Skocz do zawartości

Rick

Użytkownik
  • Postów

    241
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Wpisy na blogu opublikowane przez Rick

  1. Rick
    Witajcie

    Po pożegnaniu się z firmą, która miała totalnie w dupie fakt mojego istnienia, jak też wkładu mojego w dobrze wykonaną pracę i zaangażowania do nauki nowych rzeczy, maszyn, technologii - podjąłem zatrudnienie w firmie nieopodal sąsiadującej od mojego poprzedniego miejsca zatrudnienia, która zajmuje się produkcją amunicji treningowej dla armii USA. Praca przy dość sporych wymiarów maszynach - tokarkach (o których nawiasem mówiąc nie wiedziałem w momencie podjęcia tej pracy absolutnie nic), jako "operator maszyn". System pracy nieco lepszy, koniec z "nockami", na brud uczulenia nie mam, a do temperatury otoczenia przy maszynach człowiek jakoś przywyknie. Z pozytywnym więc nastawieniem, myśląc o nowych możliwościach rozwoju na nowym (dla mnie) stanowisku pracy, przy maszynach, których od podstaw muszę się nauczyć od strony mechanicznej, jak również i programistycznej, rozpocząłem swoją karierę w tej firmie.

    Na początku, w celu aklimatyzacji w nowym miejscu pracy, wykonywałem jedynie pomiary produkowanych detali, po wcześniejszym zapoznaniu się z oprogramowaniem służącym do inspekcji tychże, jak też poznałem podstawowe procedury przy kontroli produkcji, podstawowe błędy maszyn itp., itd. Praca w porządku, towarzystwo dość wesołe, a lider - Brytyjczyk o imieniu Dave, bez zbędnych spięć i z łagodnym usposobieniem tłumaczy w razie potrzeby co i jak zrobić. Pomimo, że byłem po pierwszym dniu totalnie zdezorientowany, skołowany i zrezygnowany z dalszej tam pracy uznałem, że tak łatwo przecież nie będę się poddawał - po prostu muszę się przespać z natłokiem nabytych tego dnia informacjami.

    Ze względu na to, że pracuje tam moja partnerka (na innym jednak dziale), doszliśmy wspólnie do wniosku, że najlepiej będzie pracować na tej samej zmianie - oszczędzi się trochę na paliwie, spędzi się trochę więcej czasu wspólnie itp. 

    Po niedługim czasie udało mi się załatwić moje przeniesienie na inną brygadę, gdzie jak już się dowiedziałem chwilę wcześniej - liderem jest Polak o imieniu Sławomir, pracujący w firmie od 11 ponad lat. Doświadczony, choć podobno też "wymagający", ale "potrafiący dobrze nauczyć pracy". W zasadzie będąc już prawie 4 lata w UK i słysząc, że Polak jest na stanowisku lidera, dostaję zawsze gęsiej skórki. Może to tylko moje uprzedzenia, ale niestety rodak na takim stanowisku nie wróży nic dobrego, a już na pewno nie gwarantuje normalnej atmosfery w pracy (choć rzecz jasna zdarzyło się parę nielicznych wyjątków).  

    Już w pierwszy dzień na nowej brygadzie przekonałem się, jak bardzo jest "wymagający" nowy lider. Zostałem wrzucony na dwie maszyny starszego typu, z zupełnie innym interfejsem i obsługą, które wymają znacznie więcej uwagi operatora podczas produkcji. Początki często bywają trudne - to normalne, więc przyjąłem to już jako coś naturalnego. Nie było już "szoku" jak w pierwszy dzień, gdzie najebali mi do głowy tyle informacji, że z uszu szedł mi dym zaraz po skończeniu pierwszej dniówki... Nie było zbędnych spięć z liderem, choć atmosfera na tej brygadzie w moim odczuciu okazała się zupełnie odmienna, niż na poprzedniej, gdzie lideruje Brytyjczyk. Na tej czuje się jakieś takie wiszące nieco "napięcie", ludzie jacyś tacy nieco bardziej spięci, gdzie najbardziej spięty jest właśnie lider i chyba roztacza swoją aurę na cały dział. Na poprzedniej zmianie na wesoło można było zamienić parę słów z ludźmi, tutaj jakoś tak pracujący mniej do tego skorzy, mniej uśmiechnięci i jakby nieco zestresowani. 

    Sam Sławomir to facet około 40-ki, już nieco przysiwiały, z angielskim na poziomie, ja bym określił - podstawowym (najlepiej operuje słowami "fuckers, fuck, fucking, idiots") - charakterystyczną jego cechą jest srebrny łańcuch noszony na koszulce, postawa Quasimodo próbującego iść w pozycji wyprostowanej, oraz (jak się szybko przekonałem) - braku cierpliwości.
     
    Jego brak cierpliwości poznałem w momencie, kiedy uczył mnie już podstaw regulacji wierteł i ostrzy, żeby skorygować błędny wymiar naboju na odpowiadającym mu narzędziu. Miałem z tym na początku spory problem, a spięta atmosfera w miejscu pracy i temperatura (oscylująca między 29 a 33/34 stopni celsjusza), również mi nie pomagały. Sławomir żeby lepiej utrwalić wiedzę swojego ucznia, często stosuje "pułapki", czyli np. mówi do mnie - "ustaw na pozycji 1-szej wiertło o 200 mikronów bliżej", po czym po chwili pokazuje mi suwak z pozycji 6-tej (która jest zaraz poniżej pierwszej), gdzie tłumaczy mi skalę jak przesuwać żeby ustawić wedle jego życzenia te 200 mikronów. Kiedy mi w ten sposób objaśniał zaraz na początku dniówki co i jak ustawić, chwyciłem klucz imbusowy i zacząłem luzować pokrętło, aby zmienić ustawienie - pod czujnym okiem "mistrza" lidera. Oczywiście, że byłem jeszcze nie do końca rozbudzony i skupiłem się głównie na informacji o skali, którą mi objaśniał na pozycji, której nie powinienem ruszać, oczywiście zacząłem luzować właśnie tą pozycję (6-tą), zamiast 1-szej. 

    Lider do mnie z pytaniem:
     
    - co Ty odkręcasz?
     

    Odpowiadam mu:
     
    - No odkręcam regulację wiertła, żeby przesunąć jak mi pokazywałeś.
     

    Ten już nieco wkurwiony:
     
    - A którą pozycję odkręcasz?
     
     
     
    Ja:
     
    - No tą, na której mi objaśniałeś skalę.
     

    Lider (już zagotowany konkretnie):
     
    - Czemu ku*wa nie odkręcasz tego, które mówiłem, tylko to, które jest dobre?
     

    Ja (też już wkurwiony nieźle):
    - Bo żeś mi ku*wa pokazywał jak regulować na tym, które odkręcam, a nie na tamtym!

    Lider (100% wkurw):
     
    - Ale masz kurwa regulować pozycję 1-szą, a nie 6-tą!!!
     

    Ja (125% wkurw):
     
    - To po jaki ch*j mi mieszasz we łbie i mówisz "kręć 1-szą pozycję", a objaśniasz mi sposób regulacji na 6-tej!!!!????
     

