Skocz do zawartości

aceiro

Użytkownik
  • Postów

    108
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez aceiro

  1. Owszem. Nie sądziłem że to może pójść w tę stronę. Byłem frajerem. Zaćmiło mnie 7 wspólnych lat, no i ta depresja. Teraz już wiem. Smutne to jest. U mnie wcale nie cisnęła. Sam wpadłem na ten genialny pomysł.
  2. Nie zawsze, to co miałeś przed ślubem jest twoje. W moim przypadku też tak jest ale i tak dostaję mocno w dupę. Na zonę tylko jeśli jest niewinna (ale to nie ten przypadek) - wtedy wyrównujesz jej standard życia do takiego jak w małżeństwie. Na dzieci zawsze.
  3. Od pożyczki jest podatek. W I grupie nie ma, ale musiałaby być zgłoszona do US i udzielona przelewem.
  4. Ale nie da rady. Nigdy nie miała dostępu do moich kont ?
  5. Historia mojego związku liczy klikanaście lat, z czego połowa to konkubinat, a połowa małżeństwo. Dziś staję w sytuacji konieczności podjęcia decyzji o opuszczeniu strefy (względnego) komfortu. Jestem w czarnej dupie☹️. Moja żona (Asia) była moją czwartą dziewczyną. Poprzednie romanse były przelotne, wiążąc się z nią nie miałem więc zbyt dużego doświadczenia ani wiedzy o mrocznych zakamarkach kobiecej natury. Nie miałem jej także przez wiele lat spędzonych z nią - nie przejawiała prawie żadnych z patologicznych skłonności, tak bogato opisywanych na tym forum. Ale do czasu. Okres konkubinatu i prawie całego małżeństwa był (przynajmniej dla mnie) nieomalże sielanką. Nie znaczy, że bez żadnych zgrzytów, sprzeczek i nieporozumień, ale ogólnie przez kilkanaście lat było naprawdę fajnie, w doli i niedoli. Nie wiem czy byłem alfa, ale na pewno w tym związku to ja nosiłem spodnie. To ja podejmowalem decyzje, oczywiście część konsultując z nią. Gdy jakaś okazywała się nietrafna zdarzały się wymówki, tym niemniej w momencie ich podejmowania się podporządkowywała. Po ok 7 latach zdarzyło się że wpadłem w depresję. Trwało to dość długo i było naprawdę przejebane, setki czarnych myśli kłębiło się pod moją czaszką. Była przy mnie, nie wiem czy mnie rozumiała, ale wyglądało, że przynajmniej się stara. Wtedy to wpadłem na "genialny" pomysł wzięcia ślubu. W ogóle nie musiałem tego robić, konkubinat był już okrzepły, mieliśmy dwie córki. O ile na samym początku Asia trochę próbowała się upominać o małżeństwo, to później pogodziła się z rolą konkubiny. Teraz sam, bez nacisków z zewnątrz uznałem, że tak będzie fair i że to się jej należy. Dzisiaj żałuję, choć biorąc pod uwagę mój ówczesny stan psychiczny być może musiało tak się stać. Depresja minęła, a pierwsze klika lat małżeństwa było właściwie przedłużeniem konkubinatu. Sprzeczki zdarzały się nieco częściej, bywały ciche dni, ale wciąż były to raczej spory o duperele. Ale do czasu. Pewnego dnia, jakiś rok temu zdarzyła się jakaś taka niby "o nic" sprzeczka, która później przerodziła się w kilkumiesięczny kryzys. Najpierw przedłużające się ciche dni, później pyskówki, tym razem już na poważnie. Darliśmy na siebie ryje i obrzucali wyzwiskami. Nie znałem jej takiej - pojawiło się zacietrzewienie, kłamstwa i cały arsenał manipulanckich technik odwracania kota ogonem i dopierdalania bez pardonu, które tak dobrze znacie. Próbowała nagrywać