Skocz do zawartości

Raptor_F22

Użytkownik
  • Postów

    17
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Raptor_F22

  1. Na pozór wszystko się zgadza ale tylko pozornie. W rzeczywistości te wszystkie rodzaje charakterów się przenikają nawzajem i w rezultacie większość kobiet ma w sobie większość tych, rzekomo podzielonych na grupy i zbiory cech. Bardzo cieżko jest jednoznacznie zidentyfikować jednoznacznie daną zawodniczkę i zaszeregować do konkretnej grupy. Każda baba lubi pieniądze, każda lubi komplementy, które łechtają jej ego, każda lubi przysługi i każda jest zazdrosna.
  2. @Tornado nie zrozumiałeś mnie. Ja nie piszę wprost, że zależy mi na zdaniu gawiedzi. Powiem więcej, mam na to wyj....ne. Zawsze byłem sam dla siebie wyznaczającym kurs nawigatorem, zawsze szedłem pod prąd w życiu wg. tego, w co sam wierzyłem. Ale, albo raczej ALE: po tak długim czasie życia poza stadem (a tak bym nazwał swój stan ) pojawi się u nawet najtwardszego zawodnika zwątpienie, brak pomysłów, frustracja. Człowiek jest istotą stadną - jak byś do tego nie podszedł nie przeskoczymy tego. wywieź kogoś na bezludną wyspę na 10 lat, a nie wróci już taki sam. Zajdą zmiany w mózgu. Moja sytuacja nie jest oczywiście taką bezludną wyspą ale coś na jej wzór i podobieństwo. żebym zatem mógł znowu kontynuować swój schemat życiowy muszę najpierw nabrać pewności siebie. Nie nabiorę jej nie widząc choć malutkiej AKCEPTACJI, jej niewielkiej dozy od ludzi z zewnątrz. Od 10 lat otaczam się wyłącznie: - żoną - matką i ojcem - jednym kolegą, z którym widujemy się raz na kwartał - ma żonę i 2ke dzieci w wieku 2 i 4 lata - czasy kawalerskie się skończyły Reszta kontaktów z ludźmi to wizyty w sklepach po zakupy i kurtuazyjne rozmowy przy kasie, klienci dzwoniący do firmy - rozmowy służbowe oraz gadki o pogodzie z sąsiadami. EDIT. jest też oczywiście mój syn ale z oczywistych względów nie mogę traktować go jak dorosłego
  3. @misUszatek Dokladnie jak piszesz. Już napisałem gdzieś wyżej, że ewolucja spłatała mi figla pokazując, że w zasadzie podział płci jest czysto umowny, ukształtowany nie tyle biologicznie co obyczajowo, przez wieki. Rzadko się spotyka taki układ jak u mnie dlatego ten stereotyp jest powielany.
  4. @Yolo Dużych problemów w związku nie ma. One dopiero się zaczynają, dlatego tak bardzo zależy mi na szybkim ich zażegnaniu. Jednakże w mojej ocenie problem miejsca zamieszkania, które jest osią życia każdego małżeństwa, rodziny jest na tyle poważny, że jeżeli nie dojdziemy do porozumienia to skończy się źle. W naszym życiu samo moje pójście do pracy niewiele zmieni - nasze życie od początku jest poukładane tak, że uwzględnia moje siedzenie w domu i pracę w rodzinnej firmie. Za moją decyzją o pójściu do pracy MUSI pójść szereg innych - zmiana pracy żony, wyprowadzka. Na zadupiu nie znajdzie osoby, której powierzy tę firmę, a nawet jeśli to moja praca i pensja pójdzie na wynagrodzenie pracownika żony - 1:1. Już raz się na tym przejechałem - dziecko było małe, wolałem pracować u żony, niż iść do pracy i pracować na opiekunkę i może jeszcze pracownika żony. Teraz dziecko jest już odchowane i nie pozwolę sobie, by żony ambicje zawowodwe mnie blokowały. To jest dosłownie coś kosztem czegoś. Tak być nie może.
