Skocz do zawartości

A2618s

Użytkownik
  • Postów

    11
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

1 obserwujący

Profile Information

  • Płeć
    Mężczyzna

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia A2618s

Kot

Kot (1/23)

23

Reputacja

  1. Witam ponownie po ponad miesiącu od ostatniego wpisu. Sytuacja wyglada dość dziwnie na dzień dzisiejszy. Żona ma się wyprowadzić z córką do końca tego miesiąca i już zdążyłem dostać z sądu informacje o terminie rozprawy i zabezpieczenie alimentów zgodnie z moją odpowiedzią na pozew. O kontaktach o które wnioskowała żona nie ma w postanowieniu mowy wiec do czasu rozprawy nie ma uregulowanej kwestii kontaktu z moim dzieckiem. Przez ten czas udało mi się osiągnąć pewnego rodzaju stabilizację psychiczną i zacząłem o siebie po prostu dbać. Zacząłem chodzić na siłownie, zacząłem przywiązywać znaczną uwagę do mojego wyglądu i przede wszystkim zacząłem wychodzić do ludzi. Spotykam się z kumplami którzy wspierają mnie w tej całej gównianej sytuacji i co chwile gdzieś mnie ze sobą ciągną abym nie siedział w domu i nie myślał za dużo. Powiem Wam że wsparcie osób na których można polegać to w takim momencie życia to błogosławieństwo. Rozglądam się za nową pracą która otworzy przede mną lepszą perspektywę jednak jest to cholernie trudne. Staram sobie nie wrzucić za dużo na głowę bo boje się że tego po prostu nie uciągne. Od momentu postawienia na siebie i zaakceptowaniu obecnej rzeczywistości idzie to jakoś mozolnie ale w każdym razie do przodu co daje mi namiastkę satysfakcji. Zajmuje się dzieckiem zajmuje się domem i mam z tego powodu wewnętrzne spełnienie jak by to miało nie zabrzmieć. Zachowanie mojej żony znacząco się zmieniło co daje mi powody do niepokoju. Od pewnego czasu zaczęła być po prostu miła… dąsanie się, zgryźliwe komentarze, zamykanie się w pokoju czy inne mocno akcentowane niewerbalne sygnały jej negatywnego nastawienia do mnie po prostu ustały. Jednak w pojawiły się według mojej opinii dość mocne sygnały że sytuacja może się odwrócić. O czym mówię ? A no o tym że ostatnio usłyszałem że w sumie szkoda jest tego wszystkiego, że za daleko to poszło i że nie można się z tego wycofać, że jest jakaś forma żalu z tej decyzji. Pojawiły się pytania typu czy kogoś mam tak po prostu z ciekawości, z kim chodzę na siłke itp … pojawiły się komentarze mojego wyglądu że pewnie kogoś mam i na randki chodzę bo wyglądam zupełnie inaczej a to wszystko okraszone złością i irytacją. Zlewam to po prostu i nie komentuje. W czasie kiedy zajmuje się dzieckiem żona wyraża wielką chęć spędzenia wspólnie czasu (kino, basen, wyjście do znajomych). Nie jest to nachalne i te zachowania nie wychodzą do niczego poza tym co opisuje…w ciągu dnia dalej się ze mną nie kontaktuje, nie ma rozmów jako takich tyle co o dziecku jakieś opowiadanie jej o pracy i tyle i dodam ze tego nie oczekuje. Szczerze nie wiem co jest grane… mocno to podburza moją drogę do odcięcia się od tego wszystkiego… nie chce znów zacząć zamykać się w tym kokonie rozmyślań i depresji bo ta sytuacja kosztuje mnie zbyt wiele …
  2. Nie nie nie… nie ma takiej opcji z jej strony… stan bez jakiekolwiek interakcji trwa już dobre pół roku. Nie widziałem od tamtej pory nic prócz kawałka pięty. Dba o to abym przypadkiem nie widział czegoś więcej. To co w tym momencie się dzieje to w mojej ocenie czysta kalkulacja i odpowiednie naciskanie w odpowiednich miejscach abym ugiął się i pozwolił na działanie. Być może dlatego ze nagle pomyśle ze ona daje zielone światło aby ratować i zrobię to co ona chce…Przez długi czas to robiłem bo zależało mi na ochronie i zachowaniu rodziny.. jak już wcześniej pisałem jak mówię nie to po prostu słyszę ze jestem okropnym człowiekiem i ze ludzi poznaje sie po tym ze nie jak zaczynają tylko jak kończą… paradoks… Patrząc na to nie ma szans że wróci lub nawet że będzie się nosiła z takim zamiarem. Zbyt dużo się wydarzyło i jestem znienawidzonym osobnikiem do którego nie ma szacunku i jestem ubrany w strój największego ch**a jakiego nosiła matka ziemia. Z reszta nie raz słyszałem ze nie wie jakim cudem mogła z kims takim być. Cóż… racjonalizacja pełną gębą… smutne to jak życie weryfikuje ale i mega pouczające… Uwolnić się ode mnie za wszelką cenę… jej słowa… sprzedać mieszkanie i uregulować wszystko co nas finansowo łączy… chałupa kupiona nie całe 2 lata temu … myślałem żeby to utrzymać ale nie mam takich możliwości na obecny czas. Do tej pory twierdzi ze nikogo nie ma… i zapiera się przy tym… jeszcze jak o tym były rozmowy to się śmiała ze może jakiemuś obcemu typowi zapłacić żeby mi to powiedział żebym się odwalił… jeżeli nic fizycznie nie było to emocjonalnie na 100%. Panowie słaby ze mnie zawodnik.. zaciskam zęby żeby nie gadać, nie pytać, nie wnikać… jest mi z tym mega ciężko chociaż widzę ze wychodzi mi to coraz lepiej… uruchamiają się jeszcze jakieś nostalgie ale dusze je w zarodku… jeszcze nie jeden upadek przede mną…