kłótnie, pierdoliła coś o wzywaniu policji, bo się nad nią "znęcam psychicznie", pojawiły się teksty o rozwodzie i żądania połowy majątku. Tu zapaliła mi się czerwona lampka - wszystko co mieliśmy zarobiłem ja, ona podjęła pracę dopiero jakiś rok przed tą chryją (i zarabiała tam na jakieś waciki). To był szok. Miałem wrażenie, że to ktoś całkiem inny niż moja Asia. Jednak w końcu z braku nowego paliwa konflikt zaczął słabnąć, kłótnie były rzadsze, w pewnym momencie właściwie już prawie na spokojnie zakomunikowała mi że chce się wyprowadzić, a ja właściwie prawie na spokojnie (przynajmniej zewnętrznie) odwiozłem ją z córkami i rzeczami do jej rodziców. W czasie tego całego rozpierdolu czułem się z tym wszystkim strasznie źle, ale nie spodziewałem się co ma dopiero nastąpić. Po jej wyprowadzce zaczął się dramat. Czułem fizyczny ból, mózg zalewał klejący glut, jakbym się naćpał pół tony jakiegoś odmóżdżacza. Chodziłem do roboty jak w transie, popołudniami w miasto chlać. Sam, bo mam jakąś psychiczną barierę przed zwierzaniem się (zwłaszcza z niepowodzeń) innym ludziom. Tu piszę, bo jestem anonimowy. Widok bawiących się ludzi potęgował poczucie samotności i pogłębiał cierpienie. W końcu nie wytrzymałem i.......zadzwoniłem. Ech, gdybym wcześniej trafił na to mizogińskie ? forum...... Zgodziła się na spotkanie, a w jego trakcie na powrót i próbę poukładania wszystkiego od nowa. Na początku czułem się podle, bo w jej języku ciała widziałem triumf, choć nie wyrażała tego werbalnie. Ale później nie było już tak źle. Były 2-3 miesiące księżniczkowania i bezczelnych odzywek, ale w końcu wkurw na takie zachowania zaczął brać we mnie górę nad lękiem przed rozstaniem. Coraz częściej szarpałem mocniej cugle, aż pewnego wieczora po karczemnej sprzeczce ciągnąłem ją do drzwi wrzeszcząc aby wypierdalała z domu - już teraz, natychmiast. Następnego dnia powiedziałem zdawkowe "przepraszam", ale bez żadnego kajania się - i nastąpił przełom. Znów mogłem założyć spodnie, ale to nie był już ten sam egzemplarz - tu i ówdzie poprzecierane i połatane po wszystkich tych przejściach. Odzyskałem kontrolę, podejmowałem decyzje, ale nie zawsze podporządkowywała się im tak całkiem bez szemrania jak dawniej. Sprzeczki były znów raczej o duperele, ale jednak już inne. Dawniej schodziła z linii strzału, teraz hardo szła w zaparte. Część wygrywałem, tam gdzie logiką dało się obnażyć jej manipulacje i kłamstwa, ale gdy górę brały emocje pies był pogrzebany. Jak ktoś tu napisał, one te wszystkie sztuczki mają we krwi (tak samo jak żadnych skrupułów w ich stosowaniu), ja nie miałem się kiedy nauczyć. Ale na ogół nie było źle, może już nie sielana, ale znów sporo fajnych chwil. Ponownie do czasu. Po roku wybuchła kolejna wojenka. Znów o jakieś gówno. Wyglądała podobnie jak poprzednio, ale była znacznie krótsza i mniej intensywna. Znów pojawiło się słowo "rozwód" i znów przez chwilę poczułem ten charakterystyczny ból. Ale tym razem powiedziałem, że tego samego błędu co poprzednio już nie popełnię i jak się wyprowadzi to niech idzie w pizdu. Bezpośrednio po tym miałem atrakcyjny kilkudniowy wyjazd służbowy, który dał mi trochę dystansu i po powrocie poczułem że mam na to