Hej Panowie. Weszłam tu przypadkiem i, gdy przeczytałam ten temat, aż sobie specjalnie założyłam konto, żeby móc się odezwać. Wiem, nie jestem samcem (i nie będę nigdy bratem :>), ale mam nadzieję, że tak od razu mnie nie wyrzucicie.
Przyznam szczerze, że z moich obserwacji wynika jedno - trochę sami jesteście sobie winni. Ja jestem z tych niezależnych finansowo, które radzą sobie same, a w związku starają się zawsze wszystko na pół (chyba, że to ja zarabiałam więcej, wówczas cichaczem, żeby partner nie zauważył i nie poczuł się jeszcze bardziej NIEMĘSKI, dokładałam do zakupów/wyjazdów itd.). Ale gdy tylko spotykam się prywatnie z mężczyzną, niezależnie, czy to randka, czy spotkanie z dawno niewidzianym kumplem, czy omawianie projektu pozapracowego, praktycznie zawsze pojawia się ten krępujący moment, gdy wyciągam portfel albo mówię kelnerowi "prosimy 2 oddzielne rachunki" i słyszę stanowczy sprzeciw. Zazwyczaj nie kłócę się wówczas, tylko proponuję, że następne spotkanie (czy następną kolejkę) funduję ja, w większości przypadków panowie zgadzają się, ale dość często słyszę coś w stylu "no rozumiem, ze to tylko koleżeńskie spotkanie, nie musisz tego tak podkreślać" albo - w bardziej ekstremalnych przypadkach - jakiś komentarz, że kastruję/dominuję/przejmuję rolę mężczyzny.
I jasne, panny z wspomnianego forum zasługują na stos, bez dwóch zdań, a jeśli taka jest faktycznie większość, to naprawdę Wam współczuję. Ale dlaczego, motyla noga, gdy któraś z nas ma inne podejście i (w swoim mniemaniu) okazuje Wam szacunek pokazując, że nie utrzymuje kontaktu z bankomatem, tylko z człowiekiem, w większości przypadków okazuje się, że dla Was to jak złapanie za jaja, wyrwanie ich i przyszycie ich sobie bez pytania przez kobietę?
Z góry dziękuję za rozjaśnienie mojego świata :)