Skocz do zawartości

Tony

Użytkownik
  • Postów

    60
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Tony

  1. Bo już te kwestie przeanalizowałem wcześniej. Z firmą obecnie naprawdę nie jest łatwo. A wrażenia są słuszne, bo taka jest cena wszechstronności i elastyczności. Wiadomo, że łatwiej kierować się takim schematem: studia, aplikacja, tyranie w kancelarii + wyścig szczurów, ale mam w sobie sporo przekory i staram się ślepo nie podążać za schematami. Na tym właśnie polega problem, że widzę więcej minusów niż plusów. Bardziej korzystny wydaje się strat od nowa. Chciałbym właśnie brać odpowiedzialność, ale poza sprawami administracyjnymi i wyjątkowo cywilnymi, nie mogę kogoś reprezentować. Ale nie mogę, dlaczego? Bo muszę przejść ten cyrk z aplikacją. Biorąc adwokata/radcę też ryzykujesz. Przynajmniej ja stawiam kawę na ławę i mówię, że jak będziesz potulnie czekał na rozwój wydarzeń, to później może być za późno. Ponadto ludzie często zaczynają z jakimś urzędem, a później kiedy widzą, że nie dają rady, to piszą głupie pisma, czy zawiadamiają o przestępstwach bez zebrania wcześniej dowodów, a to jest woda na młyn i na dodatek można mieć problemy. Podstawy ogarniam, zresztą po co podbudowa z matematyki np. w WinForms? Właśnie kiedyś przez tę mityczną matematykę poszedłem w kierunku prawa, bo zamiast matematyki wymagali historii. I czy trzeba mieć podbudowę z historii na prawie? Nie, zazwyczaj są dwa przedmioty historyczne na pierwszym roku i tyle. Ponadto napisałem, że obecnie kwestia przekwalifikowania odpada. Tylko, że moje ryzyko polega na tym, że mogą mi kazać nosić buty za jakimś piłkarzem z ligi podwórkowej Nie wiem, na ile to prawda, ale ponoć ci najbardziej znani prawnicy to nawet oczekują zapłaty za to, żeby zostać czyimś patronem.
  2. @Przemek1991 W punkt. Tak właśnie jest, co rozwinę poniżej w odpowiedzi dla @Drizzt. Napisałem wyżej, że wolność to w zasadzie jedne, co mam. Nie każdy z dnia na dzień może sobie powiedzieć: "Pierdolę to" i zacząć od nowa. Drizzt, rozumiem, że od czegoś trzeba zaczynać. Jednak staram się patrzeć w przyszłość i przewidywać różne warianty. To trochę jak z kobietami, człowiek może się mamić, że negatywne symptomy, które wysyła kobieta, są jego rojeniami i je bagatelizować. Tymczasem kiedy gość żyje w nieświadomości, to zazwyczaj kobieta już podejmuje działania, np. żeby z gracją skoczyć na inną gałąź. Sądzę, że największy błąd mężczyzn w relacjach z kobietami wynika z tego, że nie korzystają z najsilniejszej swej broni: logiki i rozumu. Wiele analogii widzę w zawodach prawniczych. Załóżmy taką sytuację, że dostaję się na którąś z aplikacji prawniczych. Na starcie oczywiście muszę zrezygnować z jakiejkolwiek pracy poniżej kwalifikacji, bo nie licuje z powagą zawodu, żeby aplikant np. pracował na budowie i kosił 5k zł miesięcznie. Natomiast nie ma nic nieetycznego w tym, kiedy za (pół)darmo tyra w kancelarii. Ponieważ nie mam znajomości w środowisku, to przydzielają mi patrona z urzędu. I tutaj już pojawia się pierwsza kwestia, na którą nie mam wpływu. Dobry patron to podstawa do kariery, zły to w zasadzie koniec kariery. Jeśli trafiłbym na złego patrona, to od jego widzimisię zależy niemal