Witajcie!
Moja historia wygląda tak:
Parę lat temu poznałem kobietę, ona się mną zauroczyła i chciała ze mna byc. Ja wtedy miałem na głowie masę problemów i nie miałem czasu na związki, więc nie wyszło. Mimo to utrzymujemy kontakt do dziś. Przez te lata co jakiś czas spotykaliśmy się 'niezobowiązująco'. Ostatnio spróbowałem o nią zawalczyć, ale mnie odrzuciła, wybrała innego. Nasz kontakt tym samym się urwał - nie chciałem być nadal 'kolegą' - jakiś honor trzeba mieć.
Trochę poprzeżywałem i związałem się z inną dziewczyną - tutaj od razu powiem, że ten związek raczkuje (spotykamy się 2 miesiące). Problem polega na tym, że będąc świeżo po rozstaniu traktuję ją tak trochę jak plaster na serducho.
Oczywiście - jestem uczciwy - powiedziałem tej nowej, jak wygląda sytuacja, że jestem świeżo po zawodzie miłosnymi nie wiem czy nam się uda. Ona nie miała nic przeciwko, by jednak spróbować - i tak się widujemy.
Problem polega na:
-ta nowa średnio mnie pociąga, ale z charakteru ma dużo dobrych cech - uczynna, rodzinna, uczciwa, ogarnięta. No niestety nie ma takiego 'pazura' - a to mnie w kobietach pociąga, fizycznie tez nie do końca mi leży;]
-ta poprzednia zaczęła do mnie pisać od czasu do czasu - narzeka trochę na obecny związek, wysyła mi cytaty typu "Człowieka zawsze można dognić (...)", pyta czy jestem szczęśliwy.
Ja ogólnie nigdy jakoś za kobietami nie szalałem - jak jakaś się znalazła to było OK, jak nie to nie - tyle że zawsze czułem coś do kobiety, z która się spotykałem. - no ale mam już ponad 30 lat i czas się ogarnąć, dom zbudować - te sprawy i teraz pytanie:
-czy według Was próbować z tą nową - może miłość przyjdzie z czasem - czy też odpuścić i poczekać jednak na prawdziwą miłość, czy też olać kobiety w ogóle i dać sobie spokój
Pozdrawiam!