Cześć wszystkim,
Tytułem wstępu chciałem podziękować wszystkim tym którzy opisują tu swoje historie które pełnią funkcje kompendium wiedzy na temat różnego rodzaju sytuacji. Dołączyłem do tego forum stosunkowo nie dawno, jednak zapoznawałem się z Waszymi wątkami już od dłuższego czasu. Przyszedł czas na mnie aby opowiedzieć swoją życiową sytuacje która wyrwała mnie z "rzeczywistości" w sposób okrutny. Moje życie zmieniło się, zmienił się sposób postrzegania świata i relacji. Opisze Wam swoją historię i liczę na informacje jak Waszym zdaniem to wygląda. Obiektywnie rzecz biorąc każdy kto tu trafia ma pewnego rodzaju doświadczenia i emocjonalne podejście nie ma tu prawa bytu. Chłodna ocena oraz zapoznanie się z tematem będzie dla mnie dodatkowym otrzeźwieniem. Walczę ze sobą, walczę ze swoimi "przekonaniami", walczę o coś czego już nie ma.
Zapraszam Was do lektury. Postaram się być w tym temacie jak najbardziej obiektywny. 😊
W czasie obecnym jestem w czasie rozwodu, praktycznie rzecz biorąc pozew został złożony przez moją żonę kilka dni temu. Mój staż małżeński to 2 lata. Na tę chwilę mam 32 lata moja "żona" 30 i mamy córkę w wieku 5 lat.
Zaczynając od samego początku w związku z obecną osobą jestem od 12 lat. Poznaliśmy się jako dzieciaki wchodzące w pełnoletność. Od samego początku pewne sytuacje ukazywały czerwone flagi a raczej wielkie czerwone bandery, jednak ja jako młody chłopak bez wiedzy i doszczętnie zakochany nie byłem w stanie tego zauważyć a co dopiero mówić o jakiś reakcjach. Moja partnerka od zawsze jawiła mi się jako osoba idealna do związku, do założenia rodziny. W wielu rozmowach pojawiał się wątek, że chce spełniać się w roli matki i żony. Taka retoryka jej postępowania funkcjonowała od samego początku i w każdej możliwej sytuacji mocno to akcentowała. Osobiście podziwiałem to. Było to dla mnie coś nie spotykanego bo jak rozumieć, że w obecnie zepsutym świecie gdzie propaguje się równość kobiety i mężczyzny trafiłem na taki diament który stroni od imprez, rozwiązłego trybu życia i chce w sposób poukładany i tradycyjny stworzyć fundamenty pod założenie rodziny. Wtedy wydawało mi się że złapałem Pana Boga za nogi.
Z początku zaczęliśmy spotykać się na stopie koleżeńskiej jednak nie trwało to długo. Po okresie ok 2 miesięcy poprosiłem ją o to abyśmy zostali "oficjalnie" parą. Początek tej relacji był mocno burzliwy. Rodzice mojej wybranki byli mocno co do mnie uprzedzeni. Nigdy nie zapomnę jak pierwszy raz pojechałem do niej do domu i jej mama po tym jak mnie poznała zaczęła opowiadać mi o jej poprzednim chłopaku jaki to on nie był super, jakim to on samochodem po nią nie przyjeżdżał i jak to uwielbiała go jej siostra i jaki to on nie bogaty itp. Jako, że pochodzę ze średnio zamożnej rodziny w tamtym czasie nie posiadałem swojego samochodu i czułem się poprzez takie porównywanie mocno przybity. Ojciec mojej wybranki ma problemy z alko ale nie jest osobą przejawiającą zachowania przemocowe. W mojej ocenie jest to jego ucieczka przed rzeczywistością. Od samego początku nie tolerował mnie i nawet się do mnie nie odzywał a o głupim "cześć" mogłem zapomnieć. Za każdym razem jak wychodziłem od niej z domu stał w oknie i mi się przyglądał kto po mnie przyjedzie i czym. Nasze spotkania odbywały się zazwyczaj po szkole. Nie było raczej mowy o spotkaniach w późniejszych godzinach gdyż punkt 21:00 musiała być w domu a jak czas został przekroczony były telefony i awantury. Tłumaczenie było na zasadzie, że musi się zając swoją siostrą, musi ją ogarnąć położyć spać i jak tego nie zrobi to będzie ona płakać ( jest młodsza od mojej "żony" i to sporo). Jako że taki stan rzeczy bardzo mi nie odpowiadał mówiłem o tym głośno i bez ogródek czego efektem było to, że zostałem kopnięty w tyłek a powodem było " nie wiem co do Ciebie czuje". Przeżyłem to mocno ale stwierdziliśmy później, że nasze spotkania będą odbywać się na stopie koleżeńskiej. Minął jakiś czas, miałem totalnie na tę sytuacje brzydko mówiąc wywalone aż któregoś dnia usłyszałem że jednak ona mnie kocha i spróbujemy jeszcze raz. Zgodziłem się i tak trwaliśmy w tym związku.
