Skocz do zawartości

Szkaradny

Starszy Użytkownik
  • Postów

    302
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Szkaradny

  1. @zuckerfrei Mam już taką datę jeszcze ponad pól roku, będę robił swoje, namierzę nowe lokum, przygotuję dzieci. Dokładnie tak, jak piszesz - moja też nie wykazuje żadnego zainteresowania zmianą, rozwojem, nawet nie chce z ciekawości czegoś się dowiedzieć. Ona wie lepiej, swoje wie, ma swoją rację. Pełno mam książek - psychologia, socjologia, antropologia - ale ona tylko beletrystyka. Ręce opadają, bo ma spory konflikt z rzeczywistością i wkurwia się, że nie jest tak jak ona to idealnie wymyśliła, ale zmiana siebie nie wchodzi w grę :)))) Koleżka z pracy sprawia wrażenie idealnego białego rycerza - chętny do pomocy i poświęceń na każdym kroku i o każdej porze wyręcza w zadaniach, doceni każdą pierdołę, wysłucha i przyjmie bezkrytycznie każdą radę i koncept, idealny również jako tampon emocjonalny. Obserwuję, widać jej inicjatywę w zaczepkach przez tel, sms, a on wszystko wykonuje, ideał normalnie @Silny Tak mocno pierdolnąłem o dno tej rozpaczy, że bardzo dynamicznie się odbiłem (takie mam satysfakcjonujące wrażenie ), że w kilka miesięcy mimo rollercastera emocjonalnego - doświadczam dużo pozytywnych wrażeń, w jakimś sensie chcę dziękować jej z "przegięcie", bo to mnie wybudziło. Generalnie to wiem już czego chcę - w domu wszyscy mają się czuć dobrze i szczęśliwi, a nie żyć kaprysami księżniczki. Ni chuja nie odpuszczę :). Z nią czy bez niej. Mam co do siebie dużo pewności siebie, że to osiągnę - gdzieś ten potencjał się zachował i chce teraz zalać to toksyczne bagienko. Widzę sporo zmian w sobie na lepsze, a te wpływają pozytywnie na dzieci i ogólna atmosferę. Loszka na swojej huśtawce traci orientację pozostawiona bez zainteresowania jej "problemami". Z tym lękiem masz rację - hamował mnie. Inspirując się niektórymi tekstami z "Okulary szczęścia" Rafael Santandreu stosuje zasadę "idź tam gdzie najbardziej się boisz" - rok temu wizja rozwodu/odejścia byłaby dla mnie pętlą na szyi - teraz jest kusząca
  2. I to jest argument, by się wymiksować z tego układu, w którym będę zawsze dawcą. Zostaje kwestia kiedy to zrobić (jakie warunki muszą być spełnione, informacje - by podjąć taką decyzję). Racja, to było naiwne. Pogorszyło jak widać sprawę i odruch poszukiwania pocieszyciela. Tu nawet idzie coś do przodu, jest reakcja i stara się trzymać ustaleń. Też rozumie powagę sytuacji i nie chce krzywdy dzieci. Energię kumuluję, dokładnie tak jak mówisz zużywam na siebie i dzieci, aż ją zazdrość bierze, że gdy ona w depresji to ja robię fajne rzeczy z dziećmi i jest nam bez niej dobrze, mamy spokój i radość. Kontakt z nią też ograniczam do konkretnych ustaleń, sama teraz więcej mi raportuje, choć też są to próby gry na emocjach - "boję się", "nie wiem co bedzie", "czuję pustkę", "nie wiem co mam robić", "chyba nie mogę być szczęśliwa" - czyli z superpewniaka gra teraz zagubioną ofiarę stęsknioną radości i uczuć. Nie wchodzę w dyskusję, mówię "przykro mi, że to czujesz" i koniec. Mamy wspólne mieszkanie, a ona złapała ostatnio spadek czyli pierwszy raz w życiu ma niezależność finansową.
