Skocz do zawartości

Monk

Użytkownik
  • Postów

    44
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Monk

  1. @icman W moim pojmowaniu nie da się określić dokładnie czym jest medytacja. To jak byś pierwszy raz miał spróbować lodów pistacjowych bo nigdy ich nie jadłeś. I nigdy nie będziesz wiedzał, jak one smakują, dopóki ich nie spróbujesz. Tak samo jest z medytacją. Nie wiesz czym ona jest i gdzie Cię zaprowadzi, a za każdym jedynym razem wiedzie Cię w inne miejsca. Nie śmiałbym powiedzieć, że zdarzyły mi się dwie identyczne medytacje. To raczej droga niż cel. Tak samo z podłożem ideowym, jeśli o to właśnie pytasz. Są pewne idee w buddyzmie i w jego odłamach, które się od siebie różnią, to wiesz. Ale ta kwestia mnie raczej nie zajmuje. Dostajesz pewną podstawę, pewną ideę, którą możesz rozwijać dalej sam. I tą drogą właśnie staram się iść. Nie zagłębiam się w niuanse, bo to może zaćmić mój osąd. Z tego też względu nie uprawiałem jeszcze nigdy medytacji prowadzonej, lubię medytować w ciszy. Wtedy nie sugeruję się bodźcami z zewnątrz. Tak samo mógłbym to robić, gdybym dużo o buddyzmie czytał. Ale nie robię tego świadomie (czasem, gdy muszę się uspokoić podczas codziennych obowiązków, to puszczam sobie jakieś wykłady na YT). Nie wiem czy odpowiedziałem na Twoje pytanie.
  2. No to buddyzm wpisuje się w tę definicję bardzo sprawnie. Próbowałeś medytacji? Masz rację, muszę nad tym popracować. Piszę z zapałem, ale neofitą bym się nie nazwał (nie ma to i tak dla mnie znaczenia). O buddyzmie przeczytałem w liceum i od tamtej pory rósł we mnie z mniejszą lub większą intensywnością a więc już ponad 20 lat z okładem. Co do rezygnacji z pragnień się zgadzam. Co do unikania cierpienia-nie. Nie da się go uniknąć. Można je tylko mniejszym lub większym stopniu zrozumieć. To jest bardzo ważna kwestia. Dzięki, że ją poruszyłeś. Naturalne popędy-tak, wszyscy je mamy. Jeśli popatrzymy na świat i rzeczywistość jako pewien balans energii, to wszystkie te popędy i pragnienia OTRZYMUJEMY, a więc kiedyś będziemy musieli je zwrócić. Buddyzm dla mnie nie oznacza wycofania się ze świata. Każda forma duchowości mniej lub bardziej ustrukturyzowana staje wobec zarzutu "wycofania się ze świata": czy to wobec mnichów chrześcijańskich w klasztorach, czy to pustelników w eremach, czy też mnichów buddyjskich w świątyniach. Ale nie ma to nic wspólnego z ucieczką, jak na mój gust. Życie z wieloma jego aspektami jest we mnie obecne, odczuwam emocje, strach, lęk, tęsknotę. Też piękno, radość, egoizm, cierpienie. Nie bronię się przed nimi i nie uciekam od nich. Jestem nadal mężczyzną, mam swoje pragnienia i żądze. Patrze jedynie na nie w inny sposób niż wcześniej. Nie spycham ich do podświadomości lub nieświadomości. Ostatnio rozmawiałem dość intensywnie z pewną feministką, która zarzuciła mi egoizm i bierność, gdy powiedziałem, że nie interesuję się polityką i nie angażuję się w te tematy. Według niej nie przyczyniam się do zmian w społeczeństwie i nie uświadamiam dzieci odnośnie obywatelskiej odpowiedzialności za społeczeństwo, wktórym przyjdzie im żyć. Zapytała, w jaki sposób przyczyniam się do tego, żeby świat był lepszym miejscem. Odpowiedziałem, że zmiana, jeśli chcemy jej dokonać, powinna, według mnie, dokonywać się od pojedynczych jednostek i iść niejako "ku górze". Odwrotny kierunek czyli zmiana ustawodawstwa która każe jednostkom dostosowywać się do niej, jest moim zdaniem niewłaściwa, gdyż niejako wymusza na jednostkach dostosowywanie się. A prawdziwa zmiana dokonuje się tylko jeśli ktoś jej pragnie, nie jeśli jest do niej zobligowany. Życzliwość wobec innych, chęć niesienia pomocy, współczucie, nieosądzanie. To może zmienić społeczeństwo "od dołu", ale czy to się stanie-nie wiem. Pewnie nie. Buddyzm jest obecny na świecie od ponad 2 tys lat. i jak na razie nie wygląda na to, żeby dużo zmienił w geopolityce, czy ludzkiej chęci dominacji nad innymi, zapobiegł wojnom czy zmniejszył problem głodu. Ale może to zdanie z Talmudu "Kto zmienia jedno życie ratuje cały świat" jest właściwe? Co do bólu ciężkiej pracy: pracuję zawodowo i staram się być osobą wypełniającą swoje obowiązki. Miłego dnia!