wszystko. A nie jest wykluczona sytuacja, że tyrałbym u niego za (pół)darmo, a w międzyczasie jego syn/córusia bawiła się na studiach prawniczych, aby później wskoczyć na moje miejsce i przypisać sobie moją pracę. Dla mnie to nie do przejścia. To trochę jak bycie gościem, który utrzymuje loszkę, a ona już planuje skok na wyższą gałąź. Łudzisz się, że tak nie będzie, ale przecież czy są podstawy, aby nie założyć takiego wariantu? Studia to zupełnie inna sytuacja, miałem dochód i ogólnie to fajny czas. Gdyby czuł, że męczę się na studiach, to pewnie bym je rzucił. To była czysta przyjemność, jeszcze na kierunkach humanistycznych mnóstwo studentek, a na ostatnich latach dostają "syndromu studentki ostatniego roku"... Mogłem studia lepiej wykorzystać, lub w międzyczasie zamiast drugiego kierunku zająć się programowaniem, ale cóż… człowiek uczy się na błędach. Taką osobowość, że mnie nie sprawia frajdy latanie po sądach i koszenie kasy w stylu "adwokata diabła", lecz prowadzenie spraw, które są zgodne z moimi przekonaniami. W innych państwach prawnik może dowolnie przyjmować sprawy, u nas w zasadzie to niemożliwe. Są pewne sposoby, aby to ominąć, ale jest z kolei łamanie etyki. Ponadto nie lubię przegrywać jak każdy. Ale w prawie już tak jest, że szansę na wygraną to 50%. Ale jeśli wiem, że w danej sprawie po mojej stronie jest prawda, to robię wszystko, co tylko możliwe, aby ją wygrać. Czasami niektórzy prawnicy "jadą po bandzie" i kiedy w USA jest to niedopuszczalne i od razu spotyka się z ostracyzmem, to w Polsce ręka rękę myje. Prowadząc sprawy znajomym "jechałem" po sądach, prawnikach, urzędnikach aż ostro. Czasami trzeba zgłosić sprawę do prokuratury, żeby wyrównać szansę na wygranie sprawy cywilnej, bo sąd cywilny przyklepie sfałszowany dokument i masz pod górkę. Oczywiście pism nie podpisywałem swoim nazwiskiem, ale fama już poszła w świat, że ja za tym stałem. Nie jest zatem wykluczona sytuacja, że np. przejdę aplikację i zdam egzamin, ale odmówią mi wpisu, bo uznają, że złamałem etykę np. zasadę koleżeństwa, lub inną pierdołę sobie wymyślą. Może i wygram taką sprawę, ale to będzie kilka lat dokopania się do Naczelnego Sądu Administracyjnego i kolejna lata stracone. Ponadto jeśli ktoś mnie będzie chciał zatrudnić, to potrzebuje osoby zaufanej, a ja jestem za młody, aby zmarnować sobie życie uczestnicząc w jakimś przekręcie – wystarczy spojrzeć jakie akcje się działy z reprywatyzacją warszawską. Długo by pisać… Jak w każdym zawodzie są "białe" i "czarne kapelusze", ale w zawodach prawniczych to jest już przesada, bo nie ma jakiejś równowagi. Przykład? Kiedy obywatel coś zbroi, to nie ma znaczenia, że przekroczył termin o jeden dzień, zaraz go skarbówka "dojedzie" i "dobije" komornik. Najlepszy komentarz: Kiedy natomiast urzędnik czy sędzia "nawali", to zdaniem przełożonych "przeoczenie", "pomyłka" i to, że straciłeś ileś lat z życia nie ma żadnego znaczenia. Bracia, którzy przeszli rozwód mogą w tej kwestii napisać nawet więcej ode mnie, osoby z wykształceniem prawniczym. I później taki młokos, który ma matriks w głowie zostaje sędzią sądu rodzinnego i jak będzie orzekał? Jak mu przełożona "sędzina" będzie kazała... Nie chcę tak skończyć.
