Skocz do zawartości

QueenCreole

Samice
  • Postów

    132
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Wpisy na blogu opublikowane przez QueenCreole

  1. QueenCreole
    Rozwłóczona w szarym obrazie mozaika Canis lupus wtaszczyła swe badziewne piękno na tutejsze włości, duszące się spazmami własnych oparów. Niespieszna etiuda karykaturalnych, potykających o się sylab wytłoczyła swój byt w czasoprzestrzeń, zawisłą w ówczesnym niuansie, że samiec okazał się jeszcze być. Rozeźlone węgle, wściubione w nawleczoną na ryj maskę, huknęły niczym rozwścieczony lew na swą ofiarę, zdzierając zeń wszelkie drgnienia drutów, odpowiadających za mimikę czerepu innego basiora.
    Pobratymiec. 
    Rozszumiała w pustce pamięć szarpnęła wodze i w rozgotowanym flaku serca drgnął sentyment. 
    Rzekłby coś, aczkolwiek gardziel zaschła w niewygodzie wędrówki, więc skinął wnet niezauważalnie, napinając mięśnie, zawisłe na barkach. 
    Obserwował.
    - Jesteś Aniołem, ale ile jego go w Tobie? 
    Kakofonia dźwięków rozdarła bólem uszy potencjalnych słuchaczy, bowiem dawno zaległe w nieładzie struny, teraz drżały jazgotem godnym starych, wybrzuszonych rdzą wrót. 
    Czarne, bezdenne oczy spozierały na ryj, pogardliwie wzdymając poliki, zaryte na zimę licznymi tatuażami blizn. Zarzucił balast worka z wilczymi kośćmi na tereny wyrzygane na bliższe okolice basiora, żeby zanieść się charkotliwym potokiem sylab niezrozumiałych, ilustrujących w zamierzeniu śmiech.
    - Nie należysz do Hen Ichaer Aniołów, aczkolwiek raczysz się ich powitaniem, więc pytam, na ile jesteś świadom wyboru... 
    Lejce kukły zawisłej na czteropodporowym szkielecie wiodły nieelegancki okrąg wokół nadobnej sylwetki młodzieńca.
    - ... Czy też przypadku. 
    Parsknął, mrużąc wylane stygmatem pogardy ślipia. W padole łba czarnego rozległ się trzask rozstrojonego umysłu, a ciało jak na rozkaz zatrzymało się tuż przed czerepem noszącym kudłate szaty. Studnie wypełnione płynną smołą zalały ciężkim spojrzeniem prywatę Ognia, a z uruchomionych dopiero co płuc trzasnęła oń fala zimna i woni stęchlizny. Sapnął coś jeszcze, unosząc kąt wyżłobienia w aroganckim grymasie, mającym za zadanie rozjuszyć emocje towarzysza. Samiec przywołał na pręt kręgosłupa otomanę cienia. 
    - W piekle wyrósłbyś na wojownika, a nie na szmacianą kukłę, popychaną bezwiednie przez los. 
    Czyżby kpił z Aniołów? Na zdechłych powłokach jego oczu zdawała się zatańczyć iskra tak dawno zakopanego zawieruchą niepamięci rozbawienia, że aż łysnął jadowicie pięknym kompletem miazgi i szkliwa.
    - Ayd f'haeil moen Hirjeth taenverde? 
    Spauzował, po czym kłapnął asortymentem przed ryłem chudzielca i rozedrgał ciało śmiechem, co raczej przypominało rozruch zatartego silnika. 
    - Staraj choć wyglądać na kompetentnego tego stanowiska.
    Mruknął, gdy już wygasł, łypiąc kątem jakoby oczekiwał kolejnej porcji żartu.
    - Będziesz kupą śmierdzącego rozkładu. Prędzej czy później, pachołku. 
    Wymruczał monotonnym tonem, który bujał do niebezpiecznej stagnacji; Nieruchome, stężałe oblicze samca, wyrażające przesadny, a wręcz demonstracyjny spokój, zerwało z dotychczas przyjętym jarzmem norm i ugięło swą krzywiznę krańcowości w paskudnym, wnet obelżywym grymasie. 
    - Czy teraz Niebo Piekłu służy i wzajem? 
    Dźwięki, do których przytroczone wnet na stałe były wszelakie obelżywości świata, jawiące się paskudztwem głosu, pogardą, wyścielającą jego dno i chłodem, jakim darzył swych pobratymców, odziały się w chrypę, będącą wynikiem dość cudacznych reakcji w jego stale wygasającym ciele.
    Maznął posturę martwego pseudomagnata oschłym spojrzeniem i wtulił się w niepamięć mroku.
  2. QueenCreole
    Kowalencyjny zakrzew nieczystości, obumierał na torze kończącym spoistość lepkiego onyksu, wdzierającego się psychoemocjonalnie w koszary spadzistej formy, udzieranej jako mroczny wiadukt. Samica obwiesiła prion metodycznych kul na zawiesinie zwieńczającej samcze rydle z prokreacją ubitych primogenitur, co zwalały nań prawo chadzania.

