Skocz do zawartości

Klapaucjusz

Starszy Użytkownik
  • Postów

    271
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1
  • Donations

    1000.00 PLN 

Treść opublikowana przez Klapaucjusz

  1. Jednym odpowiada związek, innym nie, nie chciałbym robić offtopa czy to ma sens. A od pilnowania rozgrywki nie uciekniesz nawet w relacji FF. Trzeba tylko popracować nad własnymi nawykami, używając zgranego porównania, prowadzenie samochodu dla niedzielnego kierowcy to znacznie większa udręka niż kogoś kto pokonuje setki km dziennie.
  2. Masz rację, ale miałem na myśli ogólną zasadę, czyli warunki kiedy samica zachowuje się w miarę w porządku. Przy odpałach z jej strony ogólną zasadę modyfikujemy i zawieszamy bycie dobrym, najlepiej na z góry ustalony czas, o którym ona nie wie :-)
  3. Być może był tu taki temat, ale nie mogę się dokopać stąd prośba do modów o przeniesienie ewentualne. Wiele miejsca bracia poświęcają tutaj dyscyplinowaniu samic w sensie negatywnym, tzn. wyznaczaniem granic czy karaniem, mało jest natomiast o wpływaniu na samicę metodą marchewki bardziej niż kija. Przyznaję, że sam dopiero ostatnio odkryłem to co nazwijmy roboczo "mocą marchewki", co wynikało ze specyficznego (albo i nie, nie wiem jaka jest skala tego zjawiska) wychowania, w którym bardzo rzadko byłem za coś chwalony, stąd też początkowo brak mi było wzorca. Jednocześnie nie chciałbym zostać źle zrozumiany jako zwolennik nadskakiwania kobietom z racji samego posiadania organu płciowego, chodzi mi o takie zmieszanie proporcji kija i marchewki, żeby na zasadzie kontrastu kij bolał jeszcze bardziej, a marchewka stała się jeszcze słodsza, co eliminowałoby konieczność częstego stosowania i jednego, i drugiego Przenosząc to na skalę makro, mało jest systemów politycznych, w których władca rządzi wyłącznie strachem, nawet w III Rzeszy Hitler kupował sobie poparcie transferując łupy z podbitych krajów do Niemiec Myślę, że byłoby pomocne gdyby zebrać tu parę technik sprawdzonych w działaniu (przynajmniej na konkretnych egzemplarzach kobiet, ale, umówmy się, kobiety znacznie mniej różnią się między sobą niż nam się wpaja). Ze swojej strony mogę się pochwalić następującymi: 1. Loteria prezentowa, innymi słowy brak jakichkolwiek reguł, co i za ile kupuję partnerce. Czasem na urodziny dostanie coś relatywnie taniego, czasem na bzdetne okazje typu Dzien Kobiet wydam więcej niż oczekuje. Po pierwsze unikam w ten sposób roszczeniowości partnerki, bo nie przyzwyczaja się do konkretnego poziomu finansowego. Po drugie, o czym kiedys wspominał @Waginator jest to warunkowanie instrumentalne. Pożądany bodziec czyli kasa jest dawkowana niezależnie od zachowania partnerki, w związku z czym partnerka bardziej się stara bo próbuje różnych metod wyzwolenia tegoż bodźca. 2. Chwalenie za zachowania mieszczące się w tradycyjnym kanonie kobiecości przy jednoczesnym piętnowaniu innych kobiet jako babochłopów. Mogą to być rzeczy drobne jak np. chodzenie na obcasach albo w sukienkach, albo ważniejsze, np. opiekuńczość w stosunku do dziecka (z moich doświadczeń wynika niestety, że to już nie jest tak oczywiste u wszystkich kobiet). Po pierwsze uruchamiamy w ten sposób głęboko zakodowaną u samic wzajemną rywalizację, po drugie wzmacniamy własną ramę w związku, jako mężczyzny który ma wybór i wymagania. To tyle na szybko, jak mi się przypomni więcej to dopiszę.
  4. Klapaucjusz

