Skocz do zawartości

wiosna

Samice
  • Postów

    96
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez wiosna

  1. @Lalka niech bóg broni, nie sugeruję Ci posiadania opony na brzuch dobrze robią też wszelkie ćwiczenia tułowioskrętne @Quo Vadis? w razie pytań, gdy tylko będę umiała, z chęcią odpowiem fitness to nie moja działka, ale wspomagająco też coś tam działam. Motywacyjnie? Hm... Dziewczyny, do roboty!!!
  2. @Quo Vadis? gdzieś tam wspominałam, katuję się sportowo od 20 lat
  3. @Lalka haha brzuch (i resztę) powinno się potraktować dwojako: aerobami na zmniejszenie "opony" (+ dieta!) oraz siłowo na wzmocnienie mięśni.
  4. @Lalka gdybym miała zaorać, to chyba by była "taczka" Jedna to już dobry początek! U celu są piękne ramiona i plecy
  5. Czołem, dołączam do (dobrego) wątku, ruch to zdrowie. Dołączam do grona "odhaczonych" i zgadzam się z @Selqet, setka przysiadów to pikuś, tak samo jak słynne brzuszki. Wyzwaniem dla Pań na pewno będą pompki - tylko oczywiście te poprawnie wykonane Jak tam Dziewczyny, która wchodzi w pompki?
  6. Niestety nie mogę się zgodzić - doceniam wszystkie wypowiedzi, dziękowałam też szczerze ich autorom. Tylko to nie działa z dnia na dzień, czytam kolejne (podane mi tutaj) teksty-lektury, próbuję wcielać w życie zaproponowane rozwiazania. Tylko to nie zacznie działać z marszu.
  7. @Johnsons nie chcę pisać szczegółow na forum, jestem nazwijmy to osobą publiczną w moich kręgach. Dzięki za artykuł. Kawy nie tykam, alkohol raz na miesiąc (taki lajf ). Wydaje mi się, że mózg jest najtrudniejszym przeciwnikiem człowieka Jak coś się tam zagnieździ, to nie ma pomiłuj. Przeczytałam dziesiątki tekstów, teoretycznie mam podstawy aby umieć się wydostać na powierzchnię. I czasami naprawdę mi to wszystko lata luzem. A czasami ten cholerny "rozum" staje okoniem i dupa, wracam skąd przybyłam w temacie poprawy sytuacji. Tak czy inaczej jest pewien postęp. Swego czasu doświadczyłam mega stresu w innej dziedzinie zycia, działo się coś bardzo dla mnie trudnego (bardzo to nawet nie, raczej - ekstremalnie) i było to związane z obecnością pewnej osoby w tym samym pomieszczeniu. Pamiętam, że czekałam aż ta osoba wyjdzie, a kiedy to się stało, poczułam, niemal fizycznie, że jestem jak wypełniony gorącym powietrzem (czytaj: stresem) balon, z którego powoli schodzi temperatura. To była taka sytuacja, że dopiero kiedy ten stres zaczał schodzić, zdałam sobie sprawę, że tak bardzo to na mnie oddziaływało - podczas gdy ta osoba była w pomieszczeniu, czułam się raczej na średnim poziomie przejęta tym, co się dzieje. Stare dzieje, ale zostało w głowie. To tym dziwniejsze, ze na co dzień nic mnie właściwie nie stresuje - jak pisałam wcZeśniej, pracuję w trybie częstego kontaktu z różnie usposobionym klientem, często rozmawiamy w języku angielskim, miewam tak zwane publiczne wystąpienia (znam wiele osób dla których są to czynniki stresowe) i jest super. W ogóle jest super. A to, co tu w tym wątku z siebie wyplułam za nic nie znika. Po nitce dochodzę do kłębka w którym jest napisane, że jestem uzalezniona emocjonalnie. I tu już się robi wielkie UPS. Bo nie wiem, co z tym zrobić. No ale miało być o stresie :)) @Selqet zgodzę się, ze są przesadzone tylko, jak żyć, panie premierze? A może ja mam zwyczajnie coś nie tak pod kopułą i tu nie ma co dumać?