    Samcza świadomość w gwałtownym odruchu została zalana przechodzącą wytrzymałość falą ekstazy, grzebiącą dotychczasowe zalążki myśli, a zastępującą je pulsującym szkarłatem we wnękach czerepu zawisłego u przedniej części masywnego korpusu.
    W cynodrze tym tkwiło nierozmne pragnienie niszczenia i zabijania: takie ślepia ma jedynie śmierć, która chłonie potępione dusze w swym uniżonym, aczkolwiek najniższym królestwie.
    - Anastazjo.
    Zdawało się, iż połknął wielką gulę niemocy, która utkwiła w samczej gardzieli, klnąc paraliżem wiotkie i porośnięte rdzą długoterminowości struny głosowe, bowiem zamilkł w przeciwieństwie do swych brył utkwionych w obliczu.

    Prokurent abstrakcyjnej wety rozdął się wygodnie o mitomanię, cwałującej po urodzaju popapranej mitynki, której jedyną niszą była głuchota dmąca w pigmenty wnęki, zbroczonej w petardzie kałaszników, jakimi zaatakował ją Dragonrad.
    Popieprzony akcydens wyprawił z gardzieli tłumok pulsującej gorączkowo amnestii, gdzie ruczaj siarczystego wylewu mrozu osiągał kształty akumulowanego lodowca, zasypanego juchtą postylli gruzów wybitności.
    - Nie wróży to nic dobrego, ale złego też nie.
    Poncz gorzkiej akuszery uciekł niespodziewanie z korpulentnych ostrzałów, cyzelując jako arytmia zakończona płynnością ścieków. Ujarzmiła wreszcie instynktowne szczepy dawane republikanom nerwowych ciągań, krępujących świeżość wylegających się w smrodzie resztek żywotności, by od razu pogrążyć szczytową falezę rozklekotanych drzazg, hacząc najkomunikatywniej o Dragonrada.
    - Jaką sprawą mnie mroczysz?

    - Dlaczego jesteś?
    Cug regenerowanych immanentnymi ostatkami pokupu na jakikolwiek żywy biont - kuriozum znów że wzniosło ewidentnie nadeń swe dłonie - wstrząsnął calizną, którą oblegała istota Anastazji. Zaciekawienie w samczym nakładzie było nad podziw unikatowe.
    Dwoje grajdołów zalakowanych szczelnie niepochlebnym dniu całunem poraniły pejczem spojrzenia folię, w jaką opakowane były gnaty Anastazji.

    - Żebyś mógł być. Ewentualnie żebyś gorzał nienawiścią do tego, co rzeczowo musi być nienawidzone.
    Szmergiel, którego otuliną była synestezyjna bezcielesność przykucnął obok szafoty własnej niewiedzy, jako doskonałą pryczę kamuflażu, zajmując tym samym repetycję tak bezładną i rozgmeraną, iż nadającą się do mielnicy paszy dla zaróżowionych prosiaków. Nie wypuszczając samca z obcęgi gramotnej bitumeny oglądu, omieszkała sięgnąć wstrząsu konwulsji, zagnieżdżonych w próchnie zawiniętym papirusem przenikliwości.

    - Nienawiść to najcenniejszy bodziec. Angażuje.
    Wydął z ciemnych, wionących zaduchem i stęchlizną korytarzy swej cielesności gęsty splot niemiłych dla ucha brzmień, będących chłostą wobec chwiejnej przyzwoitości narkotyku. Aliści frazy o jakimkolwiek rudymencie były dlań błahymi, mało znacznymi pośród subiektywnej interpretacji mikrokosmosu, jakim była rzeczywistość, tak twarda i pewna w caliźnie otoczenia.
    Wdusił w próżnię jakiekolwiek myśli, mogące w agonicznym odruchu skutkować brzmieniem niewytrawnym i począł krążyć po pierścieniu, którego wyznacznikiem była Anastazja, jakoby chciał opleść nań węzeł.

    Przesmyk sadzony przez anorektyczne palisady, zainspirował się farfoclem zgubionej czary synchronii, by jako wrzód, czy rozstęp na sponiewieranym nastręczonym subiektem tłuszczu ciele, opiąć ciasnym gorsetem z nylonowymi wiązadłami ścieżynę opijaną jako aglomerat zdobyczy Dragonrada.
    Nagie głębiny kul wtoczyły się żarłocznie w niesprzyjający pałąk założony w cal anatomicznych cudów utorowanych samczym oczodołem
    Nienawiść ma wiele odmian, a jej tęczowy wytrych obłapia nawet nienawidzących. 
    - Czego oczekujesz Dragonradzie?

    - Ciebie.
    Na gniecioną jarzmem przeklętego spojrzenia spłynęła niezwykle skąpa w swych pokładach dawka swobody, gdy ten batem spojrzenia obłapił najdalsze zakątki sąsiedztwa. Podbił do tańca mięśnie, jakimi hojnie oblepiona była jego sylwetka, szponami drąc płaszczyznę podłoża; być może poczucie zagrożenia wtoczyło się w drażliwe zmysły samca.

