Skocz do zawartości

Starożytny

Użytkownik
  • Postów

    10
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Profile Information

  • Płeć
    Mężczyzna
  • Miejscowość:
    Bydgoszcz

Ostatnie wizyty

516 wyświetleń profilu

Osiągnięcia Starożytny

Kot

Kot (1/23)

18

Reputacja

  1. Trzymam kciuki. Sam próbowałem rzucić parę razy. Aktualnie od tygodnia nie palę ale wspomagam się tabaką. Niewielka szczypta od czasu do czasu, nikotyna wchłania się stopniowo przez śluzówkę i jest znacznie lżej. Do tego do wyboru do koloru rozmaitych aromatów. E-papierosa kiedyś bym polecił, teraz już jednak nie - używałem 1,5 roku i wróciłem do normalnych. Przez to, że używać go można bez ograniczeń jeszcze bardziej się uzależniłem psychicznie. Wypalałem 2-3 fajki jeden po drugim, łeb mnie bolał a nadal byłem nienajarany. Powodzenia!
  2. Z konsekwencją i stawianiem granic było u mnie właśnie fatalnie. Nieraz w czasie kłótni niby stawiałem na swoim a potem się wycofywałem na pozycje kompromisowe ostatecznie z odchyleniem w jej stronę, z nadzieją, że jak na równouprawnionych partnerów w dyskusji przystało, dojdziemy do porozumienia. Takie gówniarskie marzenie, że związek kochających się ludzi jest ostoją, w której nie chodzi o to by ugrać tylko dla siebie i dojechac drugiej stronie ale stworzyć wspólnie coś dobrego. Widząc taką postawę naturalnie musiało ją kusić, żeby to wykorzystać.
  3. W porządku. Swoją drogą, ciekawie by było w takim miejscu na nowo zainstalować dom uciech. Miałby klimat.
  4. Z tymi imionami i osobowością jest coś na rzeczy. Dawniej imię nadawane dziecku miało coś oznaczać albo upamiętniać jakąś osobę. Jeśli dzieciak znał jego historię mógł się z nią utożsamiać i wzmacniać pewne cechy charakteru, inne osłabiać. Na chrzcie daje się imię na pamiątkę konkretnego świętego (w teorii). W okultyźmie/ezoteryźmie wybiera się swoje "magiczne imię", które znane jest tylko noszącemu je i ma reprezentować najbardziej wewnętrzną, prawdziwą naturę danego człowieka. Albo jego dążenie, wtedy poprzez utożsamienie w podświadomości ma dochodzić do zmian osobowości w pożądanym kierunku. Działa jak afirmacja. Nad swoim nickiem nawet się specjalnie nie zastanawiałem. Przyszło jakoś naturalnie, może dlatego, że mam trochę hopla na punkcie "starożytnych", "odwiecznych", "tajemnych", "mitycznych" itp
  5. Powrotu do dawnego sposobu myślenia o kobietach, związkach i miłości być nie może. To jak utrata mentalnego dziewictwa. Wiem też, że w pełni pogodzony z tym wszystkim jeszcze nie jestem i brakuje mi trochę do stanu równowagi bo o ile wcześniej byłem w tych kwestiach naiwny, teraz mam jakąś przeczulicę. Patrzę na pannę, ona coś do mnie mówi, uśmiecha się, żartuje niby zupełnie naturalnie a ja myślę od razu "trzeba uważać jak to rozegrać". Dziś np. odmówiłem koleżance pomocy gdy szarpała się z zamkiem od torebki bo powiedziała, grzecznym tonem ale jednak, "weź potrzymaj" zamiast "czy mógłbyś potrzymać?". Zażatrowałem, że co ja z tego będę miał i dała spokój. Zdarza mi się mieć nastawienie iście bojowe więc muszę chyba nabrać trochę dystansu. Psotnik - gumki nauczyłem się nosić przy sobie na każde wyjście w teren, nawet dwie na wypadek gdybym jedną zgubił/zniszczył/chciał powtórzyć/oddał koledzę, po tym jak zaraz na początku studiów po jednej z imprez