  5. @Tornado Bardzo matematyczne podejście do życia i zero-jedynkowe jego potraktowanie ale po głębszej analizie treści muszę się zgodzić. Chyba gdzieś po drodze zgubiłem w życiu pewność siebie. Od kilkunastu miesięcy próbuję ją budować na nowo. Problemem (największym) jest brak feedbacku w stosunku do moich ruchów życiowych - nie mam kontaktu z ludźmi na co dzień. Glęboko wierzę w to, że wyjście wsród ludzi spowoduje, że nabiorę znów wiary w siebie.
  6. @Orybazy Jestem Ci wdzięczny za te zimny prysznic. Sama prawda, do której po latach sam zacząłem dochodzić na podstawie życie codziennego. Cóż, zdecydowanie za szybko wszedłem w związek małżeński, do tego z kobietą po przejściach. Jedyne z czym nie do końca się zgadzam w Twojej wypowiedzi to fakt, że nie jestem i nie byłem utrzymankiem. Wykonuję realną i policzalną pracę w firmie żony, można powiedzieć, że dzięki mnie ma tą firmę już ponad 10 lat. Nie byłaby w stanie sama tego prowadzić, a za 500zł nikt by jej nie prowadził biura. Do tego dochodzi wychowywanie syna, prowadzenie całego domu. Teraz to jest "lajt" bo od m/w 2 lat syn sam chodzi do szkoły, sam je, sam odrabia lekcje. Ale jeszcze 2-3 lata temu na gwizdek wstawałem, pakowałem go do szkoły, odwoziłem, za 4-5h przywoziłem, spacerki itd. Nie wspomnę już nawet o okresie niemowlęcym, gdy potrafiłem zasnąć na sedesie rozmawiając z klientem przez telefon, trzymając w międzyczasie butelkę z mlekiem dla dziecka, które się studziło. To wszystko jest bardzo łatwe do policzenia w skali miesiąca, roku, 10 lat. Gdybym tylko wychowywał dziecko - czułbym się już na bank jak mi cycki rosną i miałbym zanik jaj. Ja jednak dziennie przeprowadzałem kilkanaście rozmów biznesowych, wysyłałem dziesiątki maili, zajmowałem się księgowością firmy - to utrzymało mnie przy zdrowiu psychicznym. Od kilku lat zacząłem sam od siebie wymagać więcej jako od samca - kupiłem sporo narzędzi, zainwestowałem w sporo sprzętu do obsługi , serwisowania aut i sam zajmuję się serwisem naszych obu samochodów - taka męska zajawka, jako, że zawsze miałem benzynę we krwi i smykałkę do tego typu prac. Doszło do tego, że wymianiam rozrządy, tarcze, klocki, mcphersony wyjmuję... To są kolejne pieniądze, które "zarabiam", ponieważ samochody dużo kręcą kilometrów i tych czynności serwisowych jak i napraw jest trochę. Na pewno nie siedzę w domu jak typowa baba i nie gotuję dziecku obiadków malując paznokcie.