  3. Tłumaczyłem ją na samym początku kiedy moja wiedza była szczątkowa na temat obecnej sytuacji i o pewnych faktach nie wiedziałem. Jak już wcześniej napisałem wziąłem odpowiedzialność na siebie i biczowania nie było końca. Wraz z upływem czasu pewne elementy zaczęły wychodzić na światło dzienne i tłumaczenie jej nie miało już praktycznego sensu. Jako że obecnie jestem w takiej a nie innej sytuacji pewne rzeczy próbuje zrozumieć i analizuje jednak do dochodzę do wniosku ze nie ma to sensu. Człowiek siedzi coś mu do głowy przyjdzie i kolejny scenariusz gotowy. Staram się robić wszystko żeby nie popadać w te paranoje. Od ok 3 dni jest ona w stosunku do mnie miła i przemawia ludzkim głosem. Zazwyczaj to było na zasadzie krótkich komunikatów kierowanych w formie bezosobowej zaś w domu jak tylko mnie widziała odwrót na pięcie trzaśnięcie drzwiami i tyle nawet na mnie nie spojrzała. Wszystko osobno nawet jak robiła ostatnio jedzenie i zapytałem czy to zostawia dziecku bo nie wiem czy mam coś więcej szykować dla córki bo zostawałem z nią cały dzień sam to powiedziała że takiego jedzenia dziecko nie je a dla mnie to napewno to nie jest bo chyba jestem chory ze myśle ze coś dla mnie ugotuje… ręce opadają bo nawet przez myśl mi nie przeszło żeby cokolwiek od niej brać. Mi to już nie przeszkadzało nawet pozwoliło mi to osiągać jakiś poziom komfortu. Teraz normalnie do mnie mówi pyta się o jakieś pierdoły, uśmiecha się a wczoraj jak wracaliśmy od psychologa dziecięcego w sprawie naszej córki (rozwód) zapropnowała ze może coś dobrego do jedzenia zrobić na kolacje… no ku**a… oczywiście podkreśla ze rozmawiamy tylko o dziecku bo nasz temat już jest już zamknięty i klamka zapadła… próbuje się ze mną dogadywać… jak tylko córka miała wolne od przedszkola zwijała rzeczy i jechała do rodziców bo nie mogła na mnie patrzeć… teraz zbliża się weekend i powiedziała że nie jedzie bo nie ma ochoty i zostaje w domu i jej chęć zostania w domu zależy ode mnie abym jej humoru nie psuł i z nią nie rozmawiał … cyrk
  4. Wcześniej pisałem ze mam pewna teorie na temat obecnego zachowania mojej żony. Jako ze cała ta sytuacja siedzi cały czas w mojej głowie to pewne przemyślenia mimo wolnie się nasuwają. Do sedna … moja żona od kiedy pamietam była osobą wycofaną, stroniła od towarzystwa jako takiego, nie miała znajomych w zasadzie i zawsze prezentowała zachowawcze podejście do życia. Byłem jej pierwszym partnerem w sferze intymnej. Główny cel jak już wcześniej pisałem to była szeroko pojętą rodzina. Od momentu kiedy żona zaczęła realizować się zawodowo (szkolnictwo) i weszła w towarzystwo zobaczyła jak żyją ludzie i ze od życia może oczekiwać zupełnie czego innego… nowe znajomości, kokieteria ze strony osób postronnych wywołały u niej nie jako dysonans poznawczy. Poczuła się atrakcyjnie i zrozumiała ze na rynku matrymonialnym może jeszcze coś zdziałać. To co bylo opatrzone na codzień czyli moja osoba, proza życia w małżeństwie stało się to po prostu nie atrakcyjne. Nie raz słyszałem ze ona zbliżając się do granicy 30 - stki mówiła ze już jest stara i miała z tego powodu kompleksy. Skutkiem tego jest uprawianie sportu, zdrowie odżywianie itp chociaż tez pewnie tu miał swój wpływ kolega sportowiec. Tatuaże tez się pojawiły wiec odcina na całego. Zaczęła sie interesować rzeczami które wcześniej nie grały w jej hierarchii wartości żadnej roli. Malowanie, dbanie o siebie, codzienne spa w łazience, nowe ciuchy głownie bielizna i wiele wiele innych nie pozostawiają złudzeń. Reasumując to co każdy z nas powinien zrobić w wieku lat 20 czyli używać testować i się bawić tu nastąpiło to teraz. Ja już dla niej nie istnieje a napewno nie w kategorii partnera. Nastąpiła tu zmiana o 180 stopni. czy według Was ma to sens ?