nie wróciłem spać do swojego łóżka. Kuracja metronidazolem uświadomiła mi jak ważna to sprawa. Niestety, najlepsze nauki otrzymuję dopiero po zrobieniu jakiejś głupoty. Rnext - badanie robiłem. Negatywny:) Subiektywny - teraz już wiem skąd to dopasowanie. Budowała w ten sposób poczucie jedności, bezpiecznej przystani, osoby która zawsze mnie zrozumie, przytuli i pogłaszcze. I było to bardzo skuteczne. W zasadzie dostałem wszystko to czego chciałem i nie mogę mieć o to pretensji. W końcu spełniła takim zachowaniem moje marzenie. Tu leżał mój błąd - nie powinienem tego chcieć od drugiego człowieka tylko samego siebie ogarnąć i naprostować. Powtarzam tutaj to o czym pisze Marek ale to prawda. MrBroken, TPakal1 - też zastanawiałem się nad BPD chociaż jestem sceptycznie nastawiony do tych wszystkich "zaburzeń osobowości", których lista z roku na rok się wydłuża. Fakt, że była bardzo niestabilna. W ciągu minuty następowała zmiana o 180 stopni gdy tylko coś nie podpasowało. Swoich rodziców też tak traktowała. Na przemian opowiadała jak bardzo ich kocha i jakim byli dla niej zawsze wsparciem oraz jakie to gnoje, nigdy jej nie pomogli, zawsze byli źli. Dla matki była kochającą córeczką, gdy się z czymś nie zgadzały były ryki i wrzaski a czasem nawet ordynarne przekleństwa, po chwili znowu ok. Pamiętam, że podczas jednej z takich scen pomyślałem "czy chcę również dla siebie takiej przyszłości?". Jej największym błędem było to, że czuła się zbyt pewnie i za mocno dokręciła śrubę. Gdyby bardziej potrafiła się kontrolować i znalazła w tym wszystkim umiar mogłaby dalej robić ze mną co by tylko chciała. Byłem na tyle zakochany i oddany, że nie potrafiłbym odejść, nawet nie widziałbym problemu a ewentualne potknięcia potulnie wybaczał. Cieszę się, że na tyle wyrachowana nie była. Kurczę, muszę zacząć pisać krótsze posty;)
  6. Akurat jestem w temacie więc zapytam. Miałeś Marku robiony wymaz z gardła a z niego posiew mikrobiologiczny + antybiogram? Bo bez tego lekarz przepisując antybiotyk o szerokim spektrum działania jak Augmentin wali w ciemno na zasadzie "w coś trafię". Tylko jak bakteria jest oporna na tę substancję to w nic nie trafi choćbyś zjadł cały apteczny zapas. Masz prawo rządać wymazu i antybiogramu, często go nie robią, żeby mieć szybciej spokój z pacjentem
  7. Prawda, lekcja bezcenna. Kiedyś inaczej na to wszystko patrzyłem, bardziej pesymistycznie. Teraz to i inne niefajne zdarzenia staram się właśnie tak traktować - lekcja i motor napędowy własnej ewolucji. O ostatniej akcji napiszę ale już nie dziś bo spać pora;)
  8. Dzięki za ciepłe słowa. Od rozstania minęło już ponad pół roku. Musiałem jednak przez ten czas na spokojnie wszystko przemyśleć i jakoś tę wiedzę ugruntować. Jeżeli chodzi okres odstawienny (bardzo dobre określenie!) to zrobiłem to swoim ulubionym (jedynym skutecznym?) sposobem. Dotykając dna jeszcze w nim trochę podrzebałem zanim się odbiłem. Czyli maksymalna nagła konfrontacja ze wszystkimi odczuciami i emocjami, taki swobodny przepływ. Byłem sam na mieszkaniu więc mogłem sobie na to pozwolić. Pierwsze dwa dni - męczarnia jak po odstawieniu jakiś dragów. "Co teraz?" "jak bez niej" "już nigdy?" itp. Z godzinę leżałem na podłodzę postukując głową o kafelki i ze łzami w oczach, że coś co uważałem za wspaniałe i