóc. Ale pamiętajmy, że to sytuacja krytyczna, a nie codzienna. Przecież to, że dawaliśmy mu przez jakiś czas wsparcie finansowe, nie oznacza że od teraz już do końca życia będziemy go utrzymywać. Tak samo, to że uratowaliśmy kogoś obcego od utonięcia, nie oznacza że od teraz przez resztę życia będziemy ciągle zajmować się ratowaniem ludzi w takich sytuacjach. Aby czyn szlachetny mógł nosić znamiona czynu szlachetnego, musi być swoistym wyjątkiem od reguły, a nie moralnym obowiązkiem.
     
    Jeśli chodzi o życie osobiste samej Ayn Rand: wyszła ona za mąż za aktora Franka O’Connora w 1929 r. (czyli mając około 24 lat) i pozostała w związku z nim aż do śmierci. Miała również przez pewien czas romans z młodszym od niej o 25 lat Nathanielem Brandenem, o czym od początku wiedzieli, jak i akceptowali zarówno mąż Ayn Rand, jak i żona Nathaniela, czyli Barbara Branden, która zresztą była również przyjaciółką Ayn Rand. Niestety nie znam bliższych szczegółów, jak to wszystko się obywało, ciekawskim polecam więc skorzystanie z wujka Google :).
     
     
    Psychologia przyjemności
     
    Wspominamy wcześniej Nathaniel Branden, poza byciem obiektywistą i kochankiem Ayn Rand był również psychoterapeutą i pisarzem, pisał głównie o kwestii poczucia własnej wartości. Jego esej pt. „Psychologia przyjemności” znalazł się również jako rozdział w „Cnocie egoizmu”. Jednocześnie sama Ayn Rand przedstawiała praktycznie identyczne poglądy w swoich różnych dziełach, jak chociażby w „Atlasie zbuntowanym”. Przejdźmy zatem do rzeczy.
     
    Zacznijmy od tego że Brandem zdefiniował przyjemność jako: „metafizyczną przyprawę życia, nagrodę za skuteczne działanie lub jego konsekwencję, podobnie jak ból jest oznaka porażki, destrukcji, śmierci”.
     
    Czyli uczucie przyjemności jest swoistą wskazówką, nagrodą za prawidłowe działanie, tak jak ból jest oznaką porażki i destrukcji. W stanach zadowolenia człowiek doświadcza wartości życia, widzi, że jest ono warte wysiłków i walki. Aby żyć, człowiek musi poprzez swe działania realizować wartości. Przyjemność i  zadowolenie są zarówno emocjonalną nagrodą za skuteczny czyn, jak i pobudką do jego ponowienia. W doświadczeniu przyjemności zawarte jest poczucie: „Panuję nad swoja egzystencją”, podobnie jak w doświadczeniu bólu zawiera się uczucie: „Jestem bezradny”. Przyjemność emocjonalnie pociąga za sobą poczucie skuteczności, podobnie jak ból emocjonalnie pociąga za sobą poczucie niemocy.
     
    Jeżeli człowiek zbłądzi w wyborze wartości, to mechanizm emocjonalny pomyłki tej nie skoryguje: nie przysługuje mu własna wola. Jeśli wartości tworzą taki porządek, że człowiek pragnie rzeczy, które realnie prowadzą do jego destrukcji, to mechanizm emocjonalny nie uratuje go przed nią, a wprost przeciwnie: będzie do niej popychał, działając przeciwko rzeczywistym faktom, przeciwko życiu, na szkodę danej osoby. Emocjonalny mechanizm człowieka jest niczym komputer: można go zaprogramować, ale niepodobna zmienić jego natury; dlatego, jeśli błędnie go „zaprogramujemy”, to najbardziej autodestrukcyjne pragnienia z konieczności będą występowały z taką sama emocjonalną intensywnością jak pragnienia chroniące życie.
     
    I teraz najważniejsza sprawa: Branden wyróżnił tu dwa rodzaje postępowania: działanie człowieka racjonalnego oraz działanie neurotyka. Neurotyk występuje tu, nie w znaczeniu ściśle psychologicznym, ale jako metafora człowieka irracjonalnego, mającego problemy z emocjami i poczuciem własnej wartości.
     
    Człowiek racjonalny odnajduje przyjemność w poczuciu kontroli nad rzeczywistością i twórczym działaniu. Z kolei neurotyk czerpie przyjemność z destrukcji, autodestrukcji lub z ucieczki od rzeczywistości, uciekając np. w rozmaite nałogi jak alkohol, narkotyki, kompulsywny seks, czy nawet zwykłe nałogowe siedzenie przed telewizorem.
     
    Główne obszary mogące być dla człowieka źródłem zadowolenia z życia to: praca, stosunki międzyludzkie, odpoczynek, sztuka, seks.
     
    Człowiek racjonalny traktuje pracę jako twórcze działanie, z którego jest dumny, czuje ciągły zapał do poszerzania wiedzy i umiejętności. Czuje również podziw nie tylko dla swoich osiągnięć, ale również innych ludzi, stąd bierze się docenianie sztuki. Dla neurotyka natomiast wszelka praca i działanie to zło konieczne. Niektórzy odnajdują również przyjemność w destrukcji, a nie twórczym działaniu.
     
    Racjonalista stara otaczać się ludźmi, którzy podzielają jego system wartości, inteligentnych, mających szacunek do siebie. Neurotyk otacza się ludźmi podobnymi do niego, również nie mających szacunku do siebie i innych albo też osobami, których uważa za gorszych od siebie, po to aby się wywyższać i nimi gardzić.
     
    Człowiek racjonalny zakochuje się w osobie, która uosabia jego najgłębsze wartości, i jej pożąda seksualnie. Neurotyk wybiera partnera, do którego czuje pogardę, aby móc się wywyższać lub też nie ma żadnych wymagań, siebie stawia znacznie niżej.
     
    Paradoksalnie więc ci którzy nazywają „poszukiwaczami przyjemności” (hedoniści itp.) nie potrafią odczuwać prawdziwego szczęścia, przez to, że całą przyjemność upatrują w ucieczce od rzeczywistości i własnego umysłu. Tymczasem radość z życia jest niczym innym jak nagrodą za szacunek do siebie.
     
     
    Kapitalizm – nieznany ideał
     
    W wymiarze polityczno-gospodarczym i społecznym ziszczeniem randyzmu jest kapitalizm, a więc system oparty na prywatnej własności środków produkcji oraz na swobodnym ich obrocie w ramach wolnego rynku. Swoje prokapitalistyczne poglądy Ayn Rand opisała głównie w książce „Kapitalizm. Nieznany ideał”, ale także w mniejszym lub większym stopniu w innych swoich dziełach jak np. „Atlas zbuntowany”,  „Hymn”, „Cnota egoizmu”, czy „Powrót człowieka pierwotnego”.
     
    Co jest niezwykle istotne Ayn Rand popierała kapitalizm, nie ze względu na to, że jest to najbardziej wydajny ekonomicznie system, ale dlatego, że to system najbardziej moralny. Z tego względu uważam, że twórczość Ayn Rand stanowi bardzo ważny punkt w bibliotece wolnościowca. O ile np. Ludwig von Mises i Friedrich August von Hayek uzasadniali poglądy wolnorynkowe z punktu widzenia ekonomii, Murray Rothbard poruszał kwestie zarówno ekonomiczne, jak i polityczne, to Ayn Rand uzupełnia temat od strony filozoficzno-moralnej.
     
    Według Rand kapitalizm jest moralny, ponieważ to jedyny system oparty na prawach jednostkowych. Każdy człowiek ma prawo dbać o własny interes oraz musi respektować to prawo u innych osób. Ludzie na wolnym rynku dokonują wymiany „wartość za wartość”, towar za towar, zapłata za towar lub usługę, zapłata za wykonaną pracę itd.
     
    Każdy ma prawo dysponować własną osobą wedle uznania, dopóki nie narusza wolności drugiego człowieka, nikt nie jest tu panem ani niewolnikiem. Każdy ma prawo do posiadania owoców swojej pracy, czyli własności prywatnej i dowolnie dysponować własnym majątkiem.
     
    Nie dopuszczalne są tu kradzież, przemoc i przymus. I właśnie ochrona takich niezbywalnych praw człowieka to jedyne funkcje do jakich powinien ograniczyć się rząd. Jednocześnie, aby taki rząd był moralny, również jego przedstawiciele nie mogą tych praw łamać. Z tego względu rząd nie może np. pobierać przymusowych podatków, co jest łamaniem prawa obywatela do własności prywatnej. Zamiast tego, takie państwo minimum mogłoby być finansowane np. na drodze dobrowolnych ubezpieczeń. Czyli tylko osoba ubezpieczona mogłaby z skorzystać z usług policji i sądów, dochodząc swoich praw w sądzie, kiedy druga strona nie wywiązała się z kontraktu. Ponieważ takie wolne społeczeństwo opierałoby się na zawieraniu dobrowolnych umów społecznych, takie ubezpieczenia stałyby się niezwykle ważne, trudno zatem przypuszczać aby zabrakło chętnych na ich korzystanie.   
     
    Tym samym Ayn Rand była chyba pierwszą osobą w historii głoszącą coś na kształt minarchizmu, chociaż akurat to pojęcie weszło w życie w nieco późniejszym okresie. Rand polemizowała również tym samym, z poglądami anarchokapitalistycznymi, reprezentowanymi chociażby przez Murraya Rothbarda, negującymi „monopol na przemoc”. Swoją drogą  jej polemika z anarchokapitalizmem była moim zdaniem trochę słaba, nie rozpisywała się zbytnio na ten temat, w dodatku „Wąwóz Galta” w „Atlasie zbuntowanym” to właściwie był „akap”. No ale temat pozwolę sobie zostawić na zupełnie inny wpis, gdzie omówię libertarianizm i jego różne nurty (anarchokapitalizm, minarchizm itd.) jak również nurty zbliżone, leseferyzm, niektóre nurty monarchiczne itp.
     
    Dodam na koniec, słówko o ekonomii. Ayn Rand nie była ekonomistką, więc i o ekonomii pisała niewiele. Ale jej poglądy opiewały na bardzo logicznym podejściu do ekonomii, np. zauważała, że konsumpcja nie może przekraczać produkcji, była również zwolenniczką oparciu pieniądza o standard złota. Więc poglądy dość zbliżone do przedstawicieli Austriackiej Szkoły Ekonomii. Ayn Rand była zresztą bliską przyjaciółką Henry’ego Hazlitta (autora słynnej „Ekonomii w jednej lekcji”), znała również osobiście i bardzo szanowała Ludwiga von Misesa. Przez pewien czas była również w dobrych relacjach z Murrayem Rothbardem, ale później państwo się „znielubieli” ze względu na skrytykowanie przez Rand wiary chrześcijańskiej żony Rothbarda. Tak to w życiu bywa  
  7. Enemy
    Dzisiejszy wpis jest zwieńczeniem pewnej mojej trylogii na blogu dotyczącym przewagi kapitalizmu nad socjalizmem. Nie znaczy to oczywiście że nie będę więcej pisał o ekonomii, tylko nakreślam że ten felieton jest ważnym uzupełnieniem dwóch pozostałych gdzie omawiałem słuszność praw ekonomii oraz przykłady powodzenie gospodarki wolnorynkowej na konkretnych przykładach. Teraz będzie omówiona jeszcze bardziej praktyczna strona tematu, czyli jak konkretnie działają mechanizmy rynkowe i dlaczego socjalizm i etatyzm przynoszą biedę a kapitalizm podnoszenie poziomu życia. Nie obędzie się również bez obalania mitów i bezwzględnego obnażania manipulacji przedstawianych przez pewne grupy.
     
    Jak powstaje bogactwo?
     
    Żeby dobrze omówić temat trzeba najpierw zrozumieć jak w ogóle wygląda proces produkcji, czyli tworzenia nowego bogactwa. Tak więc stworzyć nowe bogactwo (lub powiększyć już istniejące) można na trzy sposoby:
    Pierwotne zawłaszczenie surowca i jego przetworzenie – czyli krótko mówiąc wykorzystanie jakiegoś zasobu przyrody, którego wcześniej nikt nie posiadał ani nie dostrzegł w nim wartości i przekształcenie go w coś wartościowego. I tak np. Rockefeller odkrył że to coś, co wcześniej uznawano za brudną maź, czyli ropa naftowa jest bardzo przydatnym surowcem energetycznym, wpierw służącym do oświetlenia (lamy naftowe) później jako paliwo dla rozwijającej się branży motoryzacyjnej. Takie jest zresztą uzasadnienie moralności własności prywatnej jako owoców swojej pracy. Czyli np. glina jest zasobem niczyim, ale już rzeźba jest własnością rzeźbiarza, ponieważ dzięki swojej pracy stworzył coś nowego, zmienił naturę surowca Wyprodukowanie dóbr przy pomocy własnej pracy i wcześniej przejętych zasobów, np. zrobienie stołu. Mówiąc inaczej jest to przemiana mniej wartościowych przedmiotów w bardziej wartościowe Pozyskanie dóbr na mocy dobrowolnego kontraktu zawartego z wcześniejszym ich posiadaczem lub wytwórcą. Jest to wymiana wartości za wartość, przekazanie poszczególnych zasobów z rąk tych, którzy cenią je mniej, w ręce tych, którzy cenią je bardziej. Na takich właśnie wymianach polega rynek. Zawsze mamy dwie strony, producenta i konsumenta, pracodawcę i pracownika, pożyczkodawcą i pożyczkobiorcę itd. To właśnie podział pracy i wolna wymiana pozwala na najlepszą i najbardziej wydajną alokacje zasobów. Dzięki temu piekarz nie musi posiadać krowy ani umieć jej doić żeby napić się mleka. Wystarczy że potrafi piec, wtedy może dokonać wymiany z rolnikiem chleb za mleko. Taka dobrowolna wymiana jest zawsze korzystna dla obu stron. Właśnie dlatego wolny rynek zapewnia najlepszą alokację zasobów i jest korzystny dla całego społeczeństwa, każdy jego członek ma dostęp do wszystkich tworzonych dóbr i usług, ograniczają go tylko własne możliwości zarobkowe. Dla ułatwienia procesu wymian wprowadza się środek płatniczy, czyli pieniądz, dzięki temu nawet jeśli rolnik nie chce chleba może dojść do wymiany, piekarz sprzeda chleb i zarobione pieniądza da rolnikowi w zamian za mleko.  
    Zauważmy że to co wyżej wymieniłem to uczciwe metody wytwarzania, zwiększania i zdobywania bogactwa. Natomiast nieuczciwą metodą zdobywania bogactwa jest bez wątpienia odbieranie dóbr, owoców cudzej pracy przy użyciu przymusu i przemocy, czyli krótko mówiąc kradzież. Kradzieżą jest również oszustwo, nie dotrzymanie dobrowolnie zawartej umowy. Również w przypadku przymuszenia kogoś do niewolniczej pracy można mówić o kradzieży, dlatego że jest to w zasadzie odebranie owoców nieswojej pracy, zamiast dokonania dobrowolnej wymiany, oczywiście negatywnym zjawiskiem jest tu również przymus, jak właśnie przymus pracy. Równie nieuczciwą formą bogacenia się jest zakazanie komuś działania i w ten sposób pozbywania się konkurencji.
     
    Zauważmy również te wyżej omówione nieuczciwe metody bogacenie się służą wybranym jednostkom kosztem innych i nie przyczyniają do wzrostu ogólnego poziomu dobrobytu, a wręcz mu szkodzą. Kradzież to bezprawne przekazanie dóbr z jednych rąk do drugich od osoby tworzącej bogactwo uczciwie, do osoby postępującej nieuczciwie, która niczego dobrego nie tworzy. Przymus i zakazy zmuszają do podejmowania niewydajnej pracy kosztem tej, która byłaby wydajniejsza, pozbawiając nie tylko ofiarę ale także całe społeczeństwo potencjalnych dóbr, który by powstały gdyby nie było tego przymusu i zakazów. Zwróćmy też uwagę że kiedy takie nieuczciwe działanie podejmuje osoba prywatna np. złodziej, terrorysta, szantażysta, oszust wszyscy są zgodni że trzeba temu przeciwdziałać, taką osobę trzeba ukarać, a z taką przemocą lub oszustwem trzeba walczyć, chronić się przed nią. Ale wystarczy że takie działanie podejmuje rząd i nagle wszystko ukazuje się być ok, odbieranie dochodów i majątków jest już legalne i uprawnione kiedy nazwie się je „opodatkowaniem”, państwo może wydawać nakazy i zakazy w gospodarce, a także ustanawiać własne monopole uniemożliwiając powstanie konkurencji jeśli tylko uzna to za obowiązujące „prawo”. Politycy mogą nie dotrzymywać obietnic, urzędnicy wprowadzać ludzi w błąd i nie ponoszą za to żadnej odpowiedzialności.
     
    I tu jest właśnie meritum problemu. Trzy wymienione wcześniej uczciwe metody tworzenia bogactwo są w zasadzie jedynymi metodami tworzącymi dobrobyt, natomiast te nieuczciwe ten proces zakłócają, pozwalają się bogacić tylko wybranym jednostkom. Stąd właśnie przewaga wolnego rynku nad socjalizmem i etatyzmem. Ochrona prywatnej własności, swoboda działalności, podział pracy i możliwość wolnej wymiany handlowej pozwalają na najwydajniejszą alokację zasobów i najszybsze możliwe tworzenie dobrobytu. Proces ten może zaburzyć jedynie przemoc, przymus, kradzież i oszustwo.
     
    Więc jeśli taka instytucja jak państwo ma istnieć, to jej działanie powinno się ograniczyć do ochrony własności prywatnej, zwalczania przemocy i dotrzymywania dobrowolnie zawieranych umów. Niestety państwo również w tej roli nie wypada zbyt dobrze. Terytorialny monopol w stanowieniu i egzekwowaniu prawa prowadzi do nadużyć, stąd mamy tyle patologii, korupcji, kumoterstwo w policji, służbach, czy sądownictwie, nie wspominając już o tworzeniu absurdów prawnych. Jak to pisał Hans Herman Hoppe państwo nie tworzy prawa i porządku, tylko je niszczy. Murray Rothbard pokusił się nawet o nazwanie państwa „zorganizowanym bandytyzmem”. Tu jednak musiałbym wejść w mocno libertariańskie rozważania, omówić alternatywne systemy względem centralnego rządu i demokracji takie jak anarchokapitalizm, minarchizm, rząd minimalny i wolne społeczeństwo według Ayn Rand, rząd prywatny (monarchię), czy Hoppe’ańską koncepcję „Europy tysiąca Liechtensteinów”, alternatywy wobec prawa stanowionego, a więc prawo zwyczajowe, prawo prywatne, precedensowe (common law) itd. Jednak są to bardzo skomplikowane kwestie, temat na zupełnie inny felieton, który zresztą pewnie kiedyś napiszę . Póki co dla porządku przyjmijmy że przez wolny rynek rozumiemy system, gdzie państwo nie ingeruje w gospodarkę, jeśli już państwo istnieje, jego jedyną rolą jest zwalczanie złodziejstwa i przemocy zarówno wewnątrz (ochrona obywateli przed przestępcami) i na zewnątrz (ochrona przed zbrojną napaścią). Zauważmy jednocześnie że w sytuacji gdy państwo zaczyna ingerować w gospodarkę każdy obywatel staje się przestępcą, ściga się go również za działania, które nie są związane z przemocą, zakazuje mu się działalności, która nie jest szkodliwa i nie łamie zasad poszanowania własności prywatnej czy dobrowolnych umów społecznych. Traktuje się go również jak niewolnika, który musi oddać sporą część swoich dochodów na rzecz państwa.
     
     
    Socjalizm, to się nie może udać
     
    Jak wiemy z historii wszędzie, gdzie funkcjonował ten system, kończyło się to katastrofą. Pierwszymi przykładami z brzegu jest upadek ZSRR, masowe emigrowanie do RFN z NRD co skutkowało powstaniem Muru Berlińskiego, czy obraz współczesnej Korei Północnej gdzie ludzie z głodu zjadają trawę, liście czy korę z drzew a dzieci bawią się na pustych ulicach, wszak widok samochodu w tym kraju to niezwykła rzadkość. Dlaczego socjalizm zawodzi? Przede wszystkim pokutuje brak prywatnej własności środków produkcji, bo jeszcze prywatna własność dóbr konsumpcyjnych w socjalizmie jest dopuszczalna (chociaż i to było niekiedy konfiskowane przez władze w ZSRR powodując masową śmierć głodową). Jednak już sam brak własności prywatnej czynników produkcji prowadzi do upadku gospodarki, dlatego iż jeśli nie ma prywatnej własności nie można tymi środkami produkcji handlować, z tego względu nie można określić ich cen rynkowych, a bez cen niemożliwy jest rachunek kosztów. To wszystko sprawia że niemożliwa staje się racjonalna alokacja zasobów. Ponieważ zarówno środki produkcji, jak i wytworzone za ich pomocą dobra nie stanowią własności prywatnej (tylko własność całego kolektywu) producenci nie mają żadnej ekonomicznej motywacji do zwiększania ilości czy poprawy jakości dóbr. Brak zachęty w postaci zysku powoduje że nie opłaca się ani dobrze pracować, ani być przedsiębiorczym i kreatywnym ani dobrze inwestować, nie ma wychodzenia naprzeciw potrzebom konsumentów. Gospodarka jest centralnie planowana przez władzę, która nie jest w stanie z przyczyn wcześniej wymienionych przeprowadzić rachunku ekonomicznego co do alokacji zasobów, a więc wszelkie planowanie mija się z celem. Do tego dochodzi jeszcze przerost biurokracji i ogromne koszty utrzymania niewydolnego państwa.
     
