"Kobiecość" jako forma rozgrzeszenia i wygodne usprawiedliwienie dla braku pracy nad własnymi wadami (na zasadzie "nie muszę kontrolować własnych emocji, bo to kobiece, taka już jestem" albo "kobiece kształty" jako eufemizm dla już zbyt krągłego, zaniedbanego ciała), "kobiecość" jako prymitywne narzędzie marketingowe ("nie będziesz naprawdę zadbaną, prawdziwą, *kobiecą* kobietą, jeśli nie kupisz X lub nie zrobisz sobie Y") itp. Stały repertuar, z którym stykamy się do oporu na co dzień.
Czemu nie jedno i drugie? Przepaść między nimi daje do myślenia.
Masz rację z tym pogubieniem. Zaryzykuję twierdzenie, że każdy jest w ten czy inny sposób pogubiony, choć nie każdy chętnie się do tego przyzna. Nadmierna pewność siebie i pielęgnowanie przekonania o własnej nieomylności, o tym, że wszystko jest jasne i oczywiste, aksjomaty istnieją, a moja racja to ta święta i jedyna, raczej nie świadczą dobrze o człowieku. Jestem zdania, że rozwojowi bardziej służy umiejętność postawienia znaku zapytania niż kropki na końcu zdania; dlatego również nie widzę nic niewłaściwego (obliczonego na atencję czy pompowanie ego) w zadaniu na forum pytania, czym jest dla Was kobiecość.
Wciąż w pewnym (choć na pewno mniejszym niż dawniej) stopniu reguluje to opinia części społeczeństwa. A jeśli kogoś stać na minimum samokrytyki, to dodatkowo jeszcze lustro, przed którym jesteś lub nie jesteś w stanie uczciwie spojrzeć sobie samej/samemu w twarz.
Dzięki Wam za te liczne wartościowe wpisy.