  8. Cześć @Johnsons! dzięki za odpowiedź. To ciekawe, bo taki właśnie uprawiam Poker z kolei faktycznie mnie nie rajcuje, nic a nic Stres się bierze w prostej linii (pomijając przewałkowane tu już szczegóły) z tego, że MYŚLĘ. Zamiast dać sobie spokój, nie zawsze umiem wykopać te myśli z głowy, choć naprawdę bym chciała. Są dni, kiedy mam absolutnie w nosie to wszystko, a są tez takie, kiedy to po prostu siedzi głęboko we łbie i nijak nie mogę przed tym uciec. Potrzebuję to zatrzymać na poziomie: nie myśleć. Nie wiem, na ile szanowna Brać męska jest w stanie rozumieć to, w co natura Was nie wyposażyła - ale u mnie na "spokój głowy" mają wpływ również tak zwane fazy księżyca - przez dużą część cyklu jestem nie do ruszenia, ale przez co najmniej kilka dni pod jego koniec lasuje mi się w mózgu. Wtedy za cholerę nie mogę się wstawić na właściwy tor. Raz mam takich dni w miesiącu pięć, a raz pół na pół. Regularnie jest tak, że mam mega satyfakcję z tego, że wcale do tego nie wracam myślami (to dopiero daje kopa), a za tydzień-dwa-trzy dostaję jakiejś blokady i wracam do punktu wyjścia. Sport pomaga bardzo, bardzo. Kontakt z naturą, bycie sam na sam ze swoimi emocjami, pozytywna reakcja na wysiłek i inne profity czerpane doraźnie (i nie) z treningu - bez tego bym nie istniała, robię to ponad połowę mojego zycia. A mimo to jak wracam z treningu, to gdzieś pod kopułą odzywa się ten złośliwy głosik i gada bzdury.
  9. Nigdy nie czytalam harlequina mimo braku styczności uważam, że to lektura dla osób w jakiś sposób niedomagających umysłowo.
  10. @Selqet, @Mosze Black - tak, bo jak się okazało te dwie sprawy są ze sobą - dla mnie, jako autorki wątku - ściśle związane. Chciałam podjąć temat radzenia sobie z mega stresem, a kiedy wybebeszyłam się na temat jego źródła we mnie, okazało się, że mogę tu zostać nie tylko w tej kwestii wysłuchana, ale i otrzymać sensowne rady - wciąż w temacie. Jeśli wylatuję za granicę regulaminu, mogę założyć osobny temat, tylko dla mnie umiarkowany w tym sens, bo wtedy będzie to ta sama sprawa (bo dla mnie to naprawdę ma wspólne pochodzenie) ciągnięta w dwóch wątkach. Już lepiej zmienić tytuł tego wątku na coś w stylu "śmietnik Wiosny" albo "ziew".
  11. Dziękuję @Adolf. Teraz mi trochę znowu namąciłeś a już tak trzymałam pion... Może napiszę, jak to wygląda, w miarę możliwości obiektywnie, no ale jednak moimi oczami: - od zawsze (znamy się kawał czasu) wiedziałam, że to typ który ogląda dużo porno (nigdy się z tym nie krył) - jak zaczęliśmy być razem, miałam na to wywalone, bo byliśmy "w łóżku" kilka razy dziennie, nawet po parę godzin; wtedy mówił, że nie ma siły ani ochoty na porno, ale też w jednej rozmowie na samym początku związku powiedział mi, że, cytuję, tylko ciota rezygnuje z porno na rzecz związku (nie żądałam nigdy od niego rezygnacji, ale usiłowałam zrozumieć, co nim kieruje) - usłyszałam gdzieś w początkach związku też, kiedy zapytałam o porno, że "no na przykład widziałem na mieście piękną blondynkę, to potem szukam filmu z taką aktorką" - to mnie zmroziło. Pytałam go wtedy, z ciekawości, czego szuka w porno, jakie filmy ogląda. Usłyszałam taką odpowiedź, jak zdanie wcześniej, plus że "są różne kategorie flimów i można sobie każdego dnia wybrać co innego, raz długonogą blondynę, raz inną panią) - nie gadamy o tym, bo każda moja próba rozmowy jest duszona w zarodku, najczęsciej w niezbyt