  3. Tak, słyszałem, że się różnią. Ale nic mi do tego. Praktykując buddyzm nie wchodzę w część religijną i skupiam się wyłącznie na praktyce. Nie czytam "świętych ksiąg", nawet nie jestem zrzeszony w "sandze" (jeśli tak to się nazywa). I pewnie wielu by powiedziało "Co z Ciebie za buddysta?". Ale co to ma za znaczenie? Dla mnie uniwersalne są cztery szlachetne prawdy i ośmioraka ścieżka. Medytacja natomiast jest dla mnie czystym działaniem, ciężkim treningiem, mimo, że na taki nie wygląda. I tyle. To religie z wieloma rytułałami każą zgłębiać "święte pisma", wierzyć na słowo, przyjmować dogmaty, hierarchiwizować członków itd.itp. W buddyzmie da się odczuć ogromną wolność w tej kwestii. Możesz określić się jako mnich, jako pół-mnich, jako pół-nietoperz-pół-mnich nikogo tak naprawdę to nie interesuje, nikt Cię z buddyzmu nie "wyrzuci". Chcesz, to medytuj, nie chcesz, to nie. Odnalazłem się w tym, w tej pięknej duchowej wolności, gdzie do głosu dochodzi to, że wola robienia tego co robisz wychodzi naprawdę od Ciebie, bo to Ty chcesz medytować, Ty chcesz się "formować", Ty chcesz być życzliwy itd.
  4. Moglbys mi wyjasnic jedno: nie boisz sie miec dziecka a boisz sie alimentow?
  5. Cóż, naprawdę Ci współczuję. Od siebie dodam, że bardzo ważne w tej sytuacji jest odciąć się od swoich własnych emocji. Tak, masz do nich prawo, tak, wiem, że wszystko w środku Cię boli i wszystko się w Tobie gotuje na myśl o niesprawiedliwości, jaka Cię spotkała. I jak pewnie bardzo się wkurzasz. W tym bardzo wrażliwym punkcie swojego życia na pewno nie jest Ci łatwo. Nie chcę Cię dołować i nie taki jest mój zamiar, ale już straciłeś wszystko. Nie masz więc nic, więc martwić się już nie musisz. Zaczynasz od zera. Straciłeś wszystko, a pewnie wszystkim dla Ciebie była właśnie rodzina i syn. Cierpisz? Spokojnie. To normalne. To jest Twoja inicjacja. Tak na to patrz. Przeszedłeś już równie ciężkie doświadczenie w życiu? Jeśli nie, to właśnie je przechodzisz. I musisz. Naszych pradziadków i dziadków kształtowały obozy i wojna. Rozstrzeliwanie ludzi na ulicach. Gułagi. Nas kształtuje coś innego. Inny rodzaj cierpienia. Jeśli przez to przejdziesz, będziesz nowym człowiekiem. Myśl o tych chłopcach z jakiegoś-tam-plemienia(sory za ignorancję), którzy by stać się mężczyznami trzymają na dłoniach rękawice pełne najgorszych i najboleśniej gryzących mrówek na świecie. I trwa to dobę lub dwie. Teraz czas Twojej próby. Czas byś odrodził się na nowo i przemienił w doświadczonego człowieka. Doświadczonego przez cierpienie. Bo cierpienie dotyka WSZYSTKICH (nam, szarakom wydaje się często jednak, że celebrytów i miliarderów nie, ale zapewniam Cię że to zjawisko uniwersalne;). I nic już nie będzie dalej takie samo, ale będzie na pewno lepsze. Oglądałeś fim "V jak Vendetta"? Ta kobieta po torturach nie była już taka sama, nie było w niej strachu. Wielu braci na pewno się ze mną zgodzi: powiedzcie Panowie czy po latach od traumatycznego rozstania jest Wam lepiej czy gorzej? Mnie osobiście lepiej. Jestem nowym człowiekiem bo gówno które sam narobiłem, sam uprzątnąłem ze swojego życia (nie chodzi o separacje od toksycznej kobiety, chodzi o to, że sam siebie przebudowałem). Jestem ochrzczony w ogniu własnej głupoty, obmyty w lodowatej grudniowej wodzie. Ty też będziesz. Tylko musisz sobie z jednego ważnego zdać sprawę: Twoja próba będzie trwać więcej niż dobę lub dwie. Będzie trwać rok, dwa, może trzy. W tym czasie zajmij się praktyką. Praktyką porządkowania swojego umysłu, ćwicz skupienie. Nie myśl za wiele. Nie myśl o przeszłości. Jej już nie ma, żyje tylko w Twojej głowie. To jest obraz zapisany wyłącznie w Twojej głowie. Nie myśl o przyszłości: ta jeszcze nie nadeszła. Jak nadejdzie, to będziesz się nią martwił. Boisz się? Odczuwasz lęki, stres? Bo myślisz o przyszłości. Co to będzie, jak dziecko sobie poradzi. Będzie ok. Poradzi. Wierz mi. Mam dwójkę małych dzieci. Natura wyposażyła je w doskonałe mechanizmy obronne. Jak myślisz dlaczego dzieci mają tak krótką pamięć albo cieszą się z namniejszej czasem pierdoły? Bo to wyzwala w nich masę endorfin, coś co łągodzi ewentualny stres mogący zagrozić delikatnej i jeszcze nieukształtowanej psychice. Dzieci sobie dadzą radę. Głodne nie chodzą, w lesie nie muszą się chować przed Niemcami, bić ich nikt nie bije. Dadzą radę. Kochasz je i zrobisz dla nich wszystko. I to się dla nich liczy. Jesteś dla nich dobry i miły (zakładam). Dzięki temu czego teraz doświadczasz kochasz je jeszcze mocniej, prawda? Jak bardzo boli Cię to i rozrywa Ci serce świadomość, że już nie będziesz przytulał go do snu co noc? Że nie będziesz tak często jak dotychczas widział jak płacze i jak się śmieje z wygłupów taty? Tak, to może Ci wydrzeć serce. Ale zobacz tę emocję taka, jaką jest: to jest Twoja czysta i bezwarunkowa miłość. Jesteś kochającym ojcem. I Ty dasz radę. Gdzieś tam na dnie Twojego umysłu, zakopany pod toną przykrych emocji, doświadczeń i krwawiących jeszcze ran czeka Twój spokój. Gwarantuję Ci, że możesz go odnaleźć. Praktykuj i ćwicz umysł. Na początku nie będzie łatwo. Ale nie przestawaj. Nie poddawaj się. Życzę Ci wszystkiego dobrego! Obyś był spokojny mimo szalejącego wokół Ciebie huraganu.