niepowtarzalne okazało się gównem. Potem mi właściwe całkiem przeszło. Myślałem o niej ale bez emocji, bardziej na zasadzie "jak ona to wszystko ogarnęła" albo "co teraz zamierza ze sobą zrobić". W ostatecznym rozrachunku jestem szczęśliwy, że przejżałem na oczy. Od tego czasu jestem sam i jest mi z tym dobrze więc nie planuję zmian w najbliższej przyszłości. Próbowałem nawiązać znajomość z jedną laską ale wyczułem od razu, że coś jej nie pasuje i znajomość sama się zakończyła. Co do facebooka, to nie napisała tego publicznie. Wiem, że w rozmowie z kilkoma swoimi koleżankami twierdziła, że jestem niebezpieczny, "rzuciłem się na nią z łapami" itp. Ja ich nie znam i mam to gdzieś co o mnie myślą. Natomiast moja koleżanka, która z nią teraz studiuje przekazała mi ostatnio w tajemnicy, że prawie nikt mojej byłej na roku nie lubi, więc mi to wystarcza;) A co do rozrywki to szykuje mi się większa impreza uczelniana w czwartek więc będzie można powybierać. Miłym towarzystwem na kilka godzin akurat nie pogardzę, chociaż czuję, że nie jest mi to niezbędne do szczęścia
  9. Z początku wydawało mi się, że opisanie swojej historii będzie banalnie proste. Ot, paręnaście zdań o tym co i jak i po krzyku. Gdy się już jednak za to zabrałem okazało się, że sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Uświadomiłem sobie jak wiele wątków i niuansów składa się na całościowy obraz i jak trudne może być jego odmalowanie tak by był zrozumiały a jednocześnie nie zanudził czytelnika ilością szczegółów. Tym bardziej, że w historii tej nie będzie jakichś niezwykłych fajerwerków czy innych wodotrysków. Z perspektywy czasu myślę, że wielu bardziej doświadczonym osobom, w porównaniu do chociażby przepraw w sądzie i innych horrorów, wyda się nawet banalna i śmieszna. Ale dobrze. Skoro zacząłem to i skończę jak na mężczyznę przystało;) Panowie (i Panie, jeśli gdzieś tam są) – oto moja love-story. Bekgraund Zawsze byłem samotnikiem. Kolegów miałem niewielu, do dziewczyn raczej nie podbijałem. Interesowały mnie książki, muzyka, poszukiwania filozoficzno-duchowe, poświęcanie czasu własnym celom, a jeśli już spędzanie go z ludźmi to tylko w wąskim, wypróbowanym gronie. W okresie licealnym przeszedłem przez okres dosyć srogiego buntu przeciw wszystkim i wszystkiemu, co omal nie skończyło się bardzo źle. Efektem tego było postępujące uczucie niezrozumienia, osamotnienia, wręcz wyizolowania jak u jakiegoś stwora żyjącego poza ludzką ekumeną. W domu kicha. Sam z matką i młodszą, coraz bardziej rozwydrzoną siostrą. Ojciec pracował poza domem i bywał tylko na weekendy a wtedy nie miał ani czasu ani nawet niewiele go obchodziło jak jesteśmy wychowywani. Męskiego wzorca więc nie miałem, żadnych rozmów typu „synu, musisz wiedzieć to czy tamto”. Sam sobie takie wzorce wyszukałem w świecie filozofii i radykalnej polityki. Ostatecznie pożegnałem się z domem rodzinnym i toksycznym środowiskiem rówieśniczym wybierając studia w innym mieście. Usamodzielnię się i będę żył jak mi się podoba – myślałem. Nowe miasto Po próbach z wynajmowaniem kawalerki ostatecznie wylądowałem w akademiku. Poznawanie nowych ludzi, imprezy, hektolitry wódy, wiadomo. Dużo nauki jak na kierunek przystało ale ogólnie wszystko fajnie. Gdyby nie ciągłe, rosnące poczucie osamotnienia wśród ludzi i tęsknota