W 2011 roku dostaliśmy się na studia do większego miasta i tam wyjechaliśmy jednak nie zamieszkaliśmy razem. Ja wynająłem pokój u kolegi, ona u koleżanki. Ona dużo się uczyła, cały czas poświęcała na siedzenie w książkach, ja z kolei poznałem sporo nowych osób w tym sporo koleżanek. Były imprezy głownie domówki. Zawsze ciągnąłem ją na te imprezy żeby do mnie przyjeżdżała itp. jednak nie zawsze było to możliwe i nie zawsze chciała a mogę zaryzykować stwierdzenie, że praktycznie nigdy. Najlepiej jak był bym non stop koło niej i siedział. Była bardzo zazdrosna co prowadziło do wielu konfliktów. Po pewnym czasie byłem już zmęczony ciągłymi fochami, wyrzutami. W tej całej sytuacji też nie byłem w porządku. Przywiązywałem do niej coraz mniejszą uwagę i najzwyczajniej w świecie przestałem okazywać zainteresowanie związkiem. W 2013 roku doszło do rozstania. Kamieniem milowym w tej decyzji było to że na każdym kroku byłem sprawdzany. Moje portale społecznościowe były przewertowane od góry do dołu, wzdłuż i wszerz po czym stwierdziła że na pewno robię coś na boku. Od siebie dodam że nigdy nie przeszło mi przez myśl coś takiego jak zdrada. Jestem na tym punkcie bardzo staroświecki i nigdy bym sobie na coś takiego nie pozwolił. Zaraz po rozstaniu pisała do mnie pierw z wyrzutami, potem chciała wzbudzić we mnie zazdrość mówiąc " pisze i spotykam się z kolegą" na co ja odpowiadałem, że ok i powodzenia. Po tym fakcie nastąpił wysp wiadomości, że brakuje jej mojej osoby, że mnie kocha itp . Ja byłem już na etapie totalnego wykończenia tą sytuacją i przestałem się odzywać ona po czasie również. W okresie 2013-2015 byłem w innym związku który się posypał ze względu na znaczną odległość.
W 2015 roku kiedy ja zakończyłem swój związek, ona miedzy czasie również była w związku który zakończył się w podobnym okresie, nastąpiło odnowienie kontaktu. Po kilku miesiącach spotykań i wyjaśnienia sobie kilku kwestii znów weszliśmy w związek. Wynajęliśmy wspólne mieszkanie i zaczęliśmy układać sobie wspólne życie. Na początku było strasznie ciężko ze względów finansowych jednak mieliśmy pomoc głównie ze strony moich rodziców którzy ubóstwiali moją partnerkę. Zawsze była traktowana przez nich lepiej niż ja i zawsze robili wszystko żeby dobrze czuła się w moim rodzinnym domu. Po kilku miesiącach od wspólnego zamieszkania zaczęło się naciskanie na dziecko. Sprawa była poważna gdyż te naciski były tak częste, że stały się po prostu głównym powodem naszych konfliktów. Mówiłem, że nie mamy warunków ani finansowych ani mieszkalnych aby sobie dać samodzielnie radę a co dopiero objąć opieką małego człowieka. Moje argumenty były traktowane na zasadzie rzucania grochem o ścianę. Były płacze, próby tłumaczenia, że będzie ok że damy przecież radę. Byłem nieugięty... do czasu. W 2016 roku pojawiła się pierwsza ciąża która została stracona przez problemy zdrowotne. Bardzo mocno to przeżyłem i długo nie mogłem sobie z tym poradzić. Pierwszy raz w tedy z bezsilności płakałem i niestety przy niej. Po pewnym czasie pojawiła się kolejna ciąża z której urodziła się nasza córka. Pojawienie się dziecka totalnie zmieniło nasze życie a szczególnie moje... wpadłem w depresje... nie mogłem sobie poradzić z rolą ojca nie wiedziałem co mam robić. Powodem tego było to że sam byłem wychowywany przez mamę. Mój tata nigdy nie przejawiał mną zainteresowania, był bo był ale wszelkie rzeczy błahe i poważne konsultowałem z mamą i ona zawsze pomagała mi stawiać czoła problemom. Nie miałem męskiego wzorca, byłem jak dziecko we mgle. W dużej części oddałem inicjatywę w swoim życiu. Pomimo tego wszystkiego zdobyłem się na terapie która była połączona z farmakoterapią. Pewnie część z Was wie, że tabletki SSRI mają dość poważny wpływ na sferę seksualną. I to był początek naszej drogi w dół. Moje libido było bardzo ograniczone. Ona o wszystkim wiedziała. Dodatkowo nie czułem zbytniej potrzeby opiekowania się dzieckiem. Robiłem to co musiałem w każdym razie na podstawowej płaszczyźnie spełniałem swój rodzicielski obowiązek. Dziecko stało się dla mojej żony całym światem.