    Witajcie

    Witaj, na pocieszenie napiszę, że ja 15 lat za późno :-)
  5. Jasne, da się tak zrobić przy dużej różnicy SMV, szczególnie pod względem finansów, na korzyść partnera. Tyle że mając dużo kasy, jeśli masz głowę na karku i tak powinieneś umieć zarządzać finansami w sposób, który pozwala zminimalizować straty w razie rozwodu. Wtedy konkubinat niewiele różni się od małżeństwa. Nie żebym namawiał kogokolwiek do małżeństwa, ale różnica jest płynna. Są konkubinaty, z których trudno się wydostać, gdzie niemałżonkowie są wspólnie umoczeni przez kredyty bardziej niż gdyby mieli ślub. Są małżeństwa, gdzie facet potrafi ogarnąć sprawy materialne na tyle, że w razie rozwodu niewiele straci, bo na dzieci i tak musiałby płacić alimenty, ze ślubem czy bez. Inna sprawa, że znam dwa związki typu dzieci bez ślubu i w żadnym nie było tak, że to kobieta naciskała a mężczyzna nie chciał się żenić. W jednym mieli różnicę zdań co do pakietu ślub kościelny+tradycyjne wesele, choć kolega nie miał nic przeciwko małżeństwu jako takiemu. W drugim kolega kilka razy uderzał z pierścionkami, ale w odpowiedzi lądowały w różnych miejscach, niekoniecznie na palcu jego wybranki, i nie zawsze dało się zrobić recykling :-)
  6. Tak, nie ukrywam że dużo mi się udało, ale po drodze nie było łatwo. Zupełnie nieprzygotowany bojowo, po 12 latach monogamii udałem się na zupełnie inny już rynek relacji damsko-męskich i tym razem zmasakrowało mnie psychicznie niewinne z pozoru dziewczę z patologicznej rodziny. Niemal fizycznie czułem jak ściąga mnie w bagno, a długo nie byłem w stanie się bronić, tak mi odwaliło na punkcie jej "ratowania" :-( Kiedy w końcu wziąłem się w garść, nie poznałem siebie, bo potraktowałem ją jak ostatni skur**yn. Inna sprawa, że do dziś uważam, że na nic lepszego nie zasługiwała. Przy tym wszystkim to, że eks, w ramach zemsty, odmówiła zwrotu 30 tys., które jej pożyczyłem dodatkowo, w czasie rozstania było drobną niedogodnością. Zresztą i tak oddała po 5 latach, jaka była jej motywacja, nie wiem, kasę spisałem ostatecznie na straty, Czeczeńców nie planowałem wysyłać :-) Eks zacisnęła zęby i nauczyła się polegać na sobie, zostawiłem jej sporo kasy, no i pochodzi w sumie z dobrze sytuowanej rodziny, więc po rozwodzie było ją stać, żeby kupić mieszkanie w dobrej dzielnicy. Cycki najwyraźniej jeszcze się do czegoś nadawały - wyszła za mąż powtórnie, i to po 40-tce, to chyba mega sukces, ale nie znam jej aktualnego użytkownika, być może naprawdę jest dobra w manipulacji, a może po prostu wytrwała bo wysiadywała na portalach randkowych latami.
  7. Fakt, miałem szczęście, ale z innego powodu, na początku nie chciała, a potem nie za bardzo mogła. A rozumu prawie wcale, bo gdyby nie jej defekt, to w ramach poczucia winy po 30-tce zrobiłbym jej dziecko nawet wbrew sobie. A do tego, ile przy rozwodzie z własnej nieprzymuszonej woli wydałem ex-żonie kasy, żeby uśmierzyć wyrzuty sumienia, że zostawiam biedną myszkę, która nijak sobie w świecie nie poradzi, nigdy się nie przyznam, bo zaraz by mnie tu wszyscy przyblokowali, jeśli istnieje taka opcja :-> Żelaznego Jana czytałem trochę, ma dobre recenzje, ale dla mnie jest pisany zbyt poetyckim językiem i słabo wchodzi. Predatory Female wygląda obiecująco.