     
    Państwo opiekuńcze – kosztowne złudzenie
     
    „Socjalizm się nie sprawdza, kapitalizmu nie lubię” tak tli się w głowie niejednego lewicowca, a nierzadko i prawicowca i co tu począć? Ano poszukajmy trzeciej drogi, oddajmy środki produkcji w ręce prywatne, pozwólmy na prowadzenie prywatnej działalności, istnienie banków i rynków finansowych. Ale jednocześnie niech państwo mocno ingeruje w gospodarkę w celu „wyrównywania szans” i „zapewnienia bezpieczeństwa socjalnego”. Niech służba zdrowia i edukacja będą darmowe, a każdy ma zapewniony minimalny poziom życia na sensownym poziomie. Żeby utrzymać system wprowadźmy wysokie podatki, wyższe dla bogatych i wszystko będzie dobrze. Tak mniej więcej prezentuje się etatyzm. Dobry to plan?
    Nie, nie jest dobry z wielu różnych powodów:
    Jest to system oparty na niemoralnych i nielogicznych przesłankach, kara się ludzi za pracowitość, przedsiębiorczość, oszczędność, chęć podjęcia ryzyka i twórcze myślenie. Nieustannie przeprowadza się transfer bogactwa od ludzi lepiej produkujących i lepiej zaspakajających potrzeby konsumentów do gorzej produkujących lub w ogóle nieprodukujących Jest to system niewydolny ekonomiczne, gospodarka rozwija się znacznie wolniej niż byłoby to na wolnym rynku. Państwo w tym systemie generuje coraz większe koszty (przyrost liczby urzędników, koszty ściągalności podatków, nowe budynki, urzędy, instytucje publiczne, nierentowne inwestycje publiczne), jednocześnie hamując zwrot z inwestycji kapitału. Ciągle rosną wydatki publiczne, co wymusza ciągle podwyższanie podatków, dodruk pieniądza podnoszący inflację (która obniża realne płace i poziom życia poprzez zwiększanie cen) oraz zmniejszenie inwestycji w sektorze prywatnym poprzez tzw. efekt wypychania. Rodzą się nowe problemy społeczne, takie jak bezrobocie (skutek hamowania przedsiębiorczości, zwiększanie kosztów pracy przez państwo), niższe płace realne (przez grabież podatkową, spowalnianie przyrostu podaży dóbr i akumulacji kapitału oraz inflację), nierzadko wzrost przestępczości i patologii społecznych Występują liczne nadużycia władzy, np. odbieranie dzieci rodzicom z błahych powodów, karanie za poglądy, łamanie wolności słowa Następuje niszczenie wartości, kultury, zabijanie w ludziach indywidualności, społeczeństwo staje się coraz bardziej zmanipulowane i zindoktrynowane System zawiera w sobie liczne pułapki i manipulacje, np. oficjalnie darmowa służba zdrowia i edukacja są o wiele droższe niż gdyby te sfery pozostały w rękach prywatnych. Sądzi się też np. bogaci płacą wyższe podatki niż biedniejsi, co jest nieprawdą, ponieważ największe wpływy do budżetu idą z podatków pośrednich, a te obciążają głównie ludzi biedniejszych ponieważ to oni przeznaczają większą część swojego dochodu na konsumpcję. Do tego duże firmy, dzięki wsparciu prawników, korupcji, lobbingowi i znajomości w świecie polityków często unikają wielu regulacji prawnych oraz płacenia podatków Nieodłącznym elementem etatyzmu są cykle koniunkturalne. Instytucja banku centralnego i pieniądz fiducjarny sprzyjają ekspansji monetarnej (ciągły wzrost podaży pieniądza), rząd w ten sposób pokrywa swoje wydatki z renty inflacyjnej. Jednak to prowadzi do inflacji, ciągłego wzrostu cen, a zaniżone stopy procentowe powodują nadmiar ryzykownych i nietrafionych inwestycji (efekt tanich kredytów) oraz tworzeniu się baniek spekulacyjnych na rynkach finansowych. Ostatecznie dochodzi do sytuacji gdy bank centralny nie może już zwiększać podaży pieniądza, bo groziło by to załamaniu się sytemu monetarnemu, a więc stopy procentowe idą w górę. Pojawia się recesja, pękają bańki spekulacyjne, a przedsiębiorcy zostają zmuszeni do likwidacji nietrafionych inwestycji. Dla gospodarki i społeczeństwa to sytuacja kryzysowa, rozwój gospodarczy zostaje zahamowany, spadają realne płace, wiele firm upada, rośnie bezrobocie, rynki finansowe notują duże spadki, banki mają problemy z uregulowaniem zobowiązań (niepłaconych kredytów). Co gorsza państwo w takiej sytuacji podejmuje interwencję, która zamiast naprawić sytuację, tylko ją wydłuża. W normalnych warunkach, przedsiębiorcy zlikwidowaliby błędne inwestycje, podjęliby niezbędną restrukturyzację w swoich firmach, płace nominalne spadały by w sektorach nadmiernie rozdętych wcześniejszą ekspansją kredytową, jednak jednocześnie spadłby również ceny, więc płace realne nie zmniejszyły się jakoś szczególnie dotkliwie. Nastąpiłyby konieczne zwolnienia, ale gospodarka w krótkim czasie ponownie by odbiła, więc miejsca pracy zaczęłyby powstawać na nowo. Przedsiębiorcy którzy nie mogą spłacić swoich zobowiązań ogłosiliby bankructwo swoich firm, a wierzyciele (jak banki) podjęliby się upłynnienia masy upadłościowej. Taki proces dostosowawczy trwałby maksymalnie kilka miesięcy, a gospodarka ponownie mogłaby się rozwijać. Tymczasem interwencja państwa cały ten proces zaburza. Sztywne ustawodawco pracy i przywileje związkowe uniemożliwiają pracodawcom podjąć niezbędne działania, takie jak obniżki wynagrodzeń i zwolnienia pracowników. Ceny nie mogą spadać, gdyż jak tylko pojawi się deflacja, bank centralny ponownie zaczyna zwiększać podaż pieniądza, niby dla naszego dobra. Co więcej rząd decyduje się dotować upadające firmy i banki. Na to idą ogromne wydatki publiczne, którymi oczywiście obciążeni zostają podatnicy. W efekcie gospodarka nie ulega naprawieniu, wiele firm i tak upada, ich dotowanie przypomina lanie wody do dziurawego wiadra, bezrobocie i tak rośnie, a płace realne i tak są niższe. Jedyna różnica jest taka, że cały proces naprawczy trwa nie kilka miesięcy ale nawet kilka lat. Państwo opiekuńcze jest nie do utrzymania w dłuższej perspektywie. Koszty utrzymania takiego państwa ciągle rosną, dług publiczny rośnie, podatki idą w górę, podaż pieniądza ciągle wzrasta. Ale przychodzi taki moment że nie można już podnosić podatków, nikt już nie chce pożyczać, a instytucje takie jak MFW nalegają na spłatę zobowiązań, dodrukowywać pieniądza również nie można kontynuować w nieskończoność. Następuje więc zmierzch państwa opiekuńczego. W wersji optymistycznej po prostu następuje odejście od sytemu państwa socjalnego i przeprowadza się liberalne reformy, tak jest obecnie w Niemczech i Wielkiej Brytanii, gdzie przyjęto ustawę zakazującą zamykanie budżetu z deficytem i rozpoczęto cięcia socjalne. W pewnym sensie jest zatoczenie koła w historii, ponieważ w tych krajach liberalne reformy były przeprowadzane przez Erharda w Niemczech i Thatcher w Wielkiej Brytanii (o pisałem w ostatnim tekście) z dużym powodzeniem. Szkoda że tym razem nie szykuje się jednak na jakieś poważniejsze i konkretniejsze reformy. Liberalne reformy wraz ze schyłkiem państwa opiekuńczego z powodzeniem były już nie raz przeprowadzane także w Szwecji, chociażby za Carlssona i Bildta w 1992 r. którzy naprawili gospodarkę po wcześniejszym totalnym krachu sprezentowanym przez socjaldemokratów, czy za Reinfeldta, którego wolnorynkowe reformy pozwoliły Szwecji przejść przez kryzys 2008 r. bez większego szwanku. Ale o Szwecji powiem trochę więcej parę akapitów niżej, gdzie omówię ich historię gospodarczą. W wersji pesymistycznej, czyli tam gdzie nie nastąpi opamiętanie, politycy idą w zaparte następuje totalne załamanie gospodarki. I tak stało się ostatnimi czasy w takich krajach jak Grecja, Hiszpania, Portugalia, Włochy, czy Irlandia.  
    Dodam jeszcze że państwo opiekuńcze ma swoje mechanizmy „zamiatania problemów pod dywan”, dzięki czemu iluzja dobrobytu trwa w najlepsze przez całe lata, jednak jest niczym innym jak odkładaniem w czasie nieuniknionej recesji. To jest właśnie głównym powodem skąd w ludziach tyle wiary w ten system. Politycy mogą rozdawać socjal, obiecywać „gruszki na wierzbie” a przyszłymi problemami mogą się przejmować już przyszłe rządy. Takimi mechanizmami „zamiatania problemów pod dywan” są: zaciąganie długu publicznego (krajowego przez emisję obligacji i zagranicznego przez pożyczki zagraniczne), zamykanie budżetu z deficytem, ekspansja monetarna (zwiększanie podaży pieniądza, obniżanie stóp procentowych i wskaźnika rezerw obowiązkowych) czy chociażby osłabianie importu poprzez cła i także inflację (osłabianie własnej waluty), które pozornie ma chronić rodzimą gospodarkę, to owszem pozwala poprawić bilans handlowy i „zachować miejsca pracy”, ale miejsca pracy mniej wydajne, kosztem wydajniejszych i lepiej płatnych które nie powstaną, po za tym słabsza waluta i słabszy import oznaczają że godzina pracy jest warta mniej na arenie międzynarodowej, więc płace są realnie niższe a społeczeństwo jest biedniejsze.
     
     
    „Przekleństwo” postępu technologicznego, importu i oszczędności, czyli mit zbitej szyby po raz kolejny
     
    W swoim pierwszym tekście na blogu opisywałem „mit zbitej szyby” przedstawiony przez wybitnego francuskiego ekonomistą Fredericka Bastiata . Dla przypomnienia: jest to opis sytuacji, w której ludzie uznają że zbita szyba jest dobra dla lokalnej gospodarki, ponieważ jest to zarobek dla szklarza, który zarobione pieniądze wyda dalej i gospodarka będzie się rozkręcać. Błąd logiczny polega na patrzeniu jedynie na zarobek dla szklarza, nie bierze się jednak pod uwagę że te same pieniądze które poszły na nową szybę, poszłyby na coś innego, np. na nowy garnitur. A więc zysk szklarza to jednocześnie strata dla krawca. Tak więc gospodarka nie zyskała, żadne nowe bogactwo nie powstało, przeciwnie, jednego dobra ubyło.
     
    Trudno wręcz uwierzyć, ale poglądy typu: lepiej niszczyć dobra niż je tworzyć są o wiele mocniej zagnieżdżone w ludzkich głowach niż mogłoby się wydawać. Bo czym innym jest straszenie postępem technologicznym, który rzekomo zwiększa bezrobocie? Jeśli by tak było, to należałoby zlikwidować wszystkie nowoczesne urządzenie i powrócić do pracy gołymi rękami. Wtedy na pewno nie byłoby bezrobocia prawda? . Jak to powiedział Janusz Korwin Mikke trzeba niszczyć krzesła, żeby stolarze „zachowali miejsca pracy”. Do tego właśnie sprowadza się oskarżanie o powstawanie bezrobocia (które tworzy państwo) postępu technologicznego, jak również importu (o tym trochę później). Tak jak pisałem w tekście „Co widać i czego nie widać” zwiększanie bezrobocia poprzez konstruowanie nowych maszyn jest zwyczajnie niemożliwe, gdyż od początków rewolucji przemysłowej postęp technologiczny rozwinął się w ogromnym stopniu i jednocześnie liczba ludności wzrosła ponad siedmiokrotnie. Z prostej matematyki wynika że gdyby to rozwój techniki był problemem bezrobocie już dawno sięgnęłoby jakiś niebotycznych rozmiarów, +90%. Gdzie zatem błąd w myśleniu? W tym że patrzymy jedynie na zlikwidowane miejsca pracy, nie zwracając uwagi na nowe, lepsze, wydajniejsze i lepiej płatne miejsca pracy, które powstają właśnie dzięki postępowi technologicznemu i gospodarczemu. Przede wszystkim nowe maszyny i technologie obniżają koszty produkcji. Przedsiębiorca, który zainwestował w nowe rozwiązania techniczne, w pierwszej chwili faktycznie zmniejsza zatrudnienie. Jednak zarabia też więcej pieniędzy. Nowe środki może przeznaczyć na rozwój swojego przedsiębiorstwa, i wtedy nowe miejsca pracy powstają. Ale może też po prostu wydawać więcej na konsumpcję, w ten sposób pośrednio stwarzając miejsca pracy w innych sektorach, bo ktoś przecież produkty, które zdecyduje się kupować musi tworzyć. Jeżeli natomiast odłoży nowe pieniądze jako oszczędności, zostaną one następnie zainwestowane i znowu kolejne miejsca pracy powstaną (o tym dlaczego zawsze oszczędności = inwestycje napiszę trochę później). Jeśli wyda hajs na zagraniczne produkty, kapitał i tak powróci do kraju, gdyż eksport i import dążą do wyrównania (więcej o tym trochę później).
     
    To jeszcze nie wszystko, ponieważ koszty produkcji danego dobra spadły, wzrasta jego podaż na rynku, co przekłada się na jego niższą cenę. Ponieważ te dobra stają się tańsze, wzrasta na niego popyt, a więc dana branża się rozwija i zwiększa zatrudnienie. A nawet jeśli ludzie nie zwiększą zapotrzebowania na te produkty, ich niższa cena przyniesie konsumentom nowe oszczędności, które następnie zostaną wydane na coś innego (i znowu powstają miejsca pracy w innych sektorach). I właśnie tak powstaje dobrobyt, coraz niższe koszty produkcji, coraz więcej, coraz lepszych i coraz tańszych dóbr na rynku, płace realne rosną, powstają nowe miejsca pracy i to coraz lepiej płatne (wzrasta krańcowa produktywność pracy). Nie zapominajmy również że chociaż stare zawody „odchodzą do lamusa” (jak np. bednarz czy zdun), to powstają zupełnie nowe, wcześniej nieznane. W końcu nie byłoby pracowników biurowych, gdyby ktoś nie wynalazł komputera, ani kierowców, gdyby nie było samochodów.
     
    A co z tym importem? Jest atakowany jak postęp techniczny z podobną argumentacją. Czyli jak to bardzo źle jak napływają do nas towary z zagranicy, niższym kosztem. To jest naprawdę straszne, a przecież powinniśmy tłuc szyby i rozwalać krzesła, żeby szklarze i stolarze zachowali miejsca pracy . No właśnie zły import, zły, pogarsza bilans handlowy, tworzy bezrobocie i niszczy naszą lokalną gospodarkę, którą trzeba chronić cłami i osłabianiem własnej waluty. Dziwne że pomysłodawcy tego typu rozwiązań nie wpadli no pomysł, że trzeba zwiększać przestępczość, ile etatów by powstało w policji, walczmy z bezrobociem . Co ciekawe importem straszą ci, którzy jednocześnie twierdzą że w celu rozwoju gospodarczego trzeba pobudzać konsumpcję. Ciekawe, bo import to nic innego jak właśnie konsumpcja dóbr zagranicznych.
     
    Dlaczego straszenie importem jest bezzasadne? Zacznę od tego, że pieniądze wydane na zagraniczny produkt i tak wracają do kraju. Jeśli np. Polak kupi produkt niemiecki to teraz Niemiec posiada polskie złotówki, z którymi co może zrobić? Ano, jedyne co może zrobić to wydać je na polskie produkty. Oczywiście może też dokonać przewalutowania, ale to sprawia że i tak jakiś cudzoziemiec trzyma polskie złotówki, koniec końców i tak wrócą do Polski. Żadne pieniądze więc z kraju nie „uciekają”. Importem płaci się ze eksport i odwrotnie.
     
    Przypomnę również pewne aprioryczne założenie ekonomiczne o którym pisałem w wpisie „Dlaczego prawa ekonomii działają”, a mianowicie: produkcja musi poprzedzać konsumpcję, bo zwyczajnie nie da się konsumować dóbr które jeszcze nie zostały wyprodukowane. A więc żeby wzrósł import, najpierw musi zwiększyć się krajowa produkcja i eksport, bo przecież żeby społeczeństwo zaczęło masowo kupować towary z zagranicy, musi mieć najpierw na to środki, musi się wzbogacić. Wzrost importu to nic innego jak sygnał że ludzie w kraju stają się coraz bogatsi, nie zagraża to również eksportowi, wprost przeciwnie. Dostęp do tańszych dóbr zagranicznych oznacza że za godzinę naszej pracy możemy kupić więcej, a więc oznacza to że płace realne są wyższe, społeczeństwo jest bogatsze. Mało tego, dostęp do tańszych towarów równa się oszczędnościom, środkom na nowe inwestycje i dalszy rozwój gospodarczy. Wolny handel jest korzystny dla obu stron. Kupujemy to czego nie opłaca się u nas produkować i zaoszczędzony czas i kapitał inwestujemy w produkcję tych towarów, które opłaca się produkować i sprzedawać na eksport dzięki niższym kosztom produkcji, jest to tzw. przewaga komparatywna. Np. sprzedajemy produkty rolne, a kupujemy paliwo czy owoce cytrusowe. Dlatego kraje które dużo eksportują, jednocześnie dużo importują, np. Niemcy, Chiny, Szwajcaria, USA, Francja czy Japonia. Do tego wszystkiego dostęp do tańszych towarów zagranicznych to również dostęp do tańszych środków produkcji. Możemy taniej nabywać surowce energetyczne, metale, nowe narzędzia i maszyny, które następnie zostaną wykorzystane w procesie produkcji. Zyskujemy także tańszą żywność, a więc tańsze „paliwo” dla pracowników. Krótko mówiąc wzrost importu osłabi tylko część firm, tych mniej konkurencyjnych i mniej wydajnych, natomiast jest bardzo korzystny dla firm dynamicznie się rozwijających, w najlepszym stopniu przetwarzających kapitał. No i co istotne jest bardzo korzystny dla konsumentów, za godzinę pracy można kupić więcej, płace realne są wyższe, społeczeństwo jest bogatsze. Mocna waluta to wyższe płace realne, napływ kapitału do kraju, szybszy rozwój gospodarczy, wolny handel (brak ceł) to nic innego jak wspomniany wcześnie podział pracy, pozwalający na najlepszą alokację zasobów, umożliwiający na korzystanie z dobrodziejstw przewagi komparatywnej.
     
    Zwróćmy uwagę że gdyby zwolennicy protekcjonizmu handlowego mieli rację, to nie tylko poszczególne państwa ale także miasta powinny ograniczać handel między sobą, nakładając cła i tym podobne obciążenia. Więcej, każdy konsument powinien zrezygnować z kupowania produktów od innych i wszystkie potrzebne dobra produkować sam. Czyli samemu uprawiać rolę i hodować bydło, wybudować samemu dom, szyć wszystkie ubrania, każde narzędzie zrobić samemu, nawet samochód czy traktor zbudować od zera własnymi rękami. Czy opłacałoby się to bardziej niż wykonywać pracę którą potrafi, a następnie potrzebne produkty zakupić od innych? Oj chyba nie bardzo . Skąd więc ciągle obecne poglądy że protekcjonizm jest dobry a wolny handel to samo zuo i straszenie importem? Ano stąd, że państwo notując coraz wyższe wydatki rządowe, zaczyna je pokrywać zwiększając podaż pieniądza, waluta się osłabia, spada import, który jest jeszcze dodatkowo osłabiany poprzez cła, dzięki czemu zachowane zostają miejsca pracy i wydaje się że gospodarka jest w dobrej kondycji. Ale jest to zachowanie mniej wydajnych miejsc pracy, kosztem powstawania tych bardziej wydajnych oraz kosztem zubożenia społeczeństwa (za godzinę pracy można kupić mniej). W dodatku takie ekonomiczne „czary mary” z osłabieniem waluty i importu jest zwykłym „zamieceniem pod dywan” problemów z deficytem w budżecie i ciągle rosnącymi wydatkami publicznymi. To nic innego jak odkładanie nieuniknionej recesji w czasie, która im dłużej będzie odkładana, z tym większą siłą uderzy. Ale to już nie jest problem obecnie rządzącej partii, tylko przyszłych rządów, taka sztuka demokracji.
     
    A co tymi oszczędnościami? Ok, postęp technologiczny, tańsze dobra z zagranicy, obniżanie się kosztów produkcji, to wszystko daje nowe oszczędności. Są środki na nowe inwestycje, więc produkcja wre, miejsca pracy powstają, płace realne idą w górę bo z jednej strony rośnie krańcowa wydajność pracy a z drugiej przyrost podaży dóbr obniża ich ceny, rośnie dobrobyt i supcio. Ale czy oszczędności tak po prostu nie mogą sobie leżeć nieruszone, i czy aby na pewno będą inwestowane, zamiast kisić się bezczynnie na kontach i lokatach? W zasadzie to w tej sprawie wszystko już omówiłem w tekście „Co widać i czego nie widać”. Za prawdę powiadam Ci, że gdyby oszczędności nie pracowały to żaden bank nie płaciłby Ci od nich odsetek, w końcu bank to nie instytucja charytatywna, która płaci Ci za to tylko, że trzymasz w nim forsę. Bank te środki, przeznacza na kredytowanie, a więc owszem środki są inwestowane. Kredytobiorca biorąc na siebie ryzyko podejmuje inwestycję, a pożyczkę spłaca bankowi. Ponieważ oprocentowanie kredytów jest wyższe niż depozytów, bank zarabia na tej różnicy (czyli na tzw., marży), częścią tego zysku podzieli się Tobą w postaci odsetek od twoich oszczędności. Dostajesz dużo mniej, bo w końcu nie podjąłeś ryzyka jak kredytobiorca, ani bank który musi prawidłowo oceniać czy pożyczkobiorca będzie w stanie spłacić zobowiązanie. Ale oszczędności = inwestycje, nie tylko ze względu na politykę bankową, w końcu oszczędności można trzymać gdzieś indziej. Jednak wtedy również wzrost oszczędności pobudza inwestycje. Wzrost oszczędności prowadzi do obniżenie się preferencji czasowej (miary tego, w jakim stopniu aktualna satysfakcja jest bardziej pożądana od takiej samej satysfakcji w przyszłości), a to obniża stopy procentowe, czyli kredyty stają się tańsze. Do tego jako że oszczędzanie to nic innego jak odłożenie konsumpcji w czasie, przedsiębiorcy otrzymują sygnał że społeczeństwo zdecydowało się zmniejszyć konsumpcję i więcej oszczędzać. Postanawiają więc (przedsiębiorcy) zmniejszyć inwestycje w dobra konsumpcyjne a zwiększyć w dobra kapitałowe, inwestycje bardziej długofalowe, co pozwoli rozszerzyć produkcję. I oczywiście taka sytuacja jest korzystna, na tym właśnie polega rozwój, część kapitału zostaje odłożona i zainwestowana. Nie należy tego mylić z sytuację kiedy stopy procentowe spadły tylko na skutek zwiększenia podaży pieniądza przez bank centralny, a nie przez obniżenie się preferencji czasowej i wzrost oszczędności. Wówczas wiele inwestycji długoterminowych okazuje się być nietrafiona, a nadmiar inwestycji w sektor dóbr kapitałowych tworzy bańki spekulacyjne, co nieuchronnie doprowadzi do kryzysu finansowego. Więcej na ten temat mówi austriacka teoria cyklu koniunkturalnego.
     
     
    Płaca minimalna, socjal, „darmowa” służba zdrowia i edukacja – nie łykamy kitów
     
    Naczelnym argumentem za państwem „opiekuńczych” jest rzekome „pomaganie” biedniejszym, wyrównywanie nierówności społecznych i zapewnienie dostępu do darmowej edukacji i służby zdrowia.
     
    Zacznę od płacy minimalnej, za który chyba najczęściej się „krzyżuje” wolnorynkowców. Podobno ten „cudowny” wynalazek ma chronić zwykłych pracowników przed wyzyskiem bogatych biznesmenów. Przede wszystkim to ja nie wiem o jaki „wyzysk” chodzi? Takie poglądy jak „kapitaliści wyzyskują klasę robotniczą” to już obalał Eugen von Böhm-Bawerk dobre 150 lat temu. Przedsiębiorca oferuje pracę, którą można podjąć dobrowolnie, pracownik jednocześnie nie musi martwić się ryzkiem rynkowym, które bierze na siebie pracodawca, dzięki temu zarabia mniej ale bezpiecznej. Jest to prosta wymiana rynkowa. Przedsiębiorca przede wszystkim służy konsumentom, którzy mogą korzystać z dóbr i usług, nie musząc ich samemu tworzyć, to wspominany przeze mnie wcześniej podział pracy. Przedsiębiorca wzbogaca się wtedy i tylko wtedy jeśli w coraz większym stopniu przyczynia się do zaspakajania potrzeb społeczeństwa. Im więcej przedsiębiorczości tym lepiej dla wszystkich, rozszerzenie produkcji sprawia że mamy coraz większy i łatwiejszy dostęp do nowych dóbr na rynku. Im większa ich podaż, tym niższe ich ceny, a więc płace realne rosną. Rosną także dlatego że rośnie krańcowa produktywność pracy (krańcowa, czyli produktywność najmniej wydajnych pracowników), np. przez rozwój nowszych technologii, to co już kiedyś pisałem, pracownik piszący na komputerze jest znacznie wydajniejszy, niż kiedy pisze na maszynie do pisania. Co jest istotne, to jest to, że wyzysk nie jest opłacalny, dlatego niewolnictwo zawsze, wszędzie upadało. Człowiek z dostępem do maszyn, urządzeń, zyskuje znacznie więcej niż mając na usługi grupę niewolników, bo maszyny pracują przecież znacznie wydajniej niż ludzie. Więc pracownik raz że nie jest niewolnikiem, bo pracuje dobrowolnie, a dwa jego płaca realna na wolnym rynku rośnie, bo sam pracodawca jest zainteresowany w inwestowanie w jego produktywność, od tego zależy jego (pracodawcy) zysk. Ciągle postępująca produkcja zwiększa podaż dóbr, więc ceny spadają, co także sprawie że realne płace ciągle rosną. A co się dzieje gdy wprowadzamy płacę minimalną? Osoby o najmniejszych kwalifikacjach nie znajdują zatrudnienia, pracodawcy „wyceniają” ich pracę niżej niż każe ustawa i tak powstaje bezrobocie. Przypomnę krzywą popytu i podaży:

    W tym wypadku ceną jest płaca (cena pracy), podażą liczba osób, które chcą w danym okresie pracować za określoną stawkę płacy, a popytem zapotrzebowanie na pracę zgłaszane przez pracodawców. Wystarczy że rząd ustanowi płacę minimalną powyżej płacy rynkowej (ceny równowagi) tworzy się nadpodaż pracy, czyli nadpodaż osób chętnych do podjęcia pracy w danej branży za daną płacę, to są właśnie bezrobotni. Do tego weźmy pod uwagę klin podatkowy, żeby pracodawca mógł zatrudnić pracownika na etat za płacę minimalną 1750 zł brutto, musi wydać na niego 2112,95 zł, pracownik dostanie do ręki 1286,16 zł odjąć podatki pośrednie, resztę zakosi państwo. Że już nie wspomnę o tym, że ciągłe zwiększanie przez państwo podaży pieniądza, zwiększa inflację, ceny rosną, płace realne spadają, tak państwo „dba” o płace pracowników.
     