  3. @lupele Problem w tym, że jeśli się usiądzie i zacznie pisać, to przez ten czas nie będzie źródła dochodów. To byłaby dobra opcja, ale jeśli zahaczyłbym się w większym mieście do jakiejkolwiek pracy, zaczął coś pisać i chodzić z tym do pracodawców. @Ziomisław Nie podchodziłem do aplikacji, bo jeśli miałbym przez 3 lata tyrać za (pół)darmo i jeszcze za to płacić 15k zł, to uznałem, że lepiej pracować poniżej kwalifikacji. 1. Jeśli chodzi o pracę w sądzie, to "Przymyka się więc oko na to, że przynajmniej w wielkomiejskich sądach liczba etatów urzędniczych ma się nijak do ilości „przerabianych spraw” a braki łata się pracownikami na umowę – zlecenie, spośród których niektórzy pracują w ten sposób, z miesiąca na miesiąc przez kilka lat. Zatrudnić ich na etat nie można, bo nie ma wolnych etatów. A nie ma wolnych etatów, bo jest „kryzys”. Podobnie "nie ma pieniędzy" na płacenie za nadgodziny, owszem można je sobie "odebrać" ale co to da, gdy ilość pracy do zrobienia stale przekracza ilość możliwą do "przerobienia" w 8 godzin?" Link: http://sub-iudice.blogspot.com/2010/09/sekretariat.html Jeśli natomiast chodzi o pracę w urzędzie, to głównie liczą się tam znajomości. Ponadto jeśli ma się wiedzę prawniczą, to lepiej nie pracować w urzędzie. 2. Korpo odpada, banki nie przyjmą kogoś w ciemno bez doświadczenia, więc praktyki lub staż, czyli za (pół)darmo - odpada. 3. Ponieważ trochę ogarniam prawo i ekonomię, to nie rozkręcam biznesu. Mamy bardzo złe warunki dla przedsiębiorców. Na start taki przedsiębiorca musi mieć odłożone niemal 500 zł miesięcznie na tzw. mały ZUS, czyli nawet jeśli założę, że dopiero po pół roku mój biznes zacząłby przynosić dochody, to muszę mieć co najmniej 3000 zł przeznaczone na ZUS. A z biznesem przecież jest tak, że albo się uda, albo nie, więc musiałbym mieć tyle finansów, żeby się nie martwić ich stratą. A to tylko ZUS, a gdzie np. koszty wynajmu, o zatrudnieniu kogoś nawet nie będę wspominał... Na gryzącą ambicję mam taki sposób, aby mieć ciągle jakieś sprawy prawnicze na głowie. Od czasu do czasu poprowadzę znajomemu jakąś sprawę i generalnie sobie mnie chwalą. Takie rozwiązanie ma też ogromny plus, bo prowadzę sprawy, które mi odpowiadają i czuję się w nich mocny. @ciekawyswiata i @zuckerfrei Praktyki i doświadczenia na papierze nie mam, ale mogę udokumentować, że prowadziłem od początku do końca więcej spraw i z korzyścią dla "klientów", niż niejeden aplikant. Przed pójściem na studia byłem w sądzie i umiałem napisać podanie czy pozew. Wiedziałem, że po samym prawie nie będę wykonywał zawodu, ale uznałem, że lepiej studiować coś, w czym mam podstawy. Według mnie studia powinny służyć pogłębianiu wiedzy, a nie zdobywaniu jej podstaw. Tymczasem wielu absolwentów prawa nie potrafi nawet napisać pozwu, a o skutecznym reprezentowaniu w sądzie nie będę wspominał. Również wiele zarzutów ludzie mają do aplikantów, chociaż ci powinni już coś umieć, a czasami się okazuje, że niejeden bywalec sal sądowych lepiej się orientuje co zrobić. To fakt. Chciałbym się realizować w zawodzie, ale jeśli od razu jestem wrzucany do wora z innymi absolwentami prawa, że nadaję się tylko do wysyłania listów i parzenia kawy i mam robić za (pół)darmo, aby zdobyć wiedzę jak napisać pozew czy jak wygląda posiedzenie sądu, to mam tego wszystkiego dość. Szkoda tylko społeczeństwa, które będą reprezentować prawnicy, którzy się godzili na takie traktowanie.