    Lider (tryb armageddon):
     
    - Bo żeś ku*wa powinien już wiedzieć która pozycja gdzie jest!!!!!!! Ch*ja się tym interesujesz czy co???? Ja pierdolę, co za ................... (dalej nie słyszałem, gdyż odszedł wkurwiony, robiąc szerokie gesty i drąc ryja na pół hali).
     

    Moje wkurwienie również sięgnęło zenitu, więc zabrałem swoje narzędzia, schowałem do skrzynki i już byłem gotów żeby podziękować firmie za współpracę. Za chwilę wrócił lider (widocznie ostygł) i mówi do mnie nieco spokojniej:
     
    - Chodź na chwilę, ustawimy to jeszcze raz
     
     
    Ja, że dalej wkurwiony byłem, odpowiedziałem mu grzecznie:

    - Weź spie*dalaj ku*wa zostaw mnie w spokoju!!!
     

    Wyprowadził mnie po prostu konkretnie z równowagi, dałem się ponieść tym cholernym emocjom. Ręce mi latały jakbym miał zespół Parkinsona - niezawodny znak, że jeden fałszywy ruch z jego strony i zarobi w mordę, gdyż jestem krok przed końcem granicy o nazwie "samokontrola". 

    Odszedł jednak jeszcze bardziej wkurwiony, ponownie wyzywając na mnie, na cały świat i wszystko dookoła - nie dał mi (na szczęście pretekstu). Ja, żeby odreagować te nerwy, poszedłem do ubikacji, gdzie następnie całą siłą wydarłem ryja do lustra, potem obmyłem się zimną wodą, żeby trochę ostygnąć. Niestety - przy wchodzeniu do łazienki, niezbyt grzecznie potraktowałem drzwi, w konsekwencji czego zostały delikatnie uszkodzone (dość cienka dykta, która dosłownie włamała się delikatnie do środka). Gdybym potraktował te biedne drzwi pełną siłą, prawdopodobnie już nigdy więcej nikt nie musiałby ich otwierać, aby się do tego pomieszczenia dostać. Prawdopodobnie wtedy wyobrażałem sobie, że owe drzwi to głowa mojego lidera, a nieco mocniejsze pchnięcie już poszło z "automatu". 

    Lider widząc mój wyraz twarzy, telepiące się jeszcze nieco łapy, jak również "pamiątkę" na drzwiach od łazienki - uspokoił nieco ton wypowiedzi i zmienił podejście do tematu. Usiadł ze mną przy biurku, wziął notes i zaczął mi dokładnie rozpisywać pozycje w maszynie, wraz z wiertłami/ostrzami, co które i za co odpowiada na detalu itp. Wyjaśnił dokładnie, ja porobiłem zdjęcia, które sobie w domu spokojnie jeszcze obrobię na gotowy materiał pomocniczy, ale co najważniejsze - pojąłem w końcu w normalny sposób, jak działa ta cholerna maszyna, bez zbędnego pie*dolenia i "pułapek" lidera, który chyba uznał, że po 3 dniach nauki będę biegle operował co najmniej jedną maszyną. 
     

    Oczywiście jeszcze wrócił do tematu drzwi:

    - ja Cię nie podpie*dolę do menadżera, ale musisz sam iść z nim o tym porozmawiać. Powiedz mu, że ja Cię wku*wiłem i dlatego te drzwi uszkodziłeś.


    Pomyślałem sobie, że z jednej strony to dziwne, że sam mnie śle do menadżera, żebym opowiedział zgodnie z prawdą, co się stało. Sam na siebie bata kręci? Nie... Coś mi tu nie gra. Zaraz zaraz... Przecież on tutaj robi 11 lat już ponad, więc podejrzewam, że jedyną osobą, która otrzyma "zjebki" - to będę Ja. W końcu, że ja "agencyjny", no i robię łącznie niecały miesiąc. Nie myliłem się wcale...

    Po przedstawieniu całej sytuacji, metody nauczania przez lidera, jego werbalną agresję, jak też porywczość, po czym moje wkurwienie przez to i w efekcie lekko uszkodzone drzwi - otrzymałem pierwsze i ostatnie ostrzeżenie, z informacją, że pomimo nawet tego, że Sławek mnie zdenerwował, powinienem hamować swój temperament, bo on po prostu "jest specyficzny". "Już bym Cię mógł teraz zwolnić, ale masz ostrzeżenie - następnym razem będziesz zwolniony". Sławek z miną jakby Boże Narodzenie nadeszło pół roku wcześniej, zapytał mnie z szyderczym następnie uśmieszkiem:

    - No i co? Pochwalił Cię?


    Odpowiedziałem jedynie:

    - Nie bardzo...


    Jednak pomimo tego, że "opuściłem gardę" - czyli uległem kompletnie emocjom i towarzyszącej im adrenalinie, uszkodziłem drzwi, jak też otrzymałem ochrzan od menadżera - Sławek jakby nieco zmienił nastawienie do mojej osoby. Wyjaśnił mi również, że z niego jest "emocjonalna dość osoba", więc często mogę go widzieć drącego ryja na cokolwiek co się na hali zjebie, albo kogokolwiek, ale żeby zasadniczo nie brać tego do siebie, bo on taki "po prostu jest". "Nie ma spiny, a o sprawie zapominamy, wszytko jest ok" - stwierdził na koniec. Ja też uznałem, że wypada przeprosić, gdyż poniosło mnie znacznie za dużo, w stosunku do zaistniałej sytuacji. 

    Pomimo pewnych poniesionych konsekwencji, odebrałem dobrą lekcję życia i sporo wiedzy na temat moich obecnych reakcji na pewne stresujące sytuacje. Jednego dzięki temu jestem pewien na 100% - sporo przede mną jeszcze nauki, zmiany odruchów i zachowań, jak też ćwiczenia odporności na stres. Warunki pracy w poprzedniej firmie spowodowały, że troszeczkę spocząłem na laurach, gdyż nie byłem wystawiany bezpośrednio na stresujące czynniki (nocka, a więc cisza i spokój, brak menadżera i innych idiotów, więc i sporów nie było za wiele).

    Póki co więc, dalej tam pracuję, choć świadomy tego, że menadżer może mnie odbierać jako "narwanego i agresywnego wariata" - moje dni mogą być w firmie już policzone, ewentualnie sam ją opuszczę gdy uznam, że jednak nie jestem w stanie wziąć na klatę podejścia lidera, atmosfery na dziale, warunków pracy i natłoku (póki co) zdobywanej tam wiedzy.

    Czas pokaże...


     
  2. Rick
    Uwielbiam infolinie dostawców internetu.

    Nie tak dawno zmieniłem dostawcę łącza, gdyż ten "tańszy" oferował o ok. 40% mniejszy abonament miesięczny, niż mój dotychczasowy, przy tej samej prędkości łącza. Druga sprawa, że miałem beznadziejne doświadczenia z obsługą klienta obecnego wtedy dostawcy, więc długo przekonywać mnie nie musieli do podjęcia tej, z punktu widzenia ekonomicznego - poprawnej decyzji.

    Internet zmieniłem, łączę (o dziwo) nawet nieco przyspieszyło, gdyż w końcu mogłem się cieszyć 20 Mbps/s na wysyłaniu, podczas gdy pomimo usilnych próśb, były operator zapewniał jedynie 12 Mbps/s, choć w umowie widniało "20". Utrudniało to przede wszystkim streamowanie na żywo, gdyż jakość obrazu i dźwięku była, mówiąc delikatnie - bardzo przeciętna. Odpuściłem więc streamy i zacząłem nagrywać na youtuba gotowe materiały. 

