Skocz do zawartości

Marcin81

Użytkownik
  • Postów

    51
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Marcin81

  1. @FraterPerdurabo @Dakota Dzięki panowie, ale wierzcie mi że mimo że czuję taką ogromną ulgę, to jednocześnie jestem maksymalnie zdołowany tym wszystkim.
  2. AKTUALIZACJA: Dzień przed wigilią się wyprowadziłem od niej. Na święta pojechałem sam, do mojej rodziny. Oczywiście przez całe święta dostawałem smsy jak to jej zniszczyłem życie, jak to ją oszukałem że nie zrobiłem jej dziecka, jak to nienawidzę jej dziecka, itd itd Dostałem też jednego smsa w stylu "pogodzenia się", konkretnie: "jeszcze możesz to wszystko naprawić" (nie że my możemy, tylko że ja mogę) Z ciekawości zapytałem "jak". Odpowiedziała "jeszcze możesz mi zrobić dziecko i wtedy wszystko się ułoży". Nie odpisałem nic. Najgorsze - nadal pracuję u jej rodziny, z pracą nic nie zmieniłem (to nie takie proste jak wiecie zmienić pracę). Były święta to wiadomo- wolne, ale zaraz do pracy wracam i nie wiem szczerze mówiąc jak to będzie. Mam nadzieję że nie nagadała za dużo. Ale Panowie chyba mogę powiedzieć że to już sukces, samo to że się wyprowadziłem? Czuję się z tym tak, jakbym nagle pozbył się jakiejś śmiertelnej choroby zagrażającej mojemu dalszemu życiu, jakbym dostał nowe życie, naprawdę. Ciężko mi jeszcze o tym pisać, ale w końcu od bardzo bardzo dawna mam pewne przeczucie, że jednak "będzie dobrze", a nie jak dotąd że "się boje że będzie źle".
  3. Jeszcze się nie wyprowadziłem z kilku powodów, m.in.... (tak głupio to przyznać) jak jej dziecko mi mówi "ale jutro zagramy razem na konsoli?" albo "a nauczysz mnie do szkoły tego czy tego?" to głupio mi nagle mu powiedzieć że już z nimi nie mieszkam.... Tak, to nie moje dziecko, ale jednak z nim mieszkałem... przyzwyczajenie... A druga sprawa to taka, że jeszcze nie mam gdzie się wyprowadzić. ALE - plan jest taki że wyprowadzam się między świętami a sylwestrem. Jak się uda to już przed wigilią (bo po co mamy wspólnie ją spędzać) ale nie wiem czy się to uda z powodów jak wyżej. A najpóźniej przed sylwestrem, żeby od 1 stycznia już mieszkać gdzie indziej. Może i nie mam jaj (gdybym miał to pewnie bym nie musiał tutaj prosić o porady), ale Ty chyba jesteś bardzo młody i nigdy nie byłeś w związku z kobietą i jej dzieckiem... Jak dzieciak Cię prosi żebyś jutro mu pomógł do szkoły albo w weekend z nim zagrał, to Ty tak nagle się spakujesz i wyprowadzisz? Dzięki Bracie za długi post i za słowa otuchy, tego mi trzeba! Postawiłbym Ci piwo... To prawda. Już większa część mnie jest przekonana do ucieczki, już nawet 90%, już plan jest na mieszkanie samemu od 1 stycznia. Wszystko w dobrą stronę, ale wciąż te myśli, ta tęknota (za tymi chwilami które były dobre między nami np. rok temu czy na początku związku).. Tak, tego się boję. Już nawet bardziej niż samotności. Dzięki.