  7. @Tim2049 nie, zdrada na pewno nie wchodzi w grę. Po 13 latach małżeństwa bym wyczuł. Oczywiście, że żona ma otwartą drogę i wszelkie sposobnosci, by mnie walić w rogi, bo jak wyjeżdża na drugi koniec Polski i śpi 2 noce w hotelu to ja przecież tego nie skontroluję. Tyle, że taki tryb pracy ma od 10 lat - żaden kochaś by tego nie zniósł tak długo. Poza tym moja żona to taka mocna 6tka w skali 1-10. Nie jest pasztetem ale też nie jest jakimś lepem na facetów. W łóżku raczej też wszystko gra. Choć oczywiście mając 36 lat wiem, że życie potrafi zaskakiwać... @Tim2049 Słuchaj, ja nie traktuję tego domu jak współwłasność. Jest wręcz dokładnie tak jak napisałeś nic z tego mieć nie będę, chyba, że po śmierci żony ale tego z oczywistych względów pod uwagę na tym etapie życia nie biorę. Ja nigdy nie chciałem ingerować w jej majątek bo wiedziałem w jaki układ wchodzę i mam swój honor i ambicję. Od rodziców dostałem kasę po ślubie, to wykończyłem resztę domu. Było tego z 30 tys. Mogłem dostać więcej, by np. zrobić kostkę brukową, drugi garaż, wykończyć detale w domu. Ale nie chciałem - już jako 25 latek byłem świadomy, że nie jest to moje i nie chcę więcej w tym kasy topić. Zwłaszcza na starcie małżeństwa. Jednak po 8-9 czy 10 latach od ślubu zacząłem już żonie mówić, że nie do końca komfortowo się czuję w takim układzie, gdzie mój status w tym domu jest określany formalnie jako lokatora. Coś, co mi nie przeszkadzało w wieku 26, 28 czy 30 lat, przeszkadzać zaczęło w wieku 33, 35 czy teraz. Tymbardziej, że dom zaczyna powoli wymagać remontów typu malowanie elewacji, wymiana kotła, jakieś tam wymiany drzwi wejściowych czy płytek na tarasie. Lekko licząc wyjdzie z 25 koła. Teraz pytanie, kto ma to finansować? żona? Ja mam swoich oszczędności trochę, plus mógłbym dobrać z 8-10 tys. kredytu ale tego nie zrobię - bo utopię kasę w nie swoim domu. Zwłaszcza teraz, jak żona mi deklaruje dość dziwne rzeczy, że nie sprzeda, że sobie go zostawi. SOBIE - słowo klucz. Inwestowałbyś na moim miejscu? Nie sądzę.
  8. @Tim2049 ok, już to robię. Sorry, nie jestem jeszcze tu wdrożony w kwestiach technicznych
  9. Wiesz, na pewno poniekąd mnie tak traktuje. Tyle, że to jest nieodłączny element pracy w rodzinnej firmie, u żony. Wszystkie decyzje i tak ona podejmuje, czasem weźmie łaskawie pod rozwagę moje zdanie ale i tak finalna decyzja jest w jej gestii. Wiele razy było już tak, że moje rady uchroniły ją przed mega wtopą finansową. Nie ukrywam, że przez to siadają mi nerwy, bo moja żona to taki typ "Zosi-samosi". Dopóki sam pracuję w tej firmie to mam jakąś kontrolę nad wszystkim. chwilami iluzoryczną ale jednak. Mój zakres obowiązków to w zasadzie całe organizowanie jej pracy - to ja przygotowuję oferty dla klientów, to ja wystawiam FV, ja robię wszelkiego rodzaju zestawienia i analizy. Jestem filarem tej firmy, bo w pojedynkę prowadzić się takiej działalności nie da. Z kolei zatrudnianie kogoś z zewnątrz - bez sensu, bo ja pójdę do pracy i moja pensja trafi do rąk pracownika żony. wielokrotnie mówiłem żonie, by wróciła na etat bo mnie blokuje tym co powyżej napisałem. Ona twierdzi, że spełnia się w działalności, zarabia 1,5 raza więcej, niż na etacie. Tyle, że etat jest od 8-16 pn-pt, a ona jeździ niemal po całej Polsce i to na mnie spada w zasadzie wszelkie prowadzenie ogniska domowego i prowadzenie firmy. Żeby to zmienić trzeba iść do miasta, wrócić na etat, ja również do pracy. W tym układzie sobie nie poradzimy. Trafiłeś w sedno, aż mnie serducho zatelepało...