Po dwóch latach od narodzenia dziecka zaczął w obrządku domowym dominować temat ślubu. Byłem temu na tamten okres bardzo przeciwny. Naciski były w głównej mierze kierowane od rodziny mojej żony ( jak dziecko to ślub) i od samej żony. Kwestia pandemii mocno krzyżowała plany. Kilkakrotnie przekładny termin, nasi rodzice nie mogli się porozumieć co do przyjęcia weselnego, jednego razu też powiedziałem że nikt ponad mną nie będzie decydować o moich sprawach (teściowa chciała zapłacić za salę która totalnie nam nie pasowała). Zostałem wręcz zwyzywany przez obecną teściową na co moja jż nie zareagowała. Nie pojawiałem się u niej w rodzinnym domu długi czas ale widziałem jak źle działa to na JŻ oraz dziecko. Rozmówiłem się z teściową że nie musi mnie lubić ale że mamy się tolerować ze względu na to że jestem razem z jej córką i jest babcią naszego dziecka.
Finał finałów był taki, że po czasie ślub doszedł do skutku. Rodzice jako że nie dogadali się w kwestii przyjęcia a dodam że był to okres totalnych obostrzeń postanowili zrobić osobne przyjęcia tyle że w innych terminach. Po ślubie prosto z kościoła pojechaliśmy pod wskazany adres przez rodziców Panny Młodej. Dojechawszy na miejsce nie mogłem wyjść z szoku gdyż okazało się że przyjęcie jest zorganizowane w starej spelunie gdzie na co dzień osiedlowi menele grają na automatach. W oknach aby nie było widać "imprezy" wklejone były czarne worki na śmieci. Impreza toczyła się tylko wśród rodziny mojej żony pomiędzy automatami do gier ( ode mnie nie było nikogo). Po około dwóch godzinach wróciliśmy do domu nie mogłem po prostu przeżyć że moja żona w sukni ślubnej wchodzi w takie miejsce. Uczucie podobne do tego jak ktoś napluje Ci w twarz. Trzy tygodnie później moi rodzice zrobili przyjęcie dla mojej rodziny. Po prostu jaja na które pozwoliłem swoją biernością.
Pół roku po ślubie kupiliśmy wspólnie mieszkanie na kredyt. Wtedy chciałem odciąć grubą kreską to co już było i ten cały syf który miał miejsce i zacząć żyć normalnie. Jak bardzo się pomyliłem okazało się dopiero z czasem. Moja żona poszła do pracy, dziecko do przedszkola. Wszystko wyglądało z pozoru normalnie jednak do czasu. W okolicy początku roku żona oznajmiła mi że chce abyśmy starali się o drugie dziecko. Macierzyński miała wyliczony i według niej był to najlepszy czas. Kwestia z mojej perspektywy była zupełnie inna. Rosnące stopy procentowe które lawinowo windowały raty kredytu spędzały mi sen z powiek. Dwoiłem się i troiłem aby jakoś to ogarnąć. Informowałem na bieżąco moją żonę o tym i mówiłem że to nie jest czas na kolejne dziecko abyśmy poczekali. Moje zdanie nie było brane w ogóle pod uwagę. Efektem tego była kolejna ciąża.