  6. Nie potrafiłem. Stąd moja obecność na forum. Jestem szewcem chodzącym boso. Wcale Ci się nie dziwię. Mieszkali Spoko, nie biorę do siebie. Zawsze możesz powiedzieć "wypierdalaj", ale trudniej, jak masz dzieci. No ale przecież nikt Ci nie każe czuć się akceptowany przez społeczeństwo. Opinia społeczna akceptowała na przestrzeni dziejów różne rzeczy: i dobre i te złe. Trudno uzależniać swój los od takiego "kogucika na dachu". I niestety, Drogi Przyjacielu, będziemy nosić ten ciężar przeszłości aż z nas nie spadnie lub sami go nie zrzucimy. I nadal cierpimy, bo pamiętamy. Nie da się z tym polemizować, bo to prawda. Tak naprawdę nikogo nigdy nie da się zmienić, tylko czas to robi we własnym tempie. Tak, ale wciąż ma swój spokój Jeśli nadal jest buddystą. A jak mu się odmieni i rzeczywiście przestanie nim być i obudzi się z ręką w nocniku, to faktycznie kanał Wydaje mi się, mogę sie mylić, że miłość u ludzi ewoluuje w następującym kierunku: "Kocham Cię BO..." -> "Kocham Cię POMIMO TEGO, ŻE..." Od fascynacji zaletami do akceptacji wad. Ale może to tylko moje spojrzenie.
  7. Dzięki za wyjaśnienie czym jest solipsyzm. Staram się w swoim codziennym myśleniu nie posługiwać się za wiele generalizacją. Bo generalizacje tworzą schemat w głowie, który trudno później wykorzenić. Może masz rację, a może nie. Ale trzeba by to sprawdzić, by zrobić z tego regułę. Ale tak bajdełej: No i co z tego, że są egoistyczne? Ktoś z nas nie jest? Że nie kochają nas bezinteresownie? I co z tego? Taki świat. Taka rzeczywistość. Chyba nie ma co się obruszać (jeśli tak miał zabrzmieć Twój wpis). Zmnienia się tylko proporcja tego ile czasu poświęcamy na myślenie/działanie wobec/o innych i ile czasu poświęcamy na myślenie/działanie o sobie samych. I chyba płeć nie jest tu kryterium. A co powiesz o współczuciu? Jednym z głównych ideowych filarów buddyzmu? Nie wiem czy to jest zarzut wobec buddyzmu, to "odlatywanie od rzeczywistości przez różne znieczulenia", ale jeśli tak, to Twoje pojmowanie buddyzmu różni się od mojego
  8. No dobrze. Ale: 1) wcale nie uznaję się za super, nie odlatuję w świadomościach ani nic z tych rzeczy. Nie mam zamiaru Cię przekonywać, możesz lub nie wierzyć mi na słowo. Daleko mi do pogodzenia się ze światem i ze sobą. Serio. Jestem zwykłym facetem, który tak jak i wielu z ludzi zmaga się z rzeczywistością. Tylko teraz robię to w inny sposób niż wcześniej. Ale pracuję nad tym. 2) Masz rację. Duże prawdopodobieństwo, że tak by pomyślała i tak to postrzegała. I ma do tego prawo. Ma też prawo by odejść. I ona też pewnie miała by rację, że jej ta relacja nie satysfakcjonuje. Ale to nie moja sprawa. Ale zależeć mi zależy. Chociażby na dzieciach. Nie wiem co to znaczy solipsystyczne. Wytłumacz proszę. No to trudno. Niech włączy się jej ta hipergamia. I ma mnie to boleć? Proszę, idź, wiem, że jest dużo innych alternatyw szczęścia poza byciem "z-tak-wspaniałym-facetem-jak-ja" w relacji. Nie zamierzam jej zatrzymywać. Niech widzi. Związki nie są dla wszystkich. Nikt też do związków nikogo nie zmusza. Współczuję jej i tyle lub aż tyle. Gdzie tu problem?