  10. Ja mam kilkadziesiąt zdjęć ze swoimi 2 EX sprzed około 15 lat, jeszcze sprzed ślubu z żoną. Nie kasuję i nie skasuję. Z jedną rozstałem się w pokoju, z drugą poszło na noże. Ale nie zmienia to postaci rzeczy, że to była część mojego życia i nie wymażę tego klikając "usuń". Z resztą po co miałbym to usuwać. Dziś, po tych nastu latach podchodzę do tego w zupełności na chlodno i normalnie - każdy w życiu ma różnych partnerów i to rzecz całkowicie normalna.
  11. Wiesz, muszę jednak doprecyzować całą historię ponieważ mimo, iż napisałem w pierwszym poście referat widzę, iż zabrakło paru istotnych detali. Główna przyczyna problemów - ja pochodzę z miasta ~50 tys, mieszkańców, żona pochodzi ze wsi - tej, w której mieszkamy. Jest to duża wieś i mieszkamy na przeciwległym końcu w stosunku do jej domu rodzinnego ale jednak ta sama wieś. Jej rodzinne strony. Ja przeprowadzałem się z rodzicami w życiu 2 razy - z powodu pracy rodziców. Jestem przyzwyczajony do tego, że dom jest tam, gdzie jest praca. Kwestia rodziny mojej żony - ma ojca i brata (żonatego). Brat mieszka w jednym domu z ojcem i swoją żoną - nie utrzymujemy kontaktów od 5 lat. Ani żona z nimi, ani ja, ani nasz syn. Dziadek nie interesuje się wnukiem. Żona ma de facto tylko mnie i syna. Uważam, że żona boi się wyprowadzki do miasta, bo wychowała się na wsi i większość życia ( poza studiami ) mieszkała na wsi. Gdyby na początku małżeństwa sprawę postawiła w ten sposób - nie żeniłbym się. Ona jednak dała mi mglistą obietnicę wyprowadzki do miasta, sprzedaży domu. Zgodziłem się. Teraz żałuję i właśnie dlatego czuję się oszukany - co napisałem w pierwszym poście. Relacja matki z synem na pewno gorsza, niż ze mną ale tu akurat nie można mieć do niej pretensji - ja przejąłem rolę matki wychowujac go. Żona wydaje się rzeczywiście trochę skołowana jeśli chodzi o typowo babskie czynności przy dziecku wynikajace z instynktu macierzyńskiego. Wydaje mi się, że mój przykład tylko pokazuje, że ewolucja spłatała nam figla - jak facet jest w domu, a kobieta pracuje to zaczyna sie ona zachowywać jak facet. Po części zanika w niej "kwoka" i ceduje te obowiązki na faceta wychowującego. Na spacer zabrała syna - sama z siebie, z czystej potrzeby - może z 15 razy przez 12 lat jego życia. Albo jest zawsze zmęczona albo coś dłubie w laptopie. Na moje pytanie kto by to dziecko zabierał na spacery jak oboje byśmy pracowali odpowiada - NIANIA. Tylko jaka, za co i skąd - już nie mówi. Oczywiście nie należy tego mylić z wyrodną matką - odrabia z nim prawie codziennie lekcje, robi pranie, szykuje mu ciuchy czy kanapki ( jak jest w domu). Jednak wg. moich obserwacji daleko jej do typowych kobiet widywanych na spacerkach z dziećmi.
  12. Mój syn jak to dziecko jest rozdarty - z jednej strony się tu wychował i również ma bdb kontakt z matką, z drugiej jednak strony od najmłodszych lat zabierałem go i wózek do samochodu i na spacery jeździliśmy codziennie/co drugi dzień do miasta - 25km w jedną stronę. Znamy wszystkie place zabaw w miastach w okolicy 35km od domu. On się w zasadzie wychował w mieście i też go tam ciągnie - jednak widzę, że pojęcie "DOM" to dla niego obecne miejsce zamieszkania. Oczywiście, gdyby żona się wyniosła byłby zadowolony, bo on bardzo by chciał mieć w pobliżu kolegów, wyjść przed blok, pójść z kolegami na jakieś lody czy coś w tym stylu. W obecnym miejscu zamieszkania wyglada to tak, że ma 3-4 kolegów z klasy i wozimy go do nich, lub ich rodzice przywożą te dzieci do nas. Same dzieci nie mogą do siebie przychodzić z uwagi na odległości rzędu 2-3km, brak chodników i brak infrastruktury. To też jest katorga. W zeszłym roku zapisaliśmy go na angielski - dowożę go 2 razy w tygodniu 25km na lekcje i czekam 1h za nim. To wszystko sprawia, że mieszkanie na wsi jest jednym wielkim utrapieniem.