(kolejna moja uległość) Pewnego dnia w pracy żona zadzwoniła do mnie oznajmując mi że jest w ciąży. Moja reakcja nie była odpowiednia jednak nie mówiłem, że to dramat nie powiedziałem żeby pozbyć się tego dziecka. W tym czasie pojawiła się u mnie obawa co to będzie. Po powrocie tego dnia do domu żona powiedziała że moja reakcja jest taka że ona już wie że nie chce tego dziecka dlatego będzie chciała się go pozbyć. Doszło do tego że zamówiła tabletki na poronienie. Byłem temu przeciwny. Powiedziałem że coś może się stać, że jakoś damy rade jednak już decyzja została podjęta. Tabletki które zostały zamówione nie zdążyły dotrzeć, nastąpiło poronienie. Do tej pory jest to główny powód który według niej spowodował u niej „opadnięcie z oczu klapek” Od tamtego czasu nastąpiła w naszym małżeństwie równia pochyła. Po okresie 2 miesięcy gdy byłem w pracy żona zadzwoniła i oznajmiła mi że chce rozwodu. Przyjechałem do domu czym prędzej aby wyjaśnić co się dzieje jednak nie było mi dane porozmawiać. Żona wyjechała do rodziców zbierając dziecko na weekend. Nie było możliwości aby się z nią skontaktować. Wróciła w niedziele. Czekałem na nią z kwiatami i przeprosinami. Zrobiłem z siebie śmiecia. Przepraszałem prosiłem o to aby to przemyślała. Był płacz i powiedziała że to przemyśli. Wieczorem tego samego dnia pojechała na spotkanie z koleżanką. Wróciła późno w nocy i położyła się w innym pokoju. Po ok 2 tygodniach dowiedziałem się że faktycznie była na spotkaniu z koleżanką ale po tym przyjechał do niej kolega z pracy z którym spędziła kilka godzin i otrzymała od niego prezent. Zapytałem ją o to i do samego końca mówiła że ten prezent jest od koleżanki. Dopiero jak pokazałem jej dowód przyznała się. Później weryfikując wszystkie elementy okazało się że hasła do portali społecznościowych zostały pozmieniane a wszystkie wiadomość z tym kolesiem były na bieżąco usuwane. Gdy zażądałem wglądu w te wiadomości zostałem poinformowany ze takiej opcji nie ma bo nie będzie mi każdej linijki z tej korespondencji tłumaczyć. Chciałem się wyprowadzić i powiedziałem że ja żądam rozwodu. Jednak zostałem ze względu na dziecko. Była mowa o tym że zerwie z nim kontakt. Przy mnie napisała do niego wiadomość, że kończy znajomość i to nie jest w porządku. Odpisał jej że ok i tyle. Telefon był chowany, ciągle przy przysłowiowym tyłku, nie rozstawała się z nim na krok. Miedzy czasie był ślub naszych znajomych w czasie którego usłyszałem jak to ona mnie kocha chce to wszystko naprawić. Było jak w niebie. Po ok 2 tyg od tego wydarzenia znów zaczęło się sypać. Wyprowadzka do innego pokoju. Ciągłe pretensje itp. Pod koniec roku okazało się że kontakt jest cały czas utrzymywany z tym kolegą z pracy. Widziałem sms o jednoznacznej treści. Po tym fakcie w sytuacje włączyła się nasza rodzina. Próby mediacji pogodzenia, jednym słowem totalny syf. Przyjechali tego dnia nas do domu i chcieli uzyskać informacje co się dzieje i dlaczego moja małżonka tak postępuje. Na te oraz inne pytania zostali skwitowani „ Wynocha z mojego domu”. W tym dniu miałem też wątpliwą przyjemność rozmawiać telefonicznie z adoratorem mojej żony który okazał się sportowcem w związku małżeńskim i dwójką dzieci. Udało mi się również nawiązać kontakt z jego żoną i również ona została poinformowana o poczynaniach swojej drugiej połówki. Gość był na tyle bezczelny, że gdy jego żona poprosiła go o udostępnienie telefonu wyszedł z domu zaś po powrocie dał jej telefon mówiąc, że śmiało może teraz sprawdzać bo i tak wszystko pokasował. Co później się działo nie wiem. Po tym wszystkim wróciła do wspólnej sypialni.