  5. Witam Was po przerwie. Miałem dość intensywny tydzień mianowicie jako że żona ostatni miesiąc spędzała czas z dzieckiem w domu rodzinnym w ostatnim tygodniu „zaszczyciła” mnie swoją obecnością (plus taki że mogłem spędzić z dzieckiem trochę czasu). Zauważyłem że jak jej nie ma to czuje się lepiej… emocje opadają wpadam w pewien rytm gdzie mniej myśle, zajmuje się więcej swoimi sprawami co nie jest łatwe ale udaje mi się to powoli realizować. Problem pojawia się kiedy ona jest … czuje się nie swojo, irytuje mnie, sprawia mi to mega dyskomfort pomimo tego że staram się skierować swoje myśli gdzie indziej. Sytuacje jakie miały miejsce w bieżącym tygodniu mocno wybijają mnie z toru…poranek ona wstaje, kąpiel, makijaż ogólnie odpiernicza się i bez słowa wychodzi a powrót jest pod wieczór i tak pare dni z rzędu (prawdopodobieństwo graniczące z pewnością co jest grane w tym czasie) powodują u mnie mocne zbicie nastroju… staram się to kontrolować ale jeszcze daje mi to w kość. Z ustaleń wiem że za Ok 2 msc ma się wyprowadzić … z jednej strony bardzo odżyje z drugiej wiem ze będę cholernie tęsknił za dzieckiem. Dodatkowo od momentu kiedy zacząłem dbać o swój interes i nie robię tego co ona by oczekiwała słyszę ze jestem „ch**em” i nie może uwierzyć że za kogoś takiego jak ja wyszła i że jestem najgorszą pomyłką jaka ją w życiu spotkała. Szkoda że nie wiedziała tego 12 lat temu. Ciężko słucha się takich rzeczy ale inaczej już nie będzie. Mam pewne przemyślenia odnośnie kilku kwestii z którymi się z Wami podzielę ale muszę to jeszcze do końca sobie poukładać.
  6. Panowie ale dlaczego tak jest ? Dlaczego jej stosunek do mnie opiera się na niesamowitej nienawiści i pogardzie? Zastanawiam się czy wyrządziłem jej jakąś krzywdę która determinowała by takie podejście… ale logicznie nie znajduje odzwierciedlenia w przeszłości… chce się rozwieść Ok ma takie prawo ja nie mogę jej siła zatrzymać ale po co taki cyrk. Wulgarne odzywki, robienie na złość, nawet się na mnie nie patrzy tylko przybiera postawę do ataku… skala agresji co chwile przebija skale… nie jestem w stanie tego tak do końca ogarnąć
  7. Kiedyś w czasie jednej z wielu rozmów które inicjowałem w celu jakiegokolwiek ogarnięcia tej kuwety usłyszałem to czego teraz ona się wypiera a więc, że dziecko to miało "naprawić naszą relacje" Całą winę z samego początku brałem na siebie... dosłownie wszystko w myśl zasady "kłamstwo powtórzone 1000 razy staje się prawdą" Byłem święcie przekonany że to ja jestem winny każdej sytuacji i uwierzyłem w to. Jestem człowiekiem takiego pokroju który potrafi uderzyć się w pierś i przyzna się do swoich błędów które popełnił. Faktem jest, że nie okazywałem tyle atencji ile powinienem, rzadko wychodziliśmy zaś po pojawieniu się dziecka było w tej sferze jeszcze gorzej to wyglądało. Wyjścia jak już to wspólnie do znajomych, prezenty z grubsza organizowane były na utarte okazje wynikające z kartek kalendarza (święta, urodziny ), inne sfery życia związkowego też mocno kulały a szczególnie komunikacja. Próba rozmowy z mojej strony kończyła się monologiem, który nie wywierał większego wpływu i po tym klasyk w postaci "zamiatamy pod dywan". Za ten kryzys odpowiedzialność w części ponoszę ja ale za nim do tego doszedłem i dotarło to do mnie, że nie jestem powodem każdej negatywnej sytuacji przeżyłem piekło emocjonalne. Dokładnie tak. Dodatkowo chciałem to uratować, katowałem się strasznie a na każdą moją pozytywną zmianę i odpowiedź na żądania mojej żony dostawałem obuchem przez łeb. Totalnie tego nie rozumiałem i szukałem dalej winy w sobie " CO TYM RAZEM ZNÓW ŹLE ZROBIŁEŚ??" Teraz już wiem, że nie ma co dalej się w tym babrać. Tyle granic zostało już przekroczonych, tyle słów zostało wypowiedzianych i tyle kłamstw, że nie był bym w stanie przejść z tym do porządku i udawać że nic się stało. Użyje klasycznego zwrotu Pań " Coś we mnie pękło"
  8. Obecnie we wniosku o zabezpieczenie jest informacja o miejscu zamieszkania przy matce zaś ja "otrzymuje" co drugi weekend od piątku do niedzieli wieczora oraz każdorazowo piątek w każdym tygodniu. Święta, długie weekendy są wyznaczone zgodnie z rokiem parzystym bądź nie parzystym. Początkowo chciałem opiekę naprzemienną - tydzień u matki tydzień u mnie jednak moja praca uniemożliwia mi zastosowanie tego rozwiązania. Obecnie pracuje nad tym aby taka możliwość się pojawiła i będę wtedy wnosił o zmianę sposobu opieki (rada prawnika). Nie wiecie nawet jak bardzo rozsadza mnie myśl że nie będę mógł na co dzień uczestniczyć w wychowaniu mojego dziecka. TO jest element który wywołuje u mnie nienawiść do tej matki mojego dziecka... wyrywa mi część mojego świata i nie ponosi za to żadnych konsekwencji.