    Co do pomocy społecznej, służby zdrowia, edukacji. Przede wszystkim zwróćmy uwagę na koszty utrzymania państwa:
    http://tomaszcukiernik.pl/o-mnie/wyjasnienie-licznika/
     
    W 2008 r. przeciętny Polak płacił na utrzymanie państwa 1200 zł miesięcznie
    W 2009 było to już 1300 zł
    W 2010 - 1400 zł
    W 2011 - 1500 zł
    W 2012 - 1600 zł
     
    To dane dotyczące wszystkich Polaków (bezrobotnych, dzieci itd. też)
    A Polaka pracującego państwo kosztowało:
    W 2008 - 2750 zł (miesięcznie)
    W 2009 - 2950 zł
    W 2010 - 3200 zł
    W 2011 - 3590 zł
    W 2012 - 3770 zł
     
    Gdyby nie było wydatków publicznych, w 2012 r. każdy pracujący Polak byłby bogatszy średnio o prawie 3800 zł miesięcznie (wyższe zarobki i niższe ceny)! To tak jakby pracownik zarabiający średnią krajową, czyli ponad 2600 zł netto, zarabiał 6400 zł miesięcznie. Czy takie dodatkowe środki wystarczyłyby na prywatne ubezpieczenie zdrowotne, prywatną edukację dla dzieci, ubezpieczenie od nieszczęśliwych wypadków czy np. od bezrobocia i na odkładanie czegoś na starość oceńcie sami. Co do osób potrzebujących, przede wszystkim byłoby ich mniej, wielu bezrobotnych znalazłoby pracę itd. Natomiast środków na pomoc byłoby więcej, bo ludzie więcej by zarabiali. Więcej pieniędzy to większa pomoc chociażby od własnej rodziny. Pomoc charytatywna mocno by się rozwinęła, co już było na przełomie XIX i XX wieku. Przypomnę tylko, że jeszcze 100 lat temu, w Wielkiej Brytanii, USA czy Australii, dzięki działaniu tzw. stowarzyszeń braterskich, dzienna płaca mogła wystarczyć na ubezpieczenie zdrowotne dla całej rodziny na cały rok. Państwo „opiekuńcze” też działa jako ubezpieczyciel, tyle że jest monopolistą, brak konkurencji oznacza że dąży do zwiększania kosztów przy niskiej jakości usług, do tego dokłada się fakt że państwowy monopolista, zysk czerpie z podatków, w ogóle nie zależy on od satysfakcji klientów, wszystko pieczętuje ustawa. Stąd kolejki do lekarzy, a pieniądze na pomoc społeczną czy emerytury idą w większym stopniu na budynki i pensje dla urzędników niż faktycznie uprawnionych i potrzebujących. Do tego państwo to taki ubezpieczyciel bez umowy, najpierw skasuje z kasy przez podatki, a potem „może” pomoże. Żeby coś dostać najpierw musisz zapłacić więcej, bo jeszcze trzeba opłacić pośrednika (urzędnika), a same koszty ściągalności podatków sprawiają że na każde pobrane 100 euro, potrzeba dodatkowego 2,45 euro.
     
     
    Krótka historia gospodarcza Szwecji
     
    Dla zwolenników „modelu skandynawskiego” krótka historia:
    Do połowy XIX wieku Szwecja była raczej biednym krajem. Daleko idące reformy wolnorynkowe w latach 60. XIX w. pozwoliły Szwecji na czerpanie korzyści z rozprzestrzeniającej się rewolucji przemysłowej. Pod koniec XIX wieku i na początku XX Szwecja widziała już, jak jej gospodarka dynamicznie się uprzemysławiała napędzana przez wielu szwedzkich wynalazców i przedsiębiorców. W tym czasie Szwedzi wprowadzili bowiem w życie nadzwyczajnie dużo nowych, innowacyjnych pomysłów, między innymi: dynamit Alfreda Nobla, łożyska wahliwe kulkowe Svena Wingquista (który wykorzystał to do stworzenia SKF); zawór słoneczny stworzony przez Gustava Dahléna (który dzięki temu stworzył firmę gazu przemysłowego — AGA); lodówkę absorbcyjną wynalezioną przez Baltazara von Platena (została potem użyta przez Electrolux). Ponadto, powstały niezliczone inne przedsiębiorstwa: wytwórcy samochodów — Volvo i Saab; firma telekomunikacyjna — Ericsson. W rzeczywistości, poza paroma wyjątkami, prawie wszystkie duże szwedzkie firmy rozpoczęły swoją działalność pod koniec XIX w. i na początku XX w.
     
    W 1932 r. socjaldemokraci doszli do władzy w obliczu wielkiego kryzysu. W rezultacie, podobnie jak FDR w Ameryce i Adolf Hitler w Niemczech, rozpoczęli poszerzanie władzy rządu nad gospodarką. Do 1932 r. wydatki rządowe w Szwecji były utrzymywane poniżej 10 proc. PKB, ale socjaldemokraci, pod przywództwem Pera Albina Hanssona, chcieli to zmienić i stworzyć ze Szwecji folkhem („dom ludu”) — termin, który szwedzcy socjaldemokraci zapożyczyli od włoskich faszystów. Nawet we wczesnych latach 50. XX w. Szwecja ciągle była jedną z najbardziej wolnorynkowych gospodarek na świecie, a wydatki rządowe w stosunku do PKB były niższe niż amerykańskie. Dopiero między 1950 a 1976 r. Szwecja doświadczyła rozrostu rządowych wydatków, które w stosunku do PKB wzrosły z 20 proc. w 1950 r. do ponad 50 proc. w 1975 r, co było bezprecedensowym wydarzeniem na tle świata w okresie pokoju. Praktycznie każdego roku podatki rosły, łącznie z powiększaniem się państwa opiekuńczego — nagłego wzrostu liczby publicznych urzędników i ciągle większego poziomu transferów budżetowych. Podczas 20 pierwszych lat nieustająca ekspansja rządu nie wywołała niekorzystnych skutków, Szwecja skorzystała na gwałtownym światowym wzroście, choć zaczęła spadać w porównaniach — wzrost wahał się na poziomie przeciętnej innych krajów.
     
    Zmieniło się to w latach 70., gdy Olof Palme z lewicowej Szwedzkiej Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej został premierem. Palme przyśpieszył socjalistyczne przemiany w Szwecji, nastąpił szybki wzrost regulacji szkodzących przedsiębiorstwom i gwałtowny wzrost podatku od płac. Wzrost tych podatków, razem ze wzrostem płac żądanym przez związki zawodowe, uczyniły szwedzkie przedsiębiorstwa wysoko niekonkurencyjnymi na światowych rynkach. Palme postanowił to rozwiązać poprzez dewaluację szwedzkiej korony. Wynikiem był nagły wzrost cen, który doprowadził do ponownych dewaluacji. Niezadowolenie społeczne, wywołane globalnym spowolnieniem, podwyżkami podatków, większą liczbą regulacji i rosnącą inflacją umożliwiło centroprawicy dojście do władzy w 1976 r., przerywając 44-letnie rządy socjaldemokratów.
     
    Centroprawicowe partie nie chciały jednak przeprowadzić bardziej radykalnych wolnorynkowych reform i sytuacja gospodarcza pogarszała się, wliczając w to cykl inflacji-dewaluacji. Natychmiast przeprowadzili 16-procentową dewaluację, która, jak deklarowali, miała być ostatnia. Każdy rząd zarzekał się tak przed każdą z poprzednich dewaluacji, wliczając w to 10-procentową dewaluację, którą centroprawicowy rząd przeprowadził rok wcześniej. Oczekiwania inflacyjne, a więc i związkowe żądania dotyczące płac, pozostawały bardzo wysokie. W 1985 r. rząd zdecydował się na deregulację kredytów bankowych. Podczas gdy ta reforma była niezbędna, aby poprawić alokację kapitału, to miała fatalne skutki uboczne. Po opodatkowaniu i uwzględnieniu inflacji, realne oprocentowanie było faktycznie ujemne. Spowodowało to ogromną ekspansję kredytową, która przyczyniła się do jeszcze poważniejszego wzrostu cen towarów konsumpcyjnych, a także wykreowała ogromna bańkę na rynku nieruchomości i giełdzie. Biorąc pod uwagę, iż kurs wymiany pozostawał stały, szwedzka konkurencyjność szybko została podkopana. Po tym jak Palme został zabity przez nieznanego zamachowca w lutym 1986 r., premierem został pragmatyczny Ingvar Carlsson. Zaniepokojony tym, że szwedzkie tempo wzrostu było relatywnie niskie, rząd Carlssona wdrożył szereg wolnorynkowych reform. Wśród nich pojawiło się zaprzestanie kontrolowania waluty w 1989 r. i reforma podatkowa, która znacznie zmniejszała marginalne stawki podatkowe (chociaż zmniejszyli liczbę ulg, łącznie z ulgami kredytowymi). Reformy te jednak nie uchroniły szwedzkiej gospodarki od kryzysu. Gdy gospodarka zaczęła znacznie zwalniać w 1990 r. po serii reform oszczędnościowych, inflacja cen dóbr konsumpcyjnych zwolniła. Dzięki połączeniu utrzymujących się wysokich stóp nominalnych, zmniejszonego opodatkowania zysków z kapitału (a z tym — obniżenie ulg kredytowych) i spadającej inflacji, realne stopy procentowe zaczęły rosnąć, a to pomogło w zakończeniu bańki spekulacyjnej na rynkach aktywów. Ponadto nastąpił nagły szok wywołany wahaniami cen ropy, gdy Saddam Husajn najechał Kuwejt, czemu towarzyszyło spowolnienie gospodarcze u kluczowych partnerów handlowych takich jak Stany Zjednoczone, Finlandia i Wielka Brytania. Rezultatem tego była recesja pod koniec 1990 roku. W końcu system stałych kursów wymiany upadł w listopadzie 1992 r. Dramatyczny wzrost stóp procentowych i głęboka recesja w tym samym czasie spowodowały ogromną liczbę nieściągalnych pożyczek, a to spowodowało, że prawie wszystkie ważne banki zbankrutowały (wyjątkiem był Handelsbanken, znany z ostrożności). Dopiero po tym, jak szwedzki rząd zobowiązał się do ratowania banków, niezależnie od potrzebnych pieniędzy, powszechne załamanie bankowe zostało zażegnane. 
     
    Ostatecznie, szwedzka recesja była największą od czasów wielkiego kryzysu — PKB w 1993 r. było niższe o 5 proc. niż w 1990 r., zatrudnienie spadło o ponad 10 proc., a deficyt budżetowy wzrósł do ponad 10 proc. PKB. Szwecja spadła w światowym rankingu dochodu — pomiędzy 15. a 20. miejsce — i już swojej dawnej pozycji nie odzyskała. Po tym mocnym spowolnieniu gospodarczym Szwecja zaczęła radzić sobie o wiele lepiej — i to z wielu powodów. Spadek wartości korony pod koniec 1992 r. o 20 proc. był silnym bodźcem do zwiększenia eksportu, a wraz z mocno obniżonymi stopami procentowymi pomogło to w rozpoczęciu koniunkturalnego ożywienia pod koniec 1993 r. Co więcej, szereg wolnorynkowych reform wdrożonych przez Ingvara Carlssona i konserwatystę Carla Bildta (który był premierem od 1991 do 1994 r.) pomogły zwiększyć potencjał szwedzkiej gospodarki. Poza wspominanymi wcześniej obniżkami krańcowych stawek podatkowych i zniesionym systemem kontroli kursu waluty, zderegulowano pożyczki bankowe i znacząco obniżono inflację. Co więcej, sprywatyzowano kilka państwowych przedsiębiorstw i zniesiono regulacje w kilku kluczowych sektorach, w tym w handlu detalicznym, sektorze telekomunikacyjnym i przemyśle lotniczym. Dzięki tym zjawiskom oraz polepszającej się koniunkturze udało się zmniejszyć ogromne obciążenie, jakim były wydatki rządowe.
     
    Wszystko to pomogło Szwecji relatywnie polepszyć sytuację gospodarczą w odniesieniu do stagnacji w latach 70. i 80. i głębokiej recesji we wczesnych latach 90. To względne ozdrowienie zostało podchwycone przez socjaldemokratów i ich sympatyków ze Szwecji oraz spoza niej, którzy twierdzą, że to szwedzki model wysokich podatków i dużego państwa opiekuńczego doprowadził do tej sytuacji.
     
    Jednak w późniejszym okresie Szwecja ponownie skręciła w stronę socjaldemokracji, osłabiając potencjał swojej gospodarki. Do czasu aż w 2006 r. premierem został Fredrik Reinfeldt, wprowadzając szereg liberalnych reform: obniżono podatek od dochodów osobistych (w tym od najniższych dochodów ‒ z 30,7% do 17,1%), część podatku od wynagrodzeń obciążającego pracodawcę, podatek od dochodów przedsiębiorstw (z 28% do 26,3%), podatek od nieruchomości oraz zniesiono podatek od majątku (podatek spadkowy wycofano w 2005 r.). Dzięki rozsądnej polityce wydatkowej w latach 2006-2008 udało się wygospodarować całkiem pokaźną nadwyżkę budżetową, co z kolei przyczyniło się do zmniejszenia długu publicznego (rządowego) z 45,7% PKB w 2006 r. do 38,3% PKB w 2008 r. Dzięki temu Szwecji udało się przejść przez kryzys 2008 bez większego szwanku. Niestety ostatnimi czasy kraj ten ponownie skręcił na lewo.
     
    Więcej na temat pod linkami:
    http://mises.pl/blog/2014/01/14/karlsson-szwedzki-mit/
    http://mises.pl/blog/2010/10/02/chrupczalski-nowe-oblicze-szwecji/
  8. Enemy
    Zanim na dobre zacznę swój wywód na temat ekonomii zadam Ci proste pytanie. Co byś powiedział/a gdyby ktoś powiedział Ci że 2+2=5? Pewnie pomyślał/a byś że ten człowiek żartuje albo jest kompletnym debilem, który nie skończył nawet podstawówki. Albo inaczej, oglądasz telewizję a tam mówią Ci że od dziś 2+2 to nie 4 tylko 5? Pewnie w pierwszej chwili pomyślałbyś że dziś Prima Aprilis albo żart z jakiegoś innego powodu. Pytanie zatem skąd aż taką oczywistością jest że 2+2=4 i nie ma bata że jest inaczej? Otóż dlatego że matematyka jest nauką aprioryczną a nie empiryczną. A więc wyniku działania 2+2 nie można empirycznie podważyć jak jest w przypadku nauk przyrodniczych jak biologia, chemia czy fizyka. Nie ma czegoś takiego, że ktoś zrobił eksperyment z którego wyszło że 2+2 nagle stało się 5. Prawa matematyczne są aprioryczne, czyli takie których ważność można stwierdzić niezależnie od wyników późniejszych doświadczeń, od „a priori – łac. „z góry”, „uprzedzając fakty”, „z założenia”. Ktoś jednak mógłby uznać że to tylko kwestia semantyki, jednak to że twierdzenia matematyczne oddają autentyczny obraz rzeczywistości można zobrazować prostym przykładem: Siedzą sobie dwa gołębie na dachu, po chwili przylatują kolejne dwa, czy istnieje jakakolwiek możliwość że (przy założeniu że poza przyfrunięciem gołębi nic innego się nie wydarzy) teraz na dachu nie siedzą cztery gołębie? Odpowiedź jest oczywista i brzmi nie, nie ma takiej możliwości. Czy jeśli to wydarzenie zdarzy się tysiąc razy musimy oglądać to za każdym razem? Nie, za każdym razem będzie to samo i już teraz wiemy że z dwóch gołębi na dachu zrobi się cztery. Do czego zmierzam? Do tego że matematyka to nie jedyna z nauk apriorycznych, do nich należą także logika oraz prakseologia. I właśnie nad tym drugim pojęciem mam zamiar głównie pochylić się w tym felietonie.
     
    Prakseologia jest dedukcyjną dziedziną badań naukowych dotyczących wszelkiego celowego ludzkiego działania. I to właśnie na prakseologii opiera się metodologia Austriackiej Szkoły Ekonomii, koncepcję tę jako pierwszy rozwinął wybitny austriacki ekonomista Ludwig von Mises w swoim legendarnym dziele „Ludzkie Działanie”, gdzie przedstawił ekonomię jako dziedzinę prakseologii, czyli de facto uznał ekonomię za naukę aprioryczną.
     
    Zanim przejdę do tego, dlaczego ekonomia jest nauką aprioryczną i jakie są te aprioryczne założenia ekonomiczne dodam skąd w ogóle pomysł na ten artykuł. Otóż jako propagator wolnego rynku i ASE często spotykam się z zarzutami, jakobym proponował coś nierealnego i szkodliwego. Kiedy odwołuję się do praw ekonomii, nierzadko słyszę mało merytoryczne „argumenty” typu „naczytałeś się Korwina i gadasz głupoty”, bardzo często spotykam się też z „argumentami” sprzecznymi jak np. „czegoś takiego nigdzie nie było na świecie, to utopia” i „takie coś już było w XIX wieku i było złe” albo „jesteś zapewne gimbusem, dorośniesz i pójdziesz pracować u prywaciarza za 5 zł/h to Cię wyleczy” i „mówisz tak bo pewnie jest bogaty i nie znasz życia”, oczywiście pada też mityczny „model skandynawski” i argumenty typu „są bogaci bo mają wysokie podatki i wysoki socjal”. Wiadomo przecież że ich kapitalistyczna historia gospodarcza nie ma żadnego znaczenia, ani złoża surowców, ani to że nadal mają stosunkowo dużą swobodę działalności gospodarczej (zwłaszcza w porównaniu z Polską). Są bogate dzięki, a nie pomimo podatków, a socjal mają wysoki nie dlatego że ich stać, tylko są bogate dzięki wysokiemu socjalowi. Tak jak Pan Józek nie wydaje dużo kasy na cele charytatywne bo dużo zarabia, tylko dużo zarabia, ponieważ wydaje dużo na cele charytatywne, logiczne prawda? . A to że te kraje obecnie rozwijają się wolniej niż w czasach gospodarki rynkowej to przecież taki nieistotny szczególik .
     
    Wyobraźmy sobie że w miejsce dyskusji o ekonomii wstawiamy dyskusję o matematyce. Wtedy moje dyskusje wyglądały mnie więcej tak:
    Ja: 2+2=4
    Rozmówca: Nieprawda, bo np. w Szwecji 2+2=5
    Ja: Co za bzdura, wyniki działań matematycznych wszędzie są takie same
    Rozmówca: Byłem w Szwecji i widziałem że 2+2=5
    Ja: Nie uwzględniłeś w równaniu jednego elementu, 2+2+1=5, ale 2+2 to nadal 4
    Rozmówca: Naczytałeś się Korwina i opowiadasz pierdoły
    Ja: Czy jak siedzą dwa gołębie na dachu i przyfruną kolejne dwa to będzie ich cztery czy pięć?
    Rozmówca: Pójdziesz pracować do prywaciarza 5 zł za godzinę to przestaniesz gadać głupoty
     
    Prawda że brzmi zabawnie? Ale wystarczy już tego śmieszkowania, przejdźmy zatem do konkretów.
     
     
    Aprioryczne założenia w ekonomii
     
    Na wstępnie dla porządku przypomnę że aprioryczną dziedziną nauki jest także logika. I tak na przykład logicznym i apriorycznym stwierdzeniem będzie zdanie: „Przedmiot, który jest całkowicie czerwony, nie jest całkowicie zielony.”, albo: ”Jeśli Polska znajduje się w Europie, to Polacy są Europejczykami”. Proste prawda? Ten drugi przykład przy okazji wprowadza kolejne ważne pojęcie, którym jest logiczna implikacja, czyli krótko mówiąc relacja pomiędzy teoriami, sytuacja, kiedy coś wynika z czegoś. I tak w tym przypadku, skoro Polska leży w Europie, to urodzeni w Polsce są również urodzonymi w Europie, są Polakami są więc i Europejczykami.
     
    Wprowadziłem to pojęcie w tym miejscu nie bez powodu. A powodem jest dokładniejszą przedstawienie czym jest prakseologia, czyli nauka o celowym ludzkim działaniu i czym odróżnia się od psychologii. Otóż psychologia zajmuje się teoriami wyjaśniającymi, dlaczego ludzie wybierają określone cele, lub jak ludzie będą działać w danych okolicznościach. Prakseologia natomiast zajmuje się logicznymi implikacjami faktu, że ludzie mają określone cele oraz że działają, żeby je osiągnąć. Przedmiotem prakseologii jest ludzkie działanie, a nie zdarzenia psychologiczne, które prowadzą do działania. Przedmiotem psychologii są wewnętrzne procesy, które powodują lub mogą powodować określone działanie. Przedmiotem prakseologii jest działanie jako takie. Z powodu tej różnicy, może być całkowicie odpowiednim dla psychologów stosować eksperymentalne testowanie hipotez (czyli badanie empiryczne), ale kompletnie błędnym jest dla ekonomistów kopiowanie tychże metod. Jak pisze Mises w „Ludzkim Działaniu”: „Zarówno morderca, którego do zbrodni popycha podświadomy impuls (id), jak i neurotyk, którego nienormalne zachowanie wydaje się niewprawnemu obserwatorowi po prostu bezsensowne, działają. Obaj, tak jak wszyscy, realizują pewne cele. Dzięki psychoanalizie wiemy, że zachowania neurotyków i psychopatów również mają pewien sens, że oni też w swych działaniach zmierzają do określonych celów, chociaż – uważając siebie za normalnych i zdrowych – oceniamy, że w wyborze swoich celów kierowali się bezsensownym rozumowaniem, a dobierane przez nich metody osiągania tych celów są sprzeczne z zamierzeniami. Określenie „nieświadomy” w prakseologii oraz terminy „podświadomy” i „nieświadomy” w psychoanalizie należą do dwóch różnych systemów myślenia i obszarów badań. Prakseologia zawdzięcza psychoanalizie nie mniej niż inne nauki. Tym ważniejsze jest więc, by pamiętać o granicy dzielącej prakseologię od psychoanalizy.”
     
    OK, skoro wiemy już czym prakseologia odróżnia się od psychologii i to że jest nauką aprioryczną, a ekonomia powinna być taktowana jako dziedzina prakseologii przejdźmy do tym samym do przykładów apriorycznych założeń w ekonomii:
     
     
    1. Działanie ludzkie polega na celowym dążeniu do osiągnięcia pożądanych celów za pomocą ograniczonych środków. Nikt nie może celowo nie działać.
     
    Czy człowiek może podjąć działanie które nie zmierza do żadnego celu? Nawet coś tak prozaicznego jak podrapanie się po nosie czemuś służy, w tym wypadku pozbyciu się uczucia swędzenia. Wszystko co robimy do czegoś zmierza, bez celu w ogóle nie podjęlibyśmy działania. Czasami mówimy o „bezcelowym” działaniu, ale to tylko potoczne określenie na działanie, które owszem zmierza do pewnego celu, ale uważamy że nie uda się go osiągnąć. A czy środki na drodze do celu są ograniczone? Cóż, być może jeśli ktoś mieszka w Raju ten problem go nie dotyczy, ale póki mówimy o człowieku żyjącym na planecie Ziemia, choćby był najbogatszym człowiekiem na świecie, jego zasoby i tym samym środki do działania będę ograniczone.
     
     
    2. Każde działanie ma na celu poprawę subiektywnego stanu jednostki.
     
    Kluczowym jest tu słowo „subiektywnego”. Nawet masochista dążąc do bólu i upokorzenia robi to dlatego, że właśnie to daje mu satysfakcję i przyjemne doznania.
     
     
    3. Większa ilość określonego dobra jest ceniona wyżej niż mniejsza ilość tego samego dobra.
     
    Gdyby piekarnia wystawiła dwa identyczne bochenki chleba za 4 zł, a obok jeden (taki sam jak dwa pozostałe) również za 4 zł, trudno oczekiwać żeby jakikolwiek klient wziął jeden bochenek zamiast dwóch. Jeśli by to zrobił (np. przez nieuwagę) wszyscy zgodnie uznalibyśmy że „przepłacił”, czyli wymienił mniejszą wartość (4 zł za które można dostać dwa bochenki) za większą wartość (jeden bochenek). Widać więc jak na dłoni, w jaki sposób ludzie oceniają wartość.
     
     
    4. Ludzie wolą satysfakcję osiągniętą wcześniej od satysfakcji osiągniętej później.
     
    Gdyby było inaczej, oprocentowanie kredytów nie byłoby większe niż oprocentowanie depozytów, a bankowość nie mogłaby istnieć (brak możliwości zarobku na marży). Nie należy jednak próbować podważać tego faktu, tym że są ludzie którzy są skłonni oszczędzać i inwestować. W takim wypadku człowiek spodziewa się że to przyniesie mu większą satysfakcję w przyszłości i liczy się z koniecznością odmówienia sobie satysfakcji tu i teraz, ale gdyby to tylko było możliwe wolałby ją osiągnąć tak wcześnie jak to tylko jest osiągalne. Każdy wolałby osiągnąć zwrot z inwestycji po 2 miesiącach niż po 2 latach. Tu jednak pragnę zaznaczyć jedną ważną rzecz. Satysfakcja jest terminem ściśle subiektywnym, nie zawsze musi odnosić się do zarobku, ponieważ ludzie cenią różne wartości a nie tylko pieniądze. Stąd też Austriacy odrzucili koncepcję homo oeconomicus (prezentowaną przez klasycznych liberałów), czyli człowieka dążącego zawsze do maksymalizacji swoich zysków i dokonywania wyborów ze względu na wartość ekonomiczną. Zamiast tego ASE stawia na indywidualizm i subiektywizm metodologiczny. Człowiek w wymienionym przeze mnie przykładzie w pewnych rzadkich okolicznościach może woleć osiągnąć wynik finansowy później niż wcześniej, jeśli w danej sytuacji bardziej zależy mu na czymś innym, np. chce ukryć swój majątek. Nie zmienia to jednak faktu że swoją subiektywną satysfakcję chce osiągnąć możliwie jak najszybciej.
     