miły sposób ("nie będę z tobą gadał, już ci wszystko powiedziałem", "jak ci nie pasuje to spłyń", "znowu zaczynasz?") Napisałeś: Czyli to jest to, o czym mówiłam, że odmawia mi, ja wychodzę a on robi sobie seans porno, tak? Tzn mi odmawia, bo nie chce się wyeksploatować przed czymś ciekawszym? Trochę lipa, bo tak samo odmawia mi kiedy proponuję mu lodzika. Łatwo poznaję, że danego dnia "wygrała konkurencja", bo on się wtedy nieco inaczej zachowuje, przeważnie jest nieco szorstki w zachowaniu. Napisałeś, że jestem zaloffciana - zgadza się, ale potrzebuję w tym wszystkim czuć się dobrze, potrzebuję mieć pewność, że związek widziany oczami tego faceta nie opiera się na ewentualnych korzyściach, tylko jest w tym coś więcej. Od zainteresowanego słyszę tylko "wszystko jest w porządku", "chcę być z tobą", "już o tym rozmawialiśmy". Nie chcę być namolną babą, która gada w kółko o tym samym. Ale uważam, że mam prawo wiedzieć, na czym stoimy, bo nie chcę być tylko eleganckim kwiatkiem w wazonie. A teraz tak, owszem - czuję się "zużyta" jako kobieta. I zachodzę w głowę, jak to robią ci nieliczni szczęśliwi (tak prawdziwie szczęśliwi) małżonkowie w wieku podeszłym, dla których ta druga osoba jest czymś więcej niż tylko wygodnym meblem we wspólnym mieszkaniu. Dla mnie mój partner jest tym kimś więcej, ale - skąd do diabła mogę wiedzieć, czy to wzajemne? Skoro komunikaty mam sprzeczne (ten temat mogłabym długo rozwijać), a rozmowy mi się odmawia? aha, no i jak on ma zatęsknić za seksem, skoro ma porno?
  12. Dokladnie tak, a mimo to fejsbuka regularnie zalewają posty ćwiercinteligentne w stylu "moje zdjęcia są moja własnością i fejsbukowi nie wolno..." :-D ludzie korzystają z różnych usług bez znajomości regulaminu a potem jeszcze "szczekają".
  13. @Tomko czyli miałabym zacząć mu odmawiać, kiedy chce codziennie? Nie wiem, czy to Wy, czy moje intensywne wiercenie sobie w głowie - zapewne jedno i drugie - ale od kilku dni jestem jak nowonarodzona. Otóż... mam to wszystko w dupie czuję jakiś niesłychany luz między uszami, po prostu z dnia na dzień zaczęło mi to wisieć. Jeśli to Wasza magiczna zasługa, to kłaniam się w pas A co do tego "co bym nie zrobił(a)"... jak to słyszę, to chce mi się wiać, innymi słowy odechciewa mi się, zamiast czuć się zachęconą, bo z reguły nie wychodzi to poza teoretyzowanie. Traktuję to tak, jakbym słyszała nie "co bym z tobą zrobił" tylko "co dziś oglądałem" - i dlatego nie chcę tego słuchać. Chciałabym, nawet bardzo, gdybym miała szansę doświadczyć tego więcej niż tylko zmysłem słuchu. Odkąd wstawiłam sobie do głowy, że on i tak będzie to robił, a gdybym próbowała mu to uniemożliwiać to na przykład, tęskniąc za tym, będzie miał obrazki z ekranu w głowie kiedy się do mnie dobiera - od tego momentu trochę mi zmalała ochota na seks Reasumując, moja metoda podążąnia do przodu taranem, połączona z konkretami, które usłyszałam od Was, zatrybiły całkiem elegancko. I to nie tak, że już się czuję z dnia na dzień uleczona - zdaję sobie sprawę, że przede mną długa droga, muszę uczynić grunt całkiem niepodatnym na rzeczy, na które nie mam wpływu. Ale chyba już wiem, jak się za to zabierać w chwilach beznadziei. Dziękuję wszystkim, którzy nie potraktowali mnie z pobłażaniem. Jednocześnie jestem otwarta na dalszą dyskusję - działa na mnie znakomicie @Adolf ciekawa jestem, co miałeś na myśli Mogę liczyć na Twoją wypowiedź?