  8. Jako że Azjatki cieszą się tutaj dużą estymą, pozwolę sobie wsadzić kij w mrowisko, choć oczywiście zdaję sobie sprawę że to regionalna specyfika :-) http://nomoremaps.com/3958/maja-wladze-pieniadze-i-feministkom-smieja-sie-w-twarz-to-jest-szanghaj-bejbe/
  9. Bo one mimo całej feministycznej propagandy podświadomie wiedzą, że głównym atutem kobiety jest uroda czyli pośrednio młodość. Ale propaganda jednak działa, sam jej uległem bo długie lata uważałem, że związek z młodszą to obciach i pójście na łatwiznę. Podobnie zresztą jest w towarzystwie mężczyzn, gdzie odpowiednikiem urody są zasoby i aura samca alfa. Beta samcy czy matriksowcy (sami uważający się za wrażliwych, empatycznych mężczyzn, którzy świetnie rozumieją kobiety i nie traktują ich przedmiotowo w odróżnieniu od badboyów) często stosują bierną agresję wobec "prymitywnych samców", którzy ze względu na hajs czy ogólny poziom testosteronu mają zupełnie inne podejście do kobiet i życia w ogóle. To też znam z własnego doświadczenia i kosztowało mnie sporo wysiłku żeby zmienić schemat. A wystarczyło uznać wyższość niektórych pod pewnymi względami, bez konieczności deprecjonowania własnej osoby. Przy okazji widać jak kobiecą psychikę mają tacy matriksowcy - bierna agresja to babska broń głównie. Tradycyjny świat mężczyzn to ustalone hierarchie i nie ma nic uwłaczającego w tym, żeby uznać że osobnik A ma więcej hajsu a osobnik B jest w stanie znokautować mnie w 5 sekund, i choćbym poświęcił lata na zarabianie i trening to raczej ich nie przewyższę, bo startowali z innego poziomu.
  10. Początki typowe. Białorycerska, a nawet feministyczna przeszłość. Niezrozumienie i frustracja, kiedy atrakcyjne dziewczyny nie doceniały mojego zaangażowania, wrodzonej dobroci i jak mniemałem, intelektu. Przegrywałem z pierwszym lepszym idiotą, który był w stanie złożyć trzy akordy na gitarze przy ognisku, i tłumaczyłem sobie że kobiety jako ofiary patriarchatu są upośledzone przez społeczeństwo i stąd nie potrafią wybrać właściwego partnera czyli mnie :-D Jako dwudziestolatek niewiele różniłem się od współczesnych hipsterów (można powiedzieć że byłem hipsterem zanim to było modne ;-), chudy, tchórzliwy, przeintelektualizowany i przestylizowany typ, traktujący z góry tych, których uważałem za gorszych, i darzący skrytą nienawiścią tych, którzy pod ważnym względem (pieniądze, mięśnie, pozycja) nade mną górowali. Parę nieudanych związków w czasie studiów, zawsze to ja byłem oczywiście tym rzucanym. Jeden przeorał mi tak psyche, że w końcu dałem się poderwać bezbarwnej rówieśniczce o niższym SMV od mojego, ponieważ miałem wrażenie, że przynajmniej jest stabilna emocjonalnie. No dobra, nie będę ściemniał, cycki też miała niezłe. Postawiłem na stabilność i dostałem to, czego chciałem. Po kilku latach ślub – wymuszony przez gierki na poczucie winy, niestety także ze strony mojej rodziny. Kłótni nie było, żona doskonale przewidywalna, mało ambitna, ale to też mi nie przeszkadzało w tym czasie. Seks nienajwyższej jakości, małżonka niespecjalnie lubiła urozmaicenia, ale nigdy nie było szantażowania dupą. Wśród znajomych, kiedy zaczęła się koło 30-tki fala rozwodów, uchodziliśmy za wzorowy związek. Żyjąc w tym matriksie, byłem szczęśliwy, na zasadzie „na nikogo lepszego mnie nie stać”, zresztą i tak wyparłem pragnienia, do tego stopnia, że nawet nie patrzyłem na inne kobiety na ulicy. Do