za kimś bliskim. Taką mocno wyidealizowaną relacją. I wtedy niespodziewanie nastąpiło... Niezwykłe spotkanie Poznaliśmy się przez współlokatora, zupełnie przypadkowo. Nazwijmy ją X. Sporo ode mnie niższa, ładna buzia o nietypowej urodzie, duże kocie oczy, biust rewelacyjny, sylwetka ogólnie zgrabna choć z lekką nadwagą. Do tego piekielnie bystra i potrafiąca natychmiast zrobić użytek ze swej inteligencji. Do dziś nie potrafię zrozumieć jak to możliwe, że ta zupełnie obca istota okazała się najbardziej empatyczną wobec mnie, najlepiej wszystko rozumiejącą, mającą niemal identyczne odczucia i poglądy na życie co ja, osobą na świecie (no dobra, teraz już rozumiem ale i tak pozostaje niedowierzanie). W ciągu kilku godzin, po prostu mnie zdobyła. Spędziliśmy razem noc (bez seksu ale z dużą ilością czułości) i już po następnych dwóch tygodniach byłem przekonany, że to właśnie ta wyśniona, na którą czekałem. Pierwszy raz w życiu zaczęło mi na kimś zależeć, pierwszy raz zacząłem się bać czy jestem wystarczająco dobry, czy zasługuję na kogoś takiego. Werdykt mojego otumanionego mózgu był oczywiście brutalny – nie, jestem okropny, muszę się mocno starać aby ją zatrzymać i nie stracić takiego szczęścia! Ona nic takiego mówić ani okazywać nie musiała, sam do tego doszedłem. Jest przecież tak dobra i słodka dla mnie i wszystko wskazuje na to, że też się zakochała. I tyle w życiu wycierpiała. O tak! Nacierpiała się dziewczyna. Zawsze czuła się samotna i wyalienowana, nawet będąc z kimś, zawiodła się mocno na ludziach. Podobieństwo jej odczuć do moich nie budziło zdziwienia. Przeciwnie, było dowodem, że jesteśmy sobie podobni i rozumiemy się bez słów (nawet coś o tym napomknęła). Wkrótce uraczyła mnie historią o gwałcie, o ciąży do której przerwania zmusił ją chłopak brutal i o tym, że podjęła przez to próbę samobójczą. I wtedy po raz ostatni przed długim spoczynkiem odezwał się we mnie głos rozsądku. Cichy, zduszony ale wyraźny. Coś tu nie grało. Mimo ogromnej emocjonalności jej wypowiedzi coś było nie na miejscu, jakby przejaskrawione. Nawet jej płacz wydał mi się przez chwilę karykaturalny. Ale to minęło. I przez długi czas nie zawracałem sobie głowy wątpliwościami. Dwa lata w diabelskim raju Zaczęła się miękka tresura. Nie myślałem jednak o tym w ten sposób, sam się jej poddawałem na każdym kroku będąc przekonanym, że to droga do wyjścia na prostą, stania się dojrzałym mężczyzną itp. Był pierwszy lodzik, który pozbawił mnie resztek racjonalnego oglądu sytuacji, seks - wspaniały. Do tego stwierdzenia typu „robię to dla Ciebie” z milutkim uśmiechem na twarzy, „wiesz, po tym wszystkim chciałabym aby seks był czymś wyjątkowym” (w domyśle - czuj się wyjątkowo; tym razem zasłużyłeś; ja decyduję gdzie i kiedy – w końcu ma być wyjątkowy a nie ot tak po prostu). Coś tam wspomniała, że miała już trochę chłopaków i że jej związki kończyły się średnio po 3-4 miesiącach („ale z tobą czuję, że to właśnie to! Jakie to cudowne! Prawda?”). Moje podłechtane ego nie dociekało ani dlaczego kończyły się tak szybko ani co dokładnie oznacza „trochę”. No, miała widocznie paru przede mną, normalna sprawa, ze mną będzie szczęśliwa na zawsze:p Ogólnie rzecz biorąc było super. Chodziłem dosłownie naćpany hormonami szczęścia. Poznaliśmy się ze swoimi rodzinami, spędziliśmy