    Okazało się, że na tym łączu streamowanie na żywo, czy choćby nawet wysłanie filmu na youtubie, może się okazać niewykonalne. Dlaczego? Ponieważ obecny mój internet przerywa ok. 20-30 razy dziennie, chociaż często nie ma o tym informacji nawet w raporcie routera (typu rozłączono z usługą WAN itp.). Czyli router jakoby jest połączony cały czas z bramą dostawcy internetu, ale sama brama ma problem z połączeniem/wydajnością, jednak router już tego nie zobaczy, gdyż informacje o tym zostaną w raporcie samej bramy. Takie wnioski przynajmniej ja wyciągnąłem po dobowej analizie łącza i jego dziwnych zachowań.

    Po samej już analizie postanowiłem zadzwonić do infolinii mojego dostawcy łącza, aby mu przedstawić mój punkt widzenia i poprosić o naprawę tego problemu.

    Dorwałem na ich stronie odpowiedni numer telefonu do infolinii, następnie wybrałem odpowiednie cyferki, aby połączyć się z pomocą techniczną łącza internetowego. Otrzymałem informację, że "We are receiving more calls today, than usually, so please be patient" (Otrzymujemy dzisiaj więcej połączeń niż zwykle, prosimy więc o cierpliwość).

    Będę więc "patient" i poczekam...

    11:25
     
    "Sorry for keep you waiting. It won't take much longer" (Przepraszamy, że czekasz. To nie potrwa długo) słyszę już 10 raz, a telefonu dalej nikt nie odbiera.
    Trzecia srająca tęczą melodyjka wchodzi na audio, która ma mi umilać pobyt na tejże infolinii, co jednak się w moim przypadku nie sprawdza, gdyż w tym momencie wyobrażam sobie ściętą głowę ich inżyniera odpowiedzialnego za poprawne działanie ich serwerów.



    11:28 

     
    9 minuta mija, melodyjka sobie gra, a mnie nachodzi przemyślenie - "Co podda się pierwsze":
    - bateria w telefonie?
    - moja psychika?
    - automatyczna sekretarka dostawcy internetu?
     
    Może uda mi się przesłuchać całą playlistę ich melodyjek "umilających" czekanie? Ciekawe czy za to jest jakaś nagroda...

     
    11:33
     
    Melodyjki się już powtarzają, na "tajmerze" już 14 minut, a ja dalej czekam ze stoickim spokojem, tym razem wymyślając dla ich inżynierów scenę rodem z "Piły".




    11:35

    Delikatnie się zaczynam mocniej irytować...
     


     
    11:38
     
    Playlista ich melodyjek się zawiesiła i powtarza w kółko jedną melodyjkę.
     


     
    11:42
     
    Automatyczny "sekretarek" powtarzający jeszcze 10 minut temu "Sorry for keep you waiting. It won't take much longer" chyba sam przestał wierzyć w to co mówi, więc postanowił skończyć z tą kompromitacją i zamilczeć.
    Zapętloną melodyjkę znam już na pamięć, a gdyby nie fakt, że na gitarze grać w ogóle nie umiem - pewnie bym ją idealnie odegrał na tym instrumencie.




    11:46
     
    Na "tajmerze" już prawie pół godziny, reakcji dalej zero. Mogę śmiało powiedzieć, że cieszy mnie bardzo ich profesjonalizm, a promocyjna cena ich łącza wynika chyba z faktu, że nie zatrudniają nikogo w biurze telefonicznej obsługi klienta. Wiem już przynajmniej na czym cięli koszty.



     
    11:50

    Zwycięstwo!!!

     
    Ktoś się ulitował i odebrał mój rozpaczliwy sygnał połączenia. Pół godziny słuchania badziewnych melodyjek jednak nie poszedł na marne 
     
    Wyjaśniłem w czym problem i wiecie co? Dalej czekam... Pan z infolinii sprawdza teraz stan łącza w moim rejonie (przynajmniej powiedział, że tak zrobi) i prosił, żebym uzbroił się w chwilkę cierpliwości (mam nadzieję, że "chwilka" to nie kolejne pół godziny).

     
    12:06
     

     
    Gość z infolinii po sprawdzeniu łącza oczywiście nie stwierdził nic "niepokojącego" (rozłączanie 30 razy na dzień to przecież ku*wa nic złego i niepokojącego). Jak na ironię, zaraz po jego "sprawdzeniu", internet ponownie się "zlagował" na pół minuty, po czym router rozłączyło z bramą ISP (cały czas pinguję router i bramę, więc widzę każdy "zgrzyt"). Dałem mu wtedy jasno do zrozumienia, że właśnie mi siadło ponownie łącze, pomimo jego zapewnień, że łącze jest z ich strony "ok". Wtedy już uznał, że sprawa jest chyba nieco poważniejsza, niż urwany kabelek na RJ-ce. 
     
    Co lepsze, pracownik ten sam przyznał, że nie za wiele jest w stanie sam zrobić, gdyż nie posiada to tego narzędzi i możliwości, a łącze przez nich używane jest dzierżawione na kablach większego operatora, więc muszą przekazać sprawę właśnie do nich, aby mogli sprawę zbadać dokładniej.
     
    Mam czekać na "call back", kiedy sprawę głębiej już zbadają.
     
    Konkludując - godzina wyjęta z życia, żeby dowiedzieć się, że ch*jowe łącze jednak ch*jowe nie jest, ale być może coś ch*jowe jednak w nim jest, więc ewentualnie (piszę "ewentualnie", gdyż znam już "pracowitość" tego rodzaju firm w UK) sprawę przekażą do analizy właścicielowi kabli i serwerów, a jak już sprawę ewentualnie zbadają i rozwiążą, to się ze mną skontaktują ewentualnie.
  3. Rick
    Witam wszystkich czytających moje wypociny.

    Uprzedzę już na początku, że dzisiejszy wpis będzie jednocześnie wylaniem żalów i nerwów na - z mojego punktu widzenia - niesprawiedliwość tego świata i jego chwilami bezsensu w sferze życia zawodowego, gdyż ostatnie parę dni dało mi w tej materii nieźle po dupie. Przejdę do sedna:

    Ostatnie parę dni pokazało mi bardzo doraźnie, jak ludzie uważający siebie samych za lepszych od innych, ze względu głównie na piastowane przez nich stanowisko w firmie, potrafią mieć głęboko w dupie i jasno pokazywać brak szacunku ludziom z ich punktu widzenia gorszym. Pierwsza zaczęła firma, w której jestem jeszcze zatrudniony (od marca 2015) - każda z osób posiada inną taktykę upodlania ludzi:

    "Superwajzerka" - zaczęła pracę w tej firmie, kiedy ja jeszcze nie wiedziałem do czego służy penis oprócz sikania. Zaczynała od szeregowego stanowiska, skutecznie awansując po pewnym czasie do "ważnej" roli. Niestety będąc szeregową pracownicą, nie wykazywała objawów znajomości technicznej strony produkcji, czy też zdolności nauczenia się obsługi prostych maszyn na hali. Ten nieistotny szczegół nie przeszkodził jej jednak w robieniu kariery, gdyż potrafiła skutecznie podpie*dolić bliźniego swego, gdy zauważyła coś niepokojącego z jej punktu widzenia, lub też zrzucić winę na innego pracownika, gdy sama coś spie*doliła. To jest właśnie jej filozofia działania na obecnym stanowisku - świdruje temat do momentu, aż zgłaszający problem odpuści, albo obraca kota ogonem, aby wzbudzić w rozmówcy poczucie winy i też w końcu odpuścić. Jest również specjalistką od siania najgłupszych plotek na temat szeregowych pracowników, aby generować niepotrzebne konflikty między ludźmi. 



