Wiesz co, nie wiem czy by w ogóle ktoś był potrzebny, jakby wykopać ze dwie z tej całej ferajny.
Na pewno byłoby spokojniej. Do szału doprowadza mnie zwłaszcza kwestia telefonów komórkowych (to się w sumie na osobny temat nadaje).
Otaczają mnie w bezpośrednim sąsiedztwie trzy samice. Praca przy kompie. Każda ma chyba po dwie komórki (służbowa i prywatna). Po kilka razy dziennie, napieprza ten sam dzwonek, który po tygodniu staje się nie do zniesienia. Problem polega na tym, że cokolwiek by się nie działo, telefony zawsze leżą na biurku. Nie w torebce, nie w kieszeni. Jak panny gdzieś wychodzą - a wychodzą często, na kawkę, 45-minutową przerwę obiadową, do sracza - telefon zawsze zostaje, a dzwonek napierdala na całą salę. Zadałem pytanie: po co tyle telefonów? Załóżmy zamiast tego jeden stacjonarny, będzie oszczędniej, a zamiast jakiegoś pop-wyjca posłuchamy zwykłego tradycyjnego sygnału. Odzewu oczywiście brak.
Do tego dochodzi nawijanie na tematy prywatne. Ja już po tonie głosu laski wiem, z kim rozmawia - z rodzicami, z chłopakiem, z koleżanką. Nie wiem, ja nawet w sprawach służbowych preferuję często wyjść i pogadać w spokoju na osobności. A w prywatnych to już obowiązkowo.
No i jeszcze jedna obserwacja: wiadomo, w pracy zdarzają się okresy kiedy jest luźniej i można pociąć w chuja ;]
I teraz co zauważyłem: kiedy w miarę rozgarnięty facet tnie w chuja, to nikt tak naprawdę się tego nie domyśli. Bo taki gość ma zainteresowania, więc jak akurat nie ma nic do roboty, to albo coś sobie czyta z wypiekami na twarzy, albo robi jakąś prywatną fuchę, czegoś szuka, słucha muzy, pisze na braciasamcy.pl. Ale baba? Forget it! Snuje się po firmie jak smród po gaciach, drobne zadania urastają do rangi super ważnych, ciągle jakieś ploteczki, pierdolamento, zawracanie dupy.