Czołem Samce!
to mój pierwszy post, mam nadzieję że mega krytycznie mnie nie osądzicie, choć po inteligencji i wiedzy użytkowników wierzę że będę mógł liczyć na jakieś sensowne wskazówki.
Więc zaczynamy, od 5 lat jestem mężaty (żona Marta), kolejne 5 lat przed ślubem byliśmy parą.
Na początku relacji Marte dosyć zlewałem przez co po kilku latach bycia parą pojawił się epizod gdzie skoczyła sobie w bok z gościem z którym wcześniej kręciła i coś tam do niego czuła.
W nietypowy sposób się o tym dowiedziałem, miałem nieziemskiego doła i pojawiały się z mojej strony żałosne próby wyproszenia jej o powrót, danie drugiej szansy etc. to ogarnałem się, w internecie jakiegos audiobooka przesłuchałem że lepiej uciąć kontakt i czekać na reakcje, zająć się swoim życiem, skupić nad swoimi pasjami czy nowymi zajawkami i tak też robiłem. Po wspomnianym tygodniu jej albo się nie ułożyło z nim albo zjebał akcje... tak czy inaczej zaczeła zagadywać, mimo że kusiło mnie aby się zoabczyć czy zejść to zaciskająć zęby przeciągałem termin spotkania, rozmawiałem też celowo bez większych emocji, odpisując o nieregularnych porach, bez zaangażowania. Widziałem że to skutkuje i przyniosło to rezultaty których oczekiwałem, spotkaliśmy się, wypraszała się o drugą szanse, przepraszała, niby z łaski tą szanse dostała, zeszliśmy się ja też zacząłem traktować bardziej poważnie. Po roku czy dwóch nażyczeństwo, po kolejnych kilku latach ślub, w tym okresie też bardzo sobie ją ułozyłem pod siebie i wychowałem, od tamtego czasu mineła już z dekada nie mniej samiec nie zapomina. Stąd brak większych wyrzutów w części głównej do której zmierzam.
Po wstępie, coś na czym chciałbym abyście skupili uwagę.
Poznałem Agnieszkę, dziewczyna po przejściu zerwał z nią facet po niemal dekadzie bo znalazl inna lepszą dupę. Sposób zerwania "sorki nie układa się nam, ale to nie twoja wina", wyprowadził się i zostawił ją praktycznie bez słowa przez co rozjebał psychicznie bo dalej za nim tęskni i nie rozumie jak to się stało, od paru miesięcy jest sama, więc troche emocje są mniejsze. Agnieszka jest bardzo atrakcyjna, dosyć mądra, ma dobrą pracę w dużym mieście, jest bardzo otwarta na nowe znajomości, normalna ułożona dupa po 30tce. Zaprzyjaźniliśmy niedawno, pewnego razu spotkaliśmy się u mnie pogadać, przegadaliśmy noc, następnie kilka razy u niej, oczywiście w tajemnicy przed światem bo w końcu nie jestem singlem, spotkanie nas dosyć zbliżyły, całowanie, petting jednak z wyznaczonymi granicami żadne macanie po cyckach czy majtkach i czasem teksty typu "Maciek starczy", "wiesz że nie będziemy się kochać", "nic z tego nie będzie". Spałem u niej kilka razy, choć to takie bardziej wproszenie się i może nocleg z gościny... bez sexu jednak w jednym łóżku mimo że jest kilka. I troche mam rozjebany mózg, bo nie bardzo wiem jak to odbierać i jak się nastawić. Czy robię za zabawkę czy pocieszyciela, czy coś więcej uda się ugrać choćby dla zaspokojnienia swojego ego (nie potępiajcie proszę...), czy moze ona sama oczekiwałaby czegoś więcej? złego słowa nigdy o Marcie nigdy nie powiedziała i odczuc w zaden sposob nie dala ze "marta istnieje". Warto zaznaczyć że ma dosyć sporo adoratorów którzy potencjalnie byliby zainteresowani związkiem z nią, tylko raczej są to frajerzy bez dobrego podejścia. Kolejna sprawa a zarazem problem że mam poczucie że się w niej zakochałem, bo jestem totalnie uzależniony od kontaktu z nią... wiem że prędzej czy poźniej i tak będę w dupie bo dobrze się to nie skończy, nie mniej jak zaliczę to może mi przejdzie? ?śmiech przez łzy.
Poradzicie co sądzicie na ten temat? jak według was z boku wygląda ta sytuacja?