    Tą panią x razy grzecznie informowałem/prosiłem/dawałem do zrozumienia, że jestem osobą z ambicjami, jak też z wykształceniem technicznym informatycznych co sprawia, że jestem w stanie bez problemu nauczyć się obsługi maszyn CNC na hali, jak też pojąć zasady ich programowania, jeżeli firma da mi taką możliwość rozwoju, do czego gorąco zachęcałem. Jak się domyślacie po przeczytaniu opisu tej osoby - gadka skuteczna jak rzucanie grochem o ścianę, miała to chyba nawet głębiej niż w dupie, choć oczywiście twierdziła, że będzie to miała na uwadze. 2 lata "mienia tego na uwadze", pomimo przypomnień moich - echo...

    Menadżer - niedawno przyjęty na miejsce rezygnującej ze stanowiska poprzedniej menadżerki, zwany przeze mnie "panem przyjacielem chińskiego ludu". Człowiek, który zadziwiająco skutecznie tworzy wrażenie subtelnego i wyrozumiałego przyjaciela, służącego Ci radą oraz wsparciem w Twoich trudnych chwilach. Niestety, po bliższej obserwacji oraz posłuchaniu jego wypowiedzi, z pod kurtyny przyjaciela wyłania się obraz mającego w dupie sku*wiela, który tak naprawdę gardzi swoimi podwładnymi z uśmiechem na ustach, próbując z nich robić debili, choć ktoś w miarę sprytny wychwyci bezsens bzdur chwilami przez niego wygadywanymi bez większego trudu.

    "Przyjacielowi wszystkich pracowników" też przypominałem o temacie moich możliwości na CNC, sugestiach że nie lubię stać w miejscu, że chcę się rozwijać w miejscu pracy, aby mieć motywację, cel do którego dążę. Zapisał coś w swoim zeszycie formatu A4, a mnie poinformował, że przy corocznym przeglądzie pracowników (taka forma oceny pracy wszystkich na koniec roku) - do tematu wrócimy. Był przegląd, menadżera ani śladu, jak również powrotu do istotnego dla mnie tematu. Nie omieszkałem również wtedy przypomnieć "superwajzerce", że dalej oczekuję ze strony firmy jakiegoś zaangażowania w moją sprawę. 

    Minęły miesiące roku 2018, przyszła wiosna i w końcu na wyspy, a ja postanowiłem zmienić pracę, gdyż ciągła harówa na nocnej zmianie zaczęła być bardziej problemem, niż wygodą. Przespane całe dnie w tygodniu prawie, mało czasu na trening, rozwijanie się, naukę angielskiego w szkole, a i jeszcze trzeba się swoją kobietą zająć (you know what I mean) - "bateria" prawie cały czas na rezerwie, zero energii do życia. Burdel w firmie również nie nastrajał pozytywnie - wiecznie problemy z poprawnością specyfikacji produktu, niedokładność produkcji detalów do obróbki późniejszej, pretensje że mało robimy, choć robimy 2x więcej niż I zmiana, zwalanie winy na II i III zmianę za błędy I-szej - sporo tego. 

    Znalazłem bardzo dobrze rokującą ofertę na stanowisko "Inżynier programowania laserów CNC", gdzie firma zapewnia na okres próby niezbędne szkolenia pod okiem mentora, więc doświadczenie nie jest ścisłym wymogiem. Od razu wziąłem się za napisanie profesjonalnej "CV-ki", wysłałem na podany adres mailowy. Błyskawiczna odpowiedź, która dała mi do zrozumienia, że firma jest bardzo podekscytowana możliwością zatrudnienia mnie, więc zapraszają na rozmowę kwalifikacyjną jak najszybciej. 

    Od*ebałem się jak "szczur na otwarcie kanału", papiery do teczki i jedziemy. Rozmowa odbyła się w miłej atmosferze, choć ciężko było ukryć moje zmęczenie powodowane ciągłą pracą na nockach. Menadżer firmy był jednak bardzo wyrozumiały, stwierdzając że zna dobrze to uczucie, gdyż sam kiedyś długo pracował na nocnej zmianie. Rezultat rozmowy był pozytywny, skwitowali moje papiery z nutą zadowolenia, że mają dobrze aspirującego i ambitnego pretendenta na stanowisko programisty. Byłem absolutnie z nimi szczery, że oczywiście na początek muszę poznać ich oprogramowanie rzecz jasna, lecz kiedy to już zrobię, będę w stanie szybko zrozumieć jego najważniejsze funkcje i zacząć wydajnie pracować, gdyż będę miał cel i ambitnie do niego dążył, w przeciwieństwie do mojego jeszcze obecnego stanowiska pracy. Uścisk dłoni, wraz z informacją, że mam we wtorek spodziewać się telefonu z dalszymi szczegółami (rozmowa odbyła się w piątek).

    Nadszedł wtorek, telefonu nie wyciszałem do końca, aby w razie czego odebrać, gdyby zadzwonił mój potencjalny nowy pracodawca. Nie zadzwonił. Nie zraziłem się jednak, tylko napisałem do osoby, która ogłoszenie wystawiła, dlaczego nie zadzwonili z firmy, skoro miałem informację aby oczekiwać na telefon dzisiaj. Jeżeli mnie odrzucili, to niech mi po prostu napisze - żebym nie oczekiwał nadaremnie. Dostałem przeprosiny wraz z informacją, że jutro się ze mną skontaktują na pewno - po prostu rozważają kogo gdzie przydzielić (było parę stanowisk do obsadzenia). 

    Przy okazji poinformowałem w obecnej pracy menadżera, że jestem w trakcie rozmów o pracę z inną firmą, na znacznie lepsze stanowisko, więc prawdopodobnie zobaczy na swoim biurku w niedługim czasie wypowiedzenie. Zaczęła się rozmowa, przy której uprzedził mnie, żebym zwrócił uwagę na zarobki, gdyż może mi się ta zmiana nie kalkulować (myślałem, że jebnę ze śmiechu), jak również poprosił mnie, żebym przyszedł następnego dnia do jego biura, gdyż on będzie "wcześniej niż zwykle" (zwykle jest ok. 8 rano, ja kończę zawsze o 7), więc przedstawi mi alternatywne opcje, które przekonały by mnie może aby pozostać tutaj. Zapytał mnie jeszcze na odchodnym, gdzie do jakiej firmy aplikuję. Nie była to żadna tajemnica, więc mu powiedziałem (choć mam wrażenie, że postąpiłem w tym momencie jak idiota, gdy teraz o tym sobie pomyślę, ale o tym na końcu). 

