Skocz do zawartości

deleteduser14

Użytkownik
  • Postów

    190
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez deleteduser14

  1. Na rozwód się szykuję - ale dopiero za 10 lat. Sorry, ale nie wyobrażam sobie tego, jak można żyć w innym domu niż dzieci i nie wyobrażam sobie tego, że dzieci nie mają obojga rodziców. A na myśl, że z nimi będzie mieszkał inny facet, to już mnie w ogóle wykręca. Jak będą dzieci dorosłe - rozwód: proszę bardzo, nikt nikogo pod pistoletem nie trzyma. O nagrywaniu nie pomyślałem, ale wdrożę. Mam już nagraną jedną awanturkę. Dodatkowo w telefonie mam apkę ACR (przydaje mi się zawodowo), wiec nagrały się też kiedyś ciekawe wokalizy małżonki, jak to ma dość życia, nie radzi sobie z "bachorami "itd. Tak naprawdę kobieta ta nie jest zła, ale jak ma jakieś jazdy, to po całości... Co do domu - mamy rozdzielność, a zatem panuje między nami współwłasność ułamkowa, nie wspólność. Kupowaliśmy go po po rozdzielności, za odrębne środki, skutkiem czego ma mam 7/10 udziałów a ona 3/10.
  2. Adolf, żebyś wiedział ile ja się Twoich wpisów naczytałem - zwłaszcza poruszył mnie ten z alko i rozmowami z synami pod wpływem.
  3. Bracia, Mam 36 lat. Od 8 lat jestem żonaty z kobietą, którą znaliśmy się trzy lata przed ślubem. Mamy dwoje dzieci – córkę 9 lat i syna 8 lat. Obecnie powodzi mi, jak i nam, materialnie naprawdę dobrze: ona zarabia powyżej średniej krajowej, ja trzykrotność jej zarobków + okazyjnie jakieś złote strzały. Oczywiście znam takich, dla których to co mam to garść miedziaków, ale ja osobiście jestem bardzo zadowolony (zważywszy, że nie miałem nigdy żadnych pleców, kontaktów itd.). Mamy dom, dwa samochody. W małżeństwie panuje rozdzielność majątkowa – kiedyś z Panią żeśmy się pokłócili i ona w ferworze dyskusji (do tej poru nie wiem, jak to wyszło – dziw nad dziwy, ale tylko potwierdza, że kobiety nie planują a tylko reagują emocjononalnie), sama zażyczyła sobie rozdzielności. Natychmiast złapałem temat i u notariusza zrobiliśmy co trzeba (około 2 lat temu). Z pozycji Pani – strzał w kolano, ale do końca moich dni będę jej za to wdzięczny i chyba nawet kiedyś puszczę podziękowanie w gazecie (w stylu kolesia, który złożył życzenia samych sukcesów życiowych swojej ex w pierwszą rocznicę rozwodu). Żeby było śmieszniej, niedługo po ustanowieniu rozdzielności moje dochody poszybowały w górę, w dodatku dopiąłem pewien deal który jednorazowo bardzo mocno mnie (i tylko mnie), zasilił. Samochody też są moje – to znaczy ten, którym Pani jeździ też jest mój. W mrocznych wiekach głupoty i białorycerstwa (rok temu) upiłem jej taki jaki chciała, z salonu – mysląc, że teraz to będę miał wdzięczność, spokój, seks, uznanie etc. O słodka naiwności… Opiszę pewnie jeszcze gdzieś przy okazji różne moje perypetie („Mądrym Dla Memoryjału, Idiotom Dla Nauki, Politykom Dla Praktyki, Melancholikom Dla Rozrywki”), chociaż z tą „nauką tylko dla idiotów” się nie zgadzam, ale tak brzmi cytat ? – a teraz przechodzę do rzeczy. Kłócimy się w zasadzie od lat. Oboje jesteśmy wybuchowi i nerwowi, czasem jest naprawdę bardzo ostro. Zawsze jednak jakoś się to rozchodziło po kościach i wracaliśmy do równowagi. Ostatnio, wskutek moich różnych zmian w samym sobie (dieta, schudnięcie, sport, abstynencja alkoholowa, spojrzenie krytyczne na swoje zachowanie, lektura tego forum), zacząłem więcej wymagać od siebie i od niej – w tym zaakceptowania moich zasad w zakresie tego, żeby nie ciosała mi kołków na głowie