  4. Na wstępie chciałem podziękować za zainteresowanie tematem. Jak teraz patrzę na pierwszy post, to jakbym czytał jakiegoś chłopka-roztropka, a nie niemal 30-letniego mężczyzny. Postaram się zatem być bardziej konkretny i zacznę od końca. Wydaje się, że @ciekawyswiata najdokładniej ujął mój problem. Powinienem chyba zacząć od początku i konkretów, ale trochę się wstydziłem: "Po czym poznać prawnika? Sam ci o tym powie". Dlaczego nie poszedłem w tym kierunku? Powodów jest sporo, m. in. te, które wymienił przedmówca. Jeśli ktoś jest zainteresowany sytuacją młodych prawników, to polecam przeczytać ten wpis: https://astromaria.wordpress.com/2016/01/14/jak-zostac-w-polsce-prawnikiem/ Ponadto już podczas studiów zobaczyłem, jak naprawdę to środowisko wygląda od środka i o ile samo prawo jest ciekawe i fajnie zobaczyć, kiedy nasze pisma skutkują czymś pozytywnym; o tyle wśród prawników panuje wręcz feudalizm. Plusem jest to, że zdobyta wiedza przydaje się w praktyce. Świata nie naprawię dzięki niej, ale przynajmniej wiem, jak się bronić kiedy jakiejś loszce coś odwali. Mam ponadto świadomość jak funkcjonuje środowisko prawnicze, więc wiem na co uważać, gdyby loszka okazała się "znajomym króliczka". A teraz po kolei, @lupele Opcja 4. oczywiście odpada i 1. niestety również. Jeśli chodzi o przekwalifikowanie się, to myślałem o programowaniu, ale to wiązałoby się ze zdobyciem doświadczenia, bo jednak coś tam trzeba umieć, a więc bez stażu lub praktyk by się nie obeszło. Na taką opcję jednak niestety mnie obecnie nie stać. Zresztą w moim przypadku przekwalifikowanie musiałoby się zacząć od zahaczenia do jakiejś pracy. Wiem, że to, czego uczymy się w teorii często różni się od praktyki i podobnie jest branżą IT. Zostaje zatem wybór między opcją nr 2 a 3 i od jakiegoś czasu właśnie to mi chodzi po głowie. @Adolf Ta wolność to chyba jedyne co mam… Nie mam i nigdy nie miałem ciśnienia na baby, bo zawsze miałem jakiś cel główny, a wtedy do kobiet podchodziłem na zasadzie, że jak nie przeszkadza, to fajnie, ale nic na siłę. Przeważnie wymagały 100% atencji, więc przychodziły i odchodziły z kwitkiem. Może kiedyś o tym napiszę temat, bo kiedy masz cel w życiu i nie stawiasz kobiet na piedestale, to ma się ogromne powodzenie. @SennaRot 1. Rozwijałem się w trakcie studiów, ukończyłem dwa kierunki, bo uznałem, że skoro i tak studiuję, to czemu nie. Chłonąłem jak gąbka nie tylko wiedzę kierunkową, ale też psychologię, socjologię, ekonomię itd. 2. Chęć wyrwania z tej stagnacji była główną motywacją do założenia tematu. 3. Nie wystarcza. Poświęciłem się dla pewnej sprawy, która nie była z finansowego punktu widzenia warta świeczki, ale nie miałem wyjścia. Nawet będąc w stagnacji jak obecnie staram się coś robić. 4. Szukam, ale albo coś ze mną nie tak, albo rynek nie jest zainteresowany takimi osobami jak ja. Na studiach prawniczych mniej więcej połowa studentów to dzieci prawników. Druga połowa kierowana ułudą wysokich zarobków jest w stanie nawet za darmo tyrać po kancelariach, aby tylko kiedyś uzyskać uprawnienia... Nie mam szans z takimi osobami konkurować, kiedyś mi się wydawało, że w tym zawodzie liczą się jakieś ideały i wartości. Dzisiaj wiem, że większość idzie tam tylko po kasę. Ale kasy już nie ma takiej, jak dawniej. 5. Nie boję się zmiany pracy, nie bałem się po studiach pójść do jakiejkolwiek pracy, aby tylko nie siedzieć w domu i wysyłać cv. Kiedy pracowałem też szukałem czegoś lepszego. 6. Tutaj jest problem. Nie pracowałem w miejscu, gdzie mógłbym się od kogoś czegoś nauczyć, wręcz przeciwnie, uznałem, że jestem za młody, aby wsiąkać w to środowisko prawnicze. 7. Kiedy patrzę na ostatnie 10 lat, to nie jest źle, może materialnie kiepsko i z doświadczeniem zawodowym również, ale mam co wspominać i zdobyłem doświadczenie życiowe. Widzę też, że w pewnych kwestiach zmądrzałem, więc pewnie gdybym poszedł do pracy i zaczął dobrze zarabiać, to nie wiem, czy nie wyszedłbym gorzej niż obecnie, kiedy jestem tylko na zero. Nie boję się pracy. Kiedy szedłem na studia, to wiedziałem, że nie będzie lekko, dlatego nie było dla mnie problemem pójść do pracy poniżej kwalifikacji.