    Środa - czekam rano na menadżera, który podobno "miał być wcześniej", liderka ranki również potwierdza, że powinien już być w biurze. Nie ma... Zero informacji, zero czegokolwiek, po prostu sprawę olał. Więc nie czekając zbyt długo, a jedynie kwadrans po swojej nocce, zawinąłem swój spracowany tyłek i wróciłem do domu, ujęty troską i szacunkiem menadżera w stosunku do mojej osoby.

    Telefon znów nie wyciszony "w razie W". Miałem przerywany sen z powodu ekscytacji nowym stanowiskiem pracy, które na mnie podobno czeka. Cholernie mi zależało na tej robocie, gdyż miałbym w końcu ambitne stanowisko wymagające nauki. Telefon jednak milczał, potwierdzając moje obawy, że "coś chyba kręcą, skoro nie zadzwonili wczoraj". Napisałem po raz kolejny do typa, nieco już wkurwiony, ale grzeczny (emocje podczas pisania odstawiłem na bok, choć już mnie korciło żeby podziękować za brak szacunku i robienie w ch*ja). "Ponownie nikt się nie odezwał pomimo informacji od Pana" Odczytał, lecz nic nie napisał...

    Czwartek (10 maj) - wracam z roboty, już fest zirytowany, gdyż nie wiem co odpie*dala firma do której aplikuję, a mój menadżer swoim zachowaniem pokazał, w jak głębokim poszanowaniu mnie posiada. Dostałem odpowiedź na moje pytanie dnia poprzedniego: "Obawiam się że Twoja aplikacja została jednak odrzucona".



     Wpierw mi mówią, że szczegóły "otrzymam we wtorek telefonicznie", we wtorek mi mówią, że "w środę", a w czwartek dowiaduję się, że jednak "moja aplikacja została odrzucona" - tak nagle z dupy. Produkując ten wpis, furia już mi stopniowo opadła, ale moment po odczytaniu odpowiedzi miałem ochotę wyjść i przebiec sprintem wokół całego miasta, żeby wyładować to wkurwienie, które mnie zaatakowało po odczytaniu "dobrej nowiny". 

    Nie, nie jestem wku*wiony o to, że jednak odrzucili moją aplikację - jestem wkurwiony o to, w jaki sposób to zrobili, gdyż dali mi złudne nadzieje, które przez chwilę spowodowały u mnie dosłownie stan niebotycznej euforii, aby mój upadek chyba bardziej zabolał na końcu. Pikanterii dodało zachowanie mojego obecnego menadżera, który zadziwiająco szybko olał dane przez siebie samego słowo, że przedstawi mi inne możliwości rozwoju w obecnej firmie. Odnoszę jakieś niepokojące wrażenie, że to właśnie jemu zawdzięczam odrzucenie aplikacji, gdyż wiedział gdzie aplikuję, więc dlaczego by na przykład nie miał zadzwonić i przekonać ich do odrzucenia mojej oferty, gadając wymyślone na poczekaniu bzdury na mój temat. Za dużo tu widzę "przypadków" następujących jeden po drugim, co dodatkowo nakręca we mnie spiralę wku*wienia - choć oczywiście tą teorię muszę wsadzić do katalogu "spiskowe", gdyż prawdziwej przyczyny odrzucenia aplikacji nigdy raczej nie poznam... Pytam gdzie tu jest odwzajemniony szacunek do mnie, do mojego czasu i starań? No ku*wa gdzie?! Dosłownie miałem wrażenie przez dłuższy moment, że zarówno mój menadżer, jak i kadrowiec z drugiej firmy, wspólnymi siłami się wysrali prosto na moją twarz, srając na moje starania, aspiracje, poświęcenie i szacunek wobec nich...

    Ufff... Trochę mi ulżyło, jak wyrzuciłem to z siebie. Mam nadzieję, że w miarę miło Ci się to czytało drogi czytelniku. Pozdrawiam wszystkich cierpliwych, którzy doczytali do końca, nie rezygnując po drodze.

    Ps. Wypowiedzenie i tak już mam wydrukowane, czeka z wpisaną dzisiejszą datą (10 Maj 2018) aby je położyć na biurku menadżera. Muszę się szybko i stanowczo odciąć od źródła stresu. To będzie test mojej silnej woli - czy jestem gotowy wyjść z tej "chu*owej ale stabilnej" strefy komfortu, bez mrugnięcia okiem i wyrzutów sumienia. 

     
  4. Rick
    Drogi pamiętniku, zacząłem "streamować" jakieś ponad 2 miesiące temu, mając naprawdę dość optymistyczne jak na mnie wizję przyszłego mojego przyszłego kanału. Zakupiłem sprzęt niezbędny, zapoznałem się z oprogramowaniem, ogarnąłem łącze internetowe i tak się zaczęło... 
     
    Pierwsze transmisje miały z wiadomej przyczyny widzów praktycznie zero, z ewentualnym przypadkowym wejściem osób, które zabłądziły w poszukiwaniu innego kanału, bądź też po prostu były ciekawe przez pierwsze 60 sekund, po czym uznali kanał za zwyczajnie zbyt amatorski/nudny/itp. 
     
    Jednak po pewnym czasie zauważyłem, że trend mojego kanału nie ma tendencji do zmian. Średnia widzów zero, a jeżeli w czasie transmisji jest jeden widz i jeszcze pisze na czacie - mogę śmiało powiedzieć o "wielkim" sukcesie. 
    Postanowiłem więc reaktywować mój kanał na Youtube i wrzucać tam moje transmisje, aby nieco zwiększyć "zasięgi". Zacząłem każdą transmisję eksportować, aby każdy to chce, miał możliwość obejrzenia sobie powtórki, może ewentualnie też widz by się przekonał do oglądania moich transmisji. Okazało się również, że jakość moich streamów nie powala, pomimo rozdzielczości full HD (1080p), ze względu na dość słabe łącze (prędkość wysyłania dość daremna jak na obecne czasy). Długo pracowałem nad rozwiązaniem tego problemu, włącznie z poszukiwaniem szybszej oferty innego operatora - niestety daremnie, gdyż w wiosce gdzie mieszkam nie ma fizycznej możliwości na szybsze łącze niż te, które obecnie posiadam. Takie uroki życia w zadupiu brytyjskim.
     
    W międzyczasie, aby jeszcze bardziej kanał uatrakcyjnić, powrzucałem parę dodatkowych funkcji, jak też zrobiłem pierwsze dość myślę przyjemne intro kanału, które leci na samym początku transmisji. Z jakością obrazu problem rozwiązałem, skalując rozdzielość do 720p, dzięki czemu obraz przestał być tak "kwadratowy" miejscami, a małe rozmycie i tak wygląda znacznie lepiej niż kompresja obrazu, która miała miejsce przed wprowadzeniem tego rozwiązania. 
    Technicznie więc rozwiązałem metodą prób i błędów sporo bolączek początkującego nadawcy, pomagają mi również te transmisje otworzyć się nieco do obcych ludzi, jednak mam wrażenie, że stanąłem w martwym punkcie, jeżeli chodzi o sposób na zachęcenie widzów do oglądania. 
     