  9. No cóż, dziękuję. Tylko nie ma czego gratulować. Dziś jest, jutro go pewnie nie będzie, kto wie I masz rację. Pragnienia będą w nas zawsze. Chyba, że uda nam się wygasić wszystkie, no ale to raczej nieosiągalne. Na mój gust. Niektóre jednak pragnienia, jak to, żeby nie było w nas pragnień, jest ok. Jak widać buddyzm wolny od paradoksów nie jest. Ale kto powiedział, że musi? A kto powiedział, że musi się dostosowywać? Nie oczekuję, że się dostroi do moich buddystycznych przekonań. Jeśli będzie chciała ze mną być, to ok. Bonus. Jesli nie? To też ok. Nikogo do nieczego nie zamierzam już zmuszać. Chyba, że będzie krzywdzić tych, których kocham (dzieci). To wtedy będę ich bronił, żeby uchronić je od cierpienia (odpieram tym samym pogląd jakoby buddyzm i moja postawa byla w 100% pasywna). No nie wiem, czy cierpienie, które też opisałem wpasowuje się w Twoją interpretację. O! To jest komplement (serio). Idę piłować ego, bo mi skoczyło
  10. Jasne. Cierpienie to niezaspokojone pragnienie. Może trochę zbyt ogólne, wiem. Ale myślę, że za każdym cierpieniem stoi jakieś pragnienie. I próbuję znaleźć jakiś przykład w którym ta teoria się nie sprawdza, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Może mi w tym pomożesz?
  11. "Have been there, have done that". Przerabiałem już u siebie zazdrość, złość, gniew, nienawiść, poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. Patrzyłem na zdrady, brak lojalności, irytację i roszczeniową postawę u partnerki. Nigdzie mnie to nie zaprowadziło. Próbowałem z tym walczyć, ale to do droga do nikąd. Czasem trudno nam się z tym pogodzić, że ktoś nas po prostu nie kocha. Nie chcemy tego zaakceptować. Więc walczymy. Dla dzieci, dla siebie, dla wysiłku i czasu włożonego w związek. I dalej idziemy ślepą uliczką. Uświadom sobie, że za tym, że chujowo się z tym czujesz, stoi Twoje pragnienie życia z normalną kobietą, nieprzypierdalającą się o nic, nie toksyczną itd. A teraz wyobraź sobie, że tego nie pragniesz. Problem znika, gdy znika pragnienie. Nie da się uniknąć beznadziejnych chwil i cierpienia w związku. To "sprzedaż wiązana", więc dostajesz całą paczkę i myślę, że tylko naiwni uważają, że da się z tego magicznego pudełka wybrać tylko te rzeczy, które będą im odpowiadać. W wielu głowach siedzi myśl, która każe nam porównywać to co mamy z naszym: a) wyobrażeniem tego, co chcielibyśmy mieć b) tym co myślimy, że mają inni. Cierpisz? To masz dwa wyjścia. Odejdź i odnajdź swój spokój, lub nie odchodź i...odnajdź swój spokój. I tak, przyglądaj się sobie. Ja wiem jak to brzmi. I mnie też wydawało się to wiele razy nie do pomyślenia i bez sensu, gdy "ta-suka-ta-dziwka-mi-to-zrobiła". Jak miałbym być spokojny?! Ale walka jeszcze podnieca ten ogień i Twoje własne cierpienie. Nie mówię, że buddyjskie podejście jest dla Ciebie. Zrobisz co zechcesz. Możesz w sobie pielęgnować frustrację, że Twoja kobieta nie jest taka, jaką chciałbyś, żeby była. Możesz się o to wkurzać. Ale tylko na tym stracisz. Jeśli myślisz o tym, co Cię spotkało, to tak naprawdę cierpisz dwa razy: w pierwszym momencie, gdy Cię to dotyka i w drugim, gdy o tym myślisz, rozkminiasz i analizujesz. A dziękuję, ale nie ja go wymyśliłem W rzeczywistości w której żyję nie ma miejsca na pasywność. Rzeczywistość to ciągła zmiana. Ciągłe dostosowywanie się, gimnastyka emocji, duchowości, umysłu, zdolności poznawczych. Nie ma mowy o pasywności. A postęp duchowy? Jeśli np. przezwyciężasz siebie, swoje negatywne emocje i zaczynasz wreszcie wychodzić z mroku? To nie jest według Ciebie postęp? Ale postęp można różnorodnie definiować, masz rację: buddyzm raczej skupia się na postępie duchowym, a nie tym, jak się go powszechnie pojmuje. Ty możesz być "pasywny" (chociaż czy da się w ogóle być "pasywnym"?) ale świat nigdy nie będzie pasywny. A ponieważ Ty jesteś częścią świata ergo nigdy nie będziesz pasywny. Ja już pierdolnąłem o dno. I buddyzm jest moim "odbiciem". Dno nienawiści, dno ciągłego lęku, dno niesprawiedliwości, dno przeszłych wydarzeń, które raniły wciąż i wciąż na nowo. Spokój przyszedł z praktyką i zrozumieniem po co to było. I bardzo się cieszę, że jest Ci z tym ok. I to nie sarkazm. Dobrze, że masz swoją drogę i że krocząc nią jesteś szczęśliwy. Tak trzymaj! Ślę Ci pozdrowienia!
