Skocz do zawartości

lupele

Starszy Użytkownik
  • Postów

    598
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    8
  • Donations

    50.00 PLN 

Treść opublikowana przez lupele

  1. Obserwuję od jakiegoś czasu dwa egzemplarze: w obu przypadkach ślub w planach. Od dwóch lat pierdolą właściwie tylko "wesele to, wesele tamto". Spuszczają się nad tym jakby to miało być nie wiadomo co a to tylko większy balet z orkiestrą i masą wódki. Ja się nie ożenię i koniec.
  2. Bodajże Łysiak napisał kiedyś, że w życiu człowieka najważniejsze są trzy dni: dzień narodzin, dzień zgonu i dzień w którym człowiek godzi się z życiem tzn. zaczyna rozumieć, że jest jak jest i inaczej nie będzie.
  3. Wracając do tematu dyskusji. Waffen SS funkcjonowało jako wojsko partyjne ze wszystkimi tego faktu konsekwencjami: - przychylność propagandy, która chętnie podkreślała ich wyczyny - preferencyjny stosunek władz do waffen ss, co objawiało się tym, że najnowszy i najlepszy sprzęt trafiał najpierw do jednostek SS dopiero w drugiej kolejności do werhmachtu - łatwiej więc zostać elitą gdy ma się lepsze zabawki - chujowa polityka kadrowa - w skrócie ideolo>kwalifikacje - co objawiło się chociażby w postaci Josepha "Seppa" Dietricha, który podobo miał problem z czytaniem mapy (choć i tak miał jakieś zasługi) Także nie bardzo jaram się ich elitarnością. Jeżeli już szukać wybitnych jednostek w armii III rzeszy wskazałbym raczej na spadochroniarzy (oczywiści nie z wymienionych przez pikacza batalionów 500/600). Po sukcesach z początku wojny (Eben Emael, Kreta), poprzez akcję odbicia Mussoliniego (propaganda przypisała ją Skorzennemu - a ten podobno wsadził go jedynie do samolotu) aż do uziemienia i zamianę w zwyczajną piechotę zawsze wykazywali się na polu walki walecznością. I tu w przeciwieństwie do SS-manów jest pewna różnica - spadochronirze mieli strasznie chujowe problemy ze sprzętem ( nie przydzielali im sprzętu ciężkiego i przeciwpancernego, ponieważ byli jednostką powietrzno-desantową - a wykorzystywano ich jako zwykłą piechotę) a pomimo tego potrafili wyróżnić się na polu walki.
  4. Na wspólne życie kasa na pół. Reszta we własnej kieszeni.
  5. Nie można sprzedać kolei ponieważ wtedy nie byloby stołków do obsadzenia z partyjnego klucza oraz miejsca kręcenia gigantycznych wałów (polecam nagrania z restuaracji Sowa, odcinek ze Sławomirem Nowakiem). Po co sprzedawać?
  6. Twoja historia pokazuje pewien charakterystyczny rys w kobiecym postępowaniu. Otóż baby uwielbiają tworzyć (nawet słowami) takie niewyraźne sytuacje: jak daje komuś dupy na boku to jest to "przyjaciel". Jak cię rzuca to nie powie, że rzuca - tylko "zostańmy przyjaciółmi, itepe." A to wszystko gówno prawda bo po pierwsze primo w świecie kobiet przyjaźń nie istnieje, po drugie primo dawanie dupy na boku to dawanie dupy na boku a nie przyjaźń i po trzecie primo-ultimo jakby jej naprawdę zależało to by z Tobą została a nie spuszczała na mityczne drzewo zwane "przyjaźń"
  7. Kiedyś był nius, że w czechach kolej jeździ do każdego miasta powyżej 10 tyś. Kurwa to jest ciekawe, że w kraju gdzie odległości są mniejsze (a więc samochód bardziej opłacalny) jakoś się opłaca tylko u nas nigdy nic się nie opłaca. Zresztą co to za porządku, że o tym jakie składy jeżdż nie decydują zarządcy kolei tylko pan minister co to nie ma z koleją nic wspólnego.