o głupoty, żeby jak wydaje kasę na wspólne sprawy – umiała się wytłumaczyć na co, żeby parę razy pomyślała zanim coś chlapnie (np. krytykancko o moich bliskich). Konflikt jednak narastał, kobieta robiła się coraz bardziej nerwowa, a przy tym wyczułem absolutny spadek zainteresowania mną jako mężczyzną - seksu wcale albo z musu, inicjatywy do świntuszenia żadnej – słowem, Panowie, kiepścizna i zdychanie z głodu przy dziurze. Oczywiście mnie to humoru też nie poprawiało. Ona wspomina o rozwodzie – ale uważam, że tak tylko gada, bo pomysłu oprócz „powinniśmy się rozstać” na pewno nie ma. Dom jest w większości mój, samochody moje, z dziećmi mam niezły kontakt (zwłaszcza z synem) – kobieta według mnie nie ma zupełnie pomysłu, jak miałoby wyglądać życie po rozwodzie a jedynie chciałaby, żebym zniknął (czyli rozwód jako kwas solny który mnie rozpuści, jeez). Do adremu: Ostatnio, tuż po świętach, Pani walnęła w każdym razie kolejny swój tekścik, na który się solidnie wkurzyłem - niestety po swojemu, z krzykiem i jakimiś tam wulgaryzmami. Tak niestety, ze wstydem przyznaję, mam (ale powiedziałem sobie, że ostatni raz – dzieci patrzą! I swoje wiedzą, a co gorsza mogą podłapać). Kobieta chodziła wścieklejsza niż zwykle, znowu zaczęły się z jej strony różne docinki i uwagi. Wyszło po raz kolejny, że zupełnie bzdurnie odczytuje moje intencje – np. ja się pytam o pozycję z paragonu co to jest (czy jest to jakieś chemiczne świństwo, bo ostatnio tępię słodycze i przetworzone ścierwo w diecie dzieci) – a Pani myśli oczywiście, że chodzi mi o kasę, ze ją kontroluję, i że zależy mi na informacji jak wydała 3,49 zł… Wariactwo, parasol się otwiera w kieszeni (tak – w tej, w której trzymam tego węża!). Ponieważ po kryzysie i potężnej awanturze z początku lutego doszedłem do wniosku, że kobieta nie rozumie, o czym do niej mówię i przypisuje mi jakieś dziwne i fałszywe motywy, proponowałem wtedy terapię małżeńską. Sam swoimi kanałami znalazłem terapeutkę – ale oprócz zgody Pani na terapię sprawa nie posunęła się do przodu. Każdym razie ostatniej nocy zapowiedziałem kobiecie, że: -kończymy wzajemne krzyki w domu, - przypisuje mi motywy zupełnie przez siebie wymyślone i założone - rozwód powoduje wiele nowych problemów, więc lepiej coś naprawić niż rozwalić do reszty, - ja widzę krytycznie różne swoje zachowania i też je zmieniam i oczekuję również konstruktywnego podejścia jej do własnej postawy - jeżeli uważa, że zostaje jej za mało własnych pieniędzy, tudzież mój udział poł na pół jest dla niej nie fair – jestem gotowy na partycypację w stosunku 2:1 na wspólne wydatki. A teraz clou: Dziś Pani pisze z pracy: „Może wyjdziemy gdzieś sami wieczorem i porozmawiamy?” Co mam robić? Osobiście uważam, że czas gadania się skończył. Wolałbym dziś posprzątać garaż po zimie, rozstawić ławkę i ciężary (wracam do pakowania) i skupić się na trzymaniu ramy i trenowaniu spokoju i niedarcia japy, może nawet nauczenia się olewania Pani. Obawiam się przy tym, że jak wyjdziemy, to będę też musiał mówić o jakiś swoich uczuciach, składać deklaracje - a wiem już, że Panie generalnie uczuciowych misiów to lubią tylko na kartach lektur. Drugiej strony obawiam się, ze jak oleję tę ofertę, to będzie nowa drama. Bracia, radźcie! Z góry dziękuję za odpowiedź jeszcze dziś. I na zakończenie – fajnie być tu z Wami.
  4. Cześć Bracia, Forum czytam i przeglądam od około roku, wreszcie się zarejestrowałem.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.