Paradoksalnie - nie lubię mówić o sobie, lubię rozmawiać, a jeszcze bardziej lubię opowiadać historie z mojego życia. Chciałbym opowiedzieć Wam dziś historię mojego ostatniego związku, który zakończył się już ponad pół roku temu, a trwał z przerwami blisko 5 lat.
Po maturach zacząłem spotykać się ze zjawiskową dziewczyną, z którą chodziłem do tej samej szkoły. Związaliśmy się krótko przed tym jak wyjechałem na studia, a że była to tylko lekko ponad godzina pociągiem - postanowiliśmy w to wejść, jako takie niedoświadczone gówniaki. Ja wówczas 19-latek, ona 17-tka. Wiadomo, pierwsze zbliżenia, odkrywanie kobiecego ciała i w końcu ten magiczny pierwszy raz, a potem parzenie się jak króliki - na łące, w stodole, w pociągu (serio), u niej, u mnie, w akademiku, wszędzie - sprawiło, że do kolejnego związku podszedłem już bardziej dojrzale. Wiedziałem, że seks to nie było wszystko i chciałem móc z kimś spędzać wolny czas, a nie parzyć się rutynowo co weekend.
Miałem 22 lata i byłem jakoś rok do półtora roku po rozstaniu. W tym czasie już miałem za sobą mały romans z współlokatorką z akademika (ahh, te czasy), który niejako "zaleczył" poprzednie rozstanie (odbiło mi, skoczyłem w bok na jedną noc, potem sumienie lub inny głos wewnętrzny nie pozwalał mi dłużej znosić tej rutyny po tym co zrobiłem z inną koleżanką z akademika [obecnie mężatka], dlatego postanowiłem odejść), a także miałem jakieś nieudane podboje do kilku serduszek - głównie chciało się zaspokoić potrzebę seksu, nie było mowy o jakiś uczuciach czy o innych niefizycznych potrzebach.
Postanowiłem rozpocząć nowe studia i dołączyłem do grupy, gdzie poznałem moją wybrankę serca - 19-letnia z dziewczęcą twarzyczką, filigranowa, zgrabna o dużych oczach. Wszystko we mnie buzowało i zacząłem podboje. Wpadliśmy sobie w oko i poszło całkiem szybko. Ona niedoświadczona, ja jako pierwszy chłopak - no trochę jarało mnie to, że mogłem wprowadzić ją w arkana rozkoszy, którymi mieszałem jej w głowie - związaliśmy się dość szybko. W wielkim skrócie - od łóżka do rozstania, potem jednak powrót, bo uczucia, potem znowu rozstanie, bo te uczucia jednak niepewne, potem powrót bo pewne, potem rozstanie, bo wyjechałem za granicę na kilka miesięcy (byłem w strasznej apatii, ale to historia na inny temat), potem powrót do siebie (po 3 msc), bo ja zatęskniłem i troszkę się otrząsnąłem, wspólne mieszkanie i ostateczne rozstanie, bo....
No właśnie, bo co? Każdy z moich przyjaciół zadawał mi to pytanie, a ja nie potrafiłem na nie odpowiedzieć. W wielkim skrócie - wspólne mieszkanie sprawiło, że staliśmy się jak rodzina, pomimo, że nie byliśmy zaręczeni (kiedyś stwierdziliśmy, że to nie potrzebne), to tworzyliśmy jakieś domowe ognisko. Wiadomo, pranie gaci, gotowanie obiadów i sprzątanie. Wieczorami seks, czasem w łóżku, czasem w salonie, czasem pod prysznicem. I tak przez jakiś czas, aż szczęśliwa rodzinka zaczęła się lekko psuć.