  12. Kto powiedział, że to zabawa? A czym jest sukces w życiu? Mógłbyś rozwinąć? I czym jest dla Ciebie "konkretne działanie"? Nie liczę Uwalniam się stopniowo od tego pragnienia. Bo jeśli taka się pojawi, to na 100% procent będzie, oprócz tych pozytywnych chwil, niosła ze sobą też i cierpienie. I nie jest ona moim życiowym celem. Wielu forumowych "Braci" żyje w celibacie lub w samotności, co dowodzi, że nie jest ona niezbędna do szczęścia. No trudno No to niech mnie nie kocha Przecież to nie mój problem. Oby! Tak. Obniż oczekiwania tj. uświadom sobie, że nie jesteś idealny i nie musisz być. Twoja partnerka też nie. Przyjrzyj się sobie. Przyjrzyj się swoim pragnieniom. Swoim wymyślonym, narzuconym, przejętym od kogoś innego, od społeczeństwa PRAGNIENIOM. Które z nich są Twoje? Które są prawdziwe? Których pragnień naprawdę potrzebujesz? To powinno Ci trochę "wyczyścić" listę ze zbędnych rzeczy. Wtedy skupisz się tylko na tym(mam nadzieję), co naprawdę ważne. Na drugim człowieku. Który też ma jakieś pragnienia (nie mówię, żebyś je zaspokajał). I też na tym co naprawdę ważne i wartościowe. Na spokoju wewnętrznym. Tego nikt Ci nigdy nie zabierze. Niezależnie od tego jaką "jędzą" jest Twoja obecna/była. Niewzruszoność wobec doświadczeń płynących ze świata może być dla wielu wybawieniem. Nie unikniesz cierpienia ale możesz je zaakceptować przez porzucenie oczekiwań, że ono nie pojawi się w Twoim życiu. Pragnienie prowadzi do cierpienia. Cierpienie.
  13. Pełna zgoda. Tak, pogódź się. Akceptuj rzeczywistość zamiast ją zmieniać. Rzeczywistość będzie nam zawsze dawać do wiwatu, zawsze coś będzie nie tak. Nie zmienisz tego. Życie to pasmo wyzwań i ciężkich chwil. Jeśli to sobie uświadomisz, to nie będziesz szukał tego, by ich nie było. Zaakceptuj je i poszukaj spokoju w reszcie przestrzeni, która Ci pozostanie po zaakceptowaniu tego faktu. Od Ciebie zależy jak będziesz patrzył na to, co Cie spotyka. Możesz widzieć tylko negatywne strony, ale możesz też poszukać tego co jest dobre w Twoim nieidealnym życiu. Wiesz, że większość z nas ma tzw. "Umysł szukający wady"? To ludzkie i w jakiś sposób normalne. Ale do poczucia szczęścia nas to nie zbliża i nie zbliży. Hear hear! Nasza definicja szczęścia zmienia się z czasem. Też miałem ten dylemat: czy wejść w nowy związek, który byłby niezbyt obciążający, ale wybrałem samotność. Spokój jest dla mnie najwyższym szczęściem. Oczywiście, brakuje seksu, czułości i żeby mieć do kogo buzię otworzyć, ale z drugiej strony...czego mi brakuje? Niczego. Zawsze mógłbym powiedzieć, że nie mam tego, czy tamtego, że dzieci widzę rzadziej niżbym chciał, że nikt mnie nie przytuli, że nikt się do mnie nie odzywa, że to, że tamto. Ale wybieram to, że jestem zdrowy, że jestem życzliwy do innych, że mam dach nad głową, że nie marznę, nie chodzę głodny, że w coś się angażuję itd itp. I mam w sobie spokój. Oczekiwania to życie przyszłością. Nadzieja, która nie zawsze spełnia się w chwili obecnej. Więc powoduje nierzadko rozczarowanie i cierpienie. Tylko szczęście chwili obecnej. Obniż oczekiwania wobec siebie: jesteś zdrowy? Masz dach nad głową? Masz się w co ubrać i co zjeść? Więc jest ok! Jasne, nie jest tak, jak mogłoby być (mógłbyś leżeć teraz na jachcie otoczony wianuszkiem pięknych kobiet. Ale czy naprawdę byłbyś wtedy szczęśliwy?). Pragnienia potęgują się. Nienasycenie wzrasta. Wróć na moment do chwil gdy byłeś sam. Czego Ci brakowalo? Czego nie miałeś wówczas co masz teraz? Ciesz się tym, co masz teraz. I bądź spokojny. Jeśli to się rozleci, trudno. "Omnia meum mecum porto"-wszystko co mam noszę ze sobą. Nie myśl co będzie, nie myśl co było. Żyj teraz, bo tylko TERAZ żyjesz naprawdę. Nie w przyszłości i nie w przeszłości. Pomyśl nad tym. No przecież możesz, nie kończąc jednocześnie związku. Pomedytuj. Jesteś wówczas tylko sam ze sobą samym. Powiedz o tym, że masz takie pragnienie- być chwilę sam ze sobą. Nikt Ci tego nie odbierze, nikt nie może Ci tego zabronić. A jeśli masz zbyt dużo hałasu wokół siebie, zbyt dużo bodźców, możesz nauczyć się medytować/wyciszać w środku, bez "siedzenia". Nie da się w ogóle uszczęśliwiać człowieka. Może dzieci da się uszczęśliwiać, ale to i tak tylko na chwilę. Zaraz pojawia się w nich nowe pragnienie. No ale to dzieci, mają do tego prawo. To, w jaki sposób w dzieciach rodzą się pragnienia, jest doskonałym odzwierciedleniem rzeczywistości: pragnienia dzieci przychodzą i odchodzą. Z nami jest identycznie, tyle że w innych interwałach (u dzieci zachcianki są egoistyczne, przychodzą i odchodzą szybciej, zastępowane przez nowe). My jednak mamy tę przewagę, że możemy przerwać ten zaklęty krąg. Możemy sprawić, że pragnienie przestanie gonić następne i następne. Mamy wgląd w siebie, lub możemy go wypracować. Nic nie muszę dodawać Gdzieś tam w środku zawsze będziesz samotny. I zawsze tak naprawdę będziesz tylko sam z sobą! Siebie "nosisz" przy sobie CAŁY CZAS. Oswój siebie i zobaczysz, że będzie ok. Nie lataj za pragnieniami, one się nigdy nie kończą. Powodzenia!