  8. A ja go w pewien sposób podziwiam. Bo abstrahując od wątpliwych wyborów moralnych i politycznych to koleś miał niespożytą energię. Całe życie robił coś: pisał, publikował, działał w organizacjach, w partiach - praktycznie do ostatnich dni swojego życia.
  9. Nie, to był skecz jakiegoś kabaretu.
  10. Tak się uśmiałem: https://www.youtube.com/watch?v=VPRuL9ACZeM
  11. Fascynują mnie takie historie. Pojebane kurewki gotowe rzucić i zniszczyć wszystko tylko po to by dupcył je jakiś amigo.
  12. ... w miłośći i nienawiści. Sąsiad przebywający w robo za granicą nagle dowiedział się że żoneczka żąda rozwodu bo znalazła sobie nowego gaszka, a żeby nie mieć problemów w miłosnych igraszkach wpierdoliła kurwa własnego syna (14 czy 15 lat) do jakiegoś ośrodka dla trudnej młodzieży. Och tylko życie potrafi wyjebać taki scenariusz...
  13. My sobie damy bez nich radę. One bez nas nie. I nie myślę o prokreacji - ale o sensie życia. Mężczyzna ma życie poza relacjami - kobieta nie.
  14. Myślę, że jeśli kościół robi ci coś z psychiką to po prostu jesteś słaby psychicznie.
  15. Sorry, że będzie krótko ale lecę na trening 1) pranie mózgu - doprawdy nie wiem jak straszliwą krzywdę wyrządzał wam kościół - ale załóżmy, że poczuliście się źle. Tylko, że jak ktoś ma problemy to się trzeba wziąść za mordę i ogarnąć swoje życie a nie żalić się na kościół . Jak ktoś nie chce to nie musi chodzić (rozumiałbym, gdyby ktoś narzekał na taki zus, czy coś! - nie zapłacisz i od razu bęcki). A zrównanie krzywd od kościoła z pizganiem przez rodziców dowodzi, że masz bardzo plastyczną wyobraźnię. 2) Ewangelie i "pierwotna" wersja biblii. Temat jest zajebiście skomplikowany. A pierwotną przyczyną są okoliczności historyczne. Bycie chrześijaninem w pierwszych trzech wiekach wiązało się z takimi atrakcjami tortury, krzyżowanie, palenie żywcem, rzucanie dzikim zwierzętom na pożarcie, kamieniowania, pogromy, zniewolenie, tprtury - czy też banalna śmierć. Łatwo sobie wyobrazić, że takie klimaty bynajmiej nie sprzyjały zaawansowanym dysputom religijny, ustalaniu wspólnej wersji. Czysty underground - nawet dosłownie jak popatrzeć na rzymskie katakumby. Przez te trzy wieki nie było specjalnie szans na szerokie oficjalne pismiennictwo - nawet jak coś się pojawiało w chwilach odwilży to potem zaczynała się nowa fala represji i fiu - wszystko leciało z dymem. Brak oficjalnego obiegu + czynniki dodatkowe - błędy w tłumaczeniach albo fantaści, którzy upiększali historię na własną modłę (i tacy się zdarzali) - to wszystko sprawiło, że powstały dziesiątki wzajemnie nieraz sprzecznych wersji. Coś jak muzyka undergroundowa w polsce lat 80 - dużo nieoficjalnych nagrań, różne aranżacje, niektóre zaginione, czy tam nagrane na kasprzaku. I teraz razy 300 lat + gorsza technika. Także kiedy wreszcie już można było oficjalnie to coś tam sobie wybrali, żeby trzymało się kupy. Doszukiwania się w tym spisku, jest bajecznym uproszczeniem sprawy.
  16. Zdrowy dystans jest najważniejszy A nie tam płakać, że kościół życie zepsuł.
  17. Czyli moja diagnoza była jak najbardziej słuszna