  5. Zanim przejdę do sedna sprawy, krótkie wprowadzenie. Niebawem 30. na karku, do tej pory nie miałem podstaw, aby marudzić na swoje życie. Klasyka: studia, a później płacz i zgrzytanie zębów. Kiedy byłem na studiach, to spoglądałem na świat z góry i mając świadomość, że studia to pewien okres, więc nie angażowałem się za bardzo i korzystałem z ich uroku. Nie będę się rozpisywał, bo zazwyczaj kto zasmakował życia studenckiego, ten wie, że to fajny czas. Starałem się jednak wypośrodkować cel jakim było studiowanie w sensie nauka i życie studenckie. Z jednej strony wciągnął mnie kierunek, który studiowałem, z drugiej życie studenckie, więc ani nie poszedłem w kierunku kariery naukowej, ani nie tworzyłem sieci kontaktów, które mogłyby mi później pomóc. Jestem osobą ambitną i zawsze wierzę, że moje działania prędzej czy później zakończą się sukcesem. Nie jest trudno na studiach, przynajmniej na tych, które ja studiowałem, ale starałem się niekorzystne okoliczności obracać na moją korzyść i traktowałem studia, jako coś, co "mogę", a nie "muszę" ukończyć. Wtedy też odkryłem drugie dno nauki, czyli że nie chodzi o to, aby zdawać egzaminy i później machać dyplomem, ale o wykształcenie w sobie umiejętności i potrzeby szukania odpowiedzi na pytania właśnie w świecie nauki. Przecież te problemy, z którymi się borykamy, nie dotyczą tylko naszego pokolenia i poprzednie pokolenia również się z nimi zmagały. Studiowałem w zasadzie dla siebie, ponadto sam z siebie sięgałem po różne ciekawe książki, m.in. pewnie dlatego dotarłem tutaj na forum – ciągnie mnie do mądrości. A ta często jest na wyciągnięcie ręki – u drugiego człowieka. Z zawodowego punktu widzenia studia to strata czasu, bo nie będę pracował w zawodzie, gdyż liczą się znajomości i pieniądze. Oczywiście jeśli ktoś ma ogromną determinację i ambicję, to może się wybić, ale uważam, że to nie dla mnie. Po studiach zacząłem pracę poniżej kwalifikacji, bo taka się trafiła w rodzinnej miejscowości, jak na nasze warunki nie było źle, ponieważ głównie patrzyłem na to, ile potrzebuję zarobić w kontekście swoich potrzeb. Nie miałem potrzeby pokazywania, że nagle po studiach mój status materialny wzrósł i szpanować przed miejscowymi loszkami. Ponadto miałem doświadczenie w ostrożnym gospodarowaniu finansami z czasów studiów. O ile jednak na studiach można powiedzieć, że utrzymywał się sam (stypendium, w tym za wyniki w nauce) z dala od domu rodzinnego, o tyle po studiach mimo że starałem się utrzymywać niezależnie od rodziców, to jednak przeszkadza mi to, że jestem w domu rodzinnym. Jak już wspomniałem, jestem osobą ambitną i nie tak siebie wyobrażałem z 10 lat temu. Lubiłem komputery, ale oczywiście pod presją społeczności i swoim błędnym wyobrażeniem uznałem, że trzeba iść w innym kierunku, zwłaszcza że dałem sobie wmówić, że konieczna jest matematyka i później studia. Wybrałem studia najbliższe swoim zainteresowaniom, czyli humanistyczne. I o ile na studiach miałem wiele życiowej energii, którą byłem gotów przeznaczać na studia, na życie studenckie i własny rozwój poprzez sięganie po książki z własnej, nieprzymuszonej woli, jednocześnie nie angażując tej energii na angażowanie się w związki; o tyle obecnie mój optymizm ulatuje. Praca poniżej kwalifikacji w mojej rodzinnej miejscowości miała być tymczasowa, a z tymczasem zrobiła się stała. Najpierw niecały rok umowa o pracę, później zleceniówki i tak zleciało. Na pracę nie mogłem narzekać, bo się nie namęczyłem i mimo że zarobki były niskie, to w kontekście moich potrzeb i tego, że nie byłem wykorzystywany, było wystarczające. Jednak… praca się po prostu skończyła i teraz mam dylemat, bo ambicja nie daje o sobie zapomnieć. W głowie kiełkuje pomysł zagranicznego wyjazdu, ale... pojawia się pytanie, czy to konieczne? Dlaczego napisałem ten temat? Bo wydaje mi się, że nie pierwszy mam taki problem i może trafi się ktoś, kto to samo przechodził i ma jakieś rady. Ewentualnie ktoś zwróci uwagę na coś, co do tej pory mi umyka. W każdym razie nie wyczerpałem tematu w tym poście, a jedynie zakreśliłem ramy problemu i liczę na pytania, które może mi naświetlą sytuację w bardziej obiektywny sposób. Czasami coś, co dla nas jest trudne, dla kogoś innego jest proste. Chyba że w życiu nie można mieć wszystkiego i o ile z kobietami nigdy nie miałem większych problemów, o tyle w kwestii zawodowej muszę klepać przysłowiową biedę i ponosić odpowiedzialność za beztroskę lat studenckich?