  9. Kontakt nawiązałem dlatego, że nie byłem jeszcze świadom jak postępuje się w przypadku zaistnienia takiej sytuacji. Chciałem zdusić to na takim etapie w jakim obecnie to było jednak teraz wiem, że był to ruch godny pożałowania z mojej strony. Pozew został złożony przez żonę w formie bez orzekania o winie. Chce przystać na taką formę dlatego, że patrząc na jej zachowanie na mój stan psychofizyczny i ze względu na dziecko nie chce babrać się w tym szambie. Jedyna rzecz jaka mi w tym momencie przyświeca to zamknąć ten etap swojego życia. Praca zawodowa mojej żony to jej życie. Nie jest to osoba która zrezygnowała by ze sfery zawodowej więc ta obawa nie stanowi dla mnie pierwszorzędnej roli.
  10. Cześć wszystkim, Tytułem wstępu chciałem podziękować wszystkim tym którzy opisują tu swoje historie które pełnią funkcje kompendium wiedzy na temat różnego rodzaju sytuacji. Dołączyłem do tego forum stosunkowo nie dawno, jednak zapoznawałem się z Waszymi wątkami już od dłuższego czasu. Przyszedł czas na mnie aby opowiedzieć swoją życiową sytuacje która wyrwała mnie z "rzeczywistości" w sposób okrutny. Moje życie zmieniło się, zmienił się sposób postrzegania świata i relacji. Opisze Wam swoją historię i liczę na informacje jak Waszym zdaniem to wygląda. Obiektywnie rzecz biorąc każdy kto tu trafia ma pewnego rodzaju doświadczenia i emocjonalne podejście nie ma tu prawa bytu. Chłodna ocena oraz zapoznanie się z tematem będzie dla mnie dodatkowym otrzeźwieniem. Walczę ze sobą, walczę ze swoimi "przekonaniami", walczę o coś czego już nie ma. Zapraszam Was do lektury. Postaram się być w tym temacie jak najbardziej obiektywny. 😊 W czasie obecnym jestem w czasie rozwodu, praktycznie rzecz biorąc pozew został złożony przez moją żonę kilka dni temu. Mój staż małżeński to 2 lata. Na tę chwilę mam 32 lata moja "żona" 30 i mamy córkę w wieku 5 lat. Zaczynając od samego początku w związku z obecną osobą jestem od 12 lat. Poznaliśmy się jako dzieciaki wchodzące w pełnoletność. Od samego początku pewne sytuacje ukazywały czerwone flagi a raczej wielkie czerwone bandery, jednak ja jako młody chłopak bez wiedzy i doszczętnie zakochany nie byłem w stanie tego zauważyć a co dopiero mówić o jakiś reakcjach. Moja partnerka od zawsze jawiła mi się jako osoba idealna do związku, do założenia rodziny. W wielu rozmowach pojawiał się wątek, że chce spełniać się w roli matki i żony. Taka retoryka jej postępowania funkcjonowała od samego początku i w każdej możliwej sytuacji mocno to akcentowała. Osobiście podziwiałem to. Było to dla mnie coś nie spotykanego bo jak rozumieć, że w obecnie zepsutym świecie gdzie propaguje się równość kobiety i mężczyzny trafiłem na taki diament który stroni od imprez, rozwiązłego trybu życia i chce w sposób poukładany i tradycyjny stworzyć fundamenty pod założenie rodziny. Wtedy wydawało mi się że złapałem Pana Boga za nogi. Z początku zaczęliśmy spotykać się na stopie koleżeńskiej jednak nie trwało to długo. Po okresie ok 2 miesięcy poprosiłem ją o to abyśmy zostali "oficjalnie" parą. Początek tej relacji był mocno burzliwy. Rodzice mojej wybranki byli mocno co do mnie uprzedzeni. Nigdy nie zapomnę jak pierwszy raz pojechałem do niej do domu i jej mama po tym jak mnie poznała zaczęła opowiadać mi o jej poprzednim chłopaku jaki to on nie był super, jakim to on samochodem po nią nie przyjeżdżał i jak to uwielbiała go jej siostra i jaki to on nie bogaty itp. Jako, że pochodzę ze średnio zamożnej rodziny w tamtym czasie nie posiadałem swojego samochodu i czułem się poprzez takie porównywanie mocno przybity. Ojciec mojej wybranki ma problemy z alko ale nie jest osobą przejawiającą zachowania przemocowe. W mojej ocenie jest to jego ucieczka przed rzeczywistością. Od samego początku nie tolerował mnie i nawet się do mnie nie odzywał a o głupim "cześć" mogłem zapomnieć. Za każdym razem jak wychodziłem od niej z domu stał w oknie i mi się przyglądał kto po mnie przyjedzie i czym. Nasze spotkania odbywały się zazwyczaj po szkole. Nie było raczej mowy