tej stagnacji przyczyniała się komfortowa sytuacja zawodowo-materialna, miałem pracę w dużej firmie, w której co prawda nie zajmowałem ważnego stanowiska, ale też nie trzeba się było przemęczać. Pensje były wysokie i nie musiałem się martwić o przyszłość. Na szczęście nic nie trwa wiecznie. Żona jeszcze przed 30-tką zrobiła się tak sztywna i „dojrzała”, że nawet wizualnie przestaliśmy pasować do siebie. Choć wyglądała nadal dobrze, zaczęła się ubierać jakby była dekadę ode mnie starsza, po czasie zaczęło do mnie docierać że nasz związek przypomina relację matka-syn. Zrozumiałem, że brak kłótni wynika z mojej całkowitej podległości, której latami nie zauważałem. Rozejrzałem się wokół – przez lata nie umówiłem się z żadnym kumplem na piwo, wszystko zawsze odbywało się w parze, pełna kontrola. Kiedy w końcu zacząłem, żona w towarzystwie potrafiła szydzić, że się w koledze zakochałem, skoro taki rozpromieniony z browaru wracam. Skończyła się też idylla zawodowa, zmieniła się szefowa i zaczął biurokratyczny koszmar. Było to na tyle korzystne, że zostałem zmuszony do wyjścia poza strefę komfortu (strach przed ryzykiem i skrajny introwertyzm) i w ciągu roku rozkręciłem drobny biznes w necie, po czym złożyłem wymówienie. Nie minęły dwa lata i miałem okazję doświadczyć co miał na myśli Marks pisząc, że byt kształtuje świadomość :-). Kiedy z korporanta stałem się właścicielem firmy, moja tłumiona w korpo kreatywność wreszcie znalazła ujście, wyszedłem do ludzi, nauczyłem się podejmować ryzyko, i jakkolwiek prymitywnie to zabrzmi, samodzielne zarabianie kasy sprawiło że bardziej uwierzyłem w siebie. Małżeństwo rozsypało się jak domek z kart. Matkująca żona stała się elementem zupełnie niepasującym do nowej układanki. Rozwód na szczęście odbył się szybko, a w dzieci nie dałem się wkręcić. Oczywiście do dziś nie pozbyłem się wszystkich nawyków samca-beta. Chodzi raczej o to, że startowałem z tak niskiego poziomu, że skok został zauważony przez praktycznie wszystkich dookoła, bo musiałem wiele relacji, także koleżeńskich i w ramach bliskiej rodziny mocno przemodelować. Chyba najlepszym dowodem na to, że coś robię dobrze jest troska ze strony żon i partnerek kolegów, że coś się ze mną złego stało :-) Właściwie nie ma im się co dziwić, bo moja aktualna partnerka jest 10 lat młodsza i ma znacznie wyższe SMV niż poprzednia. Skutek jest jednak taki, że przestałem się spotykać z kolegami w parach, bo za dużo wyczuwałem podskórnej niechęci zarówno do mnie jako niebezpiecznego wzorca dla moich kolegów, jak i do mojej partnerki, znacznie odbiegającej wiekiem od towarzystwa. Nie jestem już młody, co ma tę zaletę, że kobiety z racji samej biologii stają się mniej istotne. Z drugiej strony zazdroszczę młodszym braciom, że mają dostęp do wiedzy, której nie było kilkanaście lat temu, kiedy tak bardzo jej potrzebowałem. Ale lepiej późno niż wcale, w moim środowisku jest góra 2-3 mężczyzn, którzy potrafią trzymać ramę w związku, reszta mimo wieku niemłodzieńczego nadal tkwi w matriksie.
  11. Klapaucjusz

    Witajcie

    Zaglądam tu od dawna, od paru lat czytam samczeruno, jeszcze wczesniej ecoego, ale dopiero teraz zdecydowałem się zarejestrować. Cieszę się że ta społeczność tak się rozrosła, a mimo to dyskusje trzymają poziom.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.