  13. Spoko, bardzo dziękuję i za tą opinie. Poza rodzicami nigdy z nikim obcym nie rozmawiałem na ten temat, bo nie należę do osób, które publicznie piorą brudy. Jednak w tej chwili sytuacja jest już tak napięta, że nie wytrzymuję już nerwowo i musiałem znaleźć jakieś forum - padła na BS - by zasięgnąć obiektywnej opinii..
  14. Poduszkę finansową mam w postaci jedynie w porywach dwóch średnich krajowych. Są to moje środki, które sobie odłożyłem przez kilka lat. Żona o tym nie wie, bo doszedłem do wniosku, że skoro od kilku lat nie konsultuje ze mną własnych ruchów finansowych związanych z firmą, to ja też będę sobie sam zarządzał własną kasą. Na upartego te pieniądze pozwoliłyby mi przetrwać 4-5 miesięcy na wynajętej kawalerce z opcją, że pracuję. Tylko pytanie po co? Co ja w ten sposób mam udowadniać żonie, że zarabiam więcej, niż mi się wydawało? Że sam utrzymuję mieszkanie i siebie? Przecież po góra pół roku rezerwa się skończy i temat skończony. Z moimi rodzicami mam bardzo dobry kontakt, wręcz rewelacyjny - jak to jedynak. . W większości są wtajemniczeni w te sprawy, o których wam tu piszę, natomiast z mojej strony nigdy wprost nie padła żadna prośba o pomoc. Nie muszę chyba mówić, że rodzice sami mnie już od kilku lat cisną, byśmy się wynieśli stamtąd bo z poziomu tego zadupia ja pracy nie znajdę, a za chwilę mam 40tkę. Myślę, że moja żona może dawać w ten sposób sygnał, żeby moi rodzice się coś dołożyli - w jej mniemaniu są nadziani. Owszem, moi rodzice zarabiają oboje sporo powyżej średniej krajowej ale nie oznacza to, że pójdę do nich i poproszę mamo, tato kupcie nam mieszkanie i to najlepiej 3 pokojowe. Nie ma takiej opcji. Oczywiście, że mogę zacząć pracę już teraz i dojeżdżać. Chcę to zrobić i zrobię. Tyle tylko, że nie chcę wiecznej prowizorki - chcę deklaracji ze strony żony, w którą stronę to ma iść. Bo jeśli mam się rozwieść to chcę jak najszybciej.
  15. Sęk w tym, że tu nie ma czego liczyć i nad czym się zastanawiać. Na domu jest jeszcze kredyt hipoteczny, co prawda już nie dużo bo około 30.000zł ale rata to 570zł. Tak więc zostawienie tego domu, by stał pusty i ewentualnie na weekendy jak to proponuje żona jest posunięciem irracjonalnym. Dom zimą trzeba ogrzewać, bo inaczej wejdzie grzyb, pleśń, ściany przemarzną, instalacje popękają na mrozie. Gazu tam nie ma, tak więc oprócz samych kosztów ogrzewania nawet na pół gwizdka - to ja musiałbym tam jeździć 2-3 razy w tygodniu i rozpalać w kotle. Poza tym domu się nie zostawia tak jak mieszkania - bardzo szybko by się rozeszło po okolicy, że stoi pusty, a to z kolei potężne ryzyko rabunków, włamań, dewastacji. Niestety wedle moich obserwacji moja żona zwyczajnie NIE CHCE się wynieść i daje mi zaporowe warunki (typu załatw i opłać mieszkanie), bo wie, że w zyciu nie będzie mnie stać ani na wynajęcie ani kredyt na zakup mieszkania. Nie mam nic na usprawiedliwienie własnej głupoty. No, może tylko to, że zostałem z dzieckiem w zasadzie z braku wyjścia - żadnej rodziny w pobliżu do pomocy nie ma i nie było, a ewentualna niania o ile by się znalazła pożarłaby całą moją pensję - byłoby bez sensu iść do pracy, by z miejsca oddać pensję niańce. A tak, jak wspomniałem - możliwości zarobkowe po studiach miałem znikome. Jednak z dzisiejszego punktu widzenia, mając tą wiedzę, którą mam - poszedłbym nawet do łopaty na jakiś czas, byle tylko się uniezależnić.
