Funkcjonuję tak od dwóch lat, po rozwodzie związałem się z kobietą dokładnie na takich zasadach. Od początku jasno ustawiłem granicę w kwestiach wspólnego mieszkania. W początkowym okresie BigLove w pełni to akceptowała i mieliśmy z tym pełną zgodność. Cudowny okres! ale co z tego jak gdzieś jej tam w głębinach gadziego móżdżku cały czas kołotało uwalenie samca do pieczary i osiągniecie tej swojej 'stabilizacji' na jego kudłatym zarobionym karku. Nic z tego! ... widzę jak się mota wiedząc że musi to zaakceptować lub po prostu poszukać sobie kogoś innego. Twierdzi, że związek stanął w miejscu i nie idzie do przodu. He! a jak zamieszkamy razem to niby nie stanie w miejscu? Bo co dalej...?
Uważam, że doskonale można żyć razem - lecz być osobno, w prozie dnia codziennego na cholere mi baba. Dzielimy wolny czas, robimy szalone rzeczy a potem każdy oddala się ogarniać własne podwórko.
Zachęcam ją do budowania własnej niezależności od nikogo, do stania się właśnie kobietą zamożną. Nie potrzebuję służącej do obiadów i prania w zamian za dupę w niedzielę.
... co z tego, z genetyką babską nie da się nawiązać żadnego dialogu.
Pewnie długo to już nie potrwa, dam znać czy mi moja śliczności wejdzie na wyższy level czy pójdzie szukać w świat.