     
    5. Produkcja musi poprzedzać konsumpcję.
     
    Raczej ciężko zużywać dobra, których jeszcze nikt nie wyprodukował.
     
     
    6. To, co jest konsumowane obecnie, nie może być skonsumowane ponownie w przyszłości.
     
    Za dobrze by było
     
     
    7. Jeśli cena jakiegoś dobra spadnie, to ludzie będą je kupować w takiej samej lub większej ilości niż dotychczas.
     
    Po obniżce cen towar zacznie schodzić lepiej albo i nie, ciężko aby teraz zaczął schodzić gorzej niż po wcześniejszej, wyższej cenie.
     
     
    8. Ustalenie cen poniżej cen równowagi rynkowej spowoduje braki na rynku.
     
    Starsi czytelnicy za pewne pamiętają puste pułki w sklepach w PRL-u.
     
     
    9. Bez prywatnej własności środków produkcji nie istnieją ceny środków produkcji, a jeśli nie istnieją ceny środków produkcji, to niemożliwy jest rachunek kosztów.
     
    I jak tu coś wycenić, jak wszystko jest wspólne, czyli niczyje?
     
     
    10. Podatki stanowią przymusową daninę nałożoną na producentów i właścicieli bogactw i zmniejszają produkcję i ilość bogactw.
     
    Obecnie podatki płaci się w formie gotówkowej, jednak nie zmienia to faktu, że to de facto część kapitału zdeponowanego w walucie. Równie dobrze można by pobrać np. część zbiorów rolnikowi.
     
     
    11. Konflikt interpersonalny jest możliwy wtedy i tylko wtedy, gdy dobra występują w niedostatku.
     
    Gdyby zasoby było nieograniczone nie byłoby o co rywalizować, każdy miałby 100% tego czego potrzebuje. Oczywiście to zdanie odnosi się tylko do ekonomii, a nie do konfliktów interpersonalnych z innych powodów niż rywalizacja o dobra.
     
     
    12. Żadna rzecz nie może być wyłączną własnością więcej niż jednej osoby naraz.
     
    Wtedy mówilibyśmy o współwłasności, wyłączna własność może należeć tylko do jednej osoby.
     
     
    13. Własność i tytuły własności mają różny status i zwiększenie liczby tytułów własności bez proporcjonalnego zwiększenia ogólnego stanu posiadania nie pomnaża bogactwa społeczeństwa, lecz prowadzi do redystrybucji istniejącego bogactwa.
     
    Jeśli ogólny poziom bogactwa nie wzrośnie to nie ma mowy o pomnażaniu, a jedynie o redystrybucji dotychczasowego poziomu bogactwa.
     
     
    I co z tego wszystkiego wynika?
     
    Dostrzegając tego typu logiczne implikacje wynikające z aksjomatu ludzkiego działania (tak wiem że to zdanie brzmi zajebiście ) jak w przykładach powyżej możemy spokojnie ustalić prawa ekonomii, zweryfikować które teorie ekonomiczne należy uznać za słuszne, a które odrzucić. Jeśli wiemy w jaki sposób ludzie podejmują działania, jak oceniają wartość itd. możemy zrozumieć takie kwestie jak: prawo popytu i podaży, wolna wymiana handlowa, rola pieniądza w gospodarce, pojęcie preferencji czasowej czy przewagi komparatywnej.
     
    Przykładowo są tacy „ekonomiści” którzy twierdzą że gospodarkę można rozruszać pobudzając konsumpcję, jednego takiego Pana nazwiskiem Keynes swego czasu traktowano przez wiele lat wręcz jak zbawiciela, piewcę najsłuszniejszych poglądów. A więc pobudzamy konsumpcję, wydrukujmy ludziom hajs albo podnieśmy płace ustawą (np. poprzez znaczną podwyżkę płacy minimalnej), ludzie zaczną więcej wydawać, sprzedawcy na tym zarobią, wszystko zacznie się „rozkręcać”, ale fajnie, nie? Otóż niefajnie. Jak już było wspominane produkcja musi poprzedzać konsumpcję. Same pobudzenie konsumpcji to nic innego jak większe zużycie bieżącego kapitału, bez zwiększenia produkcji nowe bogactwo nie powstanie. To tak jakby człowiek, zwykły Kowalski zwiększyłby wydatki na bieżącą konsumpcję, czy stałby się od tego bogatszy? Raczej ciężko zacząć mieć więcej pieniędzy, więcej wydając na konsumpcję, nie inwestycje. Natomiast gdyby wyhamował trochę z wydatkami i część zaoszczędzonych pieniędzy zainwestował, jak najbardziej stałby się bogatszy i wtedy dopiero, owszem mógłby zwiększyć wydatki na konsumpcję, byłoby go na to stać. I to jest meritum problemu, konsumpcja jest celem gospodarki, a nie środkiem do jej rozkręcania. Aby konsumpcja wzrosła, trzeba najpierw rozszerzyć produkcję, do tego potrzeba zaoszczędzonego kapitału przeznaczonego następnie na inwestycje.
     
    Zauważmy przy okazji, że dużo łatwiej jest zrozumieć sprawy ekonomiczne patrząc w skali mikro, a jakoś tak ciężko ludziom przekuć to w głowie na skalę makro. To samo tyczy się przewagi wolnego handlu nad protekcjonizmem. Wyobraźmy sobie człowieka, który postanowił szyć własne ubrania. Jednak po podliczeniu kosztów okazało się że to wytwarzanie ubrań na własną rękę wychodzi drożej niż kupowanie ich w sklepie. Co zatem powinien zrobić? Najbardziej racjonalną decyzją jest zaprzestanie szycia, kupowanie ubrań w sklepie, a czas przeznaczony na szycie przeznaczyć na coś bardziej opłacalnego. Dokładnie ten sam schemat działa w handlu międzynarodowym. Np. w jednym kraju źle stoi rolnictwo, za to są bardzo dobre warunki dla rozwoju przemysłu chemicznego. Opłaca się im zatem eksportować produkty chemiczne, a produkty rolne importować z kraju gdzie to rolnictwo jest bardziej opłacalne, proste prawda? Wymiana jest opłacalna dla obu stron.
     
    Teraz zatem przechodzimy do tematu dlaczego wolny rynek jest fajny. Otóż jest to nic innego jak system w którym nieustannie dokonuje się takich wolnych wymian, wartość za wartość. Mam dobro A, potrzebuję dobra B, ty masz dobro B, a potrzebujesz dobra A, więc dokonujemy wymiany i obydwoje jesteśmy happy. Tu ważna rzecz: takim dobrem może być wszystko, dobro materialne, usługa, także pieniądz czy praca. Zawsze są dwie strony: usługodawca i usługobiorca, pracodawca i pracobiorca (pracownik), sprzedawca i konsument, pożyczkodawca i pożyczkobiorca. Póki wymiana jest dobrowolna, prawo popytu i podaży oraz zjawisko konkurencji (a więc rywalizacja o ograniczone dobra) sprawiają że wszystko działa prawidłowo. Piekarz nie musi wydoić krowy żeby napić się mleka, może sprzedać chleb, a następnie zarobione pieniądze wydać na mleko (a rolnik może kupić chleb zamiast piec go samemu), każdy robi to co umie i dokonywać wymian z pozostałymi uczestnikami rynku, to tzw. podział pracy. Więcej zarabiają Ci, których działania w największym stopniu przyczyniają się do zaspakajania potrzeb społeczeństwa. Zysk kreuje motywację do działania, dzięki ryzyku straty rynek podlega procesowi samoregulacji, zyskują Ci, którzy „robią dobrze”, tracą Ci, którzy popełniają błędy, dzięki temu kapitał trafia tam gdzie trzeba, tam gdzie kierują go preferencje konsumentów.
     
    Wbrew temu co propagują marksiści, przedsiębiorcy to nie krwawi wyzyskiwacze, a inwestorzy, którzy dorabiają się na podjętym ryzyku, które opłaci się wtedy, gdy dany przedsiębiorca wprowadzi pożądane przez społeczeństwo dobra i usługi, to właśnie nie kto inny jak konsumenci rządzą na rynku. Pracownicy nie muszą przejmować się ryzykiem (te na siebie bierze pracodawca) dlatego ich wynagrodzenie jest mniejsze, wynoszące tyle ile wynosi wartość ich pracy. Warunkują ją krańcowa produktywność pracy oraz gra popytu i podaży na rynku pracy. Jeśli idzie o produktywność, pojęcie to można bardzo łatwo wytłumaczyć prostym przykładem: mamy dwóch pracowników, jeden pracuje na staromodnej maszynie do pisania, drugi na komputerze dobrej jakości z bardzo nowoczesnym oprogramowaniem. Który będzie bardziej produktywny? Odpowiedź jest chyba aż zbyt oczywista. I tego nie potrafią zrozumieć przeciwnicy kapitalizmu. Wraz z rozwojem gospodarczym, rosną i dochody wszystkich obywateli, obniżanie się kosztów produkcji, nowe budynki, technologie, edukacja, szkolenia zwiększają produktywność pracy, a tym samym płace. Do tego im więcej dóbr na rynku, tym łatwiejszy do nich dostęp, kiedyś telefon komórkowy był luksusem, teraz mają je nawet 7-latki. W ten sposób również społeczeństwo się wzbogaca. I to jest też bardzo ważne, ludzie są tyleż zamożni ileż wynoszą ich płace realne, a nie nominalne. Bo nominalnie możesz zarabiać i milion złotych, ale jak chleb będzie kosztował 100 tys. to za pensję możesz kupić co najwyżej 10 bochenków. Tak naprawdę liczy się to ile możesz kupić za np. godzinę swojej pracy, to jest realna wysokość dochodu. Jeśli idzie o popyt i podaż na rynku pracy, tu sprawa jest prosta. Większe bezrobocie = nadwyżce pracobiorców czyli niższe płace, mniejsze = nadwyżce pracodawców = wyższe prace. Poza pracownikami i przedsiębiorcami, na rynku są jeszcze inwestorzy nie prowadzący działalności gospodarczej, jak np. inwestujący na giełdzie. To nie są ludzie, którzy jak to mówią złośliwi, zarabiają na przelewaniu pieniędzy z konta na konto zamiast „normalnie” pracować ale ludzie którzy podejmują decyzje inwestycyjne, decydują gdzie ulokować kapitał. Jeśli ich decyzje są słuszne (kapitał przenosi się z branży nierentownych do rentownych) i korzystne dla gospodarki osiągają zyski, błędne decyzje przynoszą im straty, tu również działa mechanizm motywacji ekonomicznej i mechanizmy samoregulacji (rynek „oczyszcza się” z błędnych posunięć, premiuje natomiast te właściwe). Oczywiście są również inne rodzaje inwestycji, np. w nieruchomości, tu również działają podobne zasady.
     
     
    Dlaczego interwencja państwa w gospodarkę szkodzi?
     
    1. Kłania się przewaga rentowności sektora prywatnego i publicznego
     
    Zysk właściciela prywatnej działalności zależy od preferencji konsumentów, a wszelkie koszty pokrywa z własnej kieszeni. Więc dąży do tworzenia jak najlepszych i jak najtańszych produktów (czując na plecach oddech konkurencji) i obniżania kosztów produkcji. Tymczasem urzędnicy państwowi mają te problemy z bańki, pensje przypieczętowane ustawą, a wszelkie koszty pokryją pieniądze podatników.
     
     
    2. Monopol państwowy to największe zło w gospodarce
     
    Na rynku prywatnym może rozwinąć się monopol tylko i wyłącznie w sytuacji totalnego „zakasowania” konkurencji, czyli zaoferowania najlepszych i najtańszych towarów, czy usług lub odkrycie nowego surowca, tudzież opracowanie nowej technologii. To samo w sobie nie jest takie złe dla konsumentów, ba może nawet być bardzo korzystne. I tak np. Standard Oil, giga potentat naftowy, firma założona przez samego Johna D. Rockefellera pod koniec XIX wieku totalnie zdominowała rynek amerykański (95% rynku). Jednak to właśnie dzięki tej firmie ludzie zyskali dostęp do nowego i niedrogiego oświetlenia, jakimi były lampy naftowe. Warto też zauważyć, że takie monopole na rynku prywatnym nie utrzymują się zbyt długo, ponieważ konkurencja nie śpi. I tak wraz z wynalezieniem żarówki przez Thomasa Edisona, lampy naftowe zostały momentalnie wyparte z rynku (Rockefeller nadal zarabiał na ropie naftowej ale musiał całkowicie zmienić model biznesowy przerzucając się na właśnie rozwijający się rynek motoryzacji). Jak historia długa i szeroka wielkie firmy prędzej czy później zostawały wypierane przez mniejsze firmy, których było po prostu więcej, no i technologia idzie ciągle naprzód, a preferencje konsumentów się zmieniają. Tymczasem jednak monopol państwowy odróżnia się tym, że jego zysk w ogóle nie zależy od preferencji konsumentów, konkurencję wycina się ustawami, zbankrutować też nie może nawet jak jest skrajnie nierentowny.
     
     
    3. Państwowa interwencja kosztuje
     
    Pracownik pracuje, przedsiębiorca inwestuje, tymczasem urzędnik nie tworzy nowego bogactwa, generuje więc koszty. Jednak pensje urzędników to nie wszystko, potrzeba budynków dla instytucji publicznych, ton papierów, dokumentów. Kiedy prawo i podatki są skomplikowane (welcome to Poland) również i przedsiębiorca musi płacić za faktury, zatrudniać księgowych i płacić kary, które Urząd Skarbowy lubi rozdawać jak drogówka mandaty. Miliardy idą na samo utrzymanie państwa. Oczywiście zwolennicy wielkiego państwa mają rozwiązanie: podatki! Bogatsi zapłacą więcej no i na wszystko znajdzie się hajs. Abstrahując już od kwestii moralnych, bo podatek jest niczym innym jak przymusowym odbieraniem dochodów, a podatek progresywny to karanie ludzi, którzy efektywniej działają na rynku (kara za pracę, ryzyko podjętej inwestycji itd.) kłania się czysta kalkulacja ekonomiczna. Raz: krzywa Laffera, wzrost podatków motywuje do ich unikania, więc niekoniecznie wpływy do budżetu wzrosną, przykładowo w Polsce podwyżka akcyzy od wyrobów tytoniowych i spirytusowych w 2014 r. zmniejszyła wpływy do budżetu, a obniżka CIT z 27% do 19% za rządów SLD zwiększyła wpływy z tytułu tego podatku. Dwa: krzywa zysku i ryzyka. Im większe ryzyko tym większy potencjalny zysk. Jednak w sytuacji kiedy znaczną część zysku trzeba oddać państwu, nie opłaca się już podejmować ryzyka i inwestować w tej branży, w której obowiązuje ten podatek. Do tego obojętnie czy podatek wynosi 1% czy 75% koszty ściągalności są równie duże. A więc podsumowując podatek progresywny: wyhamowuje inwestycje, przynosi nikłe wpływy do budżetu i jednocześnie generuje wysokie koszty ściągalności, trudno uznać to coś opłacalnego dla gospodarki i społeczeństwa.
     
     
    4. Państwowa interwencja uderza w prawo popytu i podaży

    Jak widać z powyższego wykresu cenę dobra ustala gra popytu i podaży na rynku. W sytuacji kiedy rząd ingeruje w ten proces wszystko zaczyna się sypać. Prosty przykład: rząd ustala maksymalne ceny towarów (na szczęście we współczesnym świecie to już rzadkość), jeśli ceny zostaną ustalone poniżej ceny równowagi rynkowej, mamy zjawisko nadpopytu. Towary zostają szybko wykupywane, a producentom, którzy nie mogą legalnie podnieść cen przestaje się opłacać ich produkować. Mamy więc puste półki w sklepach i długie kolejki. Sytuacja znana z PRL-u i obecnie w Wenezueli, takie uroki socjalizmu.
     
    Teraz przykład nadpodaży. Rząd ustanawia płacę minimalną powyżej płacy rynkowej (płaca to nic innego jak cena pracy) i mamy nadpodaż siły roboczej (podaż pracowników większa niż popyt na pracę zgłaszany przez pracodawców), czyli nic innego jak bezrobocie. Tradycyjnie spodziewam się gromów, jak zawsze gdy poruszam ten temat . Jako maść na ból dupy podam że według danych Ministerstwa finansów z 2011 r. płacę minimalną zarabia 4% wszystkich zatrudnionych w Polsce, a więc 96% Polaków zarabia powyżej płacy minimalnej, tyle jeśli idzie o straszenie typu, „zniesiemy płacę minimalną to prywaciarz będzie płacił po 500 zł”. Ustawowej płacy minimalnej nie ma wciąż w niektórych krajach (Szwajcaria, Austria, Liechtenstein, Dania, Norwegia, Finlandia, Włochy) i jakoś takie cuda się nie dzieją, zarobki niezgorsze, wyższe niż w Polsce. Zamiast tego ustala się tam np. minimalne stawki na podstawie układów zbiorowych zawartych pomiędzy związkami zawodowymi a pracodawcami. Dzięki temu uwzględnia się daną branżę czy region zamieszkania, a płace minimalne są bliższe najniższym płacom rynkowym i nie tworzą bezrobocia w biedniejszych regionach i mniej płatnych zawodach (gdzie płace rynkowe są niższe, więc efekt naruszenia krzywej popytu i podaży jest znacznie bardzie widoczny).
     
    Pozostaje pytanie za 100 punktów, jak to jest że już 1286,16 zł płacy minimalnej do ręki uderza w wchodzących na rynek pracy (czyli tych których wartość płacy jest najniższa) i tworzy się bezrobocie? Otóż tu kłania się kolejne przekleństwo państwowej interwencji jakim jest znaczne zawyżanie kosztów pracy. W Polsce dzięki klinowi podatkowemu na pracownika który dostanie 1286,16 zł do ręki, pracodawca musi zapłacić 2112,95 zł. Państwo zabiera całe 826,79 zł? No coś ty! Państwo zabiera dużo więcej, są w końcu jeszcze podatki pośrednie: połowa ceny paliwa to VAT i akcyza, w papierosach jakieś 80%, wódce 65%, w wielu produktach jest VAT 23%, no i jeszcze dochodzi akcyza za wszelką energię, typu prąd czy gaz.
     
    Taka ciekawostka: Polacy są na 6 miejscu wśród cudzoziemców najczęściej zakładających firmy w takich krajach jak Wielka Brytania, Niemcy czy Holandia. Dlaczego polscy przedsiębiorcy wolą zakładać firmy zagranicą niż u nas? Może dlatego że w Anglii prowadząc działalność zapłacisz 60 zł ZUS-u (angielskiego odpowiednika of course) a w Polsce 1200 zł, w Niemczech za sprzedaż towaru o cenie 526,32 zł zapłacisz VAT 100 zł, a w Polsce 121,05 zł (swoją drogą to ciekawe że w Niemczech VAT wynosi 19% a u nas 23% ale różnica stawki VAT 4% oznacza już 21% różnicy VAT-u naliczonego, widać jeden z cudów Tuska). W Wielkiej Brytanii VAT zapłacisz jeśli firma ma roczny obrót co najmniej 472 795 zł, a w Polsce już 150 000 zł, ale nie martw się od 2016 r. to się u nas zmieni…. i będzie 50 000 zł
     
    Było pytanie za 100 punktów, to teraz pytanie za 1000 punktów. Czemu w niektórych krajach płaca minimalna jest wyższa a bezrobocie jednak niższe niż w Polsce? Ponieważ są to kraje znacznie bardziej rozwinięte, wyższa krańcowa produktywność pracy zwiększa płace rynkowe. Skoro płaca minimalna nie jest ustala wyżej niż płace rynkowe ogólna stopa bezrobocia szczególnie się nie zwiększa, nadal jednak tworzy bezrobocie w biedniejszych miastach i mniej opłacanych zawodach. W statystykach tego nie widać na pierwszy rzut oka, a policy mogą się pochwalić jak to ich ustawa „chroni” najbiedniejszych.
     
     
    5. Kiedy państwo kontroluje pieniądz wszyscy mamy przesrane
     
    Rynek to wymiana towar za towar, jednak taka wymiana barterowa nie jest zbyt opłacalna. Potrzeba jakiegoś uniwersalnego towaru wymiany, który każdy chętnie by przyjął, taką właśnie rolę spełnia pieniądz w gospodarce. Czyli np. chcesz mieć buraki a masz ziemianki, nie musisz szukać kogoś kto ma buraki i jednocześnie potrzebuje ziemniaków, tylko możesz sprzedać swoje ziemniaki a za uzyskane pieniądze kupisz buraki. Różne towary na przestrzeni lat pełniły rolę takiego środka wymiany, za funkcję pieniądza robiły np. sól, zboże, czy krowy. Najlepsze jednak m. in. z powodu dużej wytrzymałości i łatwości przetopienia w tej roli okazywały się kruszce, ze wskazaniem na złoto. Dlatego też pierwsze nazwy walut pochodziły od jednostek wagi, np. funt od 1 funta złota. Ponieważ noszenie wszędzie ze sobą złota byłoby niewygodne, wymyślono więc pieniądz papierowy. Pierwsze banknoty i czeki to były po prostu kwity na daną ilość złota, które leżało zmagazynowane w pierwszych instytucjach działając na kształt dzisiejszych banków. I tu przechodzimy do meritum, w takim systemie bank nie można dodrukować pieniędzy, nie da się dodrukować złota, a drukowanie kwitu bez pokrycia w złocie jest nielegalnym fałszerstwem. Banki również działając jako normalne przedsiębiorstwa muszą także prowadzić racjonalną politykę kredytową, inaczej zbankrutują. W dzisiejszych czasach jednak to państwowy bank centralny ma monopol na emisję pieniądza fiducjarnego (pustego pieniądza już bez pokrycia w złocie) i jest pożyczkodawcą ostatniej instancji. Tak więc banki nie biorą odpowiedzialności za swoje działanie, o wszystkim decyduje bank centralny który decyduje o podaży pieniądza, a tym samym stopach procentowych. I to właśnie ekspansywna polityka monetarna (która umożliwia władzy pokrycie swoich wydatków) prowadzi do kryzysów finansowych. Ekspansja powoduje inflację (spadek wartości pieniądza, a tym samym oszczędności społeczeństwa), sztucznie zaniża stopy procentowe oraz tworzy bańki spekulacyjne co prowadzi do nagromadzenia nietrafionych inwestycji a w efekcie do recesji. Szerzej temat ujmuje tzw. austriacka teoria cyklu koniunkturalnego.
     
    Na zakończenie lista literatury która przyczyniła się do powstania tego felietonu:
    Ludwig von Mises „Ludzkie Działanie – traktat o ekonomii”
    Hans Hermann Hoppe „Demokracja – Bóg, który zawiódł”
    Henry Hazlitt „Ekonomia w jednej lekcji”
    Murray Rothbard „Złoto, banki ludzie – krótka historia pieniądza"
    oraz Internety:
    http://mises.pl/blog/2006/02/05/murphy-psychologia-a-prakseologia/
    http://gazetapraca.pl/gazetapraca/1,90443,11056479,Minimalne_wynagrodzenie__im_wyzsza_pensja_minimalna.html
    http://polskabieda.com/?opcja=info&nr=0


  9. Enemy
    „Reklamy są głupie” powtarza miliony konsumentów, „kogo oni chcą nabrać?” zapytują się wyborcy oglądając spoty wyborcze, „musiałabym być idiotką żeby się na to złapać” stwierdzają kobiety w odpowiedzi na to co sądzą o metodach stosowanych przez uwodzicieli. Tymczasem firmy wciąż wydają miliony (czy raczej miliardy) na reklamę, wybory wygrywa partia z największym budżetem na kampanię, a uwodziciele swoje podboje liczą w… a nawet nie liczą . Bez wątpienia manipulacja drugim człowiek jest możliwa, a nawet bardzo skuteczna. Dla wątpiących przytoczę dwa mało optymistyczne fakty naukowe:
    1. Ludzki mózg przetwarza 400 miliardów bitów na sekundę, z czego tylko 2 tys. jesteśmy świadomi
    2. „Racjonalna” część mózgu, czyli nowa kora mózgowa ukształtowała się całe miliony lat później niż „emocjonalna” czyli pień mózgu, układ limbiczny itd.
     
    Człowiek pomimo bycia najbardziej racjonalną i świadomą istotą na ziemi, wciąż jest stworzeniem w dużej mierze emocjonalnym, a wiele procesów w naszej głowie zachodzi w sposób dla nas nieświadomy. Z tego względu wykorzystując automatyczne reakcje w mózgu możliwa jest manipulacja drugą osobą.
     
