Witajcie
Bardzo niedawno skończyłem swój związek i ciężko mi się pogodzić z tym faktem, ale równie ciężko mi z wyciągnięciem odpowiednich wniosków. Może pomożecie?
na początek lekki background - mam 28 lat, nie mam wybitnego doświadczenia w związkach. Zdarzało mi się spotykać z kobietami, były tez próby swatania, epizod z tinderem itd. Nie stworzyłem jednak przez lata żadnego „poważnego” związku. Moja sytuacja służbowa tez e tym nie pomagała. Nie mam oporów z zagadywaniem do kobiet i ogolnie z socjalizacja, chociaż kiedyś miałem z tym problem, ale praca z klientem pomogła mi pozyskać te umiejętności.
Jestem facetem dbającym o swój rozwój fizyczny, intelektualny i mentalny, w kwestii ubioru tez nie mam nic sobie do zarzucenia i powiem nawet ze moda męska to jedno z moich zainteresowań.
Do rzeczy: w tamtym roku poznałem na weselu dziewczynę (27 lat), która wybitnie mi się spodobała. Bardzo szybko zagrała między nami chemia i spędziliśmy praktycznie tylko ze sobą całe wesele i poprawiny. Dwa dni po tym zaczęliśmy się już regularnie spotykać i zostaliśmy para.
Dziewczyna nie była idealna, ale nie sygnalizowała żadnych czerwonych flag. Miała bogatsza ode mnie historie związków, ale nie przeszkadzało mi to, oceniam ludzi jakimi są teraz. światopoglądowo i pod względem poczucia humoru znalazłem z nią kontakt jak z żadna inna kobieta wcześniej. Fizycznie i pod względem temperamentu tez mi się niesamowicie spodobała.
co najważniejsze było to odwzajemnione. Do tego stopnia ze czułem się onieśmielony i próbowałem sam się dystansować, kobieta zakochała się totalnie i okazywała to swoim zachowaniem, słowami (pierwsza mi wyznała miłość), jej przyjaciele mówili mi ze nigdy wcześniej nie była taka szczęśliwa. Ja również przed nią się odkryłem ze swoimi uczuciami do niej, za co mi była bardzo wdzięczna i mówiła ze marzyła o tak ciepłym facecie. Ja byłem równie zadowolony, ale jednocześnie starałem się nie stawiać ja ponad siebie i skupiać się przede wszystkim na swoich aktywnościach i pasjach (siłownia, angielski, uczelnia itd). Wiele dni spędzaliśmy ze sobą, były wyjazdy, wspólne weekendy. To były dość intensywne miesiące.
Bylo fantastycznie i im więcej ona się angażowała, tym ja bardziej. Seks był regularnie i oboje byliśmy zadowoleni, nie raz mi pisała jak ma na mnie ochotę, nakręcalismy się siedząc w pracy, był spontan typu seks w aucie itp.
„Chwaliła się” mną przed rodzicami i znajomymi. Dziewczyna jest bardziej rozrywkowa i ma więcej znajomych niż ja, tym samym zdarzało się czasami ze szła na imprezy beze mnie a z koleżankami, pozwalałem jej na to i nie widziałem w tym problemu dopóki nie informowała mnie gdzie jest. Raz nie napisała mi czy wróciła do domu i opierdolilem ja to przepraszała mnie przez cały dzień a potem mieliśmy chyba najlepszy seks.
Tuż po świętach stwierdziła ze ona by chciała jeszcze częściej się spotykac. Nie widziałem w tym żadnego problemu, szczególnie ze z początkiem roku zacząłem mieć więcej czasu wolnego i skoro jesteśmy razem to nie będę udawał na sile niedostępnego.
Zaczęliśmy się częściej spotykac i było super. Przyszedł jednak jeden kwas na imprezie, gdzie moi znajomi wypowiedzieli się o niej negatywnie za jej plecami. Jest to wrażliwa dziewczyna i mocno przeżyła to ze moi bliscy maja jakieś złe zdanie o niej. Ja oczywiście byłem po jej stronie i zachowałem sie dość emocjonalnie przy niej, nie spodobało jej się jednak, ze nie skonfrontowalem tej sytuacji z tymi znajomymi ( nie chciałem tego robić bo nie widziałem sensu w eskalacji).
Temat upadł i zapewniała mnie ze ona ma to w dupie i dla niej najważniejsza jest relacja ze mną.
potem była sytuacja gdzie pojechałem dość spontanicznie do innego miasta załatwić jedna sprawę z autem i powiedziałem jej o tym dzień później, miała mi za złe ze nie mówię jej o wszystkim. Tez olalem temat i wyjaśniłem jej ze wyszło to niespodziewanie. Temat przycichł.
Doszlo do momentu, kiedy na ferie wyjechała na weekend z koleżankami. Zgodziłem się na ten wyjazd za co mi była bardzo wdzięczna bo mówiła ze jej poprzedni faceci na nic nie pozwalali. Ja byłem pewny siebie wiec nie widziałem sensu by zabraniać jej wyjazdu z koleżankami z dzieciństwa, szczególnie ze ja tez ten weekend miałem mieć zajęty i byśmy się nie spotkali i tak.
po tym weekendzie chciała się spotkać ze mną na spacerze, czułem ze coś się swieci. Powiedziała mi ze ona nie czuje chyba już tego co wcześniej, ze „nie czuje już tego co powinna czuć na początku związku” i ze jak wcześniej czuła to samo to kończyła swoje związki. Ja byłem w szoku bo dzień przed tym weekendem była u mnie i nocowała, nic nie zapowiadało takiego obrotu spraw. Mówiła mi tez ze „chyba nie ma cierpliwości do uczenia mnie podstaw bycia w związku” i ze o ile wcześniej moje male doświadczenie w związkach jej nie przeszkadzało tak teraz zaczęło. Nadal nie wiem co miała na myśli, czy drobne sprawy typu zmywanie naczyń, czy może coś więcej czego nie zauważyłem. Mówiła ze podczas tego wyjazdu nie czuła już tak że za mną tęskni. Z tego co wiem od jej koleżanek to na wyjeździe żadnej zdrady nie było a i tez nie zaczęła nic kręcić na boku wcześniej (no chyba ze mnie wszyscy oszukują).
Przyznam ze zareagowałem emocjonalnie, trochę bialorycerzowo ale taki już jestem, szczególnie ze przyszło to na mnie niespodziewanie. Próbowałem jej coś przemówić, co zapewne było błędem. Daliśmy sobie pare dni żeby przemyśleć sprawy.
Jednak po paru dniach przyszła do mnie późnym wieczorem niezapowiedziana i wyznała ze ona nie chce mnie oszukiwać i ze już nie czuje tego co wcześniej. Nie chce tego ciągnąć by mnie nie ranić mocniej. Strasznie płakała, ja mało co tez się nie zryczalem i ogolnie pożegnaliśmy się w bardzo dużych emocjach. Tym samym skończyło się piękne pół roku.
Jest mi ciężko bo przyznam ze zakochałem się w niej. Już minęło ponad tydzień od tych zdarzeń i jednego dnia jest ok, drugiego czuje się rozjebany w drobny mak. Nie mam już chyba żadnej nadziei na powrót. Jeszcze ciężej mi jednak wyciągnąć jakieś wnioski, nie wiem gdzie zrobiłem błędy i czuje się, jakby ktoś mi przerwał film w połowie i zabrał pilota. Jestem z pytaniami bez odpowiedzi.