Prawda ostateczna. Relatywizm zupełny.
Każdy chce wygrać życie, tak i ja też.
Jestem początkującym podróżnikiem po historii filozofii i dość pobieżnie wchodzę w myśl poszczególnych autorów. Gnębi mnie mnóstwo różnych rzeczy (czego wyraz dałem na forum), ale sprowadza się to wszystko do tego jak wygrać życie, albo co najmniej jak go nie przegrać. Problem ten wypływa chyba z mojego niskiego poczucia wartości w sferze realnego świata pieniędzy, materializmu, związków międzyludzkich i wszystkiego co na zewnątrz. Jednak w sferze wrażliwości, potencjału do nabywania mądrości, słowem - świata wewnętrznego, uważam się za ubermench.
Jaka jest prawda ostateczna, jak żyć? Jaką filozofię przyjąć i się nią kierować?
Nie wiem. Przekonuje mnie niemal każda z wielkich filozofii tego świata, każda czymś urzeka, każda ma swoje wady i zalety, każda jest... nieprawdziwa. Skoro jest tyle różnych poglądów na dany temat żadnego nie wolno uznać za prawdę. A może tu właśnie wkracza relatywizm wszechrzeczy głoszony przez nurt dekonstrukcyjny? Może każda z filozofii jest prawdziwa i jednocześnie każda jest fałszywa? Może właśnie przedmiot moich rozmyślań jest czymś na kształt "mechaniki" kwantowej? Przecież skoro ruch cząsteczek jest przypadkowy, no to nie ma żadnej mechaniki tylko raczej przypadkowość kwantowa. Czy tak właśnie jest z życiem ludzkim?
Dzisiaj zachwyciłem się filozofią Pico della Mirandoli, który mówił o tym, że człowiek nie jest naturalny, że nie ma żadnych atrybutów oprócz swojej wolności i inicjatywy kreatywności. Zwierzęta są czymś, ukształtowane z góry, a człowiek przychodzi na świat z niczym. Sam kreuje siebie i bierze udział w kreowaniu historii. Kompletne zaprzeczenie powiedzenia z Zemsty Fredry, "Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba...". Uwierzyłem Mirandoli na kilka minut. Poszedłem na dwór gdzie rodzinka grillowała. Usiadłem z nimi na chwilę i się zażenowałem... Oni nad niczym się nie zastanawiali, wszystko mieli gdzieś. Beztroska balanga z disco polo w tle, po prostu sielanka. (Nie uważam, że disco polo jest złe, wszystko czemuś służy, ale niektórzy tylko tym żyją. Nie jestem hejterem prostych ludzi). Wróciłem do domu i zdałem sobie sprawę jak bardzo drążenie tematu sensu życia wtrąca mnie w cierpienie. Wiedza jest radością i ulgą w cierpieniu. Wiedza przyczyniła się do wykorzenienia różnych chorób, do poprawienia jakości życia człowieka, do rozwoju technologicznego, do ulżenia w ciężkiej pracy ludzkiej. Zatem dlaczego drenowanie na wskroś filozofii tak bardzo boli? Przyprawia o łzy. Odpowiedź na to pytanie daje Osho w książce Księga ego. Może wszystkie dążenia, nakłaniające człowieka przez jakąś bliżej nieokreśloną siłę zewnętrzną są wytworem ego, które karmione, rozrasta się jak hydra. Ego jest złe. Przez nie nigdy nie zaznamy szczęścia. Osiągniesz marzenia, będziesz dążył do coraz nowych osiągnięć, ale nigdy nie spoczniesz na laurach, nigdy się nie poczujesz zadowolony, horyzont szczęścia będzie się stale oddalał, a ty go będziesz gonić. To syzyfowa praca, walka z wiatrakami. Może właśnie cała filozofia taka jest? Może właśnie ktoś nas tu zrzucił na ziemię z określonym celem, albo brakiem celu? Może celowo ukrył przed nami ostateczną prawdę i bawi się nami jak z kotem za pomocą kłębka nici? Może trzeba odstawić pokusę schwytania kłębka i olać ten krnąbrny byt...
Nie ma jednej prawdy. Wszystko jest względne. Zycie jest chaosem czy uporządkowanym, arystotelesowskim ładem? Nie wiem.