  14. Tego chyba nigdy się nie wie, zawsze można na to co najwyżej liczyć, uwzględniając w tym liczeniu takie czynniki jak zaufanie, wierność, szczerość i dzieląc to przez temperament tej osoby. Zgadzam się z Szymborską, że „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. Wiem natomiast tyle, usłyszałam to kiedyś zadawszy stosowne pytanie w luźnej rozmowie, że gdybym w dowolnym etapie życia wskutek wypadku stała się brzydko mówiąc warzywem, mogę mieć pewność, że ta druga osoba zostanie przy mnie (poczucie obowiązku, zaangażowanie emocjonalne, sentyment?), ale znajdzie sobie osobę trzecią, z którą będzie uprawiać seks, aby, cytuję, nie być skazanym na własną rękę do końca życia. I nawet, gdyby pod takimi słowami podpisała się większość ludzkości, dla mnie to brzmi fatalnie, te słowa sprawiły mi wielką przykrość. No ale nie o tym ten wątek. Można, pewnie że można. Ale uważam, że żeby zdecydować się na odejście, trzeba mieć pewność, że w żadne sensowne miejsce razem nie zajedziemy, albo oczywiście zaznać ciosu ze strony tej osoby, jakim może być zdrada czy inna rzecz z naszego kręgu nie do przeskoczenia. I nie chodzi mi tu o to, że dopóki nie zdradza / nie bije / nie pije to trzeba trwać, zupełnie nie. Mam na myli tylko to, żeby przed podjęciem radykalnych zmian wyczerpać wszystkie możliwości – żeby nie żałować, nie zastanawiać się wstecznie. Mnie w pozostałych sferach tej relacji jest dobrze, a sfera, o której tu dyskutujemy, bądź co bądź ma swoje miejsce w tylko mojej głowie (choć owszem, jej źródło jest na zewnątrz mnie). Tak... Ale rzecz jasna nie jest to powód, który mnie tu zatrzymuje. Kocham, jestem na co dzień szczęśliwa, czuję się kochana. Mam tylko ogon w postaci tego, co na końcu tego posta jeszcze raz zbiorę do kupy. Mogłabym przysiąc, gdyby ktoś przysięgania ode mnie oczekiwał, że nigdy tego nie zrobię. Jeśli uznam, że chcę zakończyć związek, zrobię to zanim wejdę w jakąkolwiek inną ewentualną relację. Tyle w sam raz o sobie wiem. Nie jestem i nie stanę się skaczącą po gałęziach małpą w kobiecej skórze, o której tyle tu na tym forum można przeczytać. Zresztą – lubię tę moją gałąź. Tak, to działa i powoli sobie drepczę tą drogą. Masz rację, że to ciągnie za sobą uchybienie w innej materii – to to, o czym już pisałam, czyli: moją decyzją jest wmówienie sobie samej (robienie tego tak długo, aż zatrybię), że moje własne sprawy i potrzeby, moje życie, są ważniejsze, niż jakieś zagnieżdżone we łbie demony. Konsekwencją tego jest tytułowy stres, który naprawdę momentami prowadzi mnie niebezpiecznie blisko wyrzygu. Tak! To właśnie to. To cholernie trudne koniec końców, bo – przynajmniej ja tak mam – myśli o tych negatywnych konsekwencjach same pchają się do głowy każdorazowo. Swego czasu Internet zalewały głupawe memy o tym, że jak coś robisz to gdzieś tam umiera pingwin / kotek / żabka / ksiądz i to jest właśnie to. Ja taką żabkę w swojej głowie za każdym razem, gdy idę po swoją nirwanę, uśmiercam. Niby nic, a łapy się trzęsą. Czekam na tę radość, powoli dawkuję jej sobie coraz więcej. Jakie będą konsekwencje dla mnie w krótkim i długim metrażu, zobaczymy. Dziękuję Ci. Dzięki ? małymi kroczkami do celu. Chciałabym tu jeszcze napisać ze dwa zdania celem podsumowania swoich wynurzeń. Obracałam sobie ten temat mocno w głowie przez kilka ostatnich dni, natchniona dyskusją w tym wątku. Główny mój wniosek jest taki, że nie miałabym z tematem większego problemu, a już na pewno nie czułabym takich stresów – wątek by nie powstał ? – gdyby za intensyfikacją korzystania z pornografii nie szło wkroczenie rutyny w nasze życie i zubożenie w fantazyjności tego, co między nami – wiecie o co chodzi. Bo w tej sytuacji czuję się jak krótkotrwałe źródło nowych doznań, które fajne było, ale się zużyło i