     
    Sześć reguł Roberta Cialdiniego
     
    Robert Cialdini, amerykański psycholog w swojej popularnej książce „Wywieranie wpływy na ludzi” przedstawił sześć podstawowych reguł wywierania wpływu społecznego, są to:
    Reguła wzajemności - w skrócie mówi ona, że należy odwzajemniać się osobie, która coś dla nas zrobiła. Co ciekawe możemy poczuć chęć odwdzięczenia się nawet jeśli druga osoba tak po prawdzie nic dla nas nie zrobiła. Przykładem jest wysunięcie wygórowanej prośby, a zaraz po tym (po odmowie) prośby mniejszej. Np. ktoś chce od Ciebie pożyczyć 500 zł, a po twojej odmowie prosi już tylko o chociaż 50 zł. Szansa na twoją zgodę rośnie, bo z jednej strony 50 zł przy 500 wydaje się być kwotą małą, a z drugiej czujesz że skoro proszący zdecydował się obniżyć prośbę wypadałoby też dać coś od siebie. Takie mistrzowskie połączenie zasady kontrastu i reguły wzajemności zwane jest „techniką drzwiami w twarz” Reguła zaangażowania i konsekwencji – jedziesz sobie samochodem, widzisz korzystną cenę paliwa na stacji, nie planowałeś/aś jeszcze tankowania ale skoro cena jest atrakcyjna….. Wysiadasz z auta, jesteś od krok od zatankowania, już trzymasz wąż w ręce, ale nagle orientujesz się że cena jest dużo wyższa. Wkurzony, pytasz pracownika stacji „co to ma być?”, on wykręca się że zapomniał zmienić cenę na ogłoszeniu. I w twojej głowie pojawiają się uzasadnienia dlaczego masz tankować, „skoro już tu jestem”, „ta benzyna chyba jest wyjątkowo dobra dla mojego silnika”, no i tankujesz, czego byś nie zrobił, gdybyś od początku wiedział jaka jest cena. Społeczny dowód słuszności – co najlepszego może zrobić uliczny grajek? Wrzucić sobie parę banknotów, na start do futerału, ludzie mijający widzą że inni wrzucili, więc czemu by też tego nie zrobić Reguła lubienia i sympatii – chętniej spełniamy prośby osób które są do nas podobne, znamy ich lub też są osobami atrakcyjnymi, przypominam także o tzw. efekcie aureoli, o którym pisałem w poprzednim tekście, widzisz jedną pozytywną cechę (np. ładny wygląd) i dorabiasz sobie w głowie inne zalety atrakcyjnej osoby Reguła autorytetu – ogromny wpływ tej reguły potwierdził eksperyment Milgrama, ludzie są skłonni nawet do zadawania bólu drugiej osoby jak rażenie prądem, jeśli „ekspert” uważa to za właściwe. Samym autorytetem można też zostać mając jedynie odpowiednie ubranie, wiedzą o tym chociażby oszuści przebierający się np. za policjantów Reguła niedostępności – co rzadkie to cenne, więcej kupuj szybko ten towar, zanim inni bo wykupią. Warto również poznać taki termin jak reaktancja, który sprawia że „zakazany owoc” smakuje lepiej  
    Powyżej omówiłem jedynie proste przykłady, żeby lepiej poznać reguły wywierania wpływu polecam przeczytać książkę Cialdiniego.
     
     
    Siła sugestii
     
    Dwa rodzaje pytań zadanych przez policjanta:
    1. Z jaką prędkością ten niebieski Passat uderzył w czarne Audi?
    2. Z jaką prędkością ten niebieski Passat roztrzaskał się o czarne Audi?
     
    Wyobraź sobie, że w drugim przypadku świadkowie podają zdecydowanie większe prędkości. Wystarczył słowo „uderzyć” zamienić na „roztrzaskać się”. Taka siła sugestii. Najbardziej niezwykłym przypadkiem jest tzw. sugestia hipnotyczna, pod wpływem której człowiek może wykonywać różne polecenia i pohipnotyczna, która sprawi że np. przez pewien czas nie możesz sobie przypomnieć jak masz na imię. Na hipnozie jednak słabo się znam. Mam za to do Ciebie gorącą prośbę. Postaraj się do końca czytania tego felietonu nie myśleć o czerwonym różach, zwłaszcza o takim dużym bukiecie, intensywnej czerwieni płatków, różanej woni. No przecież mówiłem że masz nie myśleć o tych czerwonych różach! Poważnie, nie myśl o czerwonych różach.
     
     
    Przepis na gotowaną żabę
     
    Kiedy wrzuci się do wrzątku żabę, płaz oparzony wyskoczy z niego jak z procy. Tymczasem kiedy żabkę wsadzi się do garnka z zimną wodą i stopniowo podgrzewa, zwierzątko siedzi w nim do końca, nawet nie zauważając kiedy zostanie ugotowane. Żaba ugotuje się, gdyż jej mechanizmy obronne nastawione są na wykrywanie różnic temperatur, a nie na ich stopniową zmianę. Podobnie działa ludzka psychika, zauważamy zmiany gwałtowne od razu, stopniowe słabiej. Widać to na przykładzie polityki podatkowej. Podwyżka nagła wywołuje bunt w społeczeństwie, ale taka stopniowa, sprytna już nie. Prawdziwym mistrzem okazał się być Donald Tusk, za jego rządów praktycznie wszystkie podatki poszły w górę. Najpierw jednak było stopniowe podnoszenie podatków akcyzowych, stopniowa likwidacja ulg podatkowych, zmiany przepisów VAT i tak np. ubranka dziecięce zamiast 8% VAT zostały obrane VAT-em 23%, całe 15% różnicy, ale ludzie zauważyli tylko że VAT poszedł o 1% w górę, z 22% do 23%. Podatków dochodowych (PIT i CIT) oficjalnie nie podniesiono, ale zamrożenie kwoty wolnej od podatku (a tym samym tzw. kwoty zmniejszającej podatek) na kilka lat sprawiło że praktycznie co rok mieliśmy podwyżkę tychże podatków. Rząd nie musiał na to przyjąć żadnej ustawy, inflacja sama załatwiała sprawę, prawda że genialne?
    Oczywiście gotowaną żabką zostać można również będąc w związku. Zdrada, przemoc, kłamstwo wielkiej wagi zauważysz od razu, ale stopniowe pogarszanie się sytuacji, może sprawić że nawet nie zauważysz od jak dawna tkwisz w toksycznej relacji.
     
     
    Huśtawka emocjonalna, czyli „nie wiem za co ją/go kocham”
     
    Najpierw Cię zdenerwuję, potem uspokoję i szybciutko o coś poproszę, najprawdopodobniej spełnisz moją prośbę bez głębszej refleksji - tak najkrócej można by zdefiniować zjawisko huśtawki emocjonalnej. Teraz już wiesz dlaczego kobieta ciągnie związek w którym facet jest raz draniem, a raz kupującym kwiaty romantykiem. Albo dlaczego katolicy ulgę po spowiedzi nazywają „uczuciem oczyszczenia”, „stanem łaski uświęcającej” itd. . Niektórzy huśtawki emocji wręcz utożsamiają z miłością, tak jest z osobami którzy mieli ciężkie dzieciństwo, dla nich miłość, szczęście, życie rodzinne = gwałtowne emocje, awantury, cierpienie, bo tak zakodowało się im w okresie dzieciństwa.
     
     
    Mentalizm, czyli wróżbita czyta w Tobie, nie w kartach i gwiazdach
     
    Iluzjoniści, wróżbiarze, jasnowidze, astrolodzy, niekiedy uwodziciele potrafią wywołać w Tobie wrażenie że wiedzą o Tobie zaskakująco dużo, jakby czytali Ci w myślach albo potrafili kontaktować się z Twoimi zmarłymi bliskimi. Jak oni to robią? Weźmy dla przykładu występ na scenie jasnowidza, rzuca on do tłumu taki tekst:
    -Widzę problemy z sercem u seniora rodu, ojca, dziadka, może wuja… Widzę ból w klatce piersiowej u starszego mężczyzny w twojej rodzinie
    -Ooo mój dziadek choruje na serce – odzywa się ktoś z widowni
     
    Tak właśnie wygląda technika zwana ostrzeliwaniem. Występujący wygłasza dużą ilość ogólnikowych informacji (z których część na pewno jest prawdziwa albo bliska prawdy), obserwuje reakcje badanych (zwykle mowę ciała) i uściśla swoje wypowiedzi, rozwijając te fragmenty, na które publiczność najlepiej reagowała. Biorąc pod uwagę jak wiele ludzi w starszym wieku choruje na serce, szansa na trawienie że ktoś z widowni ma takiego krewnego jest ogromna. Inne tego typu zdania: „Widzę starszego mężczyznę w twoim życiu, który chce ci przekazać, że choć czasem mieliście konflikty, to wciąż ciebie kocha”; „Twoja obecna praca nie satysfakcjonuje Cię w pełni”.
     
    Inną popularną techniką jest efekt Forera, zwany efektem horoskopowym, czyli podawaniem truizmów pasujących do bardzo dużej grupy osób, np. „Wyczuwam, że czasem czujesz się niepewnie, szczególnie w otoczeniu osób, których dobrze nie znasz”; „Uważasz się za osobę odpowiedzialną”; „W dzieciństwie miałeś nieprzyjemne zdarzenie z udziałem wody”; „Chciałbyś aby ludzie bardziej Cię doceniali”
     
    Iście genialną techniką jest tzw. tęczowy fortel, czyli podanie jednej cechy i jej jednoczesne przeciwieństwo w tym samym zdaniu, np. „Jesteś dobrą i uczynną osobą, ale kiedy ktoś straci twoje zaufanie, to potrafisz naprawdę się wściec”; „Jesteś odważnym człowiekiem, ale starasz się unikać niepotrzebnego ryzyka”; „Często bywasz nieśmiały, ale w odpowiednim towarzystwie zaczynasz czuć się pewniej”
     
    Trzy omówione wyżej techniki należą to tzw. zimnego odczytu, mentaliści stosują także gorący odczyt, czyli czytanie mowy ciała, ubioru, tonu głosu itd. Wykorzystują również wiele innych właściwości ludzkiego umysłu jak:
     
    · błąd konfirmacji, czyli tendencję do preferowania informacji, które potwierdzają wcześniejsze oczekiwania i hipotezy, niezależnie od tego, czy te informacje są prawdziwe  
    · konfabulację, uzupełnianie brakujących wspomnień informacjami nieprawdziwymi, które możliwie dobrze pasują do całego logicznego ciągu wydarzeń.  
    · efekt placebo – ulubiona zagrywka „uzdrowicieli”, zdrowie się poprawi tylko dlatego że człowiek wierzy w działanie „terapii”  
    · apofenię - doświadczenie odnajdywania związków i ukrytych sensów w przypadkowych oraz nic nieznaczących zjawiskach, faktach, zdarzeniach.  
    · pareidolię – zjawisko dopatrywania się znanych kształtów w przypadkowych szczegółach, czemu towarzyszy poczucie nierzeczywistego charakteru owych spostrzeżeń, np. „marsjańska twarz”, „diabeł we włosach królowej Elżbiety II na starym banknocie”  
    Ogólnie temat rzeka, więcej można poczytaj w książkach: „Sztuczki umysłu” Derrena Browna, czy „Mentalizm – kompendium wiedzy” Krzysztofa Galosa.
    Ps. No przecież mówiłem, że masz nie myśleć o czerwonych różach!
  10. Enemy
    W poprzednim tekście wspominałem, że ludzki mózg przetwarza około 400 miliardów bitów informacji na sekundę z czego tylko 2000 dociera do naszej świadomości. Wyjątkowo wiele reakcji w naszej głowie zachodzi więc na swoistym autopilocie. Zostaje jeszcze pytanie co uruchamia te reakcje? Oraz w jaki sposób dostarczane są poszczególne informacje do mózgu?
    Otóż reakcje wywołują bodźce z otoczenia, a są one odbierane przez 5 zmysłów: wzrok, słuch, węch, dotyk i smak. Istnieją również bodźce emocjonalne, płynące z wewnątrz, są to nasze uczucia, emocje, nastroje, namiętności, sentymenty. Jednak bodźce z zewnątrz nieustannie wpływają na to co czujemy „w środku”, wyjątkowo silne reakcje emocjonalne na bodźce zewnętrzne, takie jak gniew, radość, rozpacz czy strach bywają nazywane afektami. Praktycznie w każdym momencie naszego życia działa ten mechanizm, odbieramy multum bodźców, które wywołują określoną reakcję, mózg przefiltrowuje tylko część z nich, które dopuszcza do naszej świadomości. A reszta? Po prostu się dzieje, nie pytając nikogo o zgodę.
     
     
    Mechanizm powstawania strachu, jako przykład omawianego mechanizmu
     
    Przyjrzymy się niezwykłej pracy naszego mózgu w sytuacji zagrożenia. Poniższy fragment pochodzi z książki Daniela Golemana pt. „Inteligencja emocjonalna”:
    „„W POWSTAWANIU STRACHU centralną rolę odgrywa ciało migdałowate. Kiedy rzadka choroba mózgu zniszczyła u pacjentki, której tożsamość neurolodzy skrywają pod inicjałami S.M. ciało migdałowate (nie naruszając wszakże innych części mózgu), z jej repertuaru psychicznego zniknął strach. Nie potrafiła rozpoznać strachu na twarzach innych osób ani sama przybrać przestraszonej miny. Jak powiedział leczący ją neurolog: „Gdyby ktoś przyłożył jej pistolet do głowy, to wiedziałaby, że powinna się bać, ale nie czułaby strachu jak pan czy ja”.
    Ze wszystkich mechanizmów powstawania uczuć naukowcy najdokładniej chyba przebadali mechanizm powstawania strachu i sporządzili szczegółową mapę biorących w tym udział dróg nerwowych, chociaż na obecnym etapie wiedzy żadna z emocji nie jest jeszcze całkowicie przebadana. Prześledzenie procesu powstawania strachu pozwala lepiej zrozumieć neuronalny mechanizm emocji. Strach odegrał szczególnie ważną rolę w ewolucji, ponieważ bardziej chyba niż jakiekolwiek inne uczucie przyczynił się do przetrwania gatunków. Oczywiście w czasach obecnych nieuzasadnione obawy stały się naszą zmorą, sprawiając, że cierpimy z powodu różnych lęków czy obaw albo - w postaci patologicznej - z powodu ataków lękowych, fobii czy nerwicy natręctw.
     
    Powiedzmy, że siedzisz wieczorem sam w domu i czytasz książkę, kiedy nagle słyszysz dobiegający z sąsiedniego pokoju łoskot. To, co dzieje się w następnych chwilach w twoim mózgu, pozwala przyjrzeć się neuronalnemu mechanizmowi powstawania strachu oraz roli ciała migdałowatego jako systemu alarmowego. Pierwszy zaangażowany w to obwód nerwowy odbiera dźwięk jako fale fizyczne i przekłada je na język mózgu, aby postawić cię w stan czujności. Ta droga nerwów biegnie od ucha do pnia mózgu i dalej, do wzgórza. Potem rozwidla się: mniejsza wiązka połączeń nerwowych prowadzi do ciała migdałowatego, położonego w jego pobliżu hipokampa; druga, większa, do okolicy słuchowej kory mózgowej, znajdującej się w płacie skroniowym, gdzie są klasyfikowane i interpretowane dźwięki. Hipokamp, główne siedlisko pamięci, szybko porównuje ten łoskot z innymi podobnymi dźwiękami, które już „słyszał”, aby zorientować się, czy dźwięk ten jest mu znany - czy łoskot jest dźwiękiem, który natychmiast rozpoznajesz. W tym samym czasie okolica słuchowa przeprowadza bardziej dogłębną analizę tego dźwięku, starając się wyjaśnić jego źródło - czy to kot? Czy może okiennica poruszona wiatrem? A może złodziej? Potem kora okolicy wzrokowej przedstawia swoją hipotezę - być może to kot strącił, powiedzmy, lampę ze stołu, ale może to też być włamywacz - i wysyła tę wiadomość do ciała migdałowatego i hipokampa, które szybko porównują ją z podobnymi wiadomościami przechowywanymi w pamięci. Jeśli wniosek jest uspokajający (to tylko okiennica, która łomocze w mur za każdym razem, gdy poruszy ją wiatr), to stan ogólnego pogotowia nie ulega podwyższeniu. Jeśli jednak nadal nie masz pewności, to inny zwój obwodu nerwowego znajdujący się pomiędzy ciałem migdałowatym, hipokampem i korą przedniej części płatów czołowych zwiększa twój niepokój i skupia uwagę na owym dźwięku, zmuszając cię do poszukiwania jego źródła. Jeśli i ta dalsza, szczegółowa analiza nie da satysfakcjonującej odpowiedzi, to ciało migdałowate włącza alarm, a jego okolica środkowa pobudza do działania podwzgórze, pień mózgu i autonomiczny układ nerwowy. W tym momencie lęku i podświadomego niepokoju ujawnia się cała misterna architektura ciała migdałowatego jako centralnego systemu alarmowego mózgu. Każda poszczególna wiązka neuronów w ciele migdałowatym ma swój własny, odmienny od reszty, zbiór przedłużeń, z receptorami nastawionymi na różne neuroprzekaźniki, tworząc coś, co porównać można do firm obsługujących domowe systemy alarmowe, gdzie operatorzy gotowi są postawić natychmiast na nogi straż pożarną, policję i sąsiadów, gdy tylko system zabezpieczenia domu zasygnalizuje jakieś kłopoty.
     
    Różne części ciała migdałowatego odbierają różne informacje. Do jądra bocznego ciała migdałowatego dochodzą wypustki ze wzgórza oraz okolic słuchowej i wzrokowej. Do śródkorowej części dochodzą, poprzez opuszkę węchową, impulsy o zapachach, natomiast informacje o smaku oraz sygnały z trzewi kierują się do środkowej części ciała migdałowatego. Wszystkie te sygnały utrzymują ciało migdałowate w stanie nieustannego czuwania; sprawdza ono, niczym wartownik, każdą docierającą do niego wiadomość. Ciało migdałowate połączone jest ze wszystkimi ważniejszymi częściami mózgu. Z obszarów środkowego i przyśrodkowego biegnie połączenie do okolic podwzgórza, które wydzielają związek uruchamiający reakcje ciała na sytuacje krytyczne - hormon uwalniający kortykotropinę (CRH), mobilizujący ciało za pośrednictwem strumienia innych hormonów do walki lub ucieczki. Z okolicy leżącej u podstawy ciała migdałowatego biegnie droga do ciała prążkowanego, łącząca ciało migdałowate z ośrodkami ruchowymi mózgu. Natomiast poprzez leżące w pobliżu jądro mostu oraz dalej, przez rdzeń, ciało migdałowate przesyła sygnały do autonomicznego układu nerwowego, wywołując szeroki wachlarz reakcji w układzie sercowo-naczyniowym, mięśniowym i trawiennym.
     
    Z okolicy znajdującej się z boku podstawy ciała migdałowatego wyłania się konar łączący je z korą obręczy oraz włóknami zwanymi „istotą szarą środkową”, czyli zespołem komórek regulujących pracę dużych mięśni szkieletowych. Te właśnie komórki sprawiają, że pies warczy, a kot na widok intruza wkraczającego na ego terytorium wygina grzbiet w pałąk, przyjmując postawę grożącą. U ludzi te same układy nerwowe napinają mięśnie strun głosowych, co powoduje, że osoba przerażona mówi wysokim głosem. Jeszcze inna droga prowadzi z ciała migdałowatego do miejsca sinawego w pniu mózgu, który z kolei wytwarza norepinefrynę (zwaną też noradrenaliną) i rozsyła ją do różnych części mózgu. Norepinefryna zwiększa ogólną reaktywność obszarów mózgu, które ją otrzymują, dzięki czemu ośrodki czuciowe stają się bardziej wrażliwe na docierające do nich impulsy. Zalewa ona korę mózgową, pień i sam układ limbiczny, stawiając cały mózg w stan pogotowia. Teraz nawet zwykłe trzeszczenie mebli może wywołać dreszcz przerażenia.
     
    Większość z tych zmian zachodzi poza naszą świadomością, tak że możesz nawet nie zdawać sobie jeszcze sprawy z tego, że czujesz strach. Kiedy jednak zaczynasz rzeczywiście odczuwać strach, to znaczy kiedy nieświadomy dotąd niepokój przebije się do twojej świadomości, ciało migdałowate przechodzi do drugiego etapu zadania. Wysyła do komórek pnia mózgu sygnały nakazujące wywołać na twarzy grymas przerażenia, wprawia w zdenerwowanie i popłoch, powstrzymuje nie związane z napawającą cię przerażeniem sytuacją ruchy mięśni, nawet dopiero co rozpoczęte, przyspiesza rytm serca, podnosi ciśnienie krwi i zwalnia oddech (może sam zauważysz, że kiedy po raz pierwszy poczujesz strach, wstrzymujesz nagle oddech, aby wyraźniej słyszeć to, co cię przeraża). Jest to zaledwie część szerokiego wachlarza ściśle skoordynowanych ze sobą zmian, które wywołuje w twoim organizmie ciało migdałowate i połączone z nim ośrodki, kiedy obejmują w sytuacji kryzysowej komendę nad mózgiem. Jednocześnie ciało migdałowate, wespół z połączonym z nim podwzgórzem, nakazuje komórkom, które wysyłają najważniejsze neuroprzekaźniki, aby wyzwoliły, na przykład, wydzielanie dopaminy prowadzące do skoncentrowania uwagi na źródle twego przerażenia – dziwnych odgłosach dobiegających z sąsiedniego pokoju - oraz napięcia mięśni, aby gotowe były do odpowiedniej reakcji.
     
    W tym samym czasie ciało migdałowate wysyła sygnały do ośrodków czuciowych sterujących widzeniem i uwagą, nakazały oczom wypatrywanie wszystkiego, co ma znaczenie dla naszego położenia w danej chwili i ściśle łączy się z krytyczną sytuacją, w której się znaleźliśmy. Równolegle do tego przetrząsane są korowe zasoby pamięci, aby wiedza i wspomnienia mające największy związek z nagłą potrzebą emocjonalną mogły być jak najprędzej przywołane w decydującej chwili. Nie związane z tą sytuacją pasma myśli usuwane są na bok. Po wysłaniu tych sygnałów ogarnia cię pełnoobjawowy strach: odczuwasz charakterystyczny ścisk żołądka, serce bije w przyspieszonym rytmie, napinają się mięśnie karku i ramion albo cały trzęsiesz się; zamierasz w miejscu, wytężając uwagę, aby dosłyszeć dalsze dźwięki, a w twoim umyśle trwa gorączkowa gonitwa myśli o możliwych czających się w drugim pokoju niebezpieczeństwach i o sposobach zareagowania na nie. Cały ten proces przechodzenia jednej emocji w inną - zaskoczenia w niepewność, niepewności w obawę, obawy w strach - może trwać około jednej sekundy. (Więcej informacji na ten temat dostarcza Jerome Kagan, Galen’s Prophecy, New York: Basic Books 1994).””
     
    I w taki sposób uruchamia się każda emocjonalna reakcja w naszym organizmie, radość, stres, śmiech, podniecenie seksualne, zdziwienie, poczucie satysfakcji, można wymieniać bez końca. Percepcja zmysłowa aktywuje mózg, który „podejmuje decyzję” w jaki następnie sposób pokierować naszą fizjologię. Co ciekawe reakcja emocjonalna zawsze poprzedza myślenie racjonalne. A więc najpierw w ruch idzie nasza podświadomość, aktywuje się głównie ciało migdałowate, dopiero potem aktywuje się kora przednich płatów czołowych, która pełni rolę swoistego menadżera emocji. Zwłaszcza lewy płat, pełni rolę swego rodzaju wyłącznika uruchomionej emocji. Dlatego też żeby opanować emocje, trzeba jak najsilniej uruchomić myślenie racjonalne. Mówiąc obrazowo, gdy działają w nas silne emocje, to „emocjonalne” części mózgu są bardziej ukrwione, „racjonalne” słabiej. Gdy zaczynamy myśleć, analizować, schemat się odwraca. Właśnie dlatego gdy dowiadujemy się że osoba, która przed chwilą bardzo nas zdenerwowała, np. dziś straciła pracę nagle nasza złość się zmniejsza, a wręcz uchodzi. Nowa informacja pozwala nam spojrzeć, zupełnie z innej perspektywy na sytuację. Na tym mechanizmie opierają się też różne techniki NLP itp. służące opanowaniu emocji.
     
