Witam.
Mam 33 lata. U mnie to wygląda tak:
Po 5 latach właśnie skończyłem małżeństwo. Przeszedłem chyba typową drogę od posiadania podporządkowanej żony (moje decyzje o przeprowadzce na zapadłą wieś czy do innego kraju były przyjmowane bez większych oporów) po zupełnie nieszanującą mnie, z grupą absztyfikantów. Przynajmniej była na tyle uczciwa, że mnie o tym informowała i mówiła żebym sobie znalazł kochankę. Choć twierdziła, że się z nimi nie rucha. I trwałem w tym związku z wygody i przywiązania. Dobrze, że choć miałem na tyle jaj, że postawiłem sprawę jasno: dopóki mieszkamy razem ma wypełniać obowiązki domowe + seks. Pieniądze jak potrzebowała to raczej pożyczałem niż dawałem. Oddawała. No i zakazałem seksów z innymi mężczyznami dopóki mieszkamy razem. Zgodziła się. xD
Jakiś miesiąc temu po kolejnej kłótni wyprowadziła się. Przeszło to całkiem po przyjacielsku, nie chcieliśmy zrywać kontaktów odwiedzaliśmy się i pomagaliśmy sobie nawzajem. Nawet raz zdarzył się seks. Co mi dojebało po ryju to fakt, że ruchała się z murzynem z tindera tydzień temu a potem bezczelnie skłamała, że nie. Choć wiedziała doskonale jaka będzie moja reakcja bo pytała o to wcześniej. Tak więc udało się jej zburzyć zaufanie i resztki szacunku do niej. Na szczęście udało mi się nie zrobić scen, odwiozłem jej walizkę i na tyle spokojnie na ile było mnie stać porozmawiałem z nią i oświadczyłem, że od teraz nasze stosunki będą czysto praktyczne (podział rzeczy, zwrot długu z jej strony, rozwód itp.)
Powoli się zbieram, myślałem, że będzie gorzej.