teraz najlepszych wrażeń znowu dostarczają panie z ekranu (nie potrafię traktować tego w tej sytuacji jako zwykłego ruchomego obrazka, czegoś nieistotnego), a ja – co z tego, że proszę, że się dopominam, przecież ja już miałam swoje pięć minut. Wnerwia mnie też nieziemsko to gadanie, po mojej kilkugodzinnej nieobecności, co bym z tobą zrobił, a gdy mówię - zróbmy to, to nie zachodzimy dalej w ten las niż zazwyczaj. Ktoś z Was, chyba @Adolf, napisał mi, że mam się szanować. Miałeś rację, moja pierwsza myśl to było rzecz jasna „przecież się szanuję”, ale po dłuższym zastanowieniu wiem, że dałam się zapędzić bardzo daleko. Przez długi czas liczyłam, że jeśli będę brnąć – kupować fatałaszki, robić show i kochać się według zadanego mi scenariusza, będę „lepsza” od pań z ekranu. Przezajebiście boli mnie teraz ta myśl, ile wpakowałam w to emocji, ile czasu straciłam na ten z góry przegrany wyścig. No ale za głupotę się płaci. Generalnie tak, w ostatecznym rozrachunku nie umiem się przed tym wszystkim obronić. Pożera mnie cały ten temat, dlatego jakiś czas temu postanowiłam iść do przodu taranem, wystawić się na maksa na ten stres, aby podjąć próbę oswojenia go na zasadzie „wóz albo przewóz”. Skoczyłam od razu na głęboką wodę, żeby nie dać sobie szansy na zastanawianki. Za każdym razem, każdego dnia powtarzam sobie, patrz kretynko ile straciłaś czasu na samodzielne zrobienie sobie sieczki w mózgu.
  15. Dobra, masz swój świat @HORACIOU5, nie ma co się kopać nawzajem. Mnie się w każdym razie nie chce. ;-)
  16. @HORACIOU5 słowo, którego się czepnąłeś napisałam kursywą, zgadnij, dlaczego? W tym znaczeniu użył go użytkownik, którego wypowiedź zacytowałam w tamtym poście. Odpowiadając na tamtą wypowiedź, nawiązałam do słów, do których się odnoszę. Et voilà.
  17. @self-aware raz jeszcze Ci dziękuję. Napisałeś bardzo ważne dla mnie rzeczy. Niestety znam aż za dobrze to matriksowskie podejście do tego, co komu przystoi (panu wszystko, pani nic). Cóż, my też mamy za sobą to wszystko, co na filmikach. Spodziewam się po tej dyskusji, że to już nie wróci, choćbym się dwoiła i troiła. Powiedz proszę, skoro masz takie doświadczenia - czy, skoro tak przedstawia się sprawa z dopaminą i spółką, seks z partnerką może być po tych kilku latach dalej satysfakcjonujący dla gościa, który ma takie hobby? No i - jak sobie wytłumaczyć w tej sytuacji to, że między nami już wszytko jest przerobione i on nie chce już do tego wracać? Czy "żona" to już tylko pańszczyzna, a prawdziwe fajerwerki są gdzie indziej? Chciałabym podziękować Wam za tę dyskusję, bo wyciągnęłam z niej dużo ciekawych wniosków. Roztrząśnięcie tematu uspokoiło mnie trochę, pozwoliło bardziej się zdystansować do spraw, które muszą finalnie zacząć mi latać koło tyłka. Dowiedziałam się rykoszetem o sobie - od samej siebie - rzeczy, o której nie miałam pojęcia, mianowicie że wbrew temu, co mi się wydawało, brak mi czasem śmiałości w wyrażeniu samej siebie w łóżku. Pochodzi to z tego, że mam w tyle głowy obawę, że ktoś inny (inna) mógł zrobić coś lepiej ode mnie i nie chodzi tu o wspomnianą przez @SennaRot zasadę porażek i radzenia sobie z nimi, tylko o fakt niewystarczającej wiary we własne możliwości, z niewiadomego mi (jeszcze) powodu boję się tego, że on miał kiedyś podane to samo (np. taniec) w lepszej formie i ja wypadnę blado, tzn rozczaruję jego, a po drodze również siebie. Drążąc dalej, patrząc w lustro czuję się atrakcyjna, piękna, ale mając do czynienia z mężczyzną, dla którego delikatnie mówiąc nie jestem pierwszą partnerką seksualną, mam tremę i tyle. To kolejny punkt na liście "to do". @self-aware będę wdzięczna, jeśli zechcesz odpowiedzieć mi na zadane wyżej pytania Moderatorów przepraszam za post pod postem - wczorajszego nie mogę już edytować. Sc. Ele.
