Wiem, że napiszecie mi, żeby dać sobie spokój z obecną kobietą i zająć się sobą. Takie rozumowanie byłoby słuszne, gdyby nie dwa dodatkowe czynniki:
1) Chcę mieć dzieci i uważam, że im wcześniej, tym lepiej – mniejsze ryzyko chorób, ale też człowiek ma więcej energii i ikry by odpowiednio ukształtować młode charaktery. Im starsi jesteśmy, tym więcej w nas awersji do ryzyka i stajemy się nadopiekuńczy, a to jest zadanie dla dziadków, a nie dla ojca. Mam obecnie mnóstwo energii i trochę szkoda pożytkować to wyłącznie na sprawy zawodowe, sport i rozrywkę.
2) Obecna kobieta jest dobrą kandydatką na matkę i zerwanie z nią niesie następujące konsekwencje:
a. Istnieje ryzyko, że tak dobra już się nie trafi i zawsze będę widział w laskach jakieś poważne wady co sprawi, że z nikim na poważnie się nie zwiążę i będę mieć dzieci poza związkiem z jakimiś przeciętnymi pustakami i będę moim dzieciakom współczuł matki. O słabym kontakcie z dziećmi w takim układzie nawet nie wspominam
b. Poznawanie nowych lasek nie może być robotą na pełen etat bo mamy inne sprawy na głowie, a znalezienie kolejnej dobrej może zająć tyle czasu, że mogę nie być już atrakcyjny dla dwudziestokilkulatek tego najlepszego sortu, bo one zawsze będą mieć wybór i będą wolały młodszych facetów ze swojego przedziału wiekowego
c. Przedłużanie zakładania rodziny to również ryzyko, że w międzyczasie coś mi się stanie (choroba, wypadek, itp.) i nie zdążę przekazać swoich genów dalej.
Wiem też niestety, że nie będę potrafił szczęśliwie żyć nie mając kochanek na boku. W takim układzie czułbym się niespełniony jako facet i tę frustrację przelewał na swoich bliskich. Nawet teraz podświadomie to robię i moja kobieta jest sfrustrowana, że nie zawsze chcę z nią uprawiać seks i obraża się, gdy jej mówię, że seks można uprawiać codziennie, ale nie z tą samą partnerką. Przywołałem tutaj tzw. Coolidge effect, który opisuje ten sam mechanizm u wielu gatunków zwierząt.
Moim problemem, o ile można to uznać za problem, jest bardzo wysoki poziom testosteronu, który zapewne bierze się ze specyficznej diety oraz aktywnego życia. Niestety testosteron steruje popędem seksualnym i nigdy wcześniej w swoim życiu nie byłem tak nagrzany na laski jak teraz mimo, iż mam już 31 lat. Hormony podpowiadają, by brać wszystko co się da i na drzewo nie ucieka jak śpiewał pewien piosenkarz disco polo, ale rozum mówi, że oto już zdobyłeś bardzo cenne trofeum, a warunki kulturowe nie pozwalają na kolekcjonowanie większej ilości.
Na marginesie pisząc - zabawne i ironiczne zarazem jest to, że to przekonanie przyszło do mnie dopiero wtedy, gdy moja atrakcyjność w oczach kobiet mocno wzrosła w porównaniu do lat dwudziestych – pozbyłem się kłopotów ze zdrowiem, awansowałem w hierarchii zawodowo-biznesowej i zacząłem dobrze zarabiać. Przestudiowałem też naturę obu płci i nauczyłem się dobrze rozgrywać kobiety – z tym całym bagażem doświadczeń podryw teraz to łatwizna. Widocznie mężczyzna, który osiąga sukces zna swoją wartość i podświadomie wie, że może sobie pozwolić na więcej niż jedną kobietę, a bijąca od niego pewność siebie działa jak lep na muchy.
Moja kobieta jest bardzo zaborcza i zazdrosna, więc wszelkie układy pozazwiązkowe nie wchodzą dla niej w grę. Ma lat 30, jesteśmy razem 1,5 roku i pora najwyższa na decyzję dotyczącą płodzenia potomstwa, gdyż oboje chcemy mieć co najmniej trójkę (ja wolałbym więcej). Wielu facetów się do niej zaleca, ale ona nie jestem zainteresowana innymi co oznacza, że postrzega mnie jako dobrego partnera, który jest powyżej jej poziomu atrakcyjności.
Nie chcę łamać serca swojej obecnej kobiecie porzucając ją lub zdradzając, ale myślę, że z dwojga złego pukanie lasek na boku bez emocjonalnego zaangażowania to jedyny sensowny pomysł. Na jawną poligamię poza światem muzułmańskim nie ma przyzwolenia, natomiast ukryta zaspokaja potrzeby moje (różnorodność seksu) oraz mojej kobiety (założenie rodziny i wychowywanie dzieci).
Co o tym myślicie? Nie mieliście lub nie macie obecnie podobnych rozterek będąc w związku?
P.S. Dodam, że ja z moją kobietą jestem w związku partnerskim – taka konstrukcja nie istnieje w Polsce, ale jest to bardzo dobra forma na sformalizowanie związku bez pakowania się w bagno rozwodu – nie ma podziału majątku, dzieci wcale z automatu nie idą pod opiekę matki, papugi nie dostają swojej działki, gdyż zakończyć taki związek można jednostronnie jednym podpisem. Moja kobieta była początkowo oburzona (a jakże), ale teraz pogodziła się z faktem, że nigdy nie będziemy małżeństwem jak w filmach Disney’a i nie będzie fruktów do podziału. Za to akurat należy jej się plus, bo zapewne wiele kobiet uciekłoby w popłochu. Myślę, że tyle szczegółów (uff, jakże długi to był post) na razie powinno wystarczyć – z góry dzięki za przedstawienie własnego punktu widzenia popartego argumentami Panowie.