Witam szanownych braci, to będzie mój pierwszy temat, tyczyć się będzie z kolei przedawkowania, choć słowo przeredpillowanie byłoby tu o wiele trafniejsze. Zastanawia mnie czy mieliście, czy też macie czasem takie uczucie wzrastającej pogardy, niechęci wręcz czystej nienawiści do płci przeciwnej jako ogółu wraz ze wzrostem waszych doświadczeń i wiedzy? Nie jestem może jakimś weteranem, mam zaledwie 24 lata, wkrótce 25, ale z powodu swoich zainteresowań filozofią, socjologią itd. i poszerzania własnej wiedzy odnośnie naszych miłych pań, ich zachowań, rozumowań i nie tylko tego (Machiavelli, Nietzche, Howard) jak i własnych doświadczeń (a raczej obserwacji i wyciągniętych z nich wniosków) narasta czasem we mnie to ciężkie do opisania uczucie, z jednej strony czystej beznadziejności a z drugiej mieszanki negatywnych uczuć. Czasem zaczynam zastanawiać się czy w ogóle jest sens szukania tej w miarę normalnej dziewczyny, z jednej strony jestem idealistą/romantykiem (tak, wiem, wiem) i mam tą nadzieję że nie każda jest taka sama,a z drugiej jestem realistą/sceptykiem i zdaje sobie sprawę (a raczej mentalnie daję sobie po pysku) że to tylko zbożne życzenia i płonne nadzieje białorycerza który do końca jeszcze nie umarł i ledwo zipie.
Druga sprawa, to poczucie beznadziejności czasem przytłacza mnie do takiej myśli że po co "walczyć" skoro i tak każda jedna, mniej czy bardziej, jest skrzywiona? Dlaczego by po prostu nie zważając na nic zrobić ten krok w otchłań, która i tak w końcu zerka i napiera zewsząd gotowa pochłonąć faceta, ogryźć go ze środków i szczęścia, poczucia wartości a potem wypluć zmarnowanego?
Jestem ciekaw czy spotkaliście się, złapaliście się na tego typu rozmyśleniach i jednocześnie staram się sam zrozumieć skąd te myśli u mnie się tak dokładnie biorą. W końcu najlepszym rozwiązaniem pozbycia się problemu jest odkrycie źródła powodującego ten problem.