  14. Witam wszystkich! Długo myślałem jak zacząć tu na forum. Obserwuję aktywność na tej stronie od jakiegoś czasu z większymi i mniejszymi przerwami. Przerywam lektury i wracam do nich, gdyż jest to dla mnie doskonałe źródło ispiracji do rozważań nad ludzką, a więc nie jedynie żeńską i nie jedynie męską naturą. Zjawiłem się tu bo sam przeszedłem to, przez co przeszła lub nadal przechodzi większość tu zaglądających. Upadek życia rodzinnego a potem rozpad związku. I w tym wszystkim dzieci. Moja historia: krótko i zwięźle. 11 lat temu poznałem kobietę. Po sześciu latach pojawiły się dzieci. Dwójka. Oczywiście mogę Wam opisać, jak przebiegał sam związek i rozstanie w taki sposób, że moja historia będzie jedynie różniła się w małych szczegółach od setek tu opisanych. Więc to już znacie. I nie wiem, czy komukolwiek chciałoby się czytać po raz setny to samo. Chociaż czasem widzę, że wątki w dziale «Moja historia» czy «Moje doświadczenia ze związku, małżeństwa» rozrastają się do niemal epickich dyskusji. To pewnie dlatego, że przywołują złe wspomnienia lub budzą silne emocje wśród tych, którzy przeżyli coś podobnego. A ludzie uwielbiają karmić się emocjami. I do tego tymi, które są najbardziej dostępne, istnieją na wyciągnięcie ręki czyli tymi negatywnymi. Ale wiem też, że dużo osób bierze udział w tych dyskusjach z czystego pragnienia niesienia pomocy i wsparcia innym mężczyznom. Dość powiedzieć, że moje rozstanie z kobietą z którą posiadam dwójkę dzieci było burzliwe, pełne emocji i nienawiści (po obu stronach), które na szczęście udało się utrzymać na wodzy na tyle, by jak najmniej skrzywdzić dzieci (nie kłóciliśmy się przy nich). Chciałbym podzielić sie z Wami, w jaki sposób myliłem się w wielu kwestiach zarówno w pod koniec mojego związku jak i w jego trakcie, gdzie popełniłem błędy i jak uderzam się w pierś w imię spotkania twarzą-w-twarz z sobą samym, który nie zawsze był w porządku w związku. Nie robię tego z żalu za stratą. Nie robię tego z poczucia winy. Nie robię tego, żeby kogokolwiek nawrócić. Robię to, ponieważ mogłem ratować (co by było, nie wiadomo) dwoje fajnych ludzi i dwójkę super dzieciaków od życia z dala od siebie. Może ktoś zaczerpnie tu inspiracji, zrobi dziesięć głębokich oddechów i wyciągnie rękę do drugiego człowieka z którym żyje lub do samego siebie. I nie będzie cierpiał tak, jak cierpi teraz. Oto mój rachunek sumienia. I żeby była jasność: nie mam żalu o przeszłość i do przeszłości, że była jaka była. Jej już nie ma. Nie bronię też nikogo ani nie usprawiedliwiam. Moja była partnerka była wobec mnie nie w porządku i ja byłem nie w porządku. Nie trzymam też niczyjej strony. Wiem, że wielu z Was/Nas przechodzi przez niezły koszmar i wysyłam Wam moje współczucie, jeśli to cokolwiek znaczy. Po prostu chcę być «sprawiedliwy» w ocenie a nie obwiniać świata/drugiej osoby, że spotkało mnie coś niefajnego. 1. Skreśliłem kobietę z którą żyłem w swojej głowie, zanim jeszcze naprawdę się rozstaliśmy. A wszystko to, przez moje oczekiwania. Nie widziałem w niej dobrej kochanki, bo seks był rzadko. Oczekiwałem, że seks będzie super i często. Nie widziałem w niej dobrej gospodyni. Bo wiele rzeczy w domu, oprócz pracy zawodowej musiałem robić sam. Oczekiwałem, że będzie wzorowa, lub chociażby będzie pokazywać, że się stara. Nie widziałem w niej osoby lojalnej. Bo wiele razy widziałem, jak ucieka myślami/czynami do innych mężczyzn i widziałem przykład klasycznej «hipergamii». Oczekiwałem, że będzie wierna i że zawsze będziemy razem. Oczekiwałem, oczekiwałem i oczekiwałem. I narastała we mnie frustracja. I ona też oczekiwała różnych rzeczy i też była sfrustrowana. I zamiast spuścić z tonu, zamiast uspokoić siebie i zobaczyć w niej człowieka równie zagubionego jak ja w tej frustrującej rzeczywistości, parłem, przyciskałem, podniecałem ogień niezgody w imię oczekiwań których ona nie chciała/nie była w stanie zrealizować. Może warto zadać sobie pytanie kim jesteśmy my i jak silne jest nasze ego, że oczekujemy czegokolwiek od drugiego człowieka? Każdy żyje dla siebie (i też dla dzieci jeśli takie posiada) i nie po to, by spełniać czyjeś oczekiwania. To miłe, gdy ktoś robi to dla nas, ale to żaden obowiązek, a jedynie dobra wola. Chcesz mieć dobry związek? Obniż