    - Emocjonalnie okaleczonej.
    Zdawkowy mimetyzm rozmiażdżył się na wypłoszonej akcyzie, będąc odrażającym kłosem chuligaństwa, zasznurowanym żelaznym mutualizmem, wiercącym się po jej narzucie tak dotkliwie, iż fantomowy ból zrosił monochromatyczny akant dozą mizantropicznego zmęczenia kajając wnętrzności kanalii.
    Wpiła się wejrzeniem lalki w otwarty akwedukt nocnego kobierca, wychylającego się nieśmiało do czerstwy rozgrzewającej patent komnaty.
    - Odpowiedzią mnie uracz nim zwiędnę, wsiąkając w gładź posadzki. Żądanie to prześladuje grzmotem małżowiny, ale czego oczekujesz w swej zachłanności?

    Gorętsze od podziemi podwalin ziemskich ognie spętały w łańcuchy swobodę samczej gardzieli, pozwalając na wypowiadanie zaledwie rozciągniętych i zwiędłych względem emocjonalności sylab.
    - Przecież mówiłem.
    Esencjonalna czerń oczu najniższego wszczęła łowy w obrębie odzienia lic Anastazji, sycąc ową przeświadczeniem groźby o nieufnym fundamencie; postąpił doń na tyle usilnie, że krańcem kufy wnet mizdrzył samiczy front.

    Dystylacja krwi zaziębiła się paraliżującym czakramem, jawiąc się jako jarzmo idealnej konstrukcji nieruchomości, zaciągniętej lapidarnym gnejsem prądu.
    - Jesteś popaprany.
    Anarchia liter, jak ostatni rozbici przez kolosalną tłamszę życia katastrofę, wcisnęły się w szczelinę niemalże biesiadnej swawoli, miarkującej cichnące buczenie, obracające się w rożnie gardzieli.
    Udzieliła mu gratyfikacji, pełgającej jako ostateczny łoskot zatężony na poliku.

    Umarła powłoka jego oblicza zdołała wpleść w okrutny wyraz martwoty nutkę goryczy, w miłosnej orgii ziszczoną wspólnie z szyderstwem i ironią.
    Samczy grzbiet, na pozór spróchniały od wnętrza i nieelastyczny, wygiął się w połąk, jako gnie się żmija, gotowa, by swój jad wkleszczyć w jaskinie kości ofiary, gdy powierzchowny ból zalazł mu za skórę.
    Rozwarł szczęki, by wydrapać z pochlastanych gorączką oków swej gardzieli bezdźwięczny szmer, zapadły w niszy ordynarnego poruszenia; wnęki w skorupie, w jakiej samiec chował całokształt swej mętnej i mdłej względem emocjonalnym bytności, wylane były po brzegi nieskazitelną syntezą esencjonalnej czerni, gdy chłostał swą niedoszłą kokotę ramieniem rozgoryczenia, oponującego do miana łapska, które zdzieliło w pewnym momencie spaw łączący czerep z kadłubem, powodując mimowolną samiczą chuć zmiarkowania gorączki bazy, do jakiej jeszcze ją dodusił bagażem zawisłym na swym komponencie.

    Rewersyjny kokon rdzy zafalował niebezpiecznie, dognany odrazą; by rozgorzały opił wywojowania wolnych trzewi uderzył o ziemnistość bliźniaczej bliskości.
    Depesza metalicznych, podkrążonych grozą zawijasów opłynęła wzrok samca kalaniem wyjątkowej dyfuzji - martwoty zagniecionej ambrozją pustości.
    - Dragonrad.
    Nagła kurtuazja rozpruła krezol niewiadomych ostrzy, piłujących samiczą gardziel wyjątkową chmurą jasności.

    Zaprawione sporą dawką kwasu, który był wywarem wielu macek emocjonalnych próchen, zatopionych w zapomnieniu, oczy wgryzły się w ślepia Anastazji jakoby kupa zębiny i szkliwa w fałd skórny żywego szkieletu; milczał, stercząc nadeń.
    I nic więcej, tkwił nadeń jakoby połąk, któremu przykazano trwać w bezruchu u fundamentu wytwórstwa; stwierdził fakt, iż pustka goreje w jego mózgu i tworem kolorytu, którym wylane były dziury wyżłobione w jego kufie, kleił się do facjaty samicy póty, póki nie cofnął się, dając jej wolność.
    A gdy powstała, nie było po nim śladu.

    Trwając w zawieszeniu niczym dwa wystrugane kołki, rozeszli się do swoich najukochańszych tudzież masek przywieranych nocną szadzią.
    Wir, w który zaplątała się kanalia, zdał się rozgorzeć ostatkiem walki, zduszonej nim urodziła kwiecie podłego zgliszcza.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.