    Nie jestem wysokobudżetowym kucem/nerdem/gimbazjuszem, nie sram na transmisji do durszlaka, ani nie leję mojej kobiety po mordzie - po prostu gram i w czasie tej gry komentuje jej aspekty, błędy, jak również staram się (o ile ktoś wejdzie na czata) poruszać z widzami różne losowe tematy życia codziennego i nie tylko. Jednak to widocznie jest za mało - prawie kwartał transmisji, a średnia stoi w miejscu, obserwuje mnie 7 użytkowników na Twitchu, z czego aktywnie ogląda jeden (nie wiem czy bardziej z litości, czy rzeczywiście lubi mój kanał). 
     
    Zaczyna mi brakować motywacji do dalszego transmitowania czegokolwiek, gdyż czuję się chwilami jak zdesperowany debil gadający sam do siebie na żywo. Gram, jest niby fajnie, ale uczucie siedzące w moim racjonalnym umyśle często mówi mi - "marnujesz człowieku czas". Robię coś źle, albo powinienem robić coś jeszcze - problem w tym, że nie mam za bardzo skąd czerpać niezbędnej wiedzy - nikt nie sprzeda swojej recepty na sukces, gdyż nie będzie na własne życzenie tworzył sobie konkurencji - takie prawa rynku prawda? 
     
    Jeszcze się nie poddałem, szkoda by było jebnąć projekt, dla którego poświęciłem już prawie 3 miesiące swojego życia. Muszę coś zmienić, spróbować od innej strony. Póki mam resztki motywacji, będę szukał vademecum na te problemy - to swojego rodzaju próba sił: albo się poddam, albo znajdę rozwiązanie dla tych problemów. 
     
    Działam i analizuję niczym komputer, jestem bitem - mogę być "zerem", albo "jedynką". W systemie binarnym nie ma nic pomiędzy, półśrodka...
  5. Rick
    Witajcie

    Parę dni streamowania, parę wniosków już wyciągniętych, jak też nieco już odblokowana gadka prosto do kamery i ewentualnych widzów. Właśnie - "ewentualnych", gdyż póki co średnia widzów to w porywie "1", czasem może 2-óch Nikt nie mówił, że początki w tej branży będą łatwe, ale nie załamuję się tym. Po prostu robię swoje i staram się robić to jak najlepiej potrafię - tak jak w pracy, w międzyczasie opracowując projekt graficzny swojej strony na twitchu, jak też możliwości reklamowania kanału na innych portalach. 

    Jest też miła odmiana - wczoraj pierwsza osoba zaczęła obserwować mój kanał Niby taki malutki fakt, lecz dla mnie znaczący, że żyje na świecie jakaś osoba, która jest zainteresowana moimi transmisjami, albo chociaż udaje, że tak jest, czy też zaznaczyła po prostu "obserwuj" z czystej litości dla moich starań Mało istotne to dla mnie - najważniejsze, że jest jedna osoba "obserwująca"  To zawsze wygląda lepiej niż liczba zero na zakładce "obserwują" 

    Ambitnych celów nie mam, ale zakładam, że w ciągu miesiąca przybędzie na kanał z dwóch, w porywie trzech stałych widzów - na dobry początek. Czas i moje starania to zweryfikują. 

    W międzyczasie Wy - drodzy czytelnicy - trzymajcie za mnie mocno kciuki. Więcej mi do szczęścia nie potrzeba

    Ewentualnie jeżeli ktoś lubi gry MMO, czy też chce ze mną pogadać na żywo w czasie transmisji poprzez czat - gorąco zapraszam Tematy rozmowy nie muszą być koniecznie związane z transmitowaną grą

    https://www.twitch.tv/stahuk

    Pozdrawiam ciepło.
  6. Rick
    Witam wszystkich czytelników

    W dzisiejszym wpisie chciałbym przedstawić kulisy zdobywania prawa jazdy w Wielkiej Brytanii. 

    Pierwsza rzecz - jak zdobyć prawko brytyjskie, gdy masz już Polskie?
    To bardzo proste. Wystarczy, że wejdziesz na stronę www: https://www.gov.uk/exchange-foreign-driving-licence, wypełnisz krótki kwestionariusz, następnie wybierzesz odpowiedni formularz, który to zostanie Ci przysłany na brytyjski adres zameldowania - bezpłatnie. Wypełniasz formularz, załączasz kwit potwierdzający dokonanie opłaty na rzecz wymiany dokumentu - 45 GBP, które to możesz np. zapłacić na poczcie, załączasz dwa "więzienne" zdjęcia (więzienne, gdyż zakazane jest wyrażanie na nich jakichkolwiek emocji :D), oczywiście załączasz również swoje Polskie prawo jazdy - kopertę zaklejasz, kupujesz znaczek, naklejasz, wpisujesz adres wydziału komunikacyjnego i wysyłasz. Jeżeli fotki są zgodne z wymogami, a opłata uiszczona, po ok. trzech tygodniach cieszysz się "nowym" brytyjskim prawem jazdy. Stare prawo jazdy jest zatrzymywane przez brytyjski wydział komunikacyjny, a następnie odsyłane do Polski.

    Tutaj też mała uwaga dla osób, które mają bezterminowe uprawnienia na polskim dokumencie - gdy wymienisz dokument na brytyjski, uprawnienia stają się terminowe. 

    Gdy nie masz prawka w ogóle
    Wielka Brytania znacznie ułatwia życie osobom, którym marzy się prawo jazdy i możliwość podróżowania własnymi czterema kółkami. Najważniejszą rzeczą jest fakt, że możesz uczyć się podstaw ruchu drogowego i technik jazdy we własnym, samodzielnie kupionym pojeździe. Nie masz obowiązku zapisywania się na pełny program nauki jazdy w oficjalnym ośrodku szkolenia, choć oczywiście warto wykupić sobie "bloczek" najmniej z 10, czy też 20 godzin, aby posłuchać porad osoby znającej lepiej okoliczne tereny i pułapki egzaminatorów. Są jednak pewne haczyki, które trzeba mieć na uwadze, zanim w pełni szczęścia rozsiądziemy się we własnym pierwszym kółku i zrobimy pierwszego "kangura".

    Na początek potencjalny kursant musi złożyć podanie o wydanie tymczasowego prawa jazdy, tzw. "provisional driving licence". Zabawny jest fakt, że możesz złożyć podanie o ten dokument, mając 15 lat i 9 miesięcy, ale prowadzić pojazd możesz dopiero w momencie ukończenia lat 17-tu. Osoby o orzeczonej niepełnosprawności, utrudniającej im mobilność, mogą aplikować o wcześniejsze rozpoczęcie nauki jazdy, w wieku lat 16-tu (enhanced rate of the mobility component of Personal Independence Payment (PIP)).

    Tymczasowe prawko jest ważne 10 lat, ale od momentu zaliczenia egzaminu teoretycznego masz 2 lata, aby zaliczyć praktyczny, inaczej ponownie trzeba będzie zaliczyć część teoretyczną po tym czasie.

    Samochód i jego ubezpieczenie
    Gdy już masz ten tymczasowy dokument, trzeba nabyć auto. Z tym wielkiego problemu nie ma, jest mnóstwo pojazdów do wyboru w dość przyzwoitych cenach i stanie, gdyż:
    ze względu na kierownicę po "złej stronie", jest na nie mały popyt za eksport, więc trzeba z ceną nieco zejść lokalnie historię przebiegu i przeglądów każdego pojazdu sprawdzisz w komputerowej bazie danych, bezpłatnie, więc poważne "grzechy" pojazdu szybko wyjdą
    Już za 500-700 GBP znajdziesz bez problemu sprawny, z przeglądem, Twój pierwszy pojazd na stracenie do podstawowej nauki jazdy. 

