Bracia chciałbym podzielić sie swoją historią. Mam 57 lat i 34 letni staż małżeński. Zaczęło sie jak w większości przypadków wielka miłość itp. Potem pierwsze dziecko niewiele sie zmieniło w relacjach ale po ok 7 latach była pierwsza zdrada. Oczywiście szok dla mnie gdyż żona opowiedziała mi ze szczegółami jak to wyglądało. Długo nie mogłem dojść do siebie ale jako katolik wybaczyłem bo zapewne było w tym duzo mojej winy. Potem po latach i kolejnych dzieciach nastapił poważny kryzys piecioletni związem żony z kolegą moim. /klasyka/ Ciągłe twierdzenie że mnie kocha i takie tam. Ale też zawsze jest jakies ale, okazało sie że nie rozumiem kobiet nie znam ich potrzeb itp. W rezultacie po latach schizy zrobiłem potworną awanturę . Żona zniknęła i próbowała popełnić samobójstwo gdyż w tym momencie kochanek nie bardzo miał dla niej czas. Połknęła całą fiolke antydepresantów ale jakimś cudem jednak wróciła do domu. Więc zawiozłem ja do szpitala gdzie po płukaniu żółądka została. Ja w tym czasie po tylu przejściach znalazłem inna kobiete i okazało się że umiem rozmawiać z kobietami. Nie będę przedłużał żona oczywiście dowiedziała sie o wszystkim ,zreszta specjalnie się z tym nie kryłem.W efekcie postanowiła naprawić małżeństwo i zaczęła sie walka oczywiście seks wtedy był nieziemski. W efecie rozstałem się z poznana kobieta i jako w miare dobry katolik postanowiłem zostać z rodziną. Teraz sytuacja wygląda tak że emigrowałem z rodzina i po 7 latach w Anglii żona odeszła zostawiając mnie z długami i zakazem zbliżania się.