Panowie, jestem z aktualizacją sytuacji. Jako, że otrzymałem od was sporo porad, to czuje się w obowiązku by przekazać wam choć skrót tego co się wydarzyło.
Rozstanie doszło do skutku. Usiadłem z byłą już partnerką, powiedziałem co myślę - rzeczowo i spokojnie, ona również, obydwoje przyznaliśmy że nasz związek po prostu umarł śmiercią naturalną i zakończyliśmy sprawę. Bez kłótni, bez złości.
Od rozstania minął już ponad miesiąc. Przeszedłem wszystkie etapy rozstania, od szoku i niedowierzania, poprzez zaprzeczenie i próby ratowania związku (głupota wiem..., zwłaszcza że ja zainicjowałem rozstanie), poprzez etap wkurwu i ogólnej chęci rozjebania wszystkiego wokół, aż do obecnego etapu - czyli akceptacji i uspokojenia psychicznego. Jasne, były pewne etapy kiedy sobie nie radziłem, kiedy się dość mocno ścinaliśmy z byłą partnerką, ale to chyba normalne. I w sumie ciesze się, że takie akcje były, bo rozładowały część napięcia.
Myślałem, że zajmie mi to dłużej, ale obecnie naprawdę jest ok, praktycznie o niej nie myślę, nie pojawia się w moich myślach, a także nie mam potrzeby kontaktowania się z nią w sprawach innych niż "oficjalne", bo jednak pewne rzeczy "urzędowe" musimy jeszcze ogarnąć. Żyje z dnia na dzień, nerwowość i nadmiar myśli zniwelowałem dzięki powrotowi do regularnych ćwiczeń.
W końcu mam czas dla siebie, dla wszystkich zaniedbanych spraw. Każdy kolejny dzień jest w sumie pozytywniejszy niż myślałem. W pewnym sensie odczuwam ulgę, jakby ktoś mi zdjął z pleców kilka kilogramów przygniatających mnie od 2/3 lat.
Dzięki raz jeszcze za pomoc, rady i wsparcie.