    Jeszcze kwestia tzw. tax-u, czyli podatku od pojazdu. Jest to podatek obowiązkowy, a liczony jest na podstawie emisji spalin danego samochodu. Dla przykładu samochód elektryczny ma podatek wynoszący okrągłe 0, podczas gdy naprawdę dymiący pojazd, może mieć przypisane nawet 2000 GBP podatku rocznie. Pełna tabela wartości podatku jest do wglądu na witrynie brytyjskiego wydziału komunikacji. Można też sprawdzić wartość podatku pojazdu, który nas interesuje - online. Warto wziąć pod uwagę wysokość tego podatku przy wyborze pojazdu. Po zakupie pojazdu wchodzimy na witrynę wydziału komunikacji, wprowadzamy dane samochodu, swoje dane oraz dane karty płatniczej i opłacamy podatek (albo w ratach miesięcznych, bądź też za cały rok z góry). 

    Ps. Jeżeli np. ktoś z rodziny posiada samochód i nie żal tej osobie go przeznaczyć na początkowe palenie sprzęgła i wyniszczanie skrzyni biegów, możesz dopisać "kursanta" jako drugiego kierowcę. Trzeba się liczyć jednak z tym, że cena składki ubezpieczenia zostanie tej osobie znacząco podwyższona. Oszczędzi to jednak czas przeznaczony na szukanie drugiego pojazdu oraz formalności z tym związanych.

    Po nabyciu pojazdu, trzeba go ubezpieczyć przed wyruszeniem w drogę rzecz jasna. Fundamentalna różnica między ubezpieczeniem OC w Polsce, a w Wielkiej Brytanii, to samo pojęcie tegoż ubezpieczenia. W Polsce ubezpieczany jest pojazd, więc każdy może go prowadzić bez konsekwencji ze strony policji w tej kwestii. W UK ubezpieczany jest kierowca do wskazanego przez niego pojazdu, więc gdy wsiadasz do cudzego samochodu, z punktu widzenia prawa nie możesz go prowadzić, gdyż Ty jako kierowca w tym pojeździe, nie jesteś objęty żadnym ubezpieczeniem obowiązkowym. Nie ma tutaj znaczenia, że prawowity właściciel pojazdu ma podstawowe ubezpieczenie OC, gdyż to ubezpieczenie obowiązuje jedynie jego jako kierowcę w tym pojeździe. Nie ma również znaczenia, że masz obowiązkowe ubezpieczenie podstawowe, gdyż obowiązuje ono tylko gdy prowadzisz swój samochód. 

    Są od tej reguły oczywiście wyjątki, dokładnie dwa z tego co mi wiadomo:
    gdy wykupisz ubezpieczenie tzw. "full comprehensive" (odpowiednik OC+AC), gdzie jest zaznaczone, że ubezpieczenie pokrywa szkody w przypadku prowadzenia pojazdu innego niż rzeczony - sam takie obecnie posiadam gdy właściciel pojazdu w swojej polisie ujął Ciebie jako drugiego "dodatkowego" kierowcę
    Początkującemu i młodemu "drajwerowi" odradzam zakup pełnej polisy, gdyż kwota jaką ujrzy w cenie całkowitej, prawdopodobnie zniweluje wszystkie ambitne plany nauki jazdy. Ceny polis osiągają dla 18-latka bez doświadczenia za kółkiem, bez pełnego prawa jazdy itp., kwotę nawet, bagatela - 3000 GBP/rok i wyżej, zależnie też od modelu pojazdu, który chce się ubezpieczyć. Pod uwagę jest brane naprawdę sporo czynników, m.in.:
    gdzie pracujesz gdzie mieszkasz gdzie parkujesz samochód ile masz lat jaki masz samochód jakie przeróbki ma ten samochód jaki deklarujesz przebieg roczny doświadczony kierowca w Twojej rodzinie/otoczeniu długość fujary kolor skóry (No dobra, dwóch ostatnich nie napotkałem >jeszcze<, ale nie zmienia to faktu, że większość zamieszczonych tam pytań jest po prostu głupia)

    Skąd zatem czasem te kosmiczne wyceny. Statystyki drodzy państwo, statystyki. Taki młodociany kierowca to "bardzo wysoka grupa ryzyka", według statystyk najczęstsi sprawcy kolizji drogowych. Brytyjczycy mają pie*dolca na punkcie statystyk. Co zabawne, dla dziewczyny w tym samym wieku wycena będzie nieco niższa, gdyż podobno kobiety powodują na drodze mniej kolizji od mężczyzn. Jak jeszcze potencjalny nabywca zamieszkuje w niezbyt spokojnej dzielnicy miasta, składka będzie proporcjonalna do wskaźnika przestępczości w tym miejscu. Możesz podać fałszywy adres, lecz w momencie jakiejkolwiek kolizji ubezpieczyciel w zasadzie z automatu unieważni Twoją polisę, ewentualnie wytoczy proces sądowy. Ale tą kwestię już zostawię. 

    Lepszą opcją na ubezpieczenie początkującego "wozidła", jest zakup "tymczasowego" ubezpieczenia, dedykowanego dla początkującego kierowcy, bez pełnych uprawnień. Niestety tutaj trzeba się liczyć z tym, że ubezpieczyciel na przykład zażyczy sobie instalację swojej "czarnej skrzynki" w pojeździe kursanta, aby monitorować jego zachowanie na drodze, prędkość jazdy jak i przebieg (czy przypadkiem nie piraci; czy nie używa pojazdu "za często"; czy nie robi za dużych przebiegów w stosunku do polisy). Idzie oczywiście znaleźć optymalne rozwiązanie, wystarczy przeznaczyć chwilę i poszukać w sieci odpowiedniej dla siebie oferty. O bardzo dobrej cenie polisy można już mówić, gdy rata miesięczna za OC nie wynosi więcej niż 50 GBP. Osobiście polecam ten wariant, gdyż nawet w przypadku tego "tymczasowego" ubezpieczenia, można złapać już swój pierwszy rok zniżki, pomimo braku pełnych uprawnień. 

    Mam w końcu ubezpieczenie, jedziemy...
    "Not so fast my friend". Jest pojazd, jest opłacony podatek, ubezpieczenie również, więc jeszcze zanim wyruszymy, sprawdźmy czego brakuje. Trzeba pamiętać przed wyruszeniem w trasę, aby wyposażyć swój pojazd w białe, kwadratowe nalepki (bądź też magnesy) z czerwoną literą "L":



    Następnie pamiętaj, aby nie zapomnieć posadzić na przednim miejscu pasażera doświadczonego w "drivingu" śmiałka, który to zadeklarował pomoc w Twoim dążeniu do uzyskania "pełnego" prawa jazdy:



    Auto odpowiednio zabezpieczone:



    Na początek polecam rejony mało uczęszczane przez inne pojazdy, np. strefy przemysłowe popołudniu w weekend, kiedy to nie spotkasz prawie żywej duszy w tych rejonach. Przyda się też spory zapas cierpliwości, jeżeli będziesz pasażerem takiego kursu, gdyż wtedy potrafią wyjść z człowieka naprawdę skrajne emocje. Na przykład ja nauczyłem swoją lubą podstaw jazdy samochodem właśnie poprzez naukę jazdy po "industrialach". Początki były trudne, opłacone potem, łzami i zdrapanym nawet raz gardłem, ale tym większa była satysfakcja, gdy zaczęliśmy oboje zauważać postępy w jej nauce. 