wspólnie wakacje. Dopiero po bardzo długim czasie uświadomiłem sobie, że z początku nie była we mnie zakochana i dzięki temu to ona rozdawała wszystkie karty. Manipulacje psychiczne, wieczne wykręcanie kota ogonem, prowokowanie sytuacji, po których przedstawiała mnie jako winowajcę, tresura w posłuszeństwie wobec jej woli, huśtawki emocjonalne, ba co ja mówię, emocjonalne rollercoastery – to się tylko nasilało i wreszcie stało normalką. Od tego wszystkiego miałem tak nabełtane we łbie, że nieraz bałem się wyrazić swoje zdanie na jakiś błahy nawet temat, żeby nie prowokować wiadomej reakcji. A jednocześnie ciągłe zapewnienia o miłości, wylewne okazywanie uczuć, „jesteś mój jedyny, co ja bym bez ciebie zrobiła”. Od znajomych się odciąłem, żeby „nie ciągnęli w dół”, przeciw rodzinie też mnie nastawiała, z czasem coraz bardziej agresywnie. Codzienne rozmowy przez telefon minimum pół godziny + tuzin smsów. Ciągła kontrola i oddziaływanie. Nawet gdy byliśmy pokłóceni nie popuszczała cugów, tak że nie miałem choćby dnia, żeby się nad czymkolwiek zastanowić samemu. Przez prawie rok byliśmy w związku na odległość, dlaczego to już osobna historia. Jeździłem do niej jak głupi w prawie każdy weekend, przez telefon gadaliśmy godzinę dziennie. I tak starałem się za mało. Potem zamieszkaliśmy razem, miało już być pięknie, w planach oświadczyny. Ale nie było pięknie. Pęknięcia na wizerunku Byłem mega hepi a mój mózg na własną prośbę tak wyprany, że nie wyobrażałem sobie życie bez niej. Któż inny będzie chciał kogoś takiego jak ja (to jej słowa zresztą). Jednocześnie czułem się jakbym tonął. Było coraz duszniej, coraz ciemniej. Parę razy myślałem, że chyba palne sobie w łeb. Seks, przytulanko, ciepłe słowo, jakiekolwiek zainteresowanie oczywiście zdążyły już wyparować. Do tego zaczęło do mnie docierać, że cały czas sobie mną pogrywa. Nie mam absolutnie nic do powiedzenia a jakiekolwiek próby rozmowy wywołują atak histerii nie do ogarnięcia. Gdy zaczynaliśmy dyskusję przed oczami pojawiał mi się wir, w który wpadam i z którego już nie wrócę. Do tego doszło kilka ciekawych faktów. Któregoś razu stwierdziła np.: coś tego rodzaju: dobrze, że usunęłam bo bym się teraz męczyła z jakimś kurwa bachorem. Wcześniej był płacz, że została zmuszona i że do dziś nie może się po tym pozbierać. Albo „no wiesz, to tak naprawdę nie był gwałt. Byłam z chłopakiem tylko mi się wtedy niezbyt chciało a jemu tak”. Co do chłopaków to okazało się, że „trochę” znaczy kilkadziesiąt, „umawiała się na seks ale nie brała kasy chociaż o tym myślała”. I parę innych smaczków, które pominę. Zakończenie Przez kilka tygodni próbowałem ułożyć sobie ten cały syf w głowie. Chorobliwe przywiązanie, uzależnienie wręcz, z jednej strony, a rosnąca złość i pogarda z drugiej. Oczywiście piękne chwile nadal się przytrafiały. Gdy nie byłem gnojony stawałem się najwspanialszym facetem na Ziemi. Miarka przebrała się jednak gdy po jednej z kłótni odpicowała się, umalowała i wyszła późnym wieczorem informując mnie, że idzie z kolegą na drinka. Wróciła nad ranem podpita, z okropnym uśmieszkiem na twarzy i intuicyjnie wiedziałem co taki uśmieszek może oznaczać. Oczywiście to ja byłem winny, gdy zaprotestowałem przestała się odzywać na półtora tygodnia. Rozumisz Pan? Siedzisz z kimś w jednym pokoju i przez 