  6. Jeśli już o tym mowa, to polecam ten reportaż:
  7. Nie wiem, jak sytuacja wygląda w Niemczech (wnioskuję po linku do strony MM), ale zakładam, że podobnie jak i w Polsce. Otóż miałeś prawo kupić towar za cenę, jaka była widoczna, bo z chwilą zdjęcia towaru z półki sklep zawarł z tobą umowę. Zdjęcie i świadek powinno sprawę załatwić, to tak na przyszłość. Jestem w stanie zrozumieć, że ktoś się pomylił, ale jeśli robi to z premedytacją, to nie ma podstaw, aby dawać sobie dmuchać w kaszę.
  8. Tony

    Tony - przywitanie

    Dowiedziałem się od tajemniczych rebeliantów, że świat, w którym żyję, jest tylko obrazem przesłanym do mojego mózgu przez kobiety za pomocą systemu. Następnie podążając za białym królikiem trafiłem tutaj. Mimo że nie jestem tutaj bossem, to również mi miło.
  9. Według mnie to główna przesłanka, że zostanie się jedynie "przyjacielem" i dlatego warto unikać relacji z laskami, które znajdują się na etapie "rozstania". Zastrzegam oczywiście, że to moja opinia oparta o własne doświadczenie: Luźna znajomość internetowa. Z czasem zaczęła do mnie coraz częściej pisać na komunikatorze. Ponieważ była w związku, a fajnie mi się z nią rozmawiało od czasu do czasu, to kiedy miałem chwilę wolnego, to sobie z nią pisałem. Zwiększona aktywność nie była jednak przypadkowa, zwierzyła mi się, że przechodzi kryzys w związku. Jako że jestem osobą raczej konkretną, to przedstawiłem swoją ocenę sytuacji, aby nie zostać "emocjonalnym tamponem". Była w szoku, bo jej doradziłem, żeby się z nim rozstała, mimo że mieli dziecko. Chociaż to "doradzenie" to wyszło z czasem, bo nie od razu przyznała się do kryzysu i "w praniu" tak wyszło. A że trzymam się swojego zdania, to później nie zmieniłem go, kiedy okazało się, że tak naprawdę to chodzi o jej sytuację. Tymczasem ponoć jej koleżanki mówiły, że jakoś się ułoży. Nie będę tego opisywał, bo nie o to chodzi. Starałem się jej w miarę możliwości pomagać radą, ale oczywiście nie przekraczając pewnej granicy: pomagam ci, bo to mnie nic nie kosztuje. Jednak zamiast to doceniać, chociaż coś pobąkiwała, że jest mi wdzięczna, to zacząłem odnosić wrażenie, że coraz więcej ode mnie oczekuje, albo inaczej, że skoro raz pomogłem, to już będzie tak zawsze. Dlatego starałem się ograniczać kontakt. Po jakimś czasie oznajmiła, że sobie kogoś znalazła - pogratulowałem i uznałem, że na tym moja rola się kończy, ale ona nadal liczyła na moje rady. Oczywiście kontakt zerwałem, bo skoro już z kimś jest, to rolą jej nowego partnera jest pomaganie. Na podstawie tego doświadczenia uważam, że trzeba unikać lasek, które są na etapie "rozstania". Być może liczyła na coś więcej z mojej strony, ale ja nie zamierzałem się pakować w związek z nią, lecz jedynie pomóc. Wydaje mi się, że pomogłem, bo odeszła od poprzedniego gościa, który był klasycznym patolem i nie interesował się dzieckiem, chociaż wiadomo, że jej koleżanki ciągle powtarzały, że się jakoś "ułoży". Wniosek: nie warto, bo albo staniesz się "przyjacielem", albo będzie chciała z ciebie zrobić sobie gałąź, na którą przeskoczy. A skoro przeskoczy na ciebie, to nie jest wykluczone, że następnie na kogoś innego...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.