    Ważna uwaga - nie możesz jeździć po dowolnych drogach swoim pojazdem posiadając "tymczasowe" prawko. Typem jezdni, gdzie absolutnie nie wolno Ci wjechać z "L"-kami, to drogi oznaczone jako autostrady. Czyli np. M25 wokół Londynu. Nie możesz też jechać w takim pojeździe sam, gdyż za to możesz otrzymać dość wysoki mandat. Gdy uczyłem moją partnerkę jeździć, po "lekcji" jechałem jak co dzień do pracy swoim autem (była wpisana jako drugi kierowca w moim pojeździe). Zapomniałem o zdjęciu tych tabliczek (były na magnes). Gdy wracałem z pracy, zatrzymał mnie patrol lokalnej policji, z pytaniem: "Dlaczego Pan jedzie sam? Pan ma tymczasowe prawo jazdy?". Wytłumaczyłem na szczęście sprawę, tabliczki zdjąłem i schowałem, a od policjantów dostałem jedynie pouczenie (wow), żebym następnym razem pamiętał, że "L"-ki można mieć tylko podczas rzeczywistej nauki jazdy "tymczasowego" kierowcy. 

    Jeżeli "kursant" Cię denerwuję, pokieruj go na przykład na takie rondo - "carmageddon" gwarantowany  :



    To tyle na dziś - szerokiej drogi i mocnych nerwów. W drugiej części postaram się przedstawić kulisy egzaminu teoretycznego i praktycznego.
  7. Rick
    Słowem wstępu

    Będąc już dość znudzonym rutyną pracy oraz dnia codziennego, postanowiłem wprowadzić coś nowego do swojego życia - coś, gdzie mógłbym potencjalnie łączyć coś przyjemnego z pożytecznym. Doszedłem do wniosku, że to pora, aby spróbować swoich sił w transmisjach gier na żywo, albo też po angielsku - "streamingu". Dodatkowym argumentem "za" był fakt, że granie dla "samego siebie" przestało być motywujące, w końcu ślęczenie przy monitorze tylko po to, żeby przejść jakąś grę, w totalnym milczeniu, bez komentarza, a następnie zakończyć ją i "tyle". Czemu by nie spróbować grać na oczach publiki, w międzyczasie prowadząc z widzami dyskusje i komentując bieżące wydarzenia na ekranie i świecie. Brzmi w teorii fantastycznie. W dalekiej przyszłości, gdyby się to rozkręciło, to nawet byłoby możliwe uzyskanie z tego jakichś potencjalnych korzyści finansowych, gdybym zaczął być dobry w tym, co chcę robić. Więc patrząc w dalszej perspektywie - przyjemne z pożytecznym. W końcu komputery to moje hobby, zawód i zainteresowanie. Grami komputerowymi zajmuję się gdzieś od podstawówki.  

    Moje pierwsze wrażenia i wnioski z własnego streamu.
    Już jestem po trzech transmisjach, zainteresowanie kanałem póki co - zerowe Nie od razu jednak Rzym zbudowano - zdaję sobie sprawę, że na zbudowanie renomy i zainteresowanie widzów kanałem muszę spoooro popracować, więc się nie załamuję, a mam nawet ubaw z siebie.
      Najgorsze uczucie do przełamania, to prowadzenie monologu do kamery i monitora, gdy na kanale nie ma widzów, a chce się zachęcić ludzi do oglądania transmisji. Jestem przyzwyczajony do tego, że podczas grania raczej milczę w skupieniu, a niestety (dla mnie) - profesjonalnym nadawcom widzę gęba się prawie nie zamyka. Przede mną jak widzę jeszcze sporo praktyki w tym zakresie. Z widzami trzeba się integrować/komunikować nawet gdy nikogo na kanale nie ma, gdyż w każdym momencie może się jakiś pojawić. Niesamowicie to się kłóci z moim bardzo upierdliwym pod względem logiki umysłem. Lecz jak to mówią - "trening czyni mistrza". Muszę tylko wierzyć, że się uda.   Drugie to fakt, że na kanale średnio było 2-óch widzów: ja (kontrola streamu, czy transmisja idzie płynnie itp.), oraz moja luba, (gdy włączyła transmisję w pokoju na laptopie :D) Oprócz tego mało kto tu póki co zabłądził na mój kanał. Chociaż miałem już nawet 3 wpisy na czacie wczoraj, lecz zauważyłem je jakieś 5 minut po napisaniu, co autorzy uznali za olewkę z mojej strony i wyszli. Ten błąd już (mam nadzieję) naprawiłem i okno czatu wysunąłem na dość widoczne miejsce na drugim monitorze, oraz włączyłem powiadomienia, aby nie umknęła mi następnym razem żadna wiadomość od widza. To zabawne, bo widok na kanale licznika, który mówi mi, że nikt tego nie ogląda, średnio raczej motywuje, aby zacząć więcej gadać Ale jednocześnie żeby ktoś oglądał, muszę zacząć więcej gadać. Taki paradoks... Jakoś to ogarnę.   Przynajmniej zmusiłem mikrofon i kartę graficzną, aby zaczęły normalnie współpracować z programem do nadawania, więc fonia i obraz są w miarę ok. W miarę, gdyż moja karta dźwiękowa to tak naprawdę kawałek kartofla z dopiętymi gniazdami (zintegrowana na płycie "gównej"), której nadrzędną można powiedzieć funkcją jest przewodzenie dźwięku ze źródła do głośników. Redukcja szumu wg. tej karty polega na włożeniu w uszy dwóch korków po winie - tak to przynajmniej oceniłem po próbnym nagraniu. Na szczęście naście filtrów dźwiękowych i pół doby dobierania ich ustawień, jak też zwyzywanie na czym stoi branża produkująca podzespoły komputerowe - nie poszły na marne i osiągnąłem ostatecznie dość przyzwoity efekt końcowy.

    Wyświetleń już mam łącznie jakieś 60, więc mimo wszystko ktoś się choć na chwilę napatoczył na kanał i przynajmniej naście sekund się przyjrzał tej, jakby to określić - póki co amatorskiej transmisji. Może zostawi to jakiś trwalszy ślad w ich pamięci i pozwoli jeszcze powrócić na mój kanał, aby rzucić okiem na postępy świeżo praktykującego "streamera". 

    Jeżeli chcecie sami ocenić owoce mojej amatorskiej pracy, zapraszam do pooglądania materiałów:
    https://www.twitch.tv/stahuk

    (Mam nadzieję, że nie łamię regulaminu, wklejając tutaj link)

    Jeżeli macie dla mnie jakieś porady, chcecie wyrazić opinię czy też uwagę - zapraszam do dyskusji w komentarzach, bądź też w prywatnej wiadomości. 
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.