Jestem na pewno bardziej humanistą niż wyznawcą starych kosmologicznych poglądów na świat. Niedawno jeden z profesorów historii z Poznania powiedział na konferencji: "Jak wszystko jest uporządkowane i każdy zna swoje miejsce, no to jest ład, porządek i spokój". Po tych słowach się zdołowałem. Siedziałem wśród kadry naukowej, ja. Chłopak z fabryki, który ma jeszcze łapy w szpachli. Chłopak, który nie może poszczycić się korzeniami rodzinnymi, który nie zna historii swojej rodziny, bo nie była kultywowana na pewno ze względu na brak żadnych dokonań. Chłopak, który zawiódł poniekąd swoich rodziców. Oni mówili: ucz się, a będziesz chodził w garniturze do pracy i żył długo, lekko i przyjemnie. (Uczyłem się jako tako, po 20. roku życia dopiero dopadł mnie szał nauki). Wiem kto to Platon, znam się na literaturze, kocham kino, uwielbiam i znam historię muzyki, ćwiczę boks tajski, orientuję się w polityce, skończyłem historię, przeczytałem masę książek, interesuję się przestrzenią kosmiczną i genezą powstania wszechświata, próbuję się uczyć programowania, grywam na gitarze... i nadal muszę ponosić ciężar myśli, że oni są lepsi. Że lepszy jest brat jeden z drugim, który kupił sobie samochód za 10 tys., bo pracował w Niemczech... Zawiodłem rodziców, ale nie powiedzieli mi, że mam się uczyć na lekarza, albo architekta. Zostałem wiejskim mędrkiem, którego nawet nikt nie posłucha w moim środowisku, bo jak bąknę coś o Heideggerze, Chopinie, Stalinie, Napoleonie, albo o tym, że wbrew ich woli nie wolno tak po prostu wybić "osadników", imigrantów z Calais to każą mi się pukać w głowę. Jestem po cichu skazywany na ostracyzm w społeczności mojej rodziny, a zamknięty w pokoiku, odpoczywając przed jutrzejszym dniem (na 6 do roboty), nie mam okazji z nikim wymienić się moimi troskami.
Nie ma chaosu, nie ma porządku. Nie ma zła i nie ma dobra. Wszystko jest zależne od "matrycy" jaką stanowi uwarunkowanie kulturowe i tyle. Według wyrytych wzorców postrzegamy świat i już. Nie ma na to rady, nie ma możliwości wyłamanie się z tej struktury. Jesteśmy kropelką pary wodnej, która uwięziona jest w masie zwanej chmurą. Jak wygląda ta chmura? Nie można tego powiedzieć, bo, aby to dostrzec, trzeba by było wyjść poza masę, poza chmurę, oddalić się i zaobserwować wszystko z dużego dystansu. Wtedy byłoby: WOW! To ja tam byłem? To ja byłem cząstką tego całego ładu? Ale przecież każda z tych cząstek porusza się i "myśli", że żyje w chaosie... To fakt, kwanty też istnieją w chaosie, ale do pewnego momentu. Chaos jest ograniczony przez ład jakichś wyższych praw. Elektron może swobodnie, w nieokreślony sposób się zachowywać, ale nie może zrobić nic poza tym. Ogranicza go ład. Chaos tworzy ład. Ład okiełznuje chaos jak zrywnego rumaka. Wszystko na tym świecie jest walką. Dobro przepycha się ze złem, a chaos z uporządkowaniem.
Zatem może się nie martwić i zakończyć swoje rozmyślanie? Może rzucić się w wir beztroskiego hedonizmu i bawić się jak w chocholim tańcu razem z moją rodziną? Tylko jest problem, że chyba bym nie umiał.
Profesor powiedział, że każdy ma swoje miejsce na świecie, powtórzył ideologię szkoły platońskiej, a mnie przeraził. Może moje miejsce jest właśnie tu, w małej mieścinie, niekoniecznie w biedzie, ale daleko od dobrego poziomu życia, wśród prostych ludzi, żyjących od weekendu do weekendu, spędzających czas na piciu alkoholu i zabawach? Jeśli celem życia jest szczęście no to przegrałem, a wygrali prostolinijni, ci którzy sobie piją przy sobocie i się cieszą. Ja przegrałem. Ale może celem życiowym jest mądrość i próba dążenia, dłubania i próbowania rozwikłania zagadki istnienia. Wtedy ja wygram. A może po prostu sarmackie "dzisiaj żyjem, jutro zgnijem..." jest najwłaściwsze? Wtedy nie wygrywa nikt. Ani ja, który cierpi, jest nieszczęśliwy, ani ci, którzy dymają laski setkami i imprezują. Śmierć wszystko zabierze, a mi będzie łatwiej ze śmiercią się pogodzić niż im wszystkim, którzy zaznali za życia tej całej obfitości.
@Stulejman Wspaniały tyle o tym mówił... tyle o tym jakie niedole cierpiał za młodu. I ja też tak mam tylko materialnie jest lepiej. No i czy karma wraca... Zobaczymy czy będzie nagroda za dociekania i cierpienia. Zaszczuty za młodu, wyzuty z odwagi. Sprowadzony do rangi niczego. Jestem wyrzutkiem, niechcianym brzydkim kaczątkiem (tu nawet dosłownie).
Mam zamiar dalej rozwinąć tą moją chłopsko-rozumową myśl, choć z góry jest ona skazana na brak rozwiązania problemu. I to jest właśnie mój dramat...
- 1
2 komentarze
Rekomendowane komentarze