     
    Pogmerać komuś w organizmie nawet go nie dotykając
     
    Wyobraź sobie, że opowiadasz dowcip w dużej grupie osób. Jeśli kawał jest naprawdę dobry to wszyscy wpadają w śmiech. Gratulację, właśnie mocno podniosłeś poziom endorfin i serotoniny kilkunastu, może nawet kilkudziesięciu osobom. Nikomu nie musiałeś podawać żadnej substancji, podawać tabletek ani robić zastrzyków, po prostu powiedziałeś kilka odpowiednich zdań, a ich percepcja zmysłowa (głównie słuch i wzrok) i późniejsza reakcja mózgu zrobiła resztę. Prawda, że ten mechanizm jest niesamowity?
  11. Enemy
    Cel ewolucji jest w zasadzie jeden: przetrwanie danego gatunku. W tym celu działa tzw. dobór naturalny, czyli mechanizm prowadzący do ukierunkowanych zmian w populacji zwiększających ich przeciętne przystosowanie, adaptację do warunków środowiskowych. Żeby dana zmiana się utrwaliła musi się okazać skuteczna z punktu widzenia przetrwania, takie rozwiązania ewolucja „faworyzuje” względem rozwiązań, które okazują mniej skuteczne. W tym wpisie postaram się przedstawić kilka najgłówniejszych strategii ewolucyjnych, które mają za zadanie zapewnienie przetrwanie naszego ludzkiego gatunku w najlepszym stopniu. Znajomość tych strategii pozwala dobrze poznać naturę człowieka i według mnie to najlepsza droga do zrozumienia ludzkich zachowań w różnorakich sytuacjach życiowych.
    Zanim przejdę do omawiania strategii ewolucyjnych parę informacji wstępnych:
    Tekst piszę głównie na podstawie dwóch książek Davida M. Bussa: „Psychologia ewolucyjna” oraz „Ewolucja pożądania”, trochę dzięki Wikipedii i innym materiałom z sieci Tłumaczenie ludzkich zachowań jako wynik ewolucji stanowi dział w psychologii zwany psychologią ewolucyjną, jest to w zasadzie jedyna dziedzina psychologii, która łączy w sobie elementy wszystkich pozostałych (psychologii poznawczej, społecznej, klinicznej, osobowości itd.) nie tylko badając ludzkie zachowania ale także szukając ich przyczyn w szerszym kontekście Ewolucja to proces wieloletni, kształtowała się w czasach, gdzie pierwsi przedstawiciele naszego gatunku nie mieli tak rozwiniętego mózgu jak my, ani nie mieli dostępu np. do antykoncepcji, testów DNA, narzędzi badawczych czy urządzeń pozwalających na szybkie gromadzenie i przekazywanie informacji. Dziś pewne rozwiązania ewolucyjne wydają się już niepotrzebne, czasem wręcz szkodliwe, jednak wciąż jesteśmy ich „spadkobiercami”, 2 i pól miliona lat ewolucji nie poszło w las (a przy tym proces ewolucji zachodził przecież jeszcze przed pojawieniem się ludzi) Dzięki niezwykłej plastyczności mózgu nie musimy być całkowicie niewolnikami swojej natury, ale po pierwsze żeby panować nad pewnymi mechanizmami trzeba je najpierw znać. Po drugie jak już pisałem w poprzednich tekstach, obszar ludzkiej świadomości jest mocno ograniczony, partie mózgu umożliwiające racjonalne myślenie wykształciły się całe miliony lat później niż części mózgu „emocjonalnego”. W dodatku, świadomość ludzi nad ich psychiką rozwija się raptem od około 100 lat (zaczęło się od psychoanalizy Freuda). To wszystko tłumaczy dlaczego pewne mechanizmy są tak mocno zakorzenione, a wiele reakcji w mózgu działa na „autopilocie”. Kijem rzeki nie zawrócimy. Przejdźmy zatem do strategii:
     
     
    1. Wola przetrwania
     
    Jednym z najsilniejszych instynktów, którymi kieruje się człowiek to instynkt przetrwania. Powiązany jest on po części z podstawowym zwierzęcym odruchem samozachowawczym, oraz ze świadomą wolą człowieka. Ten pierwszy zwierzęcy aspekt łatwo zaobserwować. Każde życie dąży do przetrwania. Na poziomie zwierzęcym instynkt przetrwania działa w dużej mierze automatycznie i jest procesem bezwiednym. Wola przetrwania to zaś drugi aspekt typowy dla samoświadomej, myślącej istoty. Człowiek jako istota posiadająca logiczny sposób rozumowania, stawiająca przed sobą cele do realizacji, posiadająca oczekiwania względem życia i swojej osoby – posiada Wolę, czyli chęć realizacji.
    Praludzie żyli w wyjątkowo niebezpiecznym otoczeniu, musieli nauczyć się takich rzeczy jak:
    Zdobywanie i wybór pożywienia – sięganie po jedzenie właściwe dla organizmu, unikanie toksyn, nauka polowania i zbieractwa Szukanie schronienia, miejsca do przetrwania Walka z drapieżnikami, unikanie zagrożeń Walka z chorobami  
    Stąd też w człowieku wykształciły się takie instynkty jak:
    Reakcja walki i ucieczki – dawniej ratowała życie w starciu z drapieżnikami, dziś niestety ma również swoje uboczne rezultaty takie jak niepotrzebny stres, fobie, nerwice lękowe Krztuszenie się, wypluwanie, wymioty – ma nas chronić przed spożyciem trucizny, nie bez powodu uczucie obrzydzenia wywołują u nas potrawy zepsute, śmierdzące, spleśniałe Mechanizmy adaptacyjne pomagające w podejmowaniu trafnych decyzji – to efekt ciągłego szukanie miejsca do schronienia, zasobów potrzebnych do przeżycia itd. Reakcje organizmu w czasie choroby – przykładem jest chociażby gorączka w czasie infekcji, która jest bowiem naturalnym i pożytecznym środkiem obrony przeciw chorobie. Zmniejsza poziom żelaza w organizmie, który jest pożywką dla bakterii Różnice pomiędzy mężczyznami, którzy głównie polowali (dlatego np. mają lepszą orientację w terenie) i kobietami, które głównie zajmowały się zbieractwem (dlatego np. lepiej rozpoznają kolory i barwy)  
     
    2. Dobór płciowy, przedłużenie gatunku
     
    Ludzie są śmiertelni, z tego względu aby nasz gatunek nie wyginął natura stworzyła coś takiego jak rozmnażanie, w naszym przypadku rozmnażanie płciowe. Z racji że ewolucja faworyzuje „odpowiednie” geny, pewne cechy decydują o atrakcyjności dla drugiej płci. Oczywiście inaczej to wygląda u kobiet, inaczej u mężczyzn.
    Kobiety pożądają mężczyzn silnych, zdrowych, ambitnych, zaradnych, odpornych psychicznie, posiadających zasoby oraz pozycję społeczną. Oczywiście jak można się domyśleć jest to pochodna dawnych „dzikich” czasów, kiedy to właśnie taki samczyk mógł w najlepszym stopniu zapewnić samicy i jej dzieciom przeżycie, potrafił upolować, wszyscy się z nim liczyli, był posiadaczem lepszych genów, co zwiększało szansę na „sukces reprodukcyjny”, czyli przekazanie dobrych genów swoim dzieciom. Ocena atrakcyjności mężczyzny w oczach kobiety, idzie w górę również kiedy zauważa (ona) że ma on powodzenie u innych kobiet. Dzieje się tak dlatego, że skoro on ma powodzenie, to jeśli miałby syna, on również cieszyłby się powodzeniem u kobiet. Z tego względu kopulacja z takim mężczyzną jest „opłacalna” z punktu widzenie ewolucji, bo dodatkowo zwiększa szansę na sukces reprodukcyjnych w kolejnych pokoleniach. To założenie zwane jest „hipotezą seksownego syna”.
     
    W męskich preferencjach głównym walorem jest młody wiek i atrakcyjność fizyczna kobiety. Jest to związane z jej płodnością, która z wiekiem się osłabia, (dlatego im młodsza kobieta, tym bardziej jest pożądana). Na atrakcyjność fizyczną składa się głównie symetryczność twarzy oraz sylwetka. Stosunek obwodu talii do obwodu bioder (WHR) jest u obydwu płci przed okresem dojrzewania podobny i wynosi od 0,85 do 0,95. Potem – na skutek nagromadzenia dużej ilości tłuszczu na kobiecych biodrach – WHR kobiet staje się znacznie niższe niż mężczyzn. U kobiet zdrowych i zdolnych do rozrodu WHR wynosi od 0,67 do 0,80, podczas gdy u zdrowych mężczyzn pozostaje w dawnych granicach - od 0,85 do 0,95. Wiele nagromadzonych dowodów wskazuje, że WHR jest wiarygodnym wskaźnikiem możliwości reprodukcyjnych kobiety. Kobiety o niższym współczynniku wcześniej wchodzą w okres pokwitania. Mężatki o wyższym współczynniku mają większe kłopoty z zajściem w ciążę, a te, którym się to uda, zachodzą później niż kobiety o niższym współczynniku. WHR jest również dobrym wskaźnikiem ogólnego stanu zdrowia danej kobiety. Cukrzyca, nadciśnienie, wylew krwi do mózgu, czy choroby woreczka żółciowego, prowadzą do takiego rozłożenia tłuszczu w organizmie, że WHR rośnie. Proporcja ta, odzwierciedlająca potencjał zdrowotny i rozrodczy danej kobiety, stanowiła dla pramężczyzn cenny sygnał jakości upatrzonej partnerki. Skoro wygląd kobiety dostarcza tylu informacji, a wyznawane przez mężczyzn kanony kobiecej urody ukształtowały się w reakcji na te informacje, nic dziwnego, że mężczyźni przypisują wyglądowi kobiety duże znaczenie.
     
    W seksualności kobiet i mężczyzn występuję pewne różnice. Ich głównym podłożem są znaczne większe koszty ponoszone przez prakobietę w kwestii rodzicielstwa. Pramężczyzna mógł mieć wiele dzieci, minimalny wkład jaki musiał wkładać w „zrobienie” potomka to oddanie nasienia. Tymczasem u kobiety wiążę się to z 9-miesięcznym okresem ciąży. Możliwość zaciążenia z nieodpowiednim samcem było ogromnym ryzykiem dla niej i dla dziecka. Z tego względu u kobiet wykształciła się większa wybredność co do dopuszczania do siebie faceta. Mężczyzn cechuje większy promiskuityzm względem kobiet, jednak należy podkreślić że u kobiet również od początków istnienia naszego gatunku występowała skłonność do kontaktów przelotnych. Gdyby było inaczej mężczyźni nie mieliby z kim realizować swoich pragnień kontaktów przelotnych. Po prostu u kobiet promiskuityzm występował, ale ze względu na wyższe koszty związane z reprodukcją zawsze był on mniejszy. Kobieta potrzebuje mężczyzny, który jeśli ona urodzi zajmie się nią i jej dziećmi.
     
    Mężczyźni jak i wszystkie inne samce w przyrodzie od dawien dawna stali przed zupełnie innym problemem adaptacyjnym, który nie dotyczy samic, a mianowicie jest to kwestia niepewności ojcostwa. Przypomnę że mechanizmy ewolucyjne kształtowały się w czasach gdzie nie było żadnej antykoncepcji ani testów DNA, więc natura stała przed wyjątkowo silną zagwozdką jak to wszystko poukładać. Oba te problemy czyli kwestia czy mężczyzna zajmie się kobietą i dziećmi oraz problem niepewności ojcostwa zrodziły monogamię. Wbrew pozorom, nie jest to sztuczny twór narzucony przez kulturę, a odpowiedź ewolucji na konkretne problemy adaptacyjne. Monogamia zapewnia kobiecie opiekę mężczyzny, a on sam ma większą szansę że wychowuje swoje potomstwo (a nie innego samca), niż byłoby to w sytuacji gdyby ludzie uprawiali totalny promiskuityzm. Skoro jednak takie to fajne skąd w ludziach wzięła się skłonność do zdrady? Otóż w dawnych czasach, ludzie stawiali czoła wielu niebezpieczeństwom, często ginęli, odnosili rany. Tyczy się to głównie mężczyzn, z tego względu prakobiety były zmuszone do szukania „opcji zapasowych”. Z kolei skłonność do zdrady u mężczyzn to z jednej strony kwestia niepewności ojcostwa, a więc poza inwestowaniem w partnerkę i dzieci opłacało się również inwestować w inne kobiety, co zwiększało szansę na sukces reprodukcyjny, a z drugiej, kwestia tego, że okres najlepszej płodności u kobiety jest stosunkowo krótki, więc pojawia się pokusa wymienienia jej na „nowszy model”. Zdrady chociaż zwiększają szansę na sukces reprodukcyjny zdradzających, jednocześnie zmniejszają ją u osób zdradzanych. Zdradzany mężczyzna ryzykuje inwestowania w nieswoje dziecko, a zdradza kobieta ryzykuje utratą zasobów mężczyzny, który zaczyna inwestować je w inną kobietę. Z tego względu pomimo że zdrady są dużą pokusą na ogół są potępiane moralnie. Jednocześnie ewolucja musiała wypracować pewne mechanizmy obronne przed byciem zdradzonym, stąd wyłoniło się uczucie zazdrości. U mężczyzn silniejsza jest obawa przed zdradą fizyczną (ryzyko niepewności ojcostwa) u kobiet przed zdradą emocjonalną (mężczyzna może odejść do swojej kochanki). Mężczyźni w celu uniknięcia zdrady od wieków reagowali głównie „pilnowaniem” swoich partnerek i wyrażaniem wrogości czy wręcz agresji względem facetów, kręcących się wokół ich kobiet. Z kolei główną taktyką obroną kobiet jest dbanie o siebie, podnoszenie własnej atrakcyjności, w sytuacji gdy pojawia się „rywalka”.
     
    Omawiając kwestię seksualności na koniec dodajmy, że skoro zarówno u mężczyzn jak i kobiet istnieje zarówno skłonność do szukania stałych związków, jak i kontaktów przelotnych, funkcjonują nieco odmienne mechanizmy ewolucyjne w jednym i drugim przypadku. Mężczyzna szukający przelotnego kontaktu ceni sobie głównie młody wiek i atrakcyjność fizyczną kobiety. Natomiast szukając stałego związku, również obie te cechy są dla niego atrakcyjne jednak do tego musi dojść wierność kobiety. Nadmierna rozwiązłość seksualna kobiety przy związku przelotnym jest wręcz atutem, jednak w przypadku stałego związku stanowi ryzyko wychowywania nieswojego potomstwa. Kobieta szukając partnera przelotnego jak i stałego ceni te same cechy atrakcyjności czyli zasoby, pozycję społeczną, ambicję, siłę, zdrowie, jednak jeśli partner ma być na stale musi dodatkowo wykazywać chęć zaangażowania emocjonalnego, co oczywiście w przypadku partnera przelotnego nie jest potrzebne.
     
    Kwestia doboru płciowego poza łączeniem się ludzi w pary, romanse, miłostki, podboje seksualne warunkuje również pewne zupełnie odmienne sprawy. Są nimi chociażby przemoc i konflikt płci. Najczęstszą formą przemocy, to przemoc mężczyzny wobec innego mężczyzny, jest to pochodna rywalizacji samców o samicę, stanowi pra-źródło bójek, wojen, konfliktów, starć między mężczyznami. Kobiety również rywalizuję między sobą o facetów, rzadziej stosują przemoc fizyczną, częściej jednak używają przemocy psychicznej, okazują sobie złośliwość, wyśmiewają urodę, ubliżają słownie, manipulują.
     
    Jeśli idzie o konflikt płci jego podłożami są:
    Niedopasowanie strategii seksualnych – Np. mężczyzna szuka przelotnego romansu, kobieta związku, mamy więc przykład konfliktu interesów. Mężczyźni niekiedy oszukują kobiety, udając zaangażowanie emocjonalne, szukając jedynie seksu. Kobiety czasem zwodzą seksualnie mężczyzn, dla własnych korzyści. Mężczyźni narzekają że kobiety zbytnio ociągają się w zgodzie na stosunek seksualny, kobiety narzekają że mężczyźni są zbyt nachalni. Oliwy do ognia dolewa fakt, że mężczyźni mają skłonność do nadinterpretacji rzekomych sygnałów wysyłanych przez kobiety (np. sam uśmiech już może być odebrany jako zachęta). Dzieje się tak dlatego że ewolucja premiuje „nie przegapianie okazji” u mężczyzn. Wykluczenie mężczyzny z seksualnego rynku bywa niekiedy przyczyną agresji wobec kobiet, w tym gwałtów (chociaż nowsze badania wykazują że gwałtów dopuszczają się również mężczyźni z zasobami i pozycją, którzy nie narzekają na brak powodzenia, możliwe że wiąże się to z poczuciem bezkarności) Niewierność i zdrady – tak jak pisałem wcześniej uderza to podstawowe problemy adaptacyjne – niepewności ojcostwo u mężczyzn i ryzyko opuszczenia kobiety przez mężczyznę na rzecz innej kobiety. Zazdrość jest też pra-źródłem przemocy pomiędzy płciami. Mężczyźni stosujący przemoc wobec kobiet, najczęściej są o nie bardzo zazdrośni i zaborczy. Kobiety rzadziej stosują przemoc fizyczną wobec mężczyzn (chyba że w obronie własnej), częściej natomiast sięgają po psychiczną.  
     
    3. Inwestycje rodzicielskie
     
    Własne dzieci to posiadacze genów rodziców. Z tego względu ewolucyjnie „opłaca się” inwestować w przetrwanie swojego potomstwa. Nieco większą skłonność do opieki nad dziećmi przejawiają kobiety, ponieważ mają 100% pewności co do macierzyństwa (mężczyźni stojąc przed problemem niepewności ojcostwa stoją również przed pokusą inwestowania w reprodukcję z innymi kobietami) oraz ponoszą większy koszty z powołaniem dziecka na świat (9 miesięcy ciąży). Jednak faktem jest, że zainteresowanie mężczyzn własnymi dziećmi jest nieporównywalnie większe niż u innych samców naczelnych. Było tak już w czasach pierwotnych, gdzie mężczyźni dzielili się upolowanym mięsem ze swoimi dziećmi. Mężczyzna potrafiący zajmować się dziećmi są również postrzegani jako atrakcyjni kandydaci na stałych partnerów przez kobiety.
     
     
    4. Dobór krewniaczy
     
    Nie tylko dzieci stanowią kopię genów, również cała reszta krewnych: rodzeństwo, babcie, dziadki, ciotki, wujki, kuzyni. Osobę z nami spokrewnioną cenimy wyżej niż niespokrewnioną, tak nas ukształtowała ewolucja.
     
    Brytyjski biolog ewolucyjny William Donald Hamilton przedstawił teorię dostosowania łącznego. Zgodnie z nią, ewolucyjnym przeznaczeniem każdej cechy dziedzicznej jest wzmacnianie szans sukcesji genetycznej jednostki, która tą cechę posiada. Dostosowanie łączne to suma skutków danej cechy, wywieranych przez każdy z łańcuchów przyczynowych oraz ich sumę, służących przetrwaniu oraz reprodukcji danej jednostki (sukcesja bezpośrednia), a także przetrwaniu i reprodukcji jej krewnych, mierzona w zależności od stopnia pokrewieństwa („pośrednia” sukcesja genetyczna). Aby zrozumieć powyższą definicję, musimy wyobrazić sobie gen wywołujący zachowania altruistyczne w stosunku do innych. Zachowaniem altruistycznym nazywamy takie zachowanie, na skutek którego ktoś ponosi koszty po to, by ktoś inny odnosił korzyści. Postawione przez Hamiltona pytanie brzmiało: „W jakich warunkach taki altruistyczny gen mógłby się pojawić i rozpowszechnić?” Wydaje się, że w normalnych okolicznościach altruizm nie powinien się pojawić. Ponosząc dodatkowe koszty, działamy na niekorzyść własnej reprodukcji. Prawa doboru powinny przeciwdziałać wszelkim wysiłkom w interesie innych ludzi, spośród których wielu to nasi rywale. Hamilton stwierdził jednak, że altruizm mógł się objawić, jeżeli ponoszone koszty były mniejsze niż korzyści odniesione przez odbiorcę aktów altruizmu, spotęgowane prawdopodobieństwem, że nosi on w sobie kopię genu odpowiedzialnego za altruizm. Ujmując rzecz formalnie, zgodnie z prawem Hamiltona, proces doboru naturalnego faworyzuje mechanizmy altruistyczne, jeżeli:
    K < pz
    gdzie:
    K oznacza koszty ponoszone przez altruistę, p – stopień pokrewieństwa genetycznego między altruistą a beneficjentem, a z – zysk beneficjenta. Zarówno koszty, jak i korzyści ujmuje się w kategoriach reprodukcyjnych.
     
    Takie skrótowe ujęcie teorii dostosowania łącznego zwane jest prawem Hamiltona.
    Praktyczne wnioski wynikające z prawa Hamiltona:
    W toku ewolucji wykształciła się psychologia związków rodzinnych, a wraz z nią mechanizmy psychiczne, które mają za zadanie rozwiązywanie problemów adaptacyjnych wynikających z konieczności obcowania z rodzeństwem, dziadkami, wnukami, ciotkami i wujami Relacje rodzinne są określane przede wszystkim poprzez kategorie płci i pokolenia, ponieważ w znacznym stopniu to one decydują o potencjale rozrodczym danej jednostki (np. krewny płci męskiej ma większe możliwości reprodukcyjne niż krewny płci żeńskiej, młodszy krewniak ma większą wartość rozrodczą niż starszy krewniak) Relacje pokrewieństwa układane są od bliskich do dalekich, a ich podstawową miarą jest stopień pokrewieństwa genetycznego Współpraca i solidarność rodzinna jest funkcją pokrewieństwa genetycznego Starsi krewni będą zachęcać młodszych do okazywania innym krewnym więcej altruizmu, niżby to sami młodzi chcieli uczynić Pozycja człowieka w rodzinie jest podstawą jego poczucia tożsamości Ludzie wykorzystują nazwy rodzinne (np. „bracia”, „siostry”) do manipulowania osobami niespokrewnionymi (swoją drogą już wiadomo skąd nazwa tego forum )  
     
    5. Współpraca między ludźmi niespokrewnionymi ze sobą
     
    Wspieranie się krewnych nie dziwi, wszak mają te same geny. Jak to jednak jest, że ludzie od najdawniejszych czasów potrafili współdziałać także z osobami, które nie są ich krewnymi? Jak już wcześniej mogliśmy się zorientować na podstawie prawa Hamiltona, nawet w obrębie własnej rodziny nie działa czysty altruizm, wszystko zależy od zysku (tu w ujęciu reprodukcyjnym) oraz stopnia pokrewieństwa. Taka samo ma się sprawa w kwestie współpracy między niespokrewnionymi, z tą tylko różnicą że odchodzi kwestia stopnia pokrewieństwa (i pokrewieństwa w ogóle). Zgodnie z teorią altruizmu wzajemnego mechanizmy psychiczne odpowiedzialne za działanie na rzecz osób niespokrewnionych mogą się wykształcić, jeżeli uczynki altruistyczne są odwzajemniane. Ludzie potrafią współpracować na zasadzie wolnej wymiany „coś za coś”. Jak to śpiewał Muniek z T. Love w piosence „Chłopaki nie płaczą”: „Może kiedyś Ci pomogę, może ty nie wystawisz mnie”. Taka wymiana jest korzystna dla obu stron. Oczywiście czynnikiem motywującym do współpracy mocno zakorzenionym w ludzką naturę jest sama świadomość że nasza pomoc może kiedyś zostać odwzajemniona. Inaczej nikt nie wykonywałby pierwszego kroku i wymiana nie byłaby możliwa. Niestety tym samym narażamy się na ryzyko oszustwa, druga strona może nie odwdzięczać się nigdy, maksymalizując swój zysk naszym kosztem.
     
    Powyższy problem w teorii gier nazywany jest „dylematem więźnia”. Przedstawia on hipotetyczną sytuację, w której dwóch ludzi umieszczono w więzieniu za przestępstwo, którego się w rzeczywistości nie dopuścili. Trzymani są w oddzielnych celach, aby nie mogli się porozumiewać. Podczas przesłuchania policja stara się nastawić jednego przeciw drugiemu. Jeżeli to się nie uda, trzeba będzie ich wypuścić z powodu braku dowodów winy. Dla obu najkorzystniej jest więc trzymać się razem. Policja mówi każdemu z nich, że jeśli oskarży partnera, zostanie zwolniony, a nawet dostanie nagrodę. Jeśli obydwaj zaczną zeznawać, obaj trafią do więzienia. Jeżeli jeden z nich będzie zeznawać, a drugi nie, wówczas przestępca zdradzony przez towarzysza dostanie wyższy wyrok, niż gdyby obaj zeznawali, a jego towarzysz niższy. Sytuację tę nazywa się dylematem więźnia, gdyż dla każdego z nich racjonalnym wyborem wydaje się składanie zeznań, ale wynik takiej decyzji będzie dla obydwu gorszy, niż gdyby sobie nawzajem zaufali, stąd dylemat. Postawmy się teraz na miejscu gracza A. Jeżeli jego partner nie zdradzi, to on, składając zeznania odniesie korzyść, czyli zostanie wypuszczony na wolność oraz otrzyma nagrodę. Jeżeli jego partner zdradzi, to dla niego również lepiej będzie zeznawać, bo w przeciwnym razie otrzyma najsurowszy z możliwych wyroków. Logika podpowiada więc, że należy zeznawać niezależnie od tego, co zrobi partner, pomimo że lojalność byłaby najkorzystniejsza dla obydwu. Trochę to mało optymistyczne prawda? Na szczęście w prawdziwym życiu najczęściej mamy do czynienia z tzw. iterowanym dylematem więźnia, a więc taki rodzaj dylematu więźnia, w którym sytuacja jak w przykładzie z więźniami powtarza się wielokrotnie a żaden z „graczy” nie wie kiedy nastąpi jej koniec. Wówczas współpraca zaczyna nabierać sensu. Zarówno strategia „zawsze zdradzaj”, jak i „zawsze wspólpracuj” okazują się nieskuteczne. Najlepsza okazuje się taktyka „wet za wet”. Co więcej w pierwszej rundzie opłaca się podjąć współpracę i kontynuować ją do czasu aż druga strona również współpracuje. Natomiast gdy drugi gracz dopuści się „zdrady” stosujemy zdradę odwetową. Ważny jest również żeby umieć wybaczać, jeśli nielojalny partner ukarany „zdradą” zaczyna ponownie współpracować, należy ponownie tę współpracę kontynuować. Ważne zastrzeżenie!!! W tej grze zakłada się że dwaj gracze są sobie równi siłą, ze względu na to że w życiu codziennym powszechna jest nierównowaga sił, strategia „wet za wet” nie zawsze przyniesie spodziewane korzyści. Mimo to, jest to najlepsza strategia jaką można przyjąć, bez wątpienia ewolucja ją premiuje, ważne aby pamiętać o możliwości oszustwa, nauczyć się takich oszustów rozpoznawać. I w tym celu z pomocą przyszła nam ewolucja rozwijając w nas takie zdolności jak:
    Umiejętność pamiętania konkretnych ludzi Umiejętność zapamiętywania historii kontaktów z wieloma ludźmi Umiejętność komunikowania innym swojego stanowiska Umiejętność rozumienia potrzeb innych ludzi Umiejętność liczenia kosztów i korzyści niezależnie od tego, co jest przedmiotem wymiany  
    No i z grubsza to tyle ode mnie, w celu poszerzenia wiedzy polecam poczytać książki Bussa, Dawkinsa i innych ewolucjonistów. Czytelnikom życzę miłej walki o byt, dobrej współpracy z ludźmi, długiego okresu przetrwania i oczywiście udanych sukcesów reprodukcyjnych
  12. Enemy
    Co prawda jako libertarianin i Austriak (w sensie zwolennik Austriackiej Szkoły Ekonomii, nie Austriak z pochodzenia) popieram prakseologię jako metodologię badań ekonomicznych i uważam że nie można samą statystyką i badaniem historii udowodnić lub obalić ekonomiczną prawidłowość. Ale warto mimo wszystko spojrzeć jak to wygląda w praktyce, to dobry kontrargument na zarzuty typu „jesteś teoretykiem, a życie to real”. Pozwolę sobie więc dziś w celach czysto informacyjnych przekazać liczne, zebrane przeze mnie wraz z solidnymi źródłami przykłady powodzeń rozwiązań wolnorynkowych na przestrzeni wielu lat. „Propagandę” czas zacząć.
     