  16. ... to chyba dobra nazwa na stan, w którym się znajduję od co najmniej 3 lat. Do rzeczy: będzie trochę przydługawo, ale żeby było to wszystko spójne i logiczne to muszę opisać choć część kwestii szczegółowo. Mam 36 lat, w tym roku minęło 13 lat jak jestem po ślubie. Mamy jedno dziecko, syna lat 12. Żonę poznałem na studiach, jest ode mnie 4 lata starsza i jestem jej drugim mężem. Pierwsze jej małżeństwo trwało 2 lata i było totalną pomyłką - rozpadło się. Nie było tam dzieci. Tyle wystarczy, bo to akurat nie ma znaczenia w tej sprawie. Jako, że moja żona pracę zawodową zaczęła 4 lata szybciej, niż ja ( pracowała już 4 lata jak ja kończyłem 5 rok studiów) to z oczywistych względów startowałem na starcie z nieco niższego pułapu, niż ona. Kilka miesięcy po ślubie zaszła w ciążę, ja w tym czasie (wówczas jakieś pół roku po moich studiach) byłem na stażu (zero szans na etat wówczas). Jako, że staż mogłem mieć max jeszcze przez około pół roku, a horyzontów na pracę na tym etapie dla mnie nie było podjęliśmy decyzję, że po zakończeniu stażu to ja przez pewien czas będę z dzieckiem, a ona wróci po macierzyńskim do pracy - zarabiała całkiem nieźle, na pewno 2krotność tego, co ja zarobiłbym jako absolwent bez doświadczenia - ma też inny zawód czyt. lepiej płatny. Z wynajmowanego na ten czas mieszkania wynieśliśmy się do jej nowo wykończonego domu - którego budowę rozpoczęła jeszcze z pierwszym mężem ale działka była jej, jeszcze przed zawarciem pierwszego małżeństwa, tak więc dom został po rozwodzie jej wyłączną własnością . Warunki były o wiele lepsze ( 4 pokoje, garaż, kawałek własnej ziemi). Ta decyzja była połączona z otwarciem własnej firmy mojej żony ( pokłosie pracy w korporacji, żona jest muszę przyznać dobrym fachowcem), w której to firmie zatrudniła mnie na umowę o prace, bym prowadził w domu biuro. Miejsca było w brud, więc jeden pokój stał się biurem - fax, ksero, komputer, 2 telefony. Zacząłem zatem pracę w domu w firmie żony, po kilka miesiącach pojawiło się dziecko, kilka miesięcy później żona wróciła do pracy, a ja byłem z synem w domu i prowadziłem biuro ( połączenia przychodzące, maile, organizacja grafiku żony, umawianie klientów). Miałem wówczas 26 lat i nie widziałem w tym nic złego, zwłaszcza, że lata do emerytury mi się liczyły, miałem ubezpieczenie. Muszę tu dla pełnego obrazu dodać, że na niańkę w pełnym wymiarze nie byłoby nas stać, a z racji lokalizacji domu (wieś, 23 km od miasta powiatowego, 5 od miasteczka gminnego) byłoby to nawet trudne do zrealizowania. Moi rodzice mieszkają 70km od nas, żona matka nie żyje od kilkunastu lat, a żony ojciec nie jest typem mogącym zajmować się dziećmi-wnukami. W związku z tym od początku skazani byliśmy na siebie. Decyzja o wyprowadzce z wynajmowanego mieszkania była podyktowana tym, że był to wynajem wyłącznie na czas dokończenia domu. I właśnie tenże dom jest średnio od 10 lat potężną kością niezgody między mną, a żoną. Ostatnio jest coraz gorzej. Od