Niestety jestem w podobnej sytuacji.
Jestem w małżeństwie i gdyby nie mały syn już dawno bym się rozwiódł.
Cokolwiek proponowałem spotykało się z reakacją niedasię, bo ważniejsze było mycie podłogi, kot albo cokolwiek byle nie ja. Na skutek tego nie byliśmy w kinie, imprezie, muzeum, gdziekolwiek od kilku dobrych lat.
Nieważne ile bym nie zarobił, wszystko było wydawane, ale obowiązki domowe oczywiście po równo. Nieważne, że większe zarobki to często dłuższa praca, w dodatku bardziej stresująca, bo na stanowisku kierowniczym.
Smutne, bo prawdziwe jest stwierdzenie poprzedników, że trzeba wprowadzić niepewność i wtedy nagle się da. Wiadomo, że pewnych rzeczy po takim zastoju w związku se nevrati, ale po rozmowie ostrzegawczej, że jak się nic nie zmieni to odchodzę, nagle okazało się, że wiele rzeczy się jednak da. Za późno na to wpadłem, może kilka lat wcześniej byłoby co zbierać po terapii wstrząsowej.
Mimo to jednak jestem sceptyczny. Po pierwsze strach jest kiepskim motywatorem i działa jednak na krótko. Po drugie nie mam mentalności sierżanta, który będzie tylko stał z pałą.
Na koniec mały powiew optymizmu. Po wielu, wielu latach przestałem się starać i naprawdę jest mi lepiej. Nie wiem co będzie, ale sama świadomość, że już nic nie muszę, naprawdę pozwala spojrzeć całkowicie inaczej na rzeczywistość. Nie są to może różowe okulary, ale jest dużo, dużo lepiej.