  18. @Maszracius_Iustus no pewnie, że mam tu kilka kont, właśnie to miałam na myśli pisząc, że uprawiamsport Dziękuję @self-aware. Przez długi czas widziałam to tak samo, jako brak szacunku i forma zdrady. Zaczęłam sobie siłą przestawiać w głowie, kiedy zaczęłam słyszeć z różnych źródeł, że mam zryty beret i że to normalne. Moje podejście jest też ukształtowane na podstawie poprzednich związków, jakoś wszyscy powtarzali, że to jest normalne i wręcz potrzebne, nie mialam wyjścia innego niż zacząć sobie wmawiać, że to móh problem i ze muszę to zaakceptować. Powtórzę, nie mam nic przeciwko porno, ale w związku nie umiem sobie z tym poradzić. Wiesz co? Mój partner na początku powiedział mi, że jemu wolno, bo jest mężczyzną i porno to rzecz męska, ale mi nie wolno i nie chciałby być z dziewczyną, która to robi. Zadałam mu też pytanie, czy - gdyby postawił się w mojej roli, czy byłoby mu przykro, miałby z tym problem? Odpowiedział, że tak, że byłoby to nieprzyjemne. I postawił sprawę tak, że jeśli ja będę oglądać, to on odejdzie, ale równocześnie jeśli miałabym mu suszyć głowę o jego seanse to też odejdzie. Bo jemu wolno, a mi (damie) nie. Po czym właściwie wnosicie, ze to uzależnienie, a nie po prostu upodobanie? Ponoc symptomem uzależnienia jest niemożność osiągnięcia podniecenia bez pornografii, jeśli tak, to to się nie zgadza. Masz rację, problem tkwi we mnie, w mojej głowie, napisałam to na początku. Problem polega na tym, że ja nie umiem dopasować się do bieżących czasów, do takiej wszechobecnej golizny i darmowej pornografii - filmy porno to już nie to samo, co świerszczyk trzymany pod łóżkiem przez poprzednie pokolenia.
  19. @Eleanor tak jest, masz rację Ale ten temat, zapewniam, miał być w moim zamiarze poświęcony stresowi, jak w tytule. Napisałam, z czego ten stres się bierze i poleciały dwie strony Tak, to co zacytowałaś to moje stanowisko w momentach trzeźwych. Czasem przestaję nad tym panować i wtedy przychodzi ten stres, taki, że nie umiem go ogarnąć. @Maszracius_Iustus nie masz czego zazdrościć (zrozumiałam ironię ), wcale nie jest mi z tym łatwo.
  20. Nie oczekuję żadnej maszyny napisałam już chyba wszystko na ten temat, reszta wydaje mi się zbyt inytmna. Cenną uwagą z Waszej strony jest da mnie to, że za bardzo się wtryniam na nie swój teren, wezmę sobie to do serducha. Nie napisałam, że "pewnie się bardziej podobam", tylko że tak właśnie jest i on sam mi to powiedział. Nie robię podchodów w stylu "loffciasz mnie misió?", więc wierzę w szcerość tych słów. Nie pytam, czy wyglądam grubo, bo nigdy w życiu tak nie wyglądałam, ośmieszyłabym sie takim pytaniem. Nigdy też nie oczekiwałam porównań z innymi kobietami. To chore.
  21. Nie muszę być całym światem. Potrzeby między nami - robić w sypialni rzeczy, które kiedyś robiliśmy a teraz się nie dzieją. Co do wibratorów - tak, kupiliśmy je razem, razem używaliśmy. W sam raz samotne zabawy z nimi nie dają mi satysfakcji, dlatego piszę w liczbie mnogiej - chcę znów używać ich z nim. @HORACIOU5 Powiem Ci po raz ostatni, nie chcę go urabiać. W kwestii jąder nie przyznam Ci racji.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.