  18. Stary zrobiłeś mi dzień. Na wstępie zadam pytanie. Jeśli odpowiesz na nie twierdząco możesz śmiało nie czytać dalszej części postu, ponieważ nie odnosi się do Ciebie. Moje pytanie brzmi: Czy jesteś filologiem klasycznym, znasz język starogrecki, a także historię na tyle by tłumaczyć starożytny powstały 2000tyś lat tamu - włącznie z takimi smaczkami jak odniesienia historyczne, czy dziś już niezrozumiałe związki frazeologiczne? Czy jesteś także cudotwórcą i potrafisz wyczytać z Septuaginty fakty dotyczące życia Maryi i Jezusa (ponieważ to tłumaczenie tylko i wyłącznie starego testamentu)? Jeśli nie to zadam kolejne pytania, tym razem z logiki. Czy naprawdę uważasz się za największego mędrca świata, który jako pierwszy wpadł na pomysł, żeby przetłumaczyć ten tekst jeszcze raz? 2000 lat ludzi robili w chuja a Ty jesteś pierwszy! Czy nie uważasz również, że gdyby faktycznie sfałszowali tłumaczenie to pierwsze co by zrobili - to pozbyć się oryginału albo "konkurencyjnych" tłumaczeń, jak zrobili to chociażby wyznawcy proroka z nieprawilnymi wersjami koranu? A tu proszę bardzo - nawet głupie klerykały sami wydają to we własnych wydawnictwach. Kolejne pytanie; Jak to robisz, że jak sam przyznałeś nie czytałeś (więc nie wiesz) ale jesteś przekonany, że oszukują? Czyżby był tylko jeden bóg-ateizm, a dawkins był jego prorokiem? Nie jest to wiedza, że tak faktycznie jest, tylko wiara bo ktoś tak powiedział. Dla mnie to jest gimboateizm. Głębia umysłowa 10latka. Pozdrawiam
  19. A ja myślę, że najlepiej to sobie ogarnąć samemu jakiś prosty projekt elektroniczny - choćby naprawa elektroniki z gitary. Z samych książek nie czaiłem za bardzo o co chodzi. Jak zacząłem robić - zrozumiałem i wiedzę z książek.
  20. Siemano. Z racji tego, że pracuję w troszkę większej firmie mam czasami styczność z pewną sytuacją bardzo charakterystyczną dla tego typu organizmów tzn. bezwład decyzyjny. Zdarza się, że bardzo błaha sprawa, która wymaga decyzji kogoś wyżej zamienia się w koszmar. Prawie wszyscy na tych stanowiskach srają dupami ze strachu na myśl, że mają podjąć jakąś decyzję. Zaczyna się festiwal odsyłania od jednego do drugiego, każdy zasłania się, że to nie w jego gestii, często też utrudniają kontakt ze sobą, Uzyskać decyzję - koszmar. Dostać to jeszcze na papier - makabra. Moje pytanie do was brzmi: jak radzicie sobie w takich sytuacjach? Czy macie jakieś własne metody? Jak wykminiłem jedynie, że bardzo dobrze działa zdecydowana postawa + lekkie kłamstewka, że osoba, do której odsyła się zgodziła. Następnie idę do drugiego typa, mówię, że pierwszy się zgodził. Działa ale i tak kulawo. Macie jakieś własne sposoby?
  21. Myślę, że każdy ma inne predyspozycje. Niektórzy po prostu lubią życie rodzinne i w nim się realizują. Niektórzy lubią nawet być pod pantoflem. Każdy powinien poznać siebie i samemu odpowiedzieć szczerze na pytanie czego tak naprawdę chce. A teraz pytanie do Ciebie: Skoro pytasz - to czy tak naprawdę jesteś pewny swoich deklaracji? Bo ten kto jest 100% pewny nie szuka potwierdzenia a po prostu czyni.
  22. XXXX ma dla mnie jedną kosmiczną wadę. To całe stare miasto jest zajebane kamerami tak, że wieczór w którym spijaliśmy piwska w różnych klimatycznych miejscach skończył się dwoma mandatami za spożycie w publicznym od przemiłych panów ze straży miejskiej.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.