     
    Przykład pierwszy: XIX wiek – epoka zachodniego dobrobytu
     
    Zaczynam z grubej rury podając mocno kontrowersyjny przykład. Otóż po pierwsze ta epoka, którą się dziś straszy to epoka największego skoku cywilizacyjnego jaki wydział świat. Powstały w niej praktycznie wszystkie największe wynalazki znane człowiekowi: kuchenka gazowa, parowóz i kolej, szybowiec, gaśnica, rower, rewolwer, silnik spalinowy i elektryczny, soczewka, cement, aparat fotograficzny, zapałki, maszyna do pisania, karabin maszynowy, kosiarka, elektryczność, żarówka, mikrofon, czajnik, aspiryna, telefon, rentgen, samochód, samolot, czy radio.
     
    Po drugie na przykładach Wielkiej Brytanii i USA gdzie panował najbardziej „dziki kapitalizm” jaki ludzkość poznała, wbrew socjalistycznej propagandzie nastąpiło znaczne podniesienie się standardu życia wszystkich obywateli. Na początek taki suchy fakt, bardzo często pomijany w opinii publicznej: pierwsze związki zawodowe w Wielkiej Brytanii, powstałe przed działaniami Bismarca, Disraeliego czy Marksa popierały leseferyzm, jako że to był to system, na którym robotnicy zyskiwali jako pracownicy w postaci lepszych zarobków i poprawiających się warunków pracy oraz jako konsumenci w postaci dostępności tanich i coraz bardziej różnorodnych produktów do nabycia. [Źródło: Murray Rothbard, „O nową wolność. Manifest Libertariański”]. Nie wiedziałeś o tym? No patrz, a tak było przez cały wiek XVIII i większość wieku XIX.
     
    Ale idźmy dalej:
    W XIX wieku Wielka Brytania dzięki liberalizmowi gospodarczemu przeżywała niebywały rozwój: wzrost gospodarczy był szybki. Zdecydowanie wzrósł standard życia przeciętnego obywatela wraz z nim rosła liczba ludności. Wielka Brytania zaś rosła w siłę i znaczenie w otaczającym ją świecie. Wszystko to działo się przy zmniejszających się wydatkach rządowych liczonych udziałem w dochodzie narodowym: od blisko jednej czwartej dochodu narodowego na początku wieku dziewiętnastego do około jednej dziesiątej w jubileuszowym roku królowej Wiktorii, 1897, kiedy Wielka Brytania znalazła się u szczytu swej potęgi i chwały. Do eksplozji gospodarczej doprowadziła polityka silnego pieniądza, niskich podatków, wolnego handlu oraz minimalnego poziomu wydatków (wydatki publiczne brutto Wielkiej Brytanii jako procent PKB spadły z 27,1% w 1811 roku do 7,3% w 1891 roku) i regulacji rządowych przyniosła bogactwo i wzrost poziomu życia. Na przykład od 1832 roku w Anglii bez specjalnych zezwoleń wolno było zakładać firmy, a od 1844 roku wymagana była tylko rejestracja, przebiegająca w sposób automatyczny. Minister finansów William Gladstone zmniejszał systematycznie podatki od dochodu z początkowych 4% w 1861 roku do 1,7% w 1866 roku. Mimo zmniejszenia stopy podatkowej dochody państwa z podatków były zwykle większe (krzywa Laffera) niż się spodziewano. Pomimo trzech lat nieurodzaju w rolnictwie, cała gospodarka rosła na tyle szybko, że w 1864 roku uzyskano nadwyżkę dochodów o 3,7 miliona funtów, co pozwoliło na kolejną obniżkę stopy podatkowej w następnych latach. Ostatni rok Gladstone’a jako kanclerza skarbu w 1866 roku przyniósł nadwyżkę 2 milionów funtów, za rządów Gladstone, w ciągu pięciu lat osiągnięto nadwyżkę budżetową równą 17 milionów, pomimo obniżenia podatków o 12 milionów funtów.
     
    Tempo bogacenia się Brytyjczyków w XIX wieku było wysokie i wcześniej niespotykane: przeciętna stopa wzrostu w wysokości 2% rocznie, utrzymywana w Wielkiej Brytanii od 1780 do 1914 roku uczyniła z tego małego kraju światowe mocarstwo. W ślad za rozwojem gospodarczym poszedł bowiem niezmiernie ważny rozwój polityczny i moralno-kulturalny, włącznie z rozkwitem indywidualnych możliwości, sztuki i działalności charytatywnej. Należy dodać, że w latach 1815-85 produkcja, w zależności od towaru wzrosła od 10 do 50 razy. Na rynkach takich produktów jak węgiel, stal, wełna czy bawełna, Wielka Brytania całkowicie zdominowała świat. Niewielka populacja niewielkiej wyspy wytwarzała bogactwo i zapieniała poziom życia, o jakich poprzednie generacje nie mogły nawet śnić. Po raz pierwszy w historii świata robotnicy i najemni pracownicy rolni mieli do swej dyspozycji towary i usługi, którymi niewiele wcześniej cieszyć się mogli tylko najbogatsi. Dochód narodowy Wielkiej Brytanii wzrósł w XIX wieku siedmiokrotnie. Co więcej, indeks cen towarów konsumpcyjnych spadł w tym okresie o 57%. Produkcja na głowę, wyrażona w cenach stałych, wzrosła z 12,9 funta w 1801 roku do 52,5 funta w 1901 roku, co oznacza czterokrotny wzrost. W ostatnich 25 latach XIX wieku produkcja na głowę podwoiła się. Było to możliwe dzięki ogromnym inwestycjom. W 1870 roku Anglia wytwarzała 32% światowej produkcji przemysłowej.
    Jak to przekładało się na życie „zwykłych obywateli”?
     
    W drugiej połowie XIX wieku płace gwałtownie wzrosły a ceny stopniowo spadały (deflacja). Realny dochód na głowę wzrósł niemal dwukrotnie. Poziom życia robotników w drugiej połowie XIX wieku wzrósł o 100%. Szybki rozwój gospodarczy powodował proporcjonalnie szybszy wzrost dochodów rodzin o niższych dochodach niż rodzin o wyższych dochodach, szczególnie że te pierwsze nie płaciły podatku dochodowego. Niskie cła, spadające ceny detaliczne i rosnące płace sprawiały, że ludzie coraz lepiej się odżywiali.
    Według Michaela Novaka “gospodarka rynkowa doprowadziła do bezprecedensowego wzrostu rzeczywistych dochodów ludzi ubogich”. Autor pisze, że “w Wielkiej Brytanii płace realne podwoiły się między rokiem 1800 a 1850 i powtórnie, między 1850 a 1900. Ponieważ w tym czasie nastąpił czterokrotny wzrost liczby ludności, całkowity wzrost w ciągu jednego stulecia wyniósł 1600%”! Dzięki XIX-wiecznemu liberalizmowi gospodarczemu “to, co kiedyś było luksusem dostępnym dla nielicznych, stało się elementem codziennej rzeczywistości posiadanym prawie przez wszystkich”. Dawid Friedman twierdzi, że “podczas XIX wieku warunki życia klas pracujących polepszyły się: śmiertelność spadła; oszczędności pracowników wzrosły; konsumpcja przez robotników takich luksusów jak herbata i cukier wzrosła; godziny pracy zmniejszyły się.” Średnie bezrobocie w Wielkiej Brytanii i USA w latach 1881-1920 wynosiło 4,6%.
     
    Źródło powyższych informacji:
    http://tomaszcukiernik.pl/artykuly/artykuly-historyczne/xix-wieczny-kapitalizm-w-wielkiej-brytanii/
     
    A teraz czas na XIX-wieczne Stany Zjednoczone:
     
    Między 1865 a 1915 rokiem liczba ludności w USA rosła średnio o ponad 2% rocznie – przez co populacja zwiększyła się z 35 milionów w 1865 r. do 101 milionów w 1915 r. Jednocześnie jeszcze szybciej rosła siła robocza - z 12 do 40 milionów. Źródeł tego wzrostu było kilka. Wymienić tu należy przede wszystkim bardzo wysoką dzietność, szacuje się, że wskaźnik urodzeń przekraczał 40 na 1000 osób w latach 70. XIX w.; później spadał, lecz ciągle przed I wojną światową wynosił około 30 na 1000 osób – w Polsce jest obecnie około 10 urodzeń na 1000 osób, spadającą śmiertelność i napływ imigrantów (napływ netto imigrantów ocenia się w tym czasie na około 20 mln osób. Ludzie żyli także coraz dłużej. Według danych dla Massachusetts (gdzie istnieją wiarygodne szacunki) w 1855 r. oczekiwana długość życia przy urodzeniu wynosiła 40 lat. U progu I wojny światowej było tu już więcej niż 50 lat.
     
    Lata 1865-1914 były dla amerykańskiej gospodarki bardzo pomyślne. Wedle szacunkowych danych Produkt Narodowy Brutto rósł w tych latach średnio o ponad 4%, przez co w interesującym nas okresie wzrósł mniej więcej ośmiokrotnie. Jeśli ten wynik skorygujemy o wzrost ludności, to okaże się, że PNB per capita rósł średnio o około 2% rocznie, dzięki czemu przed wybuchem I wojny światowej odczyt tego wskaźnika był mniej więcej 3 razy wyższy niż po wojnie secesyjnej. Wzrost gospodarczy szedł przez długi czas w parze ze spadającymi cenami. Ta deflacja przybierała w niektórych dekadach dość wysokie wartości. Na przykład w latach 70. XIX w. indeks cen konsumpcyjnych spadł o prawie 30%. Nie przeszkodziło to jednak w żaden sposób w rozwoju gospodarki – ta dekada odznaczała się wyjątkowo wysokim wzrostem realnego PNB per capita – średnio prawie 3% rocznie.
     
    W przeciągu 50 lat (druga poła XIX wieku), które są obiektem naszego zainteresowania realne płace wzrosły ponad dwukrotnie, co oznacza, że średnio rocznie zwiększały się o prawie 1,5%. Choć taka wartość może wydawać się niezbyt imponująca, to warto zauważyć, że przez kolejne 100 lat realne płace rosły znacznie wolniej, tj. średnio ok. 0,8% rocznie. Widzimy zatem, że okres dzikiego kapitalizmu w USA z tego punktu widzenia wydaje się wyjątkowo korzystny dla robotników.
     
    To nie wszystko – nie dość, że płace były coraz wyższe, to pensje otrzymywano za coraz mniej godzin pracy. Nie dysponujemy jedną ciągłą serią danych na ten temat dla całego okresu, który nas interesuje, ale różne szacunki, wskazują, że o ile w latach 1860-1870 tydzień pracy mógł wynosić od 61 do 66 godzin pracy, to w 1914 r. było to od 50 do 55 godzin. Możemy więc powiedzieć, że pomiędzy wojną secesyjną a I wojną światową płace wzrosły dwukrotnie, podczas gdy czas pracy skrócił się o jedną szóstą. Co znamienne, redukcja czasu pracy była wynikiem konkurencji o pracowników, a nie legislacji. Pierwsze w pełni obowiązujące restrykcje dotyczące czasu pracy pojawiły się w Massachusetts w latach 70. XIX w. Dotyczyły one jednak jedynie kobiet i ustalały maksymalny dzienny czas ich pracy na 10 godzin (przy sześciodniowym tygodniu pracy oznaczało to 60 godzin tygodniowo). W następnych latach kolejne stany wprowadzały podobne regulacje dotyczące głównie kobiet i dzieci, jednak w 1910 roku te restrykcje obejmowały ciągle jedynie 7% siły roboczej – nie można więc wyjaśnić tak znacznego skrócenia tygodnia pracy działaniami polityków.
     
    Źródło powyższego:
    http://mises.pl/blog/2015/01/27/benedyk-dziki-kapitalizm-w-stanach-zjednoczonych/
     
     
    Przykład drugi: Opieka zdrowotna niemal całkowicie w rękach prywatnych jeszcze na początku XX wieku w USA, Wielkiej Brytanii i Australii
     
    W późnym dziewiętnastym i wczesnym dwudziestym wieku, jednym z podstawowych źródeł opieki zdrowotnej i ubezpieczeń zdrowotnych dla biedoty robotniczej w Wielkiej Brytanii, Australii i Stanach Zjednoczonych było stowarzyszenie braterskie. Stowarzyszenia braterskie („stowarzyszenia przyjaciół” w Wielkiej Brytanii i Australii) były dobrowolnymi organizacjami pomocy wzajemnej. Jeszcze tak niedawno, jak w 1920, ponad jedna czwarta wszystkich dorosłych Amerykan była członkami stowarzyszeń braterskich. (W Wielkiej Brytanii i Australii ta liczba była jeszcze wyższa).
    Zasady kierujące stowarzyszeniami były proste. Grupa ludzi z klasy robotniczej formowała zrzeszenie (albo dołączała do lokalnej gałęzi, albo „loży” albo istniejącego zrzeszenia) i wpłacała comiesięczne opłaty do kasy; poszczególni członkowie mogli później czerpać z zebranych środków w razie potrzeby. Stowarzyszenia służyły więc jako rodzaj samopomocowej firmy ubezpieczeniowej. Lekarz otrzymywał z góry regularną pensję, zamiast pobierania opłat za wizytę; członkowie płacili coroczną opłatę i korzystali z usług lekarza, gdy zachodziła taka potrzeba. Jeśli usługi medyczne nie spełniały wymagań, potrącano karę z pensji lekarza, a kontrakt mógł nie zostać odnowiony. Członkowie lóż podobno zasmakowali w stopniu kontroli, jaki ten system dawał klientom. A tendencja, by zbyt często korzystać z usług lekarza była utrzymywana w ryzach przez „samokontrolę” stowarzyszeń; członkowie loży, którzy chcieli uniknąć przyszłych wzrostów składek byli zmotywowani, by pilnować, czy inni członkowie nie naginają systemu. Szczególnie imponujący był niski koszt tych usług. Na przełomie wieków, średni koszt „praktyki lożowej” dla pojedynczego członka mieścił się między jednym a dwoma dolarami rocznie. Dzienna płaca mogła opłacić opiekę zdrowotną na rok.
     
    Źródło:
    http://liberalis.pl/2007/09/22/roderick-t-long-jak-panstwo-rozwiazalo-kryzys-sluzby-zdrowia/
     
    oraz można o tym także poczytać w książkach:
    David Boaz, „Libertarianizm”
    Tom Palmer, „Państwo opiekuńcze – kosztowne złudzenie.”
     
     
    Przykład trzeci: Reformy Ludwiga Erharda w powojennych Niemczech
     
    Ludwig Erhard jako minister gospodarki w latach 1949-1963 i kanclerz RFN w latach 1963-1966 przeprowadził szereg reform dzięki którym Niemcy Zachodnie stały się prawdziwą potęgą gospodarczą, czego skutki zresztą widać do czasów dzisiejszych.
    Jego głównie reformy to:
    Reforma pieniężna – zdławienie hiperinflacji poprzez redukcję podaży pieniądza o 93%, zastąpienie marki Rzeszy (RM) na markę niemiecką (DM) Zniesienie kartek na żywność, uwolnienie cen Uwolnienie płac, osłabienie roli związków zawodowych Ograniczenie wydatków rządowych  
    W efekcie ceny zaczęły spadać, równocześnie spadło bezrobocie i wzrosły płace. „Cud gospodarczy” zwany (Wirtschaftswunder) rozwiązał też problem bezrobocia wśród milionów przesiedleńców oraz uciekinierów z NRD. Erhard prowadził politykę ograniczania wydatków budżetowych, co skutkowało nadwyżką budżetową. Równocześnie dzięki otwarciu się rynków bardzo szybko rósł eksport. Niemcy w pierwszym dziesięcioleciu po wprowadzeniu reformy rozwijały się w tempie 7% rocznie. Marka niemiecka stała się jedną z najstabilniejszych walut na świecie. Nurt reprezentowany przez Erharda zwany był ordoliberalizmem.
     
    Źródła:
    http://blogpress.pl/node/5531
    https://pl.wikipedia.org/wiki/Wirtschaftswunder
     
     
    Przykład czwarty: reformy Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii
     
    Jak pisałem na samym początku dzięki rewolucji przemysłowej i XIX-wiecznemu kapitalizmowi Wielka Brytania stała się największą potęgą gospodarczą na świecie. XX wiek nie był już jednak dla niej tak łaskawy, po I wojnie światowej jej pozycja wyraźnie osłabła, po II wojnie światowej również nie było lepiej. W latach 70-tych kiedy ostatecznie upadła dominująca wówczas doktryna keynesizmu angielska gospodarka była w opłakanym stanie. Kraj był praktycznie całkowicie sparaliżowany przez falę strajków kierowanych przez związki zawodowe. Produkcja przemysłowa spadła do takiego poziomu, jakby Brytyjczycy pracowali zaledwie 3 dni w tygodniu. Najbardziej uciążliwe okazały się protesty kierowców ciężarówek, którzy domagali się podwyżki o 25%! Związki zawodowe czuły się niezwykle silne. Organizowano wtórne pikiety tzw. secondary pickets, które polegały na tym, że blokowano dostępy do zakładów, które nie chciały protestować. Powstał wielki ruch protestacyjny, który skupiał ludzi pracujących w służbach publicznych od grabarzy po pracowników pogotowia. Dochodziło do dantejskich scen a ulice były pełne śmieci na skutek strajku służb porządkowych. Czara goryczy przelała się gdy pewien członek związku zawodowego NUPE (National Union of Public Employees), zablokował wejście do szpitala, aby uniemożliwić przyjmowanie pacjentów i wycedził do kamer co sądzi o losie chorych - „niech sobie umierają!”. (ach ta empatia socjalistów).
     
    I wtedy ogarnąć sytuację postanowiła nowo wybrana Pani premier Margaret Thatcher. Stanowisko pełniła w latach 1979-1990. Gabinet Pani Thatecher zajął się reformą związków zawodowych, która polegała na osłabieniu dominującej pozycji „baronów związkowych” i oddaniu tych struktur w ręce „zwykłych pracowników”. Zakazano blokowania niepikietujących zakładów pracy i ograniczono przymus należenie do związków (closed shop).
     
    Pozostałe reformy:
    Radykalne ograniczenie wydatków rządowych Uwolnienie kursu funta, walka z inflacją Prywatyzacja wielu państwowych przedsiębiorstw Liczne deregulacje, uwolnienie przedsiębiorczości Mocne cięcia świadczeń socjalnych  
    Reformy przyniosły pozytywne długofalowe skutki, Wielka Brytania ponownie odzyskała swoją świetność, stając się jednym z najbogatszych państw w Europie na świecie
     
    Źródła:
    http://www.mojeopinie.pl/jak_margaret_thatcher_wygrala_ze_zwiazkami_zawodowymi,3,1242385849
    http://histmag.org/Margaret-Thatcher-tajfun-reform-7896;1
     
     
    Przykład piąty: Szwajcarii droga do bogactwa
     
    Jeszcze jakieś 200 lat temu Szwajcaria była biednym, małym krajem. W dodatku Szwajcarzy uchodzili za wyjątkowo głupich ludzi, nawet Polacy się z nich śmiali, twierdząc że przyczyną ich głupoty jest brak morskiego powietrza. Dzisiaj Szwajcarzy są najbogatsi na świecie. Statystyczny obywatel ma majątek wart prawie pół miliona dolarów, czyli ok. 1,5 miliona złotych.
     
    Droga do bogactwa wiodła przez nic innego jak kapitalizm pełną gębą, a konkretnie:
    -Brak prawa patentowego przez wiele lat – aż do 1888 r. kiedy wprowadziła tylko możliwość patentowania wynalazków, które można było przedstawić w postaci „mechanicznych modeli”). Celowo nie wprowadzono patentów na chemiczne i farmaceutyczne technologie, ponieważ Szwajcarzy wówczas masowo kopiowali je z Niemiec, które były w nich światowym liderem. Bezpośrednim powodem wprowadzenia prawa patentowego, w 1907 r., była zresztą groźba sankcji handlowych właśnie ze strony Niemiec
    -Wolny handel - Na przykład w 1875 r. przeciętne cło na produkty przemysłowe wynosiło w Szwajcarii zaledwie 4-6% podczas gdy w USA sięgało 40-50%. Groźba importu tańszych i lepszych produktów z zagranicy mobilizowała producentów do ciągłego poprawiania jakości i obniżania cen.
    -Wolne granice - Obecnie władze szacują, że 22%. mieszkańców Szwajcarii urodziło się za granicą. To najwyższy odsetek na świecie, prawie dwukrotnie wyższy niż w USA. A jeszcze w 1860 r. tylko 5% . Szwajcarów stanowili emigranci. W 1910 r. odsetek ten wynosił już 15%. Dlaczego to takie istotne? Otóż wśród emigrantów było mnóstwo przedsiębiorców. Na przykład Henri Nestlé, założyciel słynnego koncernu spożywczego Nestlé, był Niemcem. Z kolei współzałożycielem znanego koncernu produkującego luksusowe zegarki, Patek Philippe & Co, był polski emigrant Antoni Patek, który w 1839 r. rozpoczął produkcję czasomierzy w Genewie.
    -Decentralizacja władzy – podział na 26 kantonów i 2890 gmin, z bardzo szeroką autonomią, każdy kanton ma lokalny parlament, własną konstytucję, lokalne sądy, policję, prokuraturę, a jeszcze do połowy XIX wieku kantony były samodzielnymi mini-państwami, z własnymi armiami i własną walutą
    -Tajemnica bankowa
    -Mocna Waluta, frank Szwajcarii, który aż do 2000 r. był oparty na złocie (od czego odeszło większość państw już po I wojnie światowej),
    -Swoboda działalności gospodarczej, niskie podatki, rywalizacja między kantonami w polityce podatkowej
    -Neutralność, brak angażowania się w wojny i konflikty zbrojne
     
    Źródło:
    http://www.obserwatorfinansowy.pl/tematyka/makroekonomia/sekret-bogactwa-szwajcarii/
     
     
    Przykład Szósty: Liechtenstein, najbardziej liberalny kraj na świecie
     
    Liechtenstein to mały kraj, nie bierze się go więc pod uwagę w różnych statystykach, ale to właśnie on jest najbardziej wolnościowym miejscem na ziemi. Kwestie prawne i gospodarcze są mocno zbliżone do Szwajcarii (podobne stawki podatkowe etc.) więc żeby nie powtarzać pewnych rzeczy dodam że od Szwajcarii różni głównie tym że to jedyny kraj na świecie powstały całkowicie pokojowo, przez zakup ziemi przez rodzinę Liechtensteinów, niezapłacenie podatku nie jest tu przestępstwem, a tylko wykroczeniem, a każda gmina ma prawo do secesji.
     