samego początku sygnalizowałem żonie, że postrzegam wyprowadzkę na wieś jako rozwiązania tymczasowe, z początku na 6-7 lat aż syn nie pójdzie do szkoły. Co prawda nie jakoś nazbyt wylewnie ale jednak przyznawała mi rację. Teraz sytuacja wygląda zgoła inaczej. Otóż od 2 lat syn chodzi i wraca ze szkoły sam, nauczyłem go sobie zrobić obiad, ogólnie ogarnąć wszystko wokół siebie (ma 12 lat przypominam) - było to konieczne, gdyż od kilku już lat przygotowuję się na porzucenie pracy dla żony i pójście samemu do ludzi, na własny rozrachunek. Nie marzy mi się już wielka kariera, której w tym wieku już i tak nie zrobię ale chcę po prostu być niezależny - nie polecam nikomu pracy z żoną w jednej firmie - zwłaszcza rodzinnej. Różnice zdań nt. np. strategii działania firmy potrafią mocno się odbijać na życiu prywatnym. Problem numer 1 pojawił się parę lat temu jak zacząłem rozglądać się za pracą dla mnie - te wszystkie lata pracy w firmie żony oprócz obsługi telefonicznej, mailowej klienta i podstawowych prac biurowych nie dały mi żadnych kompetencji. Wychodzi więc na to, że będę zaczynał od stawki najniższej krajowej - ok, pogodziłem się z losem, nigdy nie byłem jakoś specjalnie wybredny i zadufany w sobie. Niestety to był dopiero początek problemów. W obrębie 25 km od naszego domu nie ma żadnego zakładu pracy poza marketami i sklepami spożywczymi (fakt, jest urząd gminy ale w 3 tysięcznym miasteczku pracę mają tam sami kolesie). Biorąc pod uwagę fakt, że na miejscu pracy nie znajdę już 2 lata temu powiedziałem żonie, że tak dłużej być nie może, że trzeba sprzedać dom, kupić 3 pokojowe mieszkanie w mieście, a ewentualną resztę wsadzić na lokatę. Zaznaczyłem żonie jasno, że z racji, iż dom miała jeszcze przed zawarciem małżeństwa ze mną ewentualne kupno mieszkania jeśli zechce będzie wyłącznie na jej nazwisko - mamy rozdzielność majatkową od początku i nabycie mieszkania przez żonę nie weszłoby do naszego majątku wspólnego. Tak więc z mojego punktu widzenia żona nie powinna się bać, że jest to z mojej strony ruch taktyczny mający na celu przejęcie jej połowy majątku - sytuacja po zmianie miejsca zamieszkania byłaby nadal taka sama - wyłączna własność żony. Ja się o siebie nie martwię - rodzice mają duży dom w mieście, jestem jedynakiem więc po pierwsze mam gdzie wrócić i mieszkać, po drugie po ich śmierci i tak dom jest mój. Stąd też mogę sobie pozwolić na to o czym powyżej. Niestety moja żona nie bardzo w chwili obecnej chce słyszeć o sprzedaży domu - wg mnie przeżyła chyba jakiś szok osobowościowy, bo opowiada bzdury, że co najwyżej możemy wynająć mieszkanie ale domu nie sprzeda. Na moje pytanie kto go utrzyma ( ogrzewanie zimą 800-1000zł za m-c) , opłaty stałe, kwestia bezpieczeństwa (zadupie) żona milczy. Syn za 3 lata kończy postawówkę, która jest na miejscu i dla mnie jest to deadline - najbliższa szkoła średnia/zawodowa jest 25 km od nas - autobusy oczywiście jeżdżą ale chłopak wychodziłby rano o 7.00 i wracał o 