  4. @Jaśnie Wielmożny @Kespert Sytuacja na dziś: - z nią: absolutna cisza, żadnych kłótni, maksymalny dystans z mojej i z jej strony, przestała cokolwiek mi wypominać, nie wiem czy to jakaś strategia by za chwilę być "dobrą, kochającą", czy może cisza przed burzą - w pracy: również nadal cisza, nadal tam pracuję spokojnie, aczkolwiek może mam już paranoję i bardzo obserwuję zachowania innych wobec mnie i mam pewne podejrzenia że niektórzy (kobiety, czyli jej koleżanki) zachowują się z dużym dystansem do mnie, ale to może tylko moja paranoja - jej dziecko: i tutaj największa zmiana... bardzo grzeczny wobec mnie, kochany, wspaniały itd itd... odmiana w super grzeczne dziecko, nie wiem czy to sam z siebie (jak zobaczył że z jego mamą się rozchodzę), czy może ona mu coś nagadała? Najgorsze że w pewnym momencie wczoraj mnie ruszyły wyrzuty sumienia że dlaczego chcę odejść od tego dziecka (tak, takie myśli miałem!!) skoro on taki kochany wobec mnie itd itd - moja głowa: w mojej głowie nadal miliony myśli czy robię dobrze, już sam się przekonałem że to najlepsze wyjście, tutaj na forum Wy mnie przekonaliście, czytam wszystkie posty tutaj co napisaliście, wiem że muszę się ewakuować, a jednak... a jednak w głowie... parę razy dziennie włącza się zwątpienie i jakaś tęsknota. Masakra. No właśnie też tak to odbieram. Ona mi tyle wykrzyczała że zmarnowałem jej 2 lata, a czy ona mi nie zmarnowała? przecież z mojej strony jest tak samo, 2 lata w plecy, dobrze że nie wydałem na nią kupy kasy (co wiem że bywa dość częste, faceci potrafią domy przepisywać na kobiety itd) więc chociaż pieniędzy nie zmarnowałem. Ale jednak 2 lata zmarnowane i mojej i jej. A ona mi wykrzykuje że to ja jej zmarnowałem. Niestety tak. Mam bardzo dużo takich myśli, że może faktycznie jakby nam się trafiło to dziecko (że tak brzydko powiem "trafiło") to może by to jakoś lepiej się poukładało? Ale z drugiej strony widzę przecież na własne oczy, że... nie. Ona ma do mnie wielki żal i o to najbardziej mnie oskarża, że jej nie zrobiłem tego dziecka. Tak jakbym wtedy 2 lata temu, wchodząc z nią w związek, wchodził tylko w celu zrobienia jej dziecka, jakby to było w umowie. Zwłaszcza że wchodziłem w związek z kobietą Z DZIECKIEM, to już samo to powodowało że miałem dużo obaw itd ale jednak postanowiłem spróbować, być z nimi, wprowadzić się do niej (zmiana miasta i rzucenie mojej dawnej pracy w tamtym mieście). Samo poznawanie jej i jej dziecka mi zajęło dobry rok, a gdzie czas na decyzję o kolejnym dla niej (a dla mnie pierwszym) naszym wspólnym dziecku. A potem jej wymagania "robimy dziecko!" i seks tylko w tym celu... Wiecie jakie to zniechęcające? Takie uczucie że ona chciała seksu nie dlatego że mnie pragnęła* tylko dlatego że chciała żebym w końcu jej zrobił to dziecko. * - ale nigdy nie narzekała na sam seks, nasz seks był bardzo urozmaicony, długi itd sama przyznawała że jest rewelacyjny, to nie tak że np. byłem słaby w łóżku i dlatego nie miała ochoty, bo ochotę miała tylko zawsze przyjemność schodziła na drugi plan a jedynie miałem jej "robić dziecko" jak to zawsze nazywała... Tak to zmęczona była ,a w dni płodne to od razu cały dzień o seksie podteksty, seksowna bielizna itd i wieczorem "rób mi dziecko", presja niesamowita, aż ja traciłem ochotę i przyjemność jakąkolwiek. I teraz wielkie pretensje, bo 2 lata jej zmarnowałem i że 2 lata czekała aż zrobie jej dziecko!!! A jednocześnie przez te 2 lata mi pokazywała że totalnie sobie nie radzi z wychowywaniem własnego dziecka, że popełnia wszelkie błędy wychowawcze, a jak ja chcę coś pomóc to nie liczy się z moim zdaniem i wręcz odrzuca wszelkie porady co do wychowania... To mnie też bardzo boli. ps. przepraszam za chaotyczne pisanie, ale piszę to w nerwach (jak każdy post tutaj)
