Bracia,
Czytam forum od ponad roku, uważam to za skarbnicę wiedzy, jednak nadszedł czas że pomimo świadomości (pełnej , jak przynajmniej mi się wydaję) sytuacji, emocje grają swoje i potrzebuje szczerej porady, czy iść w lewo czy w prawo.
Forum to uważam za "antykobiece" (bez obrazy) ale proszę o szczerą poradę a nie na zasadzie, zostań sam, bo tak lepiej a kobiety są złe.. Uważam, ze jednak nie zawsze lepiej.
Ja 32, Ona 27. Po ponad 4 letnim związku (jej drugim, co ważne moim pierwszym poważnym nie licząc jakichś randek wcześniej) w tym 3 letnim wspólnym mieszkaniu, nadszedł moment w którym skończyliśmy razem mieszkać i na skutek pewnych szybkich okoliczności których się nie spodziewała mieszkamy tydzień oddzielnie.
Ja, bądź co bądź uważam się za ogarniętego faceta, od dawna uważałem że związek ten nie ma przyszłości i chciałem go zakończyć. Nie wiedziałem jednak że będzie to takie trudne z uwagi na uczycia, przywiązanie i strach przed samotnością
Ona na skutek faktu że głównie z mojej decyzji wylądowaliśmy oddzielnie, nie wiem czy chcąc mnie ukarać, czy co ale nie chce się spotykać, jedynie kontakt tel/sms/fb. Tak jakbyśmy byli parą ale uważa ze nie będzie się cofać i znowu mieszkać oddzielnie, albo razem albo koniec, nie wprost ale daje mi wybór.
A chciałem z nią zerwać już od roku, gdy haj emocjonalny minął bo niestety nie pasuję mi w niej wiele rzeczy, nie dba o wygląd (ciuchy), o porządek w domu, nie lubi wychodzić z domu, nie uprawia sportu, wiele rzeczy jest innych niż u mnie. Trzeba ją zmuszać do wszystkiego. Wygląd ma normalnie 5/10 ale myślę że jakby ją ogarnać można zrobic 7/10.
Problem w tym jako wrażliwy facet, cichy i spokojny, zakochałem się, jak już pisałem to mój pierwszy prawdziwy związek. Pierwszy tydzień bez niej był ok, przeprowadzka, matka w domu, praca, teraz po 11 dniach, wieczorami pusto cicho oglądam zdjęcia i dalej ją kocham i tęsknie za wszystkim co nią związane.
Jest to jak walka serce = rozum. Rozum mówie że przyszlości w tym nie ma, ona jest trochę inna itp. Serce, że jednak dalej się kochacie. Po co cierpieć.
Ponadto naczytawszy się jak to facet kocha tylko raz, a potem są już tylko substytuty pierwszej miłości, boję się że nawet jeśli spotkam kogoś kto będzie pasował bardziej, nie zakocham się już w taki sposób tak szczerze i będę tylko spoglądał w stare zdjęcia z sentymentem.
Czy ratować to co własnie tracę i znaleźć ukojenie w samotności i smutku, czy jednak dać temu umrzeć, pewnie będę cierpiał miesiącami, i próbować szukać nowej osoby?
A jeśli nie zapomnę? Da się zakochać kolejny raz, tak samo albo mocniej, i zapomnieć o kimś kto był drugą połówką, pomimo wad? Boję się cierpienia to raz, dwa ze dlugo sobie kogos nie znajde bo mam zbyt spokojny charakter.
Pozdrawiam