17.30. On się w życiu jeszcze najeździ, więc chcę mu tego oszczędzic. Żona niby też podziela ten argument ale jakiekolwiek dyskusje n/t/t podejmuję w naszym domu wyłącznie ja. Wczoraj pod nieobecność syna znowu rozpocząłem temat wyprowadzki w ciągu 3 lat - to, co usłyszałem wbiło mnie w fotel i osłupiałem. Otóż żona twierdzi, że jezeli chcę mieszkać w mieście to ona chętnie pójdzie tam mieszkać ale jak ja cyt. "załatwię " mieszkanie i je opłacę. Ona dom sobie zostawi i będzie sobie na weekendy przyjeżdżać. Zdaje się, że wyszło szydło z wora, bo przeczuwałem to od kilku lat - zawsze rozmowy z nią o wyprowadzce były bardzo mgliste, zero konkretów z jej strony. Wydaje mi się, że żona nie jest pewna naszego małżeństwa i boi się pozbyć domku jako opcji bezpieczeństwa. Niestety beze mnie jej mieszkanie w tym domu nie ma racji bytu, bo dom jest opalany węglem, roboty z piecem jest cholery, w zimie jak napada śniegu to wyjazd odśnieża się 45 min, a w lecie pielęgnacja ogrodu (samego tylko trawnika) potrafi zająć parę ładnych godzin w tygodniu - działka 1000kmw. Szczerze? Od kilku lat w mojej głowie to małżeństwo już nie funkcjonuje. Łapię się na tym, że zyjemy obok siebie. Mamy jednak dziecko, które notabene JA SAM wychowałem, bo żona z racji wykonywanej profesji potrafi być poza domem 3-5 dni. Wówczas wszystko jest na mojej głowie - dziecko, firma, dom. Zbuntowałem się, bo żona realizuje się zawodowo, ma kontakt z ludźmi, a ja robię za palacza CO, opiekunkę (teraz już nie, ale jeszcze 2 lata temu tak) . Nie jestem tzw. pantoflem bo potrafię pieprznąć w wielu sprawach w stół, wszelkie męskie zajęcia jak naprawy aut, domu wykonuję sam i żona to widzi i ma przede mną pewien respekt. Niestety w kwestii dysponowania JEJ majatkiem nie mam żadnej siły przebicia, a fakt, że pracuję u niej tylko moją pozycję negocjacyjną umniejsza. Nie wiem co mam dalej robić, czy i gdzie szukać pracy - zarobię do ręki 1800-2000zł, przejadę 300zł paliwa. zostanie mi może 1600-1700. Co ja za te pieniądze mam zrobić, sam nic nie wynajmę. Mam wrócić do rodziców? To inne województwo. poza tym nie chcę się zachować jak mały Kazio - zabieram zabawki i wracam do domu. Wszak mam 36 lat, nie 19. Najbardziej w tym wszystkim wkurwia mnie fakt, że straciłem (dosłownie) 13 lat życia, czuję się oszukany przez żonę. Gdybym wiedział, że tak się sprawy potoczą, nie żeniłbym się, a co najmniej nie kazałbym jej już wtedy wykańczać domu. Tylko, ze wtedy była opcja " wykończony drożej sprzedam". Co byście zrobili na moim miejscu? Nie chcę zostawiać syna z nią ale czuję, że jest to jedyna możliwość wyprowadzki z tego zadupia. ona się stąd nie wyniesie wg mnie na 99%.
  17. Raptor_F22

    Dzień Dobry

    Witajcie. Mam na imię Marek, 36 lat, żonaty. Na forum trafiłem w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania pojawiające się przez 13 lat małżeństwa. Mam nadzieję, że je tu znajdę. Wszystkiego dobrego !
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.