    Źródło i przy okazji świetna analiza:
    http://www.legitymizm.org/wolnosc-dobrobyt-liechtenstein
     
     
    Przykład Siódmy: Chile pod rządami Augusto Pinocheta
     
    Najpierw dla porównania dzieło poprzednika u władzy. Wystarczyły trzy lata rządów prezydenta-komunisty Salvadora Allende (1970-73), by doprowadzić gospodarkę do ruiny: “Allende obejmował kraj z 23-procentową inflacją. Dzięki “reformom” socjalistycznym w ciągu kilku miesięcy zamieniła się ona w hiperinflację 750%. W bogatym (niegdyś) Chile pojawił się głód. Słynny był tzw. Marsz Pustych Garnków, gdy głodni mieszkańcy Santiago wyszli na ulice, tłukąc pustymi garnkami o bruk stolicy”. Deficyt budżetowy wynosił 27% produktu krajowego. Gratulujemy!
    Teraz czas na dzieło Pinosia:
     
    Prowadzony przez młodych wolnorynkowych ekonomistów (kierujących się głównie poglądami Miltona Friedmana) rząd Pinocheta sprywatyzował niemal całą gospodarkę – począwszy od spółdzielni rolniczych po fabryki, skończywszy na systemie emerytalnym. Życzliwie odnosił się do zagranicznych inwestycji oraz wyeliminował protekcjonistyczne bariery handlowe, zmuszając tym samym chilijski biznes do konkurowania na równej stopie z importem, lub w przeciwnym razie zaniechania mało wydajnej działalności. Reformy były spójne i drastyczne. Zlikwidowały "okopaną" protekcjonizmem handlowym i subsydiami grupę, której potęga polityczna jak i ekonomiczna wywodziła się właśnie z tych źródeł. Od wprowadzenia reform rynkowych, w środku lat 70., gospodarka rosła w tempie 7% rocznie, zwiększając dochód per capita 16-milionowego Chile do ponad 10 000 dolarów – czyniąc tym samym obywateli tego kraju najzamożniejszymi w Ameryce Płd. Obecnie poniżej progu ubóstwa żyje 13,3% ludności Chile; w Brazylii jest to odpowiednio 31%, a w Boliwii 62%. W tym tempie rozwoju, i z tymi warunkami demograficznymi Chile stało się najzamożniejszym krajem Ameryki Łacińskiej.
     
    Oczywiście jako że generał Pinochet był dyktatorem jego osoba pozostaje mocno kontrowersyjna. Aczkolwiek prawda jest taka że przeszło połowę z około 3 tys. ofiar reżimu stanowili komunistyczni zbrodniarze, a sam Pinochet bądź co bądź uratował być może nawet miliony ludzi, którzy mogli paść z głodu jak w ZSRR gdyby Allende dalej sobie budował komunizm. Tymczasem Ameryka Południowa doczekała się o wielu krwawszych dyktatorów, o których jakoś cichutko w mediach. Np. argentyński dyktator Jorge Rafael Videla, miał na sumieniu 20 tys. ofiar, w tym wyjątkowo brutalne porwania, tortury i morderstwa dokonywane na młodzieży licealnej w tzw. Nocy ołówków czy Alfredo Stroessner, paragwajski dyktator pod którego rządzami zamordowano tysiące ludzi, a jego tajna policja polityczna była szkolona przez byłych hitlerowskich zbrodniarzy, którym udzielił azylu, wśród nich był sam dr Mengele. Dlaczego więc to właśnie Pinocheta lewica obrała sobie jako okrutnika numer jeden? Dlatego że w porównaniu z innymi dyktatorami dokonał największej według socjalistów zbrodni, czyli wprowadzenia kapitalizmu i uczynieniu swojego kraju bogatym.
     
    Źródła:
    http://tomaszcukiernik.pl/artykuly/artykuly-historyczne/chile-za-rzadow-pinocheta/
    https://pl.wikipedia.org/wiki/Chilijski_cud
     
     
    Przykład Ósmy: Singapur, w 50 lat z kraju trzeciego świata do potęgi gospodarczej
     
    Od odzyskania niepodległości przez Singapur w 1963 r., w tej niegdyś małej angielskie kolonii PKB na mieszkańca zwiększył się osiemdziesięciokrotnie i obecnie wskaźnik jest wyższy niż w Wielkiej Brytanii. Od czterech dekad Singapur odnotowuje nieprzerwanie wzrost gospodarczy. W rankingu konkurencyjności World Economic Forum na lata 2013-2014 Singapur znalazł się na drugim miejscu (dla porównania Polska jest na 42. pozycji). Bezrobocie zamyka się w granicach 3%, korupcja prawie nie istnieje, a 17,1% mieszkańców stanowią milionerzy, co daje największy odsetek milionerów na świecie przebijając Szwajcarię a nawet Katar i Kuwejt. Co prawda gospodarka Singapuru jest nieco skomplikowana, państwo ingeruje np. w politykę mieszkaniową. Jednak podstawą sukcesu jest bardzo liberalna gospodarka. Firmę można założyć tu w 15 minut, dywidendy są zwolnione od podatków. Nowe firmy (start-upy) mogą się także cieszyć zwolnieniem z opłat na maksymalnie 3 lata, jeśli ich zysk w tym okresie nie przekroczy 100 tys. dol. Identyczne ulgi dotyczą osób zarabiających najmniej – do 20 tys. dol. rocznie. VAT wynosi zaś 7% a stawki podatku dochodowego wahają się od 0%, 3,5% do max 20%. Kraj cieszy się też najlepszą i najtańszą służbą zdrowia (leczenie dwa razy tańsze niż w Skandynawii), która jest w największym w tej chwili stopniu w rękach prywatnych na świecie.
     
    Źródła:
    http://forsal.pl/artykuly/731102,singapur-pkb-na-mieszkanca-wzrost-gospodarczy-2013.html
    http://www.luxlux.pl/artykul/tu-zyje-najwiecej-milionerow-22377
    http://www.spidersweb.pl/2014/11/sukces-singapuru.html
    http://www.obserwatorfinansowy.pl/forma/rotator/singapur-ma-najlepsze-i-najtansze-leczenie/
     
     
    Przykład dziewiąty: Nowa Zelandia, powrót króla (kapitalizmu)
     
    W 1950 roku Nowa Zelandia plasowała się na liście jako jeden z najbogatszych krajów świata – z relatywnie wolną gospodarką oraz silną protekcją przedsiębiorczości i własności. Wtedy to, pod rosnącym wpływem idei państwa opiekuńczego, które kwitły w Brytanii, Stanach i większej części zachodniego świata – Nowa Zelandia wzięła ostry zakręt w lewo. Kolejne 20 lat przyniosło socjalizm – żniwo wielkiego rządu i ekonomicznego niepokoju. Nowozelandczycy poczuli się ofiarami wygórowanych ceł, masowych rolnych dotacji, olbrzymiego długu publicznego, chronicznych deficytów budżetowych, rosnącej inflacji, 66-cio procentowego podatku dochodowego oraz rozbudowanego państwa opiekuńczego. W tamtych latach rząd centralny był zaangażowany w praktycznie każdy aspekt życia ekonomicznego. Zmonopolizował on kolej, telekomunikację i biznes elektryczny. Jedyną rzeczą, która kwitła w latach 1975-83 było bezrobocie, podatki i wydatki rządu.
     
    W obliczu niekończącej się listy programów państwowych, niespełniających swojego zadania i zaglądającej w oczy ruiny ekonomicznej, w 1984 roku nowozelandzcy politycy zaangażowali się w coś, co Organizacja Ekonomicznej Kooperacji nazwała "najobszerniejszym programem liberalizacji ekonomicznej, kiedykolwiek przedsięwziętym w rozwiniętym kraju". Wszelkie dotacje rolnicze zostały wstrzymane w ciągu dwóch lat. Cła zostały obcięte o 2/3 prawie natychmiastowo i w miarę upływu czasu były ciągle zmniejszane. Dziś, przeciętna nowozelandzka stopa ceł wynosi 3,2% - co w rzeczywistości oznacza jednostronny wolny handel. W gruncie rzeczy, ponad 90% wszystkich importowanych towarów wkracza do kraju kompletnie wolnych od jakiegokolwiek kontyngentu, cła czy innych restrykcji. Podatki zostały gwałtownie obcięte. Górna granica wynosi obecnie 33%, czyli połowę tego co było w czasie, gdy motłoch wielkiego rządu znajdował się u władzy. Przeciętny podatek dochodowy wynosi obecnie 21,5%. W ogóle natomiast nie istnieje podatek od majątku i podatek obrotowy. Od 1984 roku rząd nowozelandzki zaangażował swoje wysiłki w masową prywatyzację sprzedając 22 państwowe przedsiębiorstwa. Największym sukcesem okazała się sprzedaż Telecom NZ. Przed prywatyzacją firma ta chełpiła się zatrudnieniem 26 500 pracowników, z których większość nie wykonywała żadnej pracy. Wyszczuplona, zmodernizowana i w prywatnych rękach firma ta zatrudnia obecnie 9 300 pracowników i po raz pierwszy współzawodniczy z takimi firmami jak MCI i Bell South (telefony komórkowe). W 1984 roku siła robocza w sektorze publicznym sięgała 88 000 zatrudnionych. W 1996 roku, po najbardziej radykalnej redukcji rządu liczba ta spadła poniżej 36 000 (59% procentowa redukcja). Regulacje rządowe zostały również usunięte z krajowego systemu bankowego. Dziś, nawet zagraniczne banki są mile widziane. Amerykanie, którzy przyzwyczaili się do tego, że rząd gwarantuje im depozyt bankowy mogą poczuć się zszokowani na wieść, że w Nowej Zelandii rząd centralny nie narzuca żadnego ubezpieczenia depozytowego. W zamian za to banki zapewniają publiczne ujawnienie ich stanu finansowego oraz ubezpieczenie na otwartym rynku. Szczególnie uderzające jest to, co Nowozelandczycy zrobili, aby zmienić politykę pracy. William Eggers z Reason Foundation określa to jako "najbardziej agresywne i daleko idące deregulacje rynku pracy w świecie". Obowiązkowa przynależność związkowa została zniesiona, tak jak i monopole związkowe nad rynkami pracy. Pozbawieni szczególnych przywilejów, które kiedyś pozwalały im na szantaż ekonomiczny, dziś związkowcy posiadają taki sam status, jak każda inna prywatna, ochotnicza organizacja.
    W efekcie kraj nie dość że zaczął się dynamicznie rozwijać, stał się też najmniej skorumpowanym państwem na świecie.
     
    Źródło:
    http://www.kapitalizm.republika.pl/nowozrew.html
     
     
    Przykład dziesiąty: Saakaszwilii jego ultraliberalne reformy na Gruzji
     
    Do rewolucji róż w 2003 r. Gruzja była typowym postsowieckim państwem, skorumpowanym, biednym, słabym instytucjonalnie i mocno socjalistycznym. Po objęciu rządów przez Micheila Saakaszwilego Gruzja niewątpliwie przeszła najbardziej radykalne zmiany wśród republik postsowieckich. Zmiany po rewolucji róż w 2003 szybko uruchomiły wzrost gospodarczy. Najlepsze pod tym względem były lata 2005–2008, gdy wzrost wynosił ponad 8% PKB rocznie. Do kraju zaczęło napływać coraz więcej inwestycji zagranicznych. O ile w 2003 r. bezpośrednie inwestycje zagraniczne (FDI) wyniosły 340 mln dol., to w 2007 roku było to już przeszło 2 mld dol. Ale potem przyszedł rok 2008 – wojna z Rosją i początek kryzysu na świecie. W 2009 r. PKB spadł o 3,8%., ale dzięki wcześniej zrealizowanym reformom systemowym, już w 2010 r. było 6,3% plusie, a w 2011 już 7%.
     
    Reformami, które w Gruzji zakończyły się największym sukcesem, była deregulacja. Zostało zlikwidowanych prawie 800 licencji i zezwoleń – z około 930 do 140. Teraz firmę można założyć w 15 minut przez Internet. Nie są do tego potrzebne żadne dokumenty ani odwiedzanie jakiś urzędów. Nie ma też żadnych minimalnych wymagań kapitałowych. Zmniejszono liczbę podatków – teraz w Gruzji obowiązuje tylko pięć rodzajów podatków (wcześniej było ich 21): PIT, CIT, VAT, akcyza na alkohol, papierosy i paliwa oraz bardzo niski podatek od nieruchomości. Nie ma podatków ani składek socjalnych, które wcześniej wynosiły 20% płacy brutto. Obniżono także stawki podatków, które obowiązują. Podatek od dochodów osób prawnych został zmniejszony z 20% do 15% (mali przedsiębiorcy od 2011 roku będą płacić CIT w wysokości 3% 5%., a jak zapowiedział Nika Gilauri, premier Gruzji, firmy sektora IT będą w ogóle zwolnione z podatków, co ma przyciągnąć inwestycje zagraniczne w tej branży), a podatek od dochodów osób fizycznych, który teraz jest na poziomie 20%., ma zostać także zmniejszony do 18%. Podobnie VAT został zmniejszony z 20% do 18%. W wyniku tych obniżek w ostatnim okresie dochody publiczne, a tym samym wydatki publiczne w Gruzji drastycznie wzrosły z około 15% do około 35 % PKB. Wcześniej wysokie stawki podatków skutkowały niskimi wpływami dla państwa. Płace wzrosły niemal dwukrotnie. Przeprowadzono też radykalną prywatyzację państwowych przedsiębiorstw, sprywatyzowano praktycznie wszystko poza energetyką. Niemal całkowite sprywatyzowanie służby zdrowia i zliberalizowanie przemysłu farmaceutycznego spowodowało powstanie 100 nowych szpitali zaledwie w ciągu roku, a ceny leków spadły o 30%.
     
    Źródła:
    http://tomaszcukiernik.pl/artykuly/artykuly-wolnorynkowe/gruzja-%E2%80%93-kraj-bez-podatkow-socjalnych/
    http://www.smashwords.com/books/view/428864
     
     
    Przykład jedenasty: Indyjski Gurgaon
     
    Trzymajcie się foteli, bo przykłady podane wcześniej to przy tym mały pikuś. W 1979 roku władze indyjskiego stanu Haryana postanowiły zrobić pewien eksperyment. Dystrykt Faridabad został podzielony na dwie części. W pierwszej wokół miasta Faridabad władzę utrzymał rząd. Obszar ten miał dobrą infrastrukturę między innymi połączenie kolejowe ze stolicą New Delhi i żyzną ziemię. Natomiast druga część, Gurgaon została wydzielona z nieużytków i kamienistej ziemi. Nie było tam żadnej infrastruktury, czy połączeń kolejowych. W tym mieście postawiono praktycznie na całkowity wolny rynek, bez żadnego wpływu władz. W efekcie Gurgaon nie tylko znacznie przegonił Faridabad ale stał się ogólnie najbogatszym regionem w całych Indiach (również pod względem zarobków mieszkańców).
    W mieście Gurgaon praktycznie wszystko działa na zasadach wolnorynkowych. W rękach prywatnych znajdują się nawet: drogi, chodniki czy transport. W mieście funkcjonują setki prywatnych autobusów oraz taksówek, które można zamawiać przez Internet, zamiast miejskich przystanków na parkingach znajdują się monitory na których możemy znaleźć listę oczekujących samochodów z zapisanymi na nie pasażerami. Nie ma państwowej poczty, jej rolę pełnią prywatni kurierzy. Mieszkańcy mogą skorzystać z siedmiu wysokiej klasy prywatnych szpitali wraz z prywatnymi karetkami. W mieście nie funkcjonuje nawet państwowa policja, tylko tysiące prywatnych ochroniarzy, zapewniających bezpieczeństwo a nawet kierując ruchem ulicznym. Prawie jak w akapie, aż Rothbard się uśmiecha w grobie .
     
    Miasto stało się niesamowicie rozwinięte, tam gdzie wcześniej były nieużytki i kamienista ziemia wyrosły jak grzyby po deszczu: bogate apartamentowce, duże galerie handlowe, pięciogwiazdkowe hotele, wysokiej jakości szkoły, dwa duże stadiony, pola golfowe, luksusowe sklepy (Chanel, Louis Vuitton), salony Mercedesa i BMW oraz siedziby wielu międzynarodowych korporacji jak: Airtel, American Express, EXL, IBM, Microsoft, Sapient, DLF, Maruti Suzuki, Hero Honda, Infosys, Ericsson, Oracle, Bank of America, American Airlines, The Coca-Cola Company, Nokia, Motorola. Dzięki prywatnemu inwestorowi w 30 miesięcy wybudowano niesamowicie nowoczesne metro Rapid MetroRail Gurgaon.
     
    Źródła:
    http://moraine.salon24.pl/318419,europa-kladzie-sie-do-trumny
    http://www.nytimes.com/2011/06/09/world/asia/09gurgaon.html?_r=4&pagewanted=1
     
     
    Przykład dwunasty: Ustawa Wilczka z 1988 r.
     
    I na koniec polski akcent. Dawno, dawno temu za tzw. komuny był w Polsce przez chwilę kapitalizm. Ustawa z dnia 23 grudnia 1988 r. o działalności gospodarczej – zwana powszechnie ustawą Wilczka – zliberalizowała życie gospodarcze w bezprecedensowy sposób i pozwoliła wzbogacić się milionom Polaków. Prosta ustawa mieściła się zaledwie na pięciu stronach maszynopisu i zawierała 54 artykuły, z czego tylko 25 dotyczy regulacji działalności gospodarczej, a reszta to przepisy przejściowe i zmieniające inne ustawy. Istotę ustawy właściwie oddawała dwa artykuły:
    Art. 1. Podejmowanie i prowadzenie działalności gospodarczej jest wolne i dozwolone każdemu na równych prawach, z zachowaniem warunków określonych przepisami prawa.
    Art. 4. Podmioty gospodarcze mogą w ramach prowadzonej działalności gospodarczej dokonywać czynności oraz działania, które nie są przez prawo zabronione.
    Ponieważ nie było wówczas w Polsce ZUS-ów, VAT-ów, setek koncesji, licencji i pozwoleń, prowadzenie działalności gospodarczej było na tyle proste, że w efekcie powstało około 2 mln małych i średnich firm, stwarzając według szacunków Centrum Adama Smitha nawet 5-6 mln miejsc pracy. Niestety później ci, co „obalili komunizm” postanowili zrobić wszystko aby to kompletne zaorać.
     
    Źródło:
    http://www.obserwatorfinansowy.pl/tematyka/makroekonomia/gospodarke-mozna-uwolnic-jedna-ustawa-ale-nie-na-dlugo/
     
    Takich przykładów istnieje wiele więcej, no ale już i tak wystarczająco się opisałem. A może któryś z czytelników dołoży coś od siebie? Zachęcam do komentowania
  13. Enemy
    Miałem już niczego nie pisać na blogu, jako że zajmuje to za dużo czasu, a poza tym jak coś napiszę na forum, ma to większy odbiór i jest przynajmniej miejsce na dyskusję. Jednak jako że opisywałem tutaj pewien cykl co do poglądów „wolnościowych”, postanowiłem podzielić się pewnymi spostrzeżeniami, których dokonałem w ostatnim czasie. Wpis będzie bardzo krótki, w zasadzie będzie czymś w rodzaju informacji dla społeczności forumowej, co do mojej osoby i moich poglądów.
     
    Otóż, opisywałem jakiś czas temu, na czym polegają tzw. poglądy libertariańskie. W tym wahania między tzw. anarchokapitalizmem i minarchizmem. Po przeanalizowaniu tematu stwierdzam dosyć jednoznacznie, że to minarchizm, a więc opcja państwa możliwie minimalnego, ograniczonego do wojska, policji i sądownictwa jest tą właściwą. Tzw. Akap nie może funkcjonować z prostej przyczyny. Takie coś zawsze kończy się albo wojną domową, gdzie jedna ze stron ustanawia własny porządek albo zwyczajnie jakieś wojsko wchodzi na pełnej kurvie i ustanawia nową władzę. Historia pokazuje to dobitnie. Wystarczy przypomnieć sobie sytuację w Portugalii po 1910 r., Wojnę domową w Hiszpanii w latach 30-tych XX w. czy pucz wojskowy w Chile w 1973 r.
     
    Podstawowy błąd w „teorii Akapu” tkwi w założeniu, że Prywatne Agencje Ochrony (PAO) zastępujące sektor państwowy w dbaniu o bezpieczeństwo nie będą ze sobą walczyć dbając o opinie klientów, woląc oddawać spory prawne pod arbitraż. Problem w tym, że aby tak to działało, wolny rynek musiałby w ogóle istnieć. A żeby istniał wolny rynek to przemoc i przymus muszą być możliwie usuwane z rynku, a więc musi istnieć prawo dbające o wolność i własność prywatną obywateli z silnym mechanizmem jego egzekwowania. W przeciwnym razie nie ma czegoś takiego jak „klienci”, mamy za to wzajemne napierdalanie się różnych grup walczących o dominację i ustanowienie własnego sytemu prawnego. Konkurencja to dobry mechanizm pod warunkiem, że konkurenci nie mogą stosować przemocy, widać na przykładzie mafii czy jakiś grup rebeliantów, że w ich przypadku konkurowanie ze sobą działa na niekorzyść zwykłych ludzi. Żeby mechanizm konkurencji o klientów działał, konkurenci muszą działać zgodnie z prawem chroniącym podstawowe i niezbywalne prawa człowieka, takie jak prawo do życia, wolność i własność prywatną.
     
    Jedyna forma „Akapu” (o ile w ogóle tak można to nazwać), która teoretycznie mogłaby działać to „Tysiąc Liechtensteinów”, a więc podział na wiele różnych enklaw, gdzie każdy prywatny właściciel terenu, czy jakaś lokalna władza, ustanawiałaby swój system prawny, a konkurencja pomiędzy enklawami wymuszałaby tworzenie dobrego prawa, opartego na wartościach wolności, własności i sprawiedliwości. I osobiście nie mam nic przeciwko tworzeniu takich prawnych autonomii. ALE, każdy z tych tworów również musi przestrzegać pewnych ogólnych zasad, spisanych np. w Konstytucji. Inaczej również spokojnie mogą się tworzyć różne komunistyczne, faszystowskie czy teokratyczne twory. Wystarczy spojrzeć na to co wyczyniają muzułmanie w Europie, tworząc strefy no-go i policje szariatu. Nie wspominając już o Bliskim Wschodzie i tworzeniu się różnych grup rebeliantów i samozwańczych tworów jak Państwo Islamskie. Na pozwoleniu utworzenia własnej autonomii muzułmanom przejechał się także Izrael. Autonomia Palestyńska zamiast stać się „Singapurem Morza Śródziemnego” stała się wojskową teokracją, której celem, zresztą już nawet oficjalnym jest zniszczenie Izraela. Jak to mówił Kelthuz już dobre 4 lata temu w audycji o islamie: „Kiedy przyjdzie islam nie będzie miejsca na konkurencyjne systemy prawa, ani pokojową secesję, bo jedynym prawem będzie szariat. I nie przekonasz ich Hansie-Hermannie Hoppe do przeczytania „Ludzkiego Działania”, gdyż islam zabrania im czytania czegokolwiek poza Koranem”. Zresztą dziadostwo stref no-go to nie tylko robota muzułmanów. Takie same strefy będące rajem dla przestępców tworzyły również chińskie mafie, Triady w Hong-Kongu. Podobne tego typu strefy powstawały w wyniku działań gangów w Brazylii.
     
    A więc prawne autonomie mogą być OK, pod warunkiem że przestrzegają prawa, tak samo jak prywatne agencje ochrony, agencje detektywistyczne, sądy polubowne i arbitrażowe, czyli instytucje istniejące już nawet teraz, jako element wspomagający policję, służby państwowe i państwowe sądy, pod warunkiem, że wszyscy oni PRZESTRZEGAJĄ PRAWA. Dlatego rozwiązaniem jest ustanowienie Konstytucji, prawdziwie chroniącej niezbywalne prawa człowieka, pozwolenie na funkcjonowanie stanów/kantonów/landów, które mogą tworzyć swoje systemy prawne w pewnym stopniu, pod warunkiem, że przestrzegają one Konstytucji, a pieczę nad nimi sprawuje federalny rząd i silne wojsko, chroniące jednocześnie całego regionu państwa przed agresją z zewnątrz. Taki system to nie ufoludek, tylko coś jak najbardziej realnego, nazywa się to federacja, z powodzeniem sprawdziło się to w historii takich krajów jak Stany Zjednoczone, Szwajcaria czy Niemcy. W wersji minarchistycznej mielibyśmy po prostu rząd minimalny, a więc ograniczony do armii, policji, służb specjalnych, sądownictwa i minimalnej administracji, a więc rząd spełniające rolę tak jak opisywali to chociażby Ayn Rand, Robert Nozick, Friedrich von Hayek czy Ludwig von Mises.
     
    A druga rzecz, którą chciałem przekazać: jeśli idzie o wzorce kulturowe potrzebny jest przynajmniej umiarkowany konserwatyzm. Piszę to zarówno zainspirowany kwestią preferencji czasowej i jej wpływu na jakość życia społecznego co opisywał Hans-Hermann Hoppe, jak i znajomości mechanizmu dywersji ideologicznej przedstawianego przez Jurija Bezmienowa (demoralizacja -> destabilizacja -> kryzys -> normalizacja. Potrzeba nam społeczeństwa opartego na zasadach, nie relatywizmie moralnym, potrzeba przemian ewolucyjnych, nie rewolucyjnych (które wiadomo z historii jak się kończą). Że już nie wspomnę o potrzebie zdrowego, przemyślanego patriotyzmu. 
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.