Zdaje sobie sprawę, że rzucam dosyć prowokacyjne pytanie (szczególnie dla rozjuszonych kobiet, ale takich tutaj na szczęście brak) - czy nie uważacie, że ta dziedzina nauki i nasza płeć piękna zdecydowanie nie idą ze sobą w parze? Świadczą o tym chociażby twarde dane - udział procentowy kobiet w wielkich dziełach filozofii można w zaokrągleniu przyjąć = 0% (nieliczne wyjatki - Barbara Skarga, Hypatia z Aleksandrii, Heloiza - miłość Abelarda, Hanna Arendt - związana z Martinem Heidegerem, Edyta Stein). Nie macie silnego wrażenia, że Paniom zwyczajnie czegoś brak i ich umysł nie jest w stanie skumulować mocy i potencjału twórczego, a co za tym idzie, kobiałki w swej masie nie są i nie były nigdy w stanie stworzyć jakiegokolwiek epokowego traktatu filozoficznego, czy autorskiego, oddzielnego prądu? Tylko proszę mi nie wyskakiwać z Magdaleną Śródą, bo już takie rewelacyjne przykłady mi podawano, ani to filozof, ani tym bardziej etyk. Co najwyżej zlepek lewacko-feministyczno-genderowskich ideologii. A, zapomniałbym, wstyd okropny - Elizabeth Anscombe (mało a w zasadzie w ogóle nie znana w Polsce, niemniej potężnie wpłynęła na bieg światowej filozofii), Była uczennicą, współpracowniczką i spadkobierczynią dorobku Wittgensteina (rozstrzygała m.in. kwestie związane z tłumaczeniem pism). Uczestniczyła w życiu publicznym przeciwko różnym feministycznym pomysłom, takim jak legalność aborcji. W zakresie filozoficznym, zajmowała się głównie etyką i zapoczątkowała badania nad tak zwaną etyką cnót (nurt dominujący we współczesnej etyce). Moja ulubiona "Pani" filozof, głównie za jej bezkompromisowy konserwatyzm.