  5. Bardzo powoli i bardzo nieśmiało takie myśli zaczynają do mnie docierać, że tak naprawdę powinienem się cieszyć jak to się skończyło i świętować sukces, a nie porażkę. Ale mimo wszystko nadal radości jest niewiele, a w większości czuje strach, strach że znowu będę sam, że muszę zaczynać wszystko od nowa (wyprowadzka to pikuś, ale od nowa szukanie pracy, zwłaszcza że ta obecna mi bardzo pasowała i ogromny żal odejść z tej firmy), no i... co powie rodzina, wszyscy szczęśliwi że "jestem" z nią... obawiam się że znowu zwalą całą winę na mnie za to rozstanie. Jedno wiem na pewno - kurde, panowie, nigdy ale to nigdy się nie wiążcie z kobietą która ma cokolwiek wspólnego z Waszą pracą, przecież zmiana pracy z powodu kobiety to komedia i tragedia w jednym, po prostu wstyd czuję z tego powodu. Na łatwy seks nie dam się złapać, nawet jakby bardzo nalegała i kusiła to się nie dam. A co do obgadywania - tak jak napisałeś - przyjaciółeczka na 100% wie wszystko bardzo dokładnie, ona ma taką przyjaciółkę wręcz typową, pierwszą do obgadywania. W pracy szefostwo nic nie wie na 100% bo widzę że zachowują się super wobec mnie (jak zawsze, bo traktują mnie jak rodzinę, pewnie to już ostatnie chwile ?), ale z kolei mam pewne podejrzenia co do jednej koleżanki z pracy - jakoś dziwnie mnie unika i trzyma ogromny dystans, aczkolwiek może ja już przewrażliwiony jestem...? Sam już nie wiem. Do mnie kiedyś jej dziecko powiedziało wprost, że nie musi być grzeczne bo i tak dostanie to co chce. (na moją uwagę, żeby był grzeczny, bo znowu mama da mu karę i nie będzie miał tabletu/telefonu, oczywiście moja uwaga była spokojna i na luzie)
  6. Dzięki za ten cały post. Pewnie że odczuwam potrzebę wygadania się. Nie mam z kim pogadać. Dawni znajomi - w innym mieście, zresztą kontakty się pourywały przez ostatnie 2 lata (zgadnijcie przez kogo, kto miał wiecznie pretensje jak chciałem do znajomych wyskoczyć do innego miasta, to przecież słyszałem że lepiej przy jej dziecku mam spędzać czas a nie ich zostawiać). W pracy - nie mam z kim, bo pracuję u jej rodziny. Nadal (sam jestem zaskoczony) jest cisza w pracy więc chyba jeszcze nie nagadała na mnie najgorszych rzeczy. Ale cały czas się tego spodziewam. Zwłaszcza że wszyscy w tej firmie nam mocno "kibicowali" że super że jesteśmy razem, że kiedy dziecko itd itd. Więc obecnie musze bardzo udawać, że wszystko jest w normie, bo jak zauważą mój brak humoru czy wręcz depresję (bo tak się czuję), to zaczną wypytywać czy coś między nami się stało. Wracając do tego co mi powiedziała: że zmarnowałem jej 2 lata, że zmarnowałem jej życie, nie robiąc jej dziecka. To nie tak że ja dziecka nie chciałem z nią. Właśnie był taki moment że chciałem jak najbardziej. Jak po paru miesiącach związku zaczęła mnie na dziecko namawiać. Byłem trochę zaskoczony, bo już jest matką, więc myślałem że nie ma ciśnienia na kolejne dziecko, aż takiego jak bezdzietne kobiety w tym wieku, ale ok - nawet się cieszyłem tą myślą, nawet sam chciałem zostać ojcem (w końcu najwyższy czas, swoje lata mam, będzie super, tak myślałem). I wtedy nastąpił taki moment że baczniej się zacząłem przyglądać jej relacjom z dzieckiem i jak ona to dziecko wychowuje. Dla mnie od początku to była kompletna tragedia. Mały książe, rządził w domu, ona nie miała prawa o niczym decydować, a nawet kiedy chciał to nie chodził do szkoły (!!!) bo ona mu pozwalała. Nie mówiąc o tym że 11-latek nie umiał zmyć naczyń (chyba nigdy w życiu nie dotykał zlewu), czy schować swoich ubrań do szafy (rzucał gdzie popadnie, łącznie z podłogą, tak: na podłogę też), czy spakować plecaka do szkoły. Często od niej słyszałem: "ja już sobie z nim nie daję rady, on mnie wykańcza". Ok, wtedy próbowałem coś zrobić, pomóc. Przykładowo - ona wściekła i bezradna narzekała że cały dzień on miał karę (np. zakaz tabletu, bo normalnie się z nim nie rozstaje, nawet przy odrabianiu lekcji, tak, uwierzcie!) i że ta kara nic nie poskutkowała, bo na drugi dzień znowu pyskował , trzaskał, rzucał i wyzywał matkę. Mówię - to dlaczego dałaś mu karę tylko na 1 dzień? Daj mu karę na tydzień, jