Skocz do zawartości

FDNY

Użytkownik
  • Postów

    39
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez FDNY

  1. Nie chcę jej usprawiedliwiać i bronić, ale od zawsze, odkąd się znamy nigdy nic dobrego nie powiedziała na jego temat. I nie chodzi o to, że mówiła, że jest najgorszy itd. itp. Większość opowieści kręci się wokół jego nieradzenia sobie z emocjami. Niby za każdym razem jak się kłócą, on obiera stronę ofiary i stosuje karanie ciszą. Zawsze czeka na jej krok i przeprosiny. To samo z tematami łóżkowymi. Często przewijała w rozmowach, że tamten jej nie rusza / rucha. Jak jest naprawdę? Nie wiem. Miałem na myśli to, że dyskusja sprowadziła się praktycznie tylko do tego, co zrobić żeby znowu trafić do łóżka akurat z NIĄ. Jakby była świętym gralem, ostatnią kobietą na Ziemi. Spokojnie. Będę sobie to rozgrywał na spokojnie. Wspominałem już, że odczuwam "zmęczenie materiału". Jak zauważę, że to do niczego nie prowadzi, to nie będę miał oporów żeby jej powiedzieć prosto z mostu: "Przewijam taśmę i wracam do tego, co było między nami przed tym wszystkim. Skupiamy się na pracy i tylko tu się widujemy".
  2. Też to widzę. Napisałem już wcześniej, że nie pozwala jej wejść sobie na głowę. I to jej wystarczy. W tygodniu roboczym koleżanka ma na głowie pracę, dziecko, dom, codzienne obowiązki. Akurat jest ogarnięta w tych tematach i sobie świetnie radzi. W weekendy "ulaniec" jest odskocznią. Trzyma ją krótko, nie słodzi jej, nie podziwia, a seks jest nagrodą raz na kilka miesięcy (podejrzewam, że przez psychotropy, które bierze, ma problemy z libido, ale to takie gdybanie). No i ma zasoby $$$. Wędka jest już zarzucona. Mam coś w domu, co czeka na nią. Wstrzymuję się na razie z zaproszeniem. Poczekam aż będzie po okresie, kiedy ma największą ochotę na seks*. *Pisząc to, trochę mną wstrząsnęło. Co tu się odpierdala? W większości odpowiedzi kręcimy się wokół tematu: "Co zrobić żeby jeszcze raz zaliczyć SM?". Trochę jak z komedii dla nastolatków z początku tego wieku... 😵‍💫 Nie raz byłem świadkiem jak próbuje się wybielić w moich oczach. Napisałem, że ma spory "body count". Sam nigdy nie pytałem. Jest po prostu wylewna w stosunku do mnie. Oj... Wiem więcej niż jej "były-obecny". Jest zaburzona. Żaliła mi się ostatnio, że sama nie wie czego chce od życia. Wywnioskowałem, że nie ma jasno określonych wartości, którymi powinna się kierować. Ciśnie ją cyfra i chce kolejne dziecko. Przynajmniej chciała jak mnie urabiała (pierdolenie o ciepłym rodzinnym domu, pierścionku, ślubie itd.). To były momenty, które mnie hamowały i nie myślałem o niej w kategoriach "związku". Podświadomość krzyczała: STOP! Teraz twierdzi, że jej się odwidziało. Woli podróżować i korzystać z życia póki może. Dodała, że pewnie za pół roku jej się odwidzi... I tu muszę złapać się za jaja i korzystać póki mogę. Mam powodzenie u kobiet, szczególnie tych młodszych. Nie mam żadnych kompleksów, tylko głowę muszę odblokować.
  3. Znam ryzyko. Biorę pod uwagę fakt, że spotyka się ze mną tylko dla zabicia nudy. Czy wynoszę coś wartościowego? Tak. Pamiętaj - jestem laikiem i z każdego spotkania z nią jestem w stanie coś wyciągnąć. Choćby obserwując jej reakcje na moje coraz śmielsze podejście do niej. Taki jest plan. Postawię sprawę jasno. Jak się przerazi / wyśmieje / cokolwiek, to wrzucam na luz i daję sobie całkowity spokój. Szkoda energii.
  4. Może zabrakło kilku dodatkowych informacji w pierwszym poście. Jak wszystko "wybuchło" między nami, to byłem trochę oporny i zdystansowany. Mimo braku doświadczenia z kobietami, wiedziałem, że coś tu nie gra. Czy porzucenie jednej gałęzi i rzucanie się na drugą jest normalne? Nie. Tak więc starałem kierować się rozsądkiem, żeby nikomu nie stała się krzywda. Dopiero później zaczęły pojawiać się motylki w brzuchu. Postanowiłem spróbować, bo przecież "może tak miało być?". Tłumaczyłem sobie to tym, że mamy świetne relacje, świetnie się dogadujemy, świetnie odczytujemy swoje emocje, mamy podobny światopogląd i poczucie humoru. I tak, potwierdzam - załączył mi się romantyk wierzący w przeznaczenie losu. Tak więc było zauroczenie, był seks, tylko całkowicie niepotrzebne było te "zakochałem się w Tobie". Już po fakcie. Kiedy wróciła do "byłego-obecnego". "Chciałeś seksu, ale nie można było." To jest idealna odpowiedź. Były rozkminki, ale nie było dram. Najbardziej chyba ucierpiało moje ego, bo przecież "byłem lepszy i lepiej ją rozumiałem niż jej były" (bez zbędnego rozwijania - to były jej słowa). SMV ma wysokie, ale przy tym ma bardzo niskie poczucie własnej wartości. Zauważyłem już to dużo wcześniej. Co do "drugiej opcji". Ona cały czas mówiła o związku ze mną, co było (jest) dla mnie niedorzeczne na tak wczesnym etapie. Z resztą mówiłem jej jasno: "Spotykajmy się, spędzajmy ze sobą czas, poznajmy się lepiej i dopiero zróbmy kolejny krok". Trzymała moją stronę, albo tak mi się wydawało. Może odrzucając słowo "związek" bała się brnąć ze mną w coś więcej? Nie miała pewności czy ją faktycznie zechcę "na stałe". Ale widzisz - znowu załącza mi się gdybanie "bety-romantyka". Dodam, że nie przeraża mnie jej dziecko. Koleżanka była świadkiem nie raz, że potrafię z nim nawiązać kontakt. Z resztą z problemami wychowawczymi startuje do mnie. Kiedyś (przed tym wszystkim) zapytałem jej dlaczego na takie tematy nie rozmawia ze swoim facetem. Odpowiedziała, że on nie rozumie tego, że jest samotną matką i nie ma żadnej relacji z jej dzieckiem.
  5. Może tak, może nie. Nasze dwa podejścia były z mojej inicjatywy. Na wszystkie pytania odpowiedź brzmi: Tak.
  6. W hotelu nic się nie działo. Podotykałem ją sobie w łóżku testując jej reakcje i wiem, że gdybym wziął ją za tyłek i przycisnął do siebie, to nie miałaby oporów. Może i zjebałem, ale były pewne okoliczności, które mnie przed tym powstrzymały, o których nie chcę tu wspominać. Ona ma emocje i atencję, a ja z tego czerpię wiedzę poprzez dobrą zabawę.
  7. Prosta sprawa. Nigdy wcześniej nie dałem jej najmniejszego sygnału, że jestem nią zainteresowany. Bo nigdy nie byłem. Więc faktycznie mogłem być dla niej jakimś tam wyzwaniem. Teraz jest inaczej, bo oboje mamy popuszczone hamulce i pozwalamy sobie na więcej. Oczywiście biorę pod uwagę najbardziej prawdopodobny scenariusz (jestem realistą), że te jej gierki, ocieranie, pozwalanie do dotyk, to tylko szczucie i nakręcanie mnie, tylko po to, żeby mieć swojego osobistego „fana”. To co podlinkowałeś właściwie wyczerpuje w pełni temat właściwego podejścia mężczyzny do kobiety. Tu praktycznie nic nie trzeba dodawać.
  8. @kenobi Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Pomieszałeś. To ona chciała mnie na wyłączność, to z jej strony były deklaracje i wizje przyszłości. Następnie był seks. Ja ze swoim „zakochałem się” wyskoczyłem dużo później, jak już wróciła do swojego „podróżnika”.
  9. @Gianni Spokojnie. Połowa podanego czasu to była zabawa bez penetracji. I bez całej otoczki z rozbieraniem, „zapaleniem fajki”, prysznicem i ubieraniem. 😉 Więc chyba nie jest źle jak na początek.
  10. @kenobi, mam dziwne wrażenie, że praktycznie wszystko, co wypisałeś, kłóci się z ideą tego forum. Nie chcę się odnosić do Twojej każdej rady, ale serio miałem na samym starcie podłożyć się mówiąc o uczuciach? Może jeszcze uklęknąć z pierścionkiem? Nie atakuję, szanuję i doceniam Twoje podejście, ale w moim przypadku na 99% by się to nie sprawdziło. Dodatkowo zaprzeczasz sam sobie. Napisałeś, że byłem słaby, bo nie wziąłem jej kiedy ona tego chciała, tylko wtedy kiedy ja uznałem, że jest dobry moment na atak. Z kolei jej "byłego-obecnego" oceniasz jako silnego samca, bo nie dopuszcza jej do siebie kiedy ona ma chcicę, tylko wtedy kiedy mu się zachce. Ja z nią serio mam zajebisty kontakt. Nie mam większego problemu żeby jej prosto z mostu powiedzieć: "Słuchaj - jutro u mnie wieczorem. Weź szczoteczkę do zębów". Jest tylko jeden mały szkopuł w tym wszystkim. Nie chcę wyjść w jej oczach na tego bardzo potrzebującego.
  11. Zastanawiam się nad zaproponowaniem jej układu "FF", zamiast odpierdalać jakieś pseudo tarło, które mnie już męczy i zwyczajnie nudzi. Układ jest specyficzny. Jej przełożeństwa nigdy nie odczułem. Jest praktycznie tylko na papierze. Nie wiem czy to dobrze, ale podbiłeś moje ego. 😉 Wszystko się działo przed lekturą forum. Stąd błędy. Co do tematów łóżkowych, to... Ykhm! Skoro już tu jestem to będę w 100% szczery. Pierwszy raz z nią, był moim pierwszym razem. Grubo, nie? Możecie się śmiać, ale to konsekwencja tego, że już dawno zamknąłem się w stworzonej przez siebie klatce. Mimo powodzenia u kobiet. Nie robię z siebie ofiary, i też nie chcę być tak postrzegany (nie lubię tego). Szczęście w nieszczęściu jest takie, że wyciągam wnioski i zaczynam przepracowywać "traumy". Ona oczywiście o tym nie wiedziała. Nie wiem czy zagrałem fair ukrywając ten wstydliwy sekret. Pewnie się zastanawiacie, jak było? Bo przecież oczywiste jest, że przez większość życia radziłem sobie z tym tematem w jeden jedyny możliwy sposób przed ekranem komputera. 🙂 Najbardziej obawiałem się tego, że szybko dojdę. A walczyłem 1,5h... Pojawiły się problemy z erekcją, ze stresu praktycznie nic nie czułem, nawet orgazmu. Skończyliśmy w tym samym momencie. Ja zlałem się dosłownie jak koń. Drugi raz był nieporównywalnie lepszy (dla mnie i dla niej, i nie chodzi tu jęki, ale o reakcje jej ciała - tego nie da się nie zauważyć). Doszedłem po ok. 1,5h (ona po 1h). Tym razem wszystko czułem, był orgazm i znowu duży finisz (była pod wrażeniem). I tak jestem w pełni świadomy tego, że akurat na tym polu wypadając słabo, mogłem ją do siebie zniechęcić. Dlatego czasami ryję sobie banie żałując, że nie postawiłem przed nią sprawy jasno. Na razie niech żyje w błogiej nieświadomości. Było, minęło. Jeśli ja zmienię pracę, to i ona będzie musiała to zrobić. Jest zwyczajnie zależna ode mnie. Specyficzna robota.
  12. Forum odkryłem stosunkowo niedawno (jakoś w drugiej połowie lipca). Czy przedstawione tu założenia na temat kobiet otworzyły mi oczy? W pewnym stopniu tak, choć większość opisywanych historii nie była dla mnie jakimś wielkim zaskoczeniem. Nawet dla kogoś takiego jak ja, ale o tym poniżej. Trochę o mnie. Z uwagi na to, że jestem z rodziny, w której ojciec obskakiwał wszystko dookoła, miałem wypaczony obraz związku z kobietą. W domu od zawsze były kłótnie i płacz matki. Przez to nigdy sam nie latałem za kobietami uznając, że jeśli „prawdziwa miłość” istnieje, to kiedyś na nią natrafię. Kierowany tą myślą przez ponad 30 lat życia byłem szczęśliwym, samowystarczalnym singlem. Czy czułem się kiedykolwiek samotny? Tak, było kilka takich momentów w życiu i jeśli wówczas pojawiały się pomysły wprowadzenia samicy do swojej codzienności, to bardziej w kategorii "czasoumilacza" i pojawienia się ewentualnego potomstwa (bo przecież taki jest nasz cel jestestwa - żeby zapewnić przedłużenie gatunku, prawda?). Jednocześnie przez fakt, że stroniłem od słabszej płci, mój skill w relacjach damsko-męskich był (dalej jest?) na żenująco niskim poziomie. Ona. Mój rocznik, moja przełożona w pracy, samotna matka, w niby-związku*, dość wysoki „body count” (przez co była spalona od początku w moich oczach), wysoki SMV. Jednocześnie laska z kategorii tych ciekawszych, mających zainteresowania i chęci rozwoju. Zanim się wszystko zaczęło między nami, pracowaliśmy ze sobą jakoś 2,5 roku. Na początku w trochę większym, póżniej mniejszym zespole, aż w końcu została nasza dwójka. Odkąd się pojawiła, mieliśmy świetny kontakt. Od zawsze wiedziałem, że mnie w jakiś sposób podziwia, szanuje moje podejście do życia i liczy się z moim zdaniem. Rozmawialiśmy dosłownie o wszystkim, praktycznie bez tematów tabu. Niejednokrotnie miałem wrażenie, że chce czegoś więcej ode mnie, i w sumie działało to w drugą stronę, ale szybko „trzeźwiałem”, bo przecież raz - jest zajęta, dwa - spory przebieg jakoś mnie nigdy nie kręcił. Dlatego też widywaliśmy się tylko w pracy, a przemycane przez nią czasami propozycje wyjścia szybko odbijałem. *Co do „niby-związku”. Była kilka lat z gościem, z którym spotykała się w weekendy raz na tydzień, czy dwa tygodnie. On z tych trzymających na dystans, bez potrzeby zakładania rodziny, nieuznających jej własnego dziecka. Dodatkowo z depresją, stanami lękowymi i zerowymi potrzebami seksualnymi (seks tam pojawiał się raz na kilka miesięcy). Miałem okazję poznać tego „pana” w momencie, gdy miałem jeszcze wywalone na koleżankę i traktowałem ją jak powietrze, i przez całą resztę dnia zastanawiałem się „o co tam chodzi, w tym ich całym związku?”. Gość bez jakiejkolwiek energii, zero błysku w oku, zamknięty w sobie, z mocno widoczną nadwagą - ogólnie niezbyt atrakcyjny. Krótko pisząc - odechciewało się żyć patrząc na niego. W sumie to nawet było mi go żal. Zrozumiałem wtedy, że musi chodzić tylko o jego zasoby. Wiedziałem, że dobrze zarabia (więcej od niej) i praktycznie co spotkanie zabiera ją na wycieczki, bo oboje lubią podróżować. Ona sama niejednokrotnie podkreślała, że „gdyby nie te wycieczki, to by go kopnęła w dupę”. Ja sam nazywałem go wprost (przy niej) - „weekendowym kolegą od wypadów”. Coś się zaczyna dziać. Pod koniec zeszłego roku koleżanka zaczęła być coraz bardziej otwarta w stosunku do mnie. Było coraz więcej wiadomości „po godzinach”, jakieś nieuzasadnione przejmowanie się moją osobą. Wtedy jeszcze tego aż tak bardzo nie widziałem, bo przecież nie byłem zainteresowany. W styczniu (już tego roku) pokłóciła się ze swoim „partnerem”. Zresztą nie pierwszy raz. Nic sobie z tego nie robiłem, bo przecież zawsze godzili się po góra dwóch tygodniach. Czerwona lampka zapaliła mi się, gdy minął miesiąc, a ona coraz bardziej intensyfikowała kontakty ze mną (na piśmie, przez komunikator). Widząc, co się święci, wydawało mi się, że ogarnę temat. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że pewnego dnia w pracy dopadła mnie „strzała amora”. Coś jak miłość od pierwszego wejrzenia. Mimo wszystko nie pozwoliłem na to, żeby było cokolwiek po mnie widać. Może jest coś we mnie z psychopaty, bo akurat potrafię świetnie maskować emocje. Jednak minęła doba i ona sama do mnie napisała wieczorem: „że widzi, że coś się między nami dzieje, że odczuwa dziwne napięcie, jak jestem przy niej, że czuje się jak nastolatka, gdy jestem w zasięgu wzroku”. Jak sama określiła: „ktoś w tym samym momencie wcisnął guzik”. Jako że jestem z tych, którzy nie lubią poruszać ważnych tematów przez messengera, już podczas najbliższej rozmowy w cztery oczy starałem się jej uzmysłowić, że najpierw musi zamknąć jeden temat, przejść żałobę, określić czego oczekuje od życia i dopiero później bawić się w nową relację z kimś innym, czyli w tym przypadku ze mną. Zaznaczyłem, że nie będę jej trampoliną i tamponikiem emocjonalnym. Mimo zerowych doświadczeń związkowych z kobietami wiedziałem czym to grozi. Wiedziałem, bo jestem dobrym obserwatorem i potrafię uczyć się na błędach innych. No właśnie - wiedziałem… Emocje wzięły górę. Wszystko ruszyło z kopyta, gdy poinformowała mnie, że zerwała z „byłym”. Ja z kolei podjarany czymś nowym w moim życiu postanowiłem spróbować. Bo przecież los podsunął mi coś pięknego. 😉 Zaczęły się spotkania, przytulanie, pocałunki. Zaczęły się deklaracje z jej strony. Mówiła, „że mnie chce, że tak musiało być, że to budowało się między nami od dłuższego czasu, że nadajemy na tych samych falach, że rozumiemy się bez słów itd.”. Zachowywała się przy mnie jak suczka w rui - wypieki na twarzy, maślane oczka - dosłownie telepało nią, gdy byłem blisko. Od samego początku wiedziałem, że chce mnie dosiąść, ale w myśl zasady „nie daj kobiecie tego czego chce i patrz co się dzieje”, zwlekałem ze zbliżeniem gruby miesiąc. I to wszystko robiłem podświadomie, nie znając tego forum. W końcu nie wytrzymałem, a bardziej moje jaja (ile można chodzić jak kowboj), i podczas jednego ze spotkań, wziąłem ją od progu jej mieszkania w obroty. Bez zbędnych słów. No i poprzestawiały się klocuszki w jej głowie. To był moment spadkowy naszej krótkiej, burzliwej relacji… Zaczęła tęsknić za byłym, pojawiły się krokodyle łzy. Zauważyłem, że zaczyna się oddalać, chociaż cały czas trzymała mnie na sznureczku. Po drodze jeszcze raz trafiliśmy do łóżka, ale praktycznie nic to nie zmieniło. Dowiedziałem się (od niej), że zaczęła odnawiać kontakty z „byłym”. Wyczuwając, że dąży do spotkania z nim srogo ją sk***iłem i rozliczyłem ze wszystkiego. Chyba nic mnie nigdy tak nie wyprowadziło z równowagi. Podziękowałem jej za miłe teksty, snucie wspólnej przyszłości i zrobienie mnie w wała. Najbardziej miałem do niej żal, że za cel obrała sobie właśnie mnie - kumpla z pracy, kogoś kogo niby szanuje i poważa. Bo przecież przy jej atrakcyjności (mocne 9/10) mogłaby mieć każdego w roli pocieszyciela. Tym bardziej że ma całą armię spermiarzy (nie znam faceta, który by sobie nie wykręcał karku na jej widok). Nawijałem tak nad nią jakieś 15 minut. Szlochając, jedyne co potrafiła z siebie wydusić to to, że brakuje jej wycieczek (!) i że jej „były” nie pozwalał jej wchodzić sobie na głowę. Po tym wszystkim spotkaliśmy się jeszcze, żeby odbyć rozmowę w spokojniejszym tonie. Przyznała, że chyba musiała odreagować jej rozstanie (brawo za szczerość!), że mimo wszystko było fajnie i niczego nie żałuje. Powiedziała, że „były” ma to „coś”, i nawet jeśli jestem od niego lepszy w wielu aspektach, to ona nie potrafi pokochać kogoś innego. Kurtyna. Myślicie, że to koniec? Niestety nie. To półmetek sezonu. Przez miesiąc od naszej, jeszcze wtedy ostatniej, szczerej rozmowy, byłem pewny, że moje emocje (uczucie?) opadły. Ale się wtedy myliłem… Nasze relacje w pracy wydawały się normalne (na początku), mimo tego, że miałem mały uraz do jej osoby. Postawiłem sobie cele, postawiłem na hobby, na wypełnianie każdego dnia jakimś zajęciem. Jak zachowywała się po tym wszystkim koleżanka? Conajmniej dziwnie. Zaczęły się m. in. teksty, że musi się sama teraz zaspokajać… Do tego doszły totalne skrajności w jej nastawieniu do mojej osoby. Raz była niewyobrażalnie miła i pocieszna (jak mała dziewczynka), by kolejnego dnia naskoczyć na mnie z byle powodu - coś czego nigdy przez 2,5 roku wspólnej pracy nie było. Były to naprawdę absurdalne sytuacje. Ze skrajności w skrajność. Jakby ściągnęła wszelkie osłony i pokazywała swoje pełne spektrum charakteru. „Push & pull”? „Shit testy”? Wtedy jeszcze tych terminów nie znałem. Jak reagowałem na próby wytrącenia mnie z równowagi? Na początku ustawiałem ją w taki sam sposób. Reagowałem kontrolowaną agresją, co muszę przyznać, skutkowało. Ani razu nie udało się jej mnie zdominować. Im częściej to występowało, tym bardziej odpuszczałem, aż w końcu spływało to po mnie i wyśmiewałem jej zaczepki. I to też działało. Nawet lepiej niż pierwsza metoda. Nawrót „choroby”. Przyznaję. Mimo mnóstwa czerwonych flag nikt mi tak nigdy nie zawrócił w głowie, jak koleżanka. Czyste emocje, haj emocjonalny - coś czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem w takim stopniu. Za namową kumpla, który jasno stwierdził, że jestem zakochany (sam tego nie dopuszczałem do myśli), postanowiłem jej o tym powiedzieć. Wiem… Sam mam teraz ciarki żenady. Usprawiedliwiam się tylko tym, że jeśli bym nie spróbował, to bym się nie dowiedział, jak ona na to zareaguje. Była to moja świadoma, „męska” decyzja. Co się zmieniło po tej deklaracji? Dużo. Przede wszystkim jak ręką odjął, zniknęły „shit testy”. Koleżanka już tylko była miła (z małymi wyjątkami, ale to pikuś w porównaniu do tego, co było wcześniej). Po drodze byliśmy na wspólnej imprezie, bawiliśmy się zajebiście i spędziliśmy razem noc w hotelu. Po wszystkim kazałem jej się we mnie wtulić i pocałować. Zrobiła to bez zająknięcia. Nie byłbym sobą, gdybym kolejny raz nie „wyłożył kawy na ławę”. Zapytałem jej wprost „czy czegoś ode mnie chce?”. Stwierdziła, że „to nic nie znaczy, że mnie bardzo lubi, a jej serce należy do kogo innego, bla bla bla ”. Odpuszczam. Następuje zmęczenie materiału. Czuję, że „różowe okulary” spadają mi z nosa. I ona to widzi. Rozstaliśmy się na miesiąc (koleżanka poszła na urlop). Przez bity miesiąc nie dawała o sobie zapomnieć. Tylko ona podejmowała jakiekolwiek próby kontaktu. Ja z kolei trafiam na forum i uświadamiam sobie, że mam idealny obiekt badawczy do zgłębiania kobiecej psychiki. Po jej powrocie znowu zaczęliśmy się spotykać poza robotą. Patrzę już na nią całkowicie inaczej, ale pożądanie i kosmate myśli cały czas są na prowadzeniu. Wprowadzam swoje „shit testy”, gram na emocjach. Świadomie dostarczam jej negatywnych i pozytywnych emocji. Jest między nami lepiej niż kiedykolwiek, ale już bez amorków w mojej głowie. Co dalej? Nie wiem. Chyba chcę odgadnąć co tam naprawdę siedzi w tej małej, kobiecej makówce? Niby twierdzi, że jestem tylko jej kolegą, ale jej zachowania daleko odbiegają od tych typowo „koleżeńskich”. Dlaczego tak myślę? Jak zawsze chce coś ode mnie w pracy, to podchodzi bardzo blisko do mojego biurka, przykleja się do mnie, czasami ociera synchronicznie biodrami o moje ramię. Często towarzyszy temu niby przypadkowy dotyk. Jak mnie widzi, to skanuje moje ciało (najczęściej krocze i tors). Jak rozmawiamy twarzą w twarz, to wzrok jej lata po całej mojej twarzy zatrzymując się raz na moich oczach, raz na ustach. Co ważne - nie wykazuje takich zachowań w stosunku do innych samców. Ja też sobie pozwalam. Zdarza mi się polecieć pikantniejszym tekstem albo dotknąć jej szyi, ramion, dłoni, brzucha, tali, tyłka, ud. Bez sprzeciwu z jej strony. Co do jej „byłego-obecnego”, nie wiem do końca, co tam się dzieje. Nie pytam. Ona też jak wspomina o nim, to tylko o jego „porażkach”. Z konkretów, to wyciągnąłem z niej info, że nic tam się nie zmieniło w ich relacji, i że w sumie to już nie ma żadnych oczekiwań, bo cieszy się możliwością podróżowania. Oczywiście musiała dodać, że teraz tak uważa i nie wie, jak będzie za pół roku. Czyli co? „Czekaj na mnie FDNY, bo może mi się znowu odwidzi mój były-obecny?”. 😄 Wracaliśmy też kilka razy do tego, co było między nami i ani razu niczego się nie wypierała (gdzie akurat one mają ogromną tendencję do tego). Cały czas przyznaje, że ją wzięło na mnie, że było to silne uczucie, ale zaczęło ją przerażać to „co ludzie powiedzą”, jak zaczniemy się pokazywać razem w miejscach publicznych. Ciekawe, że teraz ją to nie przeraża, jak nas widzą razem na mieście (jak było gorąco między nami, to się ukrywaliśmy)… Jestem świadomy tego, że wszystko, co tu wypisałem wygląda, jak relacja dwójki nastolatków. Ja zacząłem się uczyć kobiet, trochę w tym wszystkim jeszcze chodząc na oślep. Całe szczęście, że nie poszedłem ani razu w jakieś skrajności typu „jesteś kobietą mojego życia”. Nigdy nie było żadnych deklaracji z mojej strony, i co najważniejsze POCIESZYCIELSTWA. Jak ryczała, to zostawiałem ją z tym mówiąc za każdym razem, że „nie chcę jej takiej oglądać”. Nie miała też mnie na każde zawołanie. Połowę jej propozycji intymnych spotkań (zaraz po uderzeniu „strzały amora”) zgrabnie odbijałem. Tak więc wątpię, że miała wrażenie „zdobycia ofiary”. I to wszystko robiłem podświadomie, bez jakiejkolwiek wiedzy, będąc wystrzelonym emocjonalnie. Co do niej - wiem, że emocjonalnie jest dzieckiem i mimo wszystko chyba stara się trzymać mnie w rezerwie. Chyba sama nie wie, czego chce. Cała ta historyjka uświadomiła mnie w przekonaniu, żeby od bab trzymać się jak najdalej. Źródło problemów i straconego czasu. Chociaż w tym przypadku chyba nie aż tak bardzo straconego, patrząc przez pryzmat zdobytego doświadczenia? Lubię się rozwijać, szczególnie w psychologicznych tematach. 😉
  13. Singiel z wyboru, stroniący od kobiet, niepotrzebujący ich w swoim życiu. Do czasu aż mnie jedna panna wysterowała. 😉 I wiecie, co? Mimo utartych bluepillowych schematów w głowie, udało mi się jakoś to przetrwać bez robienia z siebie ostatniej pizdy. Chyba... Zajrzyjcie do "Świeżakowni".
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.