o spotkaniach w późniejszych godzinach gdyż punkt 21:00 musiała być w domu a jak czas został przekroczony były telefony i awantury. Tłumaczenie było na zasadzie, że musi się zając swoją siostrą, musi ją ogarnąć położyć spać i jak tego nie zrobi to będzie ona płakać ( jest młodsza od mojej "żony" i to sporo). Jako że taki stan rzeczy bardzo mi nie odpowiadał mówiłem o tym głośno i bez ogródek czego efektem było to, że zostałem kopnięty w tyłek a powodem było " nie wiem co do Ciebie czuje". Przeżyłem to mocno ale stwierdziliśmy później, że nasze spotkania będą odbywać się na stopie koleżeńskiej. Minął jakiś czas, miałem totalnie na tę sytuacje brzydko mówiąc wywalone aż któregoś dnia usłyszałem że jednak ona mnie kocha i spróbujemy jeszcze raz. Zgodziłem się i tak trwaliśmy w tym związku. W 2011 roku dostaliśmy się na studia do większego miasta i tam wyjechaliśmy jednak nie zamieszkaliśmy razem. Ja wynająłem pokój u kolegi, ona u koleżanki. Ona dużo się uczyła, cały czas poświęcała na siedzenie w książkach, ja z kolei poznałem sporo nowych osób w tym sporo koleżanek. Były imprezy głownie domówki. Zawsze ciągnąłem ją na te imprezy żeby do mnie przyjeżdżała itp. jednak nie zawsze było to możliwe i nie zawsze chciała a mogę zaryzykować stwierdzenie, że praktycznie nigdy. Najlepiej jak był bym non stop koło niej i siedział. Była bardzo zazdrosna co prowadziło do wielu konfliktów. Po pewnym czasie byłem już zmęczony ciągłymi fochami, wyrzutami. W tej całej sytuacji też nie byłem w porządku. Przywiązywałem do niej coraz mniejszą uwagę i najzwyczajniej w świecie przestałem okazywać zainteresowanie związkiem. W 2013 roku doszło do rozstania. Kamieniem milowym w tej decyzji było to że na każdym kroku byłem sprawdzany. Moje portale społecznościowe były przewertowane od góry do dołu, wzdłuż i wszerz po czym stwierdziła że na pewno robię coś na boku. Od siebie dodam że nigdy nie przeszło mi przez myśl coś takiego jak zdrada. Jestem na tym punkcie bardzo staroświecki i nigdy bym sobie na coś takiego nie pozwolił. Zaraz po rozstaniu pisała do mnie pierw z wyrzutami, potem chciała wzbudzić we mnie zazdrość mówiąc " pisze i spotykam się z kolegą" na co ja odpowiadałem, że ok i powodzenia. Po tym fakcie nastąpił wysp wiadomości, że brakuje jej mojej osoby, że mnie kocha itp . Ja byłem już na etapie totalnego wykończenia tą sytuacją i przestałem się odzywać ona po czasie również. W okresie 2013-2015 byłem w innym związku który się posypał ze względu na znaczną odległość. W 2015 roku kiedy ja zakończyłem swój związek, ona miedzy czasie również była w związku który zakończył się w podobnym okresie, nastąpiło odnowienie kontaktu. Po kilku miesiącach spotykań i wyjaśnienia sobie kilku kwestii znów weszliśmy w związek. Wynajęliśmy wspólne mieszkanie i zaczęliśmy układać sobie wspólne życie. Na początku było strasznie ciężko ze względów finansowych jednak mieliśmy pomoc głównie ze strony moich rodziców którzy ubóstwiali moją partnerkę. Zawsze była traktowana przez nich lepiej niż ja i zawsze robili wszystko żeby dobrze czuła się w moim rodzinnym domu. Po kilku miesiącach od wspólnego zamieszkania zaczęło się naciskanie na dziecko. Sprawa była poważna gdyż te naciski były tak częste, że stały się po prostu głównym powodem naszych konfliktów. Mówiłem, że nie mamy warunków ani finansowych ani mieszkalnych aby sobie dać samodzielnie radę a co dopiero objąć opieką małego człowieka. Moje argumenty były traktowane na zasadzie rzucania grochem o ścianę. Były płacze, próby tłumaczenia, że będzie ok że damy przecież radę. Byłem nieugięty... do czasu. W 2016 roku pojawiła się pierwsza ciąża która została stracona przez problemy zdrowotne. Bardzo mocno to przeżyłem i długo nie mogłem sobie z tym poradzić. Pierwszy raz w tedy z bezsilności płakałem i niestety przy niej. Po pewnym czasie pojawiła się kolejna ciąża z której urodziła się nasza córka. Pojawienie się dziecka totalnie zmieniło nasze życie a szczególnie moje... wpadłem w depresje... nie mogłem sobie poradzić z rolą ojca