10 dni nie odezwiesz się ani słowem, nawet „cześć” bo się z Tobą nie zgodził. Oświadczyłem, że powinniśmy się rozstać. Za 15 minut miałem najlepsze bzykanko w życiu i błaganie na kolanach ze łzami w oczach abym to jeszcze przemyślał. Zapewnienia o miłości, że beze mnie umrze (a już kiedyś po alko szantażowała samobójstwem), cuda wianki. Powiedziałem, że się zastanowię. Pojechała na parę dni do domu. Nie dzwoniłem, nie odbierałem, nie czytałem wiadomości. Kupiłem flaszkę i gdzieś pomiędzy kielonami wychylanymi w samotności, z odmętów internetu wygrzebałem samczeruno. Najprawdopodobniej wpisywałem na chybił trafił w wyszukiwarkę hasła typu „zdrada”, „toksyczny związek” itp., teraz już nie pamiętam;) Z początku pomyślałem „ale głupia nazwa, pewnie znów coś o tym jak zostać samcem alfa w dwóch prostych krokach” ale przeczytałem jeden felieton, drugi... Czytałem tak do rana i nie wiem jakim cudem nie zrobiłem sobie krzywdy ilością strzelonych facepalmów, uświadamiając sobie jak głupi byłem i jak łatwo dałem się wyruchać. Spakowałem rzeczy i wyprowadziłem się. Post scriptum Laska na koniec odwaliła akcję obliczoną na maksymalne uwalenie mnie. Być może nawet w zawiasy albo i coś więcej gdybym reagował zgodnie z jej oczekiwaniami. Nie wyszło więc tylko usunęła mnie ze znajomych na facebooku ogłaszając koleżankom, ze jestem psychopatą. Aktualnie jest z kolesiem, z którym wyszła wtedy na drinka. PS2: Trochę tej pisaniny wyszło, klawiatura mnie wciągła;) Zdaję sobie sprawę, że może być z lekka nieskładnie ale zrobiło mi to dobrze. Dziękuję za to, że jest tu taka możliwość oraz za wszystkie ewentualne komentarze, również te, w których wysmagacie mnie biczem krytyki. Należy się.
  10. Dzień dobry / dobry wieczór Panowie. Na imię mi Łukasz. Student, bezdzietny kawaler (chwała bogom), najogólniej rzecz biorąc dobry chłopak;) Od 25 lat dreptam sobie po Ziemii i ilekroć wydaje mi się, że coś już tam rozumiem jak ten świat funkcjonuje, ta przechera zwana życiem udowadnia mi, że "w dupie byłem, gówno widziałem". Ostatni raz taki szok poznawczy przeżyłem parę miesięcy temu przy okazji pogrzebu dwuletniego związku z pewną Panią. W tamtym okresie trafiłem również na stronę samczeruno.pl, która stała się dla mnie pokrzepieniem w trudnych chwilach. Drogowskazem potwierdzającym, że idę we właściwym kierunku kończąc znajomość, co do której byłem przekonany, że zmierza w prostej linii do zaręczyn i, w bliższej lub dalszej przyszłości, ślubu. Pod wpływem felietonów Marka i wielu historii jakie przeczytałem na tym forum oraz wnikliwszej niż dotychczas obserwacji swojego otoczenia, dokonało się we mnie przewartościowanie wszystich wartości odnośnie kobiet i relacji z nimi. Coś umarło, coś nowego otrzymało życie. I jestem cholernie szczęśliwy, że tak się to potoczyło. Jak rzeczona znajomość przebiegała, co wówczas chodziło mi po głowie? Jak do tego wogóle doszło, że z wiecznie podminowanego, szukającego sensu życia, zafascynowanego "wyższymi celami", zbuntowanego introwertyka przemieniłem się w poukładanego, wzorowo uspołecznionego i siedzącego pod pantoflem ciepłego misia? O tym z pewnością napiszę w pierwszej wolnej chwili. Tymczasem witam się ze wszystkimi serdecznie i obiecuję regularnie tu zaglądać. Hej!
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.