Problem jaki mam z chrześcijaństwem w dyskutowanym kontekście polega na tym, że niewiele w nim miejsca na typowo męskie archetypy. Kult maryjny jest silny, zwłaszcza w katolicyzmie, ale to kult kobiecy, kult matki rodzącej, matki opłakującej. Jezus też wyrasta bardziej na figurę mistyka-pacyfisty, który spędził życie bezżennie, nie angażował się politycznie oraz w sytuacji zagrożenia nakazywał schować miecze i nadstawiać policzki. Jak w takim kontekście wychowywać np. żołnierzy?
Chrześcijaństwo nie przeszkadzało w budowaniu imperiów dopóki pamiętano o pogańskich i antycznych korzeniach, panował jasny podział obowiązków wedle płci, a przy władzy pozostawali mężczyźni. Współcześnie zaś, gdy chrześcijaństwo połączyło się ideologicznie z humanizmem, socjalizmem i kulturą gynocentryczną, zmiękło do tego stopnia, że przestało stanowić atrakcyjną ofertę dla mężczyzn poszukujących własnej tożsamości. Być może nawet nie mamy do czynienia ze zmiękczeniem, a po prostu z nieuchronnym rozwinięciem dogmatów i schematów, które były w nim obecne od samego początku.
Idealny chrześcijanin to wedle moich obserwacji mężczyzna zniewieściały zmiękczony; wyzuty z wszelkiej agresji i potrzeby rywalizacji bądź dominacji.