nie wiedziałem co mam robić. Powodem tego było to że sam byłem wychowywany przez mamę. Mój tata nigdy nie przejawiał mną zainteresowania, był bo był ale wszelkie rzeczy błahe i poważne konsultowałem z mamą i ona zawsze pomagała mi stawiać czoła problemom. Nie miałem męskiego wzorca, byłem jak dziecko we mgle. W dużej części oddałem inicjatywę w swoim życiu. Pomimo tego wszystkiego zdobyłem się na terapie która była połączona z farmakoterapią. Pewnie część z Was wie, że tabletki SSRI mają dość poważny wpływ na sferę seksualną. I to był początek naszej drogi w dół. Moje libido było bardzo ograniczone. Ona o wszystkim wiedziała. Dodatkowo nie czułem zbytniej potrzeby opiekowania się dzieckiem. Robiłem to co musiałem w każdym razie na podstawowej płaszczyźnie spełniałem swój rodzicielski obowiązek. Dziecko stało się dla mojej żony całym światem. Po dwóch latach od narodzenia dziecka zaczął w obrządku domowym dominować temat ślubu. Byłem temu na tamten okres bardzo przeciwny. Naciski były w głównej mierze kierowane od rodziny mojej żony ( jak dziecko to ślub) i od samej żony. Kwestia pandemii mocno krzyżowała plany. Kilkakrotnie przekładny termin, nasi rodzice nie mogli się porozumieć co do przyjęcia weselnego, jednego razu też powiedziałem że nikt ponad mną nie będzie decydować o moich sprawach (teściowa chciała zapłacić za salę która totalnie nam nie pasowała). Zostałem wręcz zwyzywany przez obecną teściową na co moja jż nie zareagowała. Nie pojawiałem się u niej w rodzinnym domu długi czas ale widziałem jak źle działa to na JŻ oraz dziecko. Rozmówiłem się z teściową że nie musi mnie lubić ale że mamy się tolerować ze względu na to że jestem razem z jej córką i jest babcią naszego dziecka. Finał finałów był taki, że po czasie ślub doszedł do skutku. Rodzice jako że nie dogadali się w kwestii przyjęcia a dodam że był to okres totalnych obostrzeń postanowili zrobić osobne przyjęcia tyle że w innych terminach. Po ślubie prosto z kościoła pojechaliśmy pod wskazany adres przez rodziców Panny Młodej. Dojechawszy na miejsce nie mogłem wyjść z szoku gdyż okazało się że przyjęcie jest zorganizowane w starej spelunie gdzie na co dzień osiedlowi menele grają na automatach. W oknach aby nie było widać "imprezy" wklejone były czarne worki na śmieci. Impreza toczyła się tylko wśród rodziny mojej żony pomiędzy automatami do gier ( ode mnie nie było nikogo). Po około dwóch godzinach wróciliśmy do domu nie mogłem po prostu przeżyć że moja żona w sukni ślubnej wchodzi w takie miejsce. Uczucie podobne do tego jak ktoś napluje Ci w twarz. Trzy tygodnie później moi rodzice zrobili przyjęcie dla mojej rodziny. Po prostu jaja na które pozwoliłem swoją biernością. Pół roku po ślubie kupiliśmy wspólnie mieszkanie na kredyt. Wtedy chciałem odciąć grubą kreską to co już było i ten cały syf który miał miejsce i zacząć żyć normalnie. Jak bardzo się pomyliłem okazało się dopiero z czasem. Moja żona poszła do pracy, dziecko do przedszkola. Wszystko wyglądało z pozoru normalnie jednak do czasu. W okolicy początku roku żona oznajmiła mi że chce abyśmy starali się o drugie dziecko. Macierzyński miała wyliczony i według niej był to najlepszy czas. Kwestia z mojej perspektywy była zupełnie inna. Rosnące stopy procentowe które lawinowo windowały raty kredytu spędzały mi sen z powiek. Dwoiłem się i troiłem aby jakoś to ogarnąć. Informowałem na bieżąco moją żonę o tym i mówiłem że to nie jest czas na kolejne dziecko abyśmy poczekali. Moje zdanie nie było brane w ogóle pod uwagę. Efektem tego była kolejna ciąża.