Początek roku to była stagnacja. Cały czas w powietrzu czuć było niechęć, pogardę i złość ze strony mojej żony. Wszystko było moją winą. Wyciąganie sytuacji z przed lat i obracanie ich na moją niekorzyść to był rytuał. Niektórych sytuacji totalnie nie pamiętałem a niektóre były tak podrasowane, że nie mogłem w to uwierzyć. Ciągle miałem powtarzane że to moja i tylko wyłącznie moja wina aż zaczęło mi to w głowie kiełkować w formie prawdy. W okolicach marca zaczęły się późniejsze powroty z pracy tłumaczone tym że nie ma ochoty na mnie patrzeć, że ją brzydzę, że mnie nie kocha itd. Między czasie dochodziło do bardzo rzadkich zbliżeń po których dostawałem wiadomość że w sumie to spoko było i mega ale mnie nie kocha i takie to dziwne uczucie. Zostałem przerobiony na żywy wibrator. Na obecną chwile pożycie ustało Obecnie nie rozmawiamy ze sobą chyba że w formie krótkich komunikatów co do dziecka. Wszelkie inne formy rozmowy są pełne nienawiści i pogardy. Informacja od niej że ona ma już swoje życie i mam się o nic nie pytać tylko zająć się sobą w zupełności rozwiewa moje wątpliwości i przestałem już wnikać. Nie poznaje tej osoby, nie jestem w stanie sobie wytłumaczyć jak z tak dobrej, ciepłej i kochającej kobiety stała się zimną, wyrachowaną, wulgarną osobą dla której wartości które wyznawała przez tyle lat nie mają żadnego znaczenia. Z najważniejszej osoby w jej życiu przeszedłem w rolę osoby której otwarcie nienawidzi i nią gardzi. W jej oczach widać niesamowity pokłady, gniewu, pogardy, żalu, frustracji. Zostałem również postawiony przed faktem zniszczenia jej marzeń o rodzinie.
Przez ten cały rok próbowałem to naprawiać. Propozycja terapii, dialogu czegokolwiek innego było kwitowane słowem „NIE”. Zmiana mojego podejścia aby więcej się udzielać w obowiązkach domowych, zajmowanie się dzieckiem, poświęcanie jej uwagi nie miały żadnego znaczenia. Jedyne z czego jestem zadowolony to że moja relacja z dzieckiem weszła na do tej pory niespotykanie dobry poziom. Obecnie w ciągu kilku tygodniu ma się wyprowadzić z domu razem z dzieckiem. Pozew już widziałem razem z wnioskiem o zabezpieczenie miejsca pobytu oraz zabezpieczeniem alimentów. Odwołanie z mojej strony już nastąpiło ze względu na dość dużą kwotę wnioskowanych środków.
Popełniłem wiele błędów. W okresie próby reanimacji tego małżeństwa zepsułem wiele i z perspektywy czasu wiele rzeczy zrobił bym inaczej. Dałem zrobić z siebie czerwony dywan po którym ona ostentacyjnie dreptała. Emocje miały tu swój duży wkład. Pokazałem słabość i uległość a to było zielonym światłem żeby się po mnie przejechać. Wiele mam sobie do zarzucenia. Zaniedbałem ją, zaniedbałem rodzinę, zaniedbałem siebie (mocno przytyłem jednak od momentu kryzysu, a do dziś ubyło mi ponad 30kg). W mojej ocenie nie były to rzeczy których nie dało by się przepracować i dojść do porozumienia aby to uratować to dla nas i dla naszego dziecka. Wyrzuty sumienia spowodowały u mnie chęć odbudowy tego za wszelką cenę. Obecnie jestem emocjonalnym i psychicznym wrakiem. Z jednej strony patrząc na to widzę, że nie mam żadnego poważania i to małżeństwo to trup z drugiej strony chciał bym mieć normalny dom i rodzinę.. Dodatkowo sprawy nie ułatwia to że cała rodzina mojej wybranki mnie szczerze nienawidzi, koleżanki z pracy które z tego co się orientuje również są rozwódkami albo mają słabo jakościowo związki mocno wpływały i wpływają na nią no i kolega który okazał wsparcie, dał czas a nawet zawiózł moją żonę do lekarza kiedy w pracy wystąpiło poronienie. ( Początek ich znajomości oficjalnie nastąpił na co najmniej miesiąc przed ciąża, ale w mojej ocenie i poskładaniu pewnych faktów uważam że miało to miejsce w lutym 2022 po wyjeździe mojej żony na kurs organizowany przez pracodawcę poza granice Polski).
I to nie tak moi drodzy, że od początku byłem takim popychadłem. Wcześniej naprawdę stawiałem na swoim, trzymałem ramę, nie byłem przesadnie miły czasem wręcz pokazywałem swoje męskie i stanowcze zachowanie i zawsze szczerze ją kochałem i dbałem o nią. Od momentu urodzenia dziecka coś pękło i to nie o dziecko chodzi tylko o natłok różnych spraw które nałoży się na siebie w jednym czasie później już tylko terapia leki, zamykanie się i totalne zmiękczenie.
Tekst jest obszerny a zarazem zawiera główny nurt tej sytuacji. Chciałem się z Wami tym podzielić.