  3. Witam Bracia! Krótko, mój dylemat obecny to kwestia podjęcia decyzji (i jego momentu) jak rozgrywać dalszy przebieg małżeństwa? Opis: 10 lat białorycerstwa z osobowością narcystyczną/wampirem energetycznym z huśtawką nastrojów. Dwójka dzieci >10 lat. Przebudziłem się 10 miesięcy temu dochodząc do dna samopoczucia (poczucie winy z racji jej ciągłego niezadowolenia, ciągły stres z racji niepewności co przyniesie dzień - huśtawka nastrojów, monotonia i depresja z racji zniknięcia moich zainteresowań, niska samoocena z racji rzadkiego seksu i ogólnego stanu w związku). Cała moja energia szła na poprawianie jej komfortu, a raczej jego braku, bo ciągle coś jej nie pasuje w rzeczywistości, ludziach, itd. Generalnie potrafi być super miła, fajna babka, dobra mama, świetna w łóżku, pracowita, zaradna, atrakcyjna (ale nigdy nie dostarczała powodów do zazdrości), ale to trwa krótko i jest znowu nieszczęśliwa, cierpiąca, zła, itp. rozhuśtanie emocji level hard. Błędem było podzielenie się z nią moim stanem (że już wymiękam, deprecha), myślałem, że jakoś wesprze mnie, też dostrzeże swoją odpowiedzialność za ten stan i razem wyjdziemy z tego kryzysu. Zamiast tego włączyła tryb "samowystarczalność" i zajęła się wojowaniem świata beze mnie - z poradą idź do specjalisty. Przez kilka miesięcy się ogarnąłem - sport, zainteresowania, rozwój, lektury itd. I potem zacząłem zajmować się naszym związkiem - myślałem że tędy droga - więcej starań z mojej strony, opieki, zaangażowania w dom - i tu gong - totalna izolacja, huśtawki nastrojów, łącznie z groźbami samobójstwa, no i w tym kolega z pracy ( spacery, telefony, smski, jakieś wspólne imprezki pracowe). Na początku trafiła mnie kurwica i zacząłem szukać dowodów zdrady, ale nie mam nic konkretnego, w rozmowie na ten temat usłyszałem tylko, że nie sypia z nikim, a reszta to jej sprawa ). Może po prostu zabrakło jej i mi wspólnych emocji, czasu razem, jakichś odpałów. Każdy przez lata trwał w swoim fochu (ona: "nie traktuje mnie jak księżniczkę", ja: "żałuje mi tyłka"). Jak się trochę z tym oswoiłem i dodatkowo zacząłem robić naciski i stawiać wymagania, najlepszy skutek i reakcję szokową przyniosła groźba odejścia (to jest realna groźba, nie jakiś blef) - teraz jest generalnie poprawa i chęć współpracy, łącznie z seksem, ale jakoś już jestem w tym wszystkim jakiś odmieniony i na nią już patrzę inaczej. W sumie to pozytywnie odbieram siebie w tym wybitym szambie, jakoś się odnajduje i jestem gotowy na radykalne działania. Mamy dwójkę dzieci i nam na nich teraz zależy najbardziej - nie wiem teraz czy trwać w tym i tresować w odpowiednim kierunku, czy dla zdrowia psychicznego i higieny odejść i dbać o dzieci z boku. Co zrobić z tym typem, mam go pogonić, czy może wykorzystać, by łatwiej się oderwała? Choć mocno okazuje przerażenie wizją mojego odejścia to może być to też gra na czas by przygotować miękkie lądowanie, trudno mi to wyczuć. Może powinienem czekać na zebranie dowodów, by mieć z czym iść do sądu, bo teraz to co powiem? "Jest mi z nią źle?". Czy utrzymywać obecny stan podnosząc stopniowo poprzeczkę dostarczając emocji i pokazując nowe samcze oblicze (w sumie to działa, ale nie wiem czy przyniesie trwałe efekty). Czy raczej krótko i radykalnie? Dzieci byłyby w szoku, ale czy ona może się zmienić, czy może się jakoś zmienić, skoro tyle lat wokół niej skakałem i klaskałem w pierwszym rzędzie? Bracia, co Wy na to?
  4. Witam wszystkich Braci! Trafiłem niedawno tutaj i przeczesuję wątki i materiały już około tygodnia, za Wasze zaangażowanie wielkie dzięki. Mój status to "jeszcze w związku". Mam spore doświadczenie białorycerstwa małżeńskiego - 10 lat. Sytuacja o tyle trudna, że są dzieci - dwójka. Aktualnie przechodzę przebudzenie i kilka miesięcy odnajduję siebie i odzyskuję świadomość. Przez ten czas przeczytałem z 20 książek i sporo innych materiałów, wiedzę wdrażam w praktyce - w rozwoju samooceny, itd. i w rozpoznaniu białogłowy. Głównie chodzi mi o konkretne zerwania ze światem iluzji w jakim żyłem i przygotowanie do ostatecznej bitwy Tyle na początek, pewnie będę się wkrótce bardziej produkował.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.