(kolejna moja uległość) Pewnego dnia w pracy żona zadzwoniła do mnie oznajmując mi że jest w ciąży. Moja reakcja nie była odpowiednia jednak nie mówiłem, że to dramat nie powiedziałem żeby pozbyć się tego dziecka. W tym czasie pojawiła się u mnie obawa co to będzie. Po powrocie tego dnia do domu żona powiedziała że moja reakcja jest taka że ona już wie że nie chce tego dziecka dlatego będzie chciała się go pozbyć. Doszło do tego że zamówiła tabletki na poronienie. Byłem temu przeciwny. Powiedziałem że coś może się stać, że jakoś damy rade jednak już decyzja została podjęta. Tabletki które zostały zamówione nie zdążyły dotrzeć, nastąpiło poronienie. Do tej pory jest to główny powód który według niej spowodował u niej „opadnięcie z oczu klapek” Od tamtego czasu nastąpiła w naszym małżeństwie równia pochyła. Po okresie 2 miesięcy gdy byłem w pracy żona zadzwoniła i oznajmiła mi że chce rozwodu. Przyjechałem do domu czym prędzej aby wyjaśnić co się dzieje jednak nie było mi dane porozmawiać. Żona wyjechała do rodziców zbierając dziecko na weekend. Nie było możliwości aby się z nią skontaktować. Wróciła w niedziele. Czekałem na nią z kwiatami i przeprosinami. Zrobiłem z siebie śmiecia. Przepraszałem prosiłem o to aby to przemyślała. Był płacz i powiedziała że to przemyśli. Wieczorem tego samego dnia pojechała na spotkanie z koleżanką. Wróciła późno w nocy i położyła się w innym pokoju. Po ok 2 tygodniach dowiedziałem się że faktycznie była na spotkaniu z koleżanką ale po tym przyjechał do niej kolega z pracy z którym spędziła kilka godzin i otrzymała od niego prezent. Zapytałem ją o to i do samego końca mówiła że ten prezent jest od koleżanki. Dopiero jak pokazałem jej dowód przyznała się. Później weryfikując wszystkie elementy okazało się że hasła do portali społecznościowych zostały pozmieniane a wszystkie wiadomość z tym kolesiem były na bieżąco usuwane. Gdy zażądałem wglądu w te wiadomości zostałem poinformowany ze takiej opcji nie ma bo nie będzie mi każdej linijki z tej korespondencji tłumaczyć. Chciałem się wyprowadzić i powiedziałem że ja żądam rozwodu. Jednak zostałem ze względu na dziecko. Była mowa o tym że zerwie z nim kontakt. Przy mnie napisała do niego wiadomość, że kończy znajomość i to nie jest w porządku. Odpisał jej że ok i tyle. Telefon był chowany, ciągle przy przysłowiowym tyłku, nie rozstawała się z nim na krok. Miedzy czasie był ślub naszych znajomych w czasie którego usłyszałem jak to ona mnie kocha chce to wszystko naprawić. Było jak w niebie. Po ok 2 tyg od tego wydarzenia znów zaczęło się sypać. Wyprowadzka do innego pokoju. Ciągłe pretensje itp. Pod koniec roku okazało się że kontakt jest cały czas utrzymywany z tym kolegą z pracy. Widziałem sms o jednoznacznej treści. Po tym fakcie w sytuacje włączyła się nasza rodzina. Próby mediacji pogodzenia, jednym słowem totalny syf. Przyjechali tego dnia nas do domu i chcieli uzyskać informacje co się dzieje i dlaczego moja małżonka tak postępuje. Na te oraz inne pytania zostali skwitowani „ Wynocha z mojego domu”. W tym dniu miałem też wątpliwą przyjemność rozmawiać telefonicznie z adoratorem mojej żony który okazał się sportowcem w związku małżeńskim i dwójką dzieci. Udało mi się również nawiązać kontakt z jego żoną i również ona została poinformowana o poczynaniach swojej drugiej połówki. Gość był na tyle bezczelny, że gdy jego żona poprosiła go o udostępnienie telefonu wyszedł z domu zaś po powrocie dał jej telefon mówiąc, że śmiało może teraz sprawdzać bo i tak wszystko pokasował. Co później się działo nie wiem. Po tym wszystkim wróciła do wspólnej sypialni. Początek roku to była stagnacja. Cały czas w powietrzu czuć było niechęć, pogardę i złość ze strony mojej żony. Wszystko było moją winą. Wyciąganie sytuacji z przed lat i obracanie ich na moją niekorzyść to był rytuał. Niektórych sytuacji totalnie nie pamiętałem a niektóre były tak podrasowane, że nie mogłem w to uwierzyć. Ciągle miałem powtarzane że to moja i tylko wyłącznie moja wina aż zaczęło mi to w głowie kiełkować w formie prawdy. W okolicach marca zaczęły się późniejsze powroty z pracy tłumaczone tym że nie ma ochoty na mnie patrzeć, że ją brzydzę, że mnie nie kocha itd. Między czasie dochodziło do bardzo rzadkich zbliżeń po których dostawałem wiadomość że w sumie to spoko było i mega ale mnie nie kocha i takie to dziwne uczucie. Zostałem przerobiony na żywy wibrator. Na obecną chwile pożycie ustało Obecnie nie rozmawiamy ze sobą chyba że w formie krótkich komunikatów co do