Wprowadzając się do jednego mieszkania (wynajmowane) ja pracowałem na 3 zmiany (hotel), a ona jeszcze kończyła studia, bywało raz lepiej, raz gorzej - od mojego niedosypiania (3-4h, czasami 2h, a czasami 5h) po trudności z zasypianiem i stresem w pracy, po jej stres związany z obroną pracy dyplomowej. Zaczęła pracę i z miejsca dostała taki hajs, na który ja musiałem robić ponad rok (podwyżki), w dodatku znałem świetnie angielski, czego nie mogłem powiedzieć o niej. Generalnie zaczął się syf - moje ego trochę ucierpiało, i zaczęliśmy się oddalać od siebie z przelotnymi wzlotami. Od razu powiem - seksu było mało. Czasami to ja nie miałem ochoty, a czasami ciężko było ją w ogóle rozpalić. Była na tabletkach, po których mówiła, że czasami nie ma ochoty i w ogóle jest dziwnie emocjonalnie rozchwiana - ok, rozumiem, to przecież hormony.
Skracając te historię - kulminacją były dwa śluby i dwa wesela. Haha, jak tytuł filmu. Pierw ślubowali moi przyjaciele, z którymi mieszkałem, w sumie to na moich oczach narodził się ich związek; potem jej brat. Nie muszę wspominać, że przy dwóch krótkich lontach można o byle co się posprzeczać, a przy dodatkowym stresie i presji rodziny - rezultaty mogą być różne, bo wszak dziwne jest, że brat po 2 latach z nową dziewczyną (przedtem był w kilkuletnim związku, który nawet był przypieczętowany pierścionkiem zaręczynowym) staje na ślubnym kobiercu, a my po 5 latach nawet nie jesteśmy zaręczeni. To chyba poprzestawiało coś (albo uświadomiło) mojej partnerce, i nasz związek zakończył się miesiąc później. Usłyszałem tylko "myślałam ostatnio długo nad tym wszystkim i chce się rozstać, bo już nie wytrzymuję". Tego samego wieczoru podjąłem decyzję, że wyprowadzę się z tego mieszkania, a niedługo potem rzuciłem prace, której i tak nie lubiłem.
Wróciłem do rodzinnego domu, miałem gdzie się zatrzymać, chociaż warunki były tam potworne, to żyłem sobie jak pustelnik. Okazjonalnie wyłem jak pies - nie ma co się wstydzić, bo nagle poczułem się, jakby rodzina się mnie wyparła i zostałbym wyrzucony z domu. Wtedy przypadkiem trafiłem na audycję Marka, która akurat pojawiła się przy okazji "projektu Klaudiusz", potem odkryłem pozostałe i...wyciągnęły mnie z tego gównianego marazmu. Podniosły mnie na duchu na tyle, żeby jakoś wytrwać.
Obecnie mamy Maj, od Stycznia pracuję i mieszkam w Anglii, dalej emocjonalnie "bezdomny", bo nie umiem stwierdzić, gdzie jest mój dom, pomimo, że mieszkam u rodziny. Przez parę miesięcy byłem na takiej fali, że nawet przygruchałem pewną studentkę z Chin (moja ciekawość rasowa została tym samym zaspokojona), z którą miałem mały romans. W skrócie - zapraszam na PW, żeby odradzić każdemu właśnie takie przelotne romanse ze studentkami z zakątków świata, bo takie rzeczy jakie potem odkryłem, to projekt Klaudiusz się chowa
Dalsze plany? Przyłączyć się do linii lotniczych i żyć gdzie popadnie. Szansa na normalną rodzinę, którą chciałem stworzyć niejako się nadarzyła - może po prostu to nie dla mnie? Mam 28 lat, szkoda się zakuwać w kajdany.
Jeśli ktoś to przeczytał - bardzo mi miło, bo chyba każdy lubi być wysłuchany czy może czasem zrozumiany. To naprawdę ważne, gdy ktoś cierpi, a otoczenie klepie go po ramieniu i mówi "będzie dobrze", bo takim osobom nie pomaga się poklepywaniem.
To tyle z tej krótkiej historii, jeśli są jakieś błędy stylistyczne - przepraszam, ale naprawdę od miesięcy nie pisałem niczego dłuższego po polsku.
Pozdrawiam