wszystko lekko wyjebane. Nie wchodziłem w kłótnie, ale ochłodziłem stosunki - rozmowy prowadziłem tylko w sprawach niezbędnych, zająłem się swoimi sprawami. Żonka tez się zajęła, szczególnie intensywnie rzuciła się w wir sms-ków i mesendżerków. Trochę mi się to nie podobało, zwłaszcza, że zaczęła chodzić do kibla z telefonem, a odbierając rozmowy wychodziła na taras itp. - ale w sumie zlewałem, bo taki założyłem sobie program i dobrze mi z tym było. Po pewnym czasie takiego życia obok siebie wszystko zaczęło się powoli stabilizować. Asia wróciła do wyra, znów zaczęła prać moje rzeczy, próbowała podejmować rozmowy itp. Stopniowo wszystko wracało do status quo ante. Pojechaliśmy razem na wakacje, zdarzył się okres intensywnego sexu. Było ok, stała się nawet bardziej ugodowa niż przedtem. Kłótnie zdarzały się naprawdę incydentalnie. Ale mesendżerki i pokątne telefony były nadal - tyle, że rzadziej. Pewnego dnia zapomniała wylogować się z fejsa na moim kompie. Normalnie pewnie bym tego nie zrobił - ale pamiętając te dziwne zachowania, zdecydowałem się przejrzeć jej korespondencję. No i znalazłem. Ślady jakiegoś romansiku w pracy - ale tylko odpryskowe, w rozmowach z koleżankami, bo konwersację z tym kolesiem skasowała. Z tego co tam jest wygląda, że nie dała dupy fizycznie, a jedynie mentalnie i że to jest już skończone - ale czy to robi jakąś różnicę? Poza tym pełno pogaduszek, gdzie mówi jasno, że ma mnie w dupie, że jest w tym związku tylko ze wzgledu na kasę i dzieci, że wolałaby być z kimś innym, albo nawet sama (ale z kasą). I sporo różnych szczegółów z naszego życia, o których wstydziłbym się mówić nawet anonimowo. Wszystko to w absolutnym kontraście wobec tego, jak zachowuje się na chacie. Alternatywna rzeczywistość. Wkurwiłem się bardzo, ale chwilowo wziąłem na wstrzymanie i poszedłem do prawnika. Powiedział, że w sprawie rozwodowej córki - z racji wieku i relacji z matką - na 80% pójdą do niej. Oczywiście z takimi kwitami mam pewne orzeczenie o jej winie, ale jeśli ona zacznie pieprzyć o jakiejś przemocy psychicznej to sąd nie będzie się bawił w szczegóły tylko orzeknie winę obustronną. Ale to i tak nie ma znaczenia przy podziale majątku, więc wszystko czego dorobiłem się sam (dom i sporo kasy na kontach) idzie w podział. Prawnik zasugerował, żebym powoli i dyskretnie wycofywał kasę (z domem już nic nie zrobię), tak żeby wyglądało na normalne, bieżące wydatki. Tyle, że przy tych kwotach będzie to trwało latami. No i kurwa, jestem w czarnej dupie?. Mogę obetrzeć mocz z twarzy i udawać, że nic się nie stało. Powoli wycofywać kasę i czekać co dalej, obserwując sytuację. Ale będę się z tym czuł jak cipa. Nie wiem czy chcę tego rozwodu, ale na pewno chcę żeby za winę nastąpiła pokuta. Ale z kolei jeśli jej to wygarnę to najprawdopodobniej ona pójdzie w zaparte i rozwód będzie od razu. W sumie ok - jeśli się nie pokaja za to wszystko - też sądzę, że to właściwe rozwiązanie. Tyle, że podział majątku nastąpi od razu, czyli stracę więcej kasy. No i dzieci. Tak źle i tak przejebane. Co robić????
  6. aceiro

    Cześć

    Ciekawe forum. Szkoda, ze nie trafiłem tu wcześniej....
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.