dziecka. Wszelkie inne formy rozmowy są pełne nienawiści i pogardy. Informacja od niej że ona ma już swoje życie i mam się o nic nie pytać tylko zająć się sobą w zupełności rozwiewa moje wątpliwości i przestałem już wnikać. Nie poznaje tej osoby, nie jestem w stanie sobie wytłumaczyć jak z tak dobrej, ciepłej i kochającej kobiety stała się zimną, wyrachowaną, wulgarną osobą dla której wartości które wyznawała przez tyle lat nie mają żadnego znaczenia. Z najważniejszej osoby w jej życiu przeszedłem w rolę osoby której otwarcie nienawidzi i nią gardzi. W jej oczach widać niesamowity pokłady, gniewu, pogardy, żalu, frustracji. Zostałem również postawiony przed faktem zniszczenia jej marzeń o rodzinie. Przez ten cały rok próbowałem to naprawiać. Propozycja terapii, dialogu czegokolwiek innego było kwitowane słowem „NIE”. Zmiana mojego podejścia aby więcej się udzielać w obowiązkach domowych, zajmowanie się dzieckiem, poświęcanie jej uwagi nie miały żadnego znaczenia. Jedyne z czego jestem zadowolony to że moja relacja z dzieckiem weszła na do tej pory niespotykanie dobry poziom. Obecnie w ciągu kilku tygodniu ma się wyprowadzić z domu razem z dzieckiem. Pozew już widziałem razem z wnioskiem o zabezpieczenie miejsca pobytu oraz zabezpieczeniem alimentów. Odwołanie z mojej strony już nastąpiło ze względu na dość dużą kwotę wnioskowanych środków. Popełniłem wiele błędów. W okresie próby reanimacji tego małżeństwa zepsułem wiele i z perspektywy czasu wiele rzeczy zrobił bym inaczej. Dałem zrobić z siebie czerwony dywan po którym ona ostentacyjnie dreptała. Emocje miały tu swój duży wkład. Pokazałem słabość i uległość a to było zielonym światłem żeby się po mnie przejechać. Wiele mam sobie do zarzucenia. Zaniedbałem ją, zaniedbałem rodzinę, zaniedbałem siebie (mocno przytyłem jednak od momentu kryzysu, a do dziś ubyło mi ponad 30kg). W mojej ocenie nie były to rzeczy których nie dało by się przepracować i dojść do porozumienia aby to uratować to dla nas i dla naszego dziecka. Wyrzuty sumienia spowodowały u mnie chęć odbudowy tego za wszelką cenę. Obecnie jestem emocjonalnym i psychicznym wrakiem. Z jednej strony patrząc na to widzę, że nie mam żadnego poważania i to małżeństwo to trup z drugiej strony chciał bym mieć normalny dom i rodzinę.. Dodatkowo sprawy nie ułatwia to że cała rodzina mojej wybranki mnie szczerze nienawidzi, koleżanki z pracy które z tego co się orientuje również są rozwódkami albo mają słabo jakościowo związki mocno wpływały i wpływają na nią no i kolega który okazał wsparcie, dał czas a nawet zawiózł moją żonę do lekarza kiedy w pracy wystąpiło poronienie. ( Początek ich znajomości oficjalnie nastąpił na co najmniej miesiąc przed ciąża, ale w mojej ocenie i poskładaniu pewnych faktów uważam że miało to miejsce w lutym 2022 po wyjeździe mojej żony na kurs organizowany przez pracodawcę poza granice Polski). I to nie tak moi drodzy, że od początku byłem takim popychadłem. Wcześniej naprawdę stawiałem na swoim, trzymałem ramę, nie byłem przesadnie miły czasem wręcz pokazywałem swoje męskie i stanowcze zachowanie i zawsze szczerze ją kochałem i dbałem o nią. Od momentu urodzenia dziecka coś pękło i to nie o dziecko chodzi tylko o natłok różnych spraw które nałoży się na siebie w jednym czasie później już tylko terapia leki, zamykanie się i totalne zmiękczenie. Tekst jest obszerny a zarazem zawiera główny nurt tej sytuacji. Chciałem się z Wami tym podzielić.
  11. A2618s

    Cześć !

    Witam wszystkich, Od dłuższego czasu czytam to forum bo jest dla mnie nie jako narzędziem które łamie moje wypracowane przez lata schematy. Schematy które doprowadziły mnie do katastrofy psychicznej i życiowej. Mam 32 lata i jestem przed rozwodem. Będę chciał podzielić się z Wami moją historią która może nie różni się konsekwencjami od innych tu ale podobnego schematu i ciągu przyczynowo skutkowo próżno szukać. Mam nadzieję, że Wasz pogląd na moją sprawę którą niebawem opiszę rozjaśni mi pewne kwestie.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.