oczekiwania. Może Twoja partnerka nie jest idealna, może robi Ci jazdy z byle powodu, może nie okazuje Ci czułości, może kłamie, może się puszcza...obniż oczekiwania. Nie oczekuj, postaraj się żyć w chwili obecnej. Nie oczekuj, że życie będzie dla Ciebie dobre. Życie jest pełne cierpienia. Oczekujesz, że razem się zestarzejecie? Oczekujesz, że Wasze uczucie będzie trwać i trwać? Co dostałeś-musisz oddać. Musisz. Prędzej czy później. Nie zatrzymasz drugiej osoby, jeśli będzie chciała odejść. Jest dużo gówna w Twoim związku? To patrz na jego dobre strony. Zawsze jakieś znajdziesz. Jeśli nie, to przynajmniej wiele się nauczysz o życiu/świecie/sobie. Traktuj życie z kimś jako bonus. Wygrałeś milion dolarów a potem jeszcze pięćset tysięcy, ale tę ostatnią nagrodę ktoś Ci buchnął z walizki, wybijając szybę w aucie. Co z tego! Masz jeszcze ten milion dolarów! Druga osoba to bonus do szczęścia, które możesz mieć na wyciągnięcie ręki, jeśli tylko odpowiednio wcześnie się postarasz. Szczęścia, któremu na imię SPOKÓJ WEWNĘTRZNY. To jest ten milion dolarów. 2. Myślałem, że spełnienie zawodowe i rodzinne to najwyższe szczęście. Nie. Myliłem się. Najwyższym szczęściem jest spokój. Głęboki spokój wewnętrzny, który jest niezależny od okoliczności. Niezależnie od tego, jak ciężkie się one wydają, jak bardzo targają nami emocje, głęboki wewnętrzny spokój jest możliwy do osiągnięcia. Karmiłem się emocjami przy rozwodzie, długo wałkowałem przyczyny, obwiniałem, przeklinałem i życzyłem w myślach wszstkiego najgorszego. A mogłem być spokojny(uważny), gdybym tylko odpowiednio wcześnie zaczął zmieniać siebie. Nie wiadomo, jak by się to potoczyło. Może i tak byśmy się rozstali? Chcę tutaj powiedzieć, że bardzo często obserwuję tu rady innych użytkowników, które zalecają rozstanie by uzyskać spokój, odbudowanie własnej wartości, «pozbieranie» się do kupy po toksycznym związku. I nie twierdzę, że to złe. Ale jeśli ktoś nie nosi spokoju w sobie, nie będzie go miał i po rozstaniu. Nienawiścią do przeszłości można karmić się całe życie, całe życie podsycać ten nienawistny ogień. Może warto zmienić nastawienie do siebie i do swojego spokoju jeszcze przed rozpadem związku? Wyobraźmy sobie co bylibyśmy w stanie osiągnąć, jak moglibyśmy pokierować wspólnym życiem dwojga ludzi, gdyby był w nas spokój, a nie emocje. Gdybyśmy nie reagowali emocjami? Jak wówczas wyglądałyby kłótnie? Gdybyśmy na chwilę porzucili poczucie sprawiedliwości (patrz punkt szósty), a raczej jej braku, który nas dotyka i spróbowali zobaczyć po prostu drugiego człowieka: zagubionego, pełnego złych emocji, nieumiejącego sobie z nimi poradzić, ale jednak człowieka. 3. Grałem różne role, żeby utrzymać związek. Grałem, żeby osiągnąć pewne cele. Karmiłem ego. Obrażałem sie, udawałem kogoś, kim nie jestem, robiłem więcej niż miałem ochotę, żeby tylko otrzymać to co chciałem od drugiej osoby (miłość i akceptację). Jeśli coś było nie tak, nie mówiłem tego, żeby nie dać dojść do głosu wyuchom emocji, nie powiedzieć za wiele. Ale dlaczego to robiłem? Ze strachu. Ze strachu, że nie będę w czyichś oczach kimś, kim chciałbym być. I że druga osoba odejdzie, gdy zobaczy mnie prawdziwego. A nie jestem macho i nie jestem alfa. Nie jestem jakimś nie-wiadomo-jakim gościem. I w końcu musiałem to przed sobą przyznać. Jestem nudnym typem inteliktualisty/nerda i nie mam pojęcia, dlaczego ktoś chciałby ze mną wchodzić w związek. I wiecie co? Wcale nie jest mi z tym źle. Całe życie starałem się zmieniać, podobać. Bo nie podobałem się sobie. Teraz wiem, że jeśli chcesz coś zmienić w sobie a konkretnie w swoim podejściu do siebie, to na sam początek proponuję nie zmieniać się wcale. Nie karmić ego («Kim-to-ja-nie-będę-gdy-zmienię-się-tak-i-tak»). Poznać siebie ze swoimi wadami i zaakceptować je. W końcu jestem tylko człowiekiem i inni są też tylko ludźmi. Niedoskonałymi. I wszyscy mamy wady, ale to nie znaczy, że jesteśmy źli. Jesteśmy ok. Nie masz sześciopaka na brzuchu(moje marzenie, bo zawsze byłem gruby) i co z tego? Przecież nie musisz go mieć, żeby otrzymać miłość i akceptację i przede wszystkim ŚWIĘTY i NIEPORUSZONY SPOKÓJ WEWNĘTRZNY. Jesteś tylko człowiekiem i umrzesz starając się o coś, co i tak nie ma większego znaczenia. 4. Nie umiałem wybaczyć. Dużo syfu przewaliło się przez mój związek. I trzymałem się tych przeszłych złych wydarzeń i negatywnych wspomnień jakby były do mnie przyklejone. I mimo, że starałem się nie prać w kłótni starych brudów, to moje nastawienie było już w każdej sprzeczce zdeterminowane tym, co już się wcześniej wydarzyło («O nie, a ona znowu swoje», myślałem). A to już była przeszłość. Coś, co już nie istnieje. Każdy z nas jest ciągłą zmianą, ciągle się zmieniasz, nie jesteś już tą osobą, którą byłeś 10 lat temu, 5 lat temu, 2 dni temu, 3 minuty temu. I nie jest nią osoba z którą żyjesz/żyłeś. Wybacz albo po prostu nie myśl o przeszłości. Bo nie warto. Tracisz wówczas teraźniejszość, jedyny czas w którym tak naprawdę żyjesz. 5. Nie umiałem pozwolić odejść. A prób rozstania mieliśmy za sobą wiele. I w końcu przyszła ta ostateczna, która przełożyła się na praktyczną separację. CO DOSTAŁEŚ MUSISZ ODDAĆ. Zapraszam do dyskusji 6. Stosowałem racjonalne i logiczne argumenty w kłótni. A po co? Żeby te kłótnie wygrać. Teraz zastanawiam się po co? Bo byłoby nam przez to lepiej? By zwycieżyła prawda oparta na logicznych wnioskach i nieodpartych dowodach? I co z tego że zwyciężyła, skoro MY przegraliśmy? Rada ode mnie: odpuść. Po co Ci to? Bedziesz się lepiej czuć, gdy będziesz wiedział, że masz rację, mimo, że związek na tym ucierpiał (kłótnie o fakty, kłótnie o sprawiedliwość)? Machnij ręką. Jeśli masz w sobie spokój, to po co Ci to poczucie sprawiedliwości, poczucie że masz rację? Sprawiedliwości nie było na świecie i nigdy jej nie będzie. Zawsze będzie istnieć zło i cierpienie. Ale cierpnienie i niesprawiedliwość to świetni nauczyciele. Z dobrymi znajomymi świetnie spędzisz czas, pośmiejesz się, obniżysz stres, zrelaksujesz. Z trudnymi ludźmi nauczysz się o sobie masy rzeczy, popchniesz swój rozwój duchowy do przodu. «Somethimes you win, somethimes you learn». I na koniec, bo i tak się już za dużo rozpisałem. To wszystko nie jest proste i łatwe do osiągnięcia. Ale możliwe. Przez praktykę i zgłębianie siebie. Szukanie w środku swojego umysłu. Nie przez czytanie książek motywacyjnych, psychologicznych czy dzieł wielkich filozofów. Możesz, jeśli chcesz, ale szukasz nie tam gdzie trzeba. Napełniasz szklankę już pełną po brzegi. Wszystkie odpowiedzi masz w sobie. Usiądź i zrelaksuj się. Pomyśl co stoi za każdym twoim uczynkiem, myślą i zachowaniem. Jaki motyw? Co Tobą kieruje? Potem powtórz. I znów. I znów. I znów. I nie rób nic więcej. Szukaj tylko spokoju w skupieniu. Jeszcze kilka punktów (cholera, nie skończę tego dzisiaj;) Przepraszam bardzo moderatora!): 1. Tak, jestem buddystą, określam się jako buddysta. Nie jestem dobrym buddystą, ale jestem chyba całkiem spoko. Zresztą to nie ma znaczenia. To jest istotne tylko dla moich dzieci. Dla nich chcę być spoko. 2. Nie zamierzam nikogo nawracać. To, w co kto wierzy, to jego prywatna sprawa. Ja dzielę się tylko swoim światopoglądem, który w mojej opinii ma spore przełożenie na praktykę bycia w związku z drugą osobą (chociaż moją próbę oblałem koncertowo, «szewc bez butów chodzi»). Ale cieszę się, że odnalazłem swój spokój, mimo, że kosztował mnie, moją byłą partnerkę i moje dzieci mnóstwo zawirowań i stresu i cierpienia. Oddałem już to, co otrzymałem. Niektórzy umierają wcześniej, niektórzy starzeją się razem, niektórzy nie. 3. Nie uważam, że moje poglądy to prawdy objawione, jedynie prawdziwe i uniwersalne. Pewnie mylę się w wielu stwierdzeniach tu przytoczonych, pewnie nie każdemu się one spodobają, nie każdy się z nimi zgodzi. To dobrze. Bo myślę, że to dobrze, że myślimy krytycznie. 4. Lubię weryfikować swoje poglądy, więc zgodzę się z kimś, kto ma inne, jeśli uznam je za zgodne z moim światopoglądem. 5. Można wiele uratować, nie cierpieć tak bardzo, nie odczuwać tak wielkiego stresu jeśli tylko przewartościuje się swoje priorytety (wewnętrzny spokój) i obniży oczekiwania. Jeśli ktoś chciałby zasięgnąć jakiejś rady, porozmawiać z kimś, kto przez to przebrnął, to zapraszam na priv lub po prostu do dyskusji, Chętnie wesprę dobrym słowem i okażę współczucie. Jeśli tego akurat potrzebujesz. Wszystkiego dobrego! Monk
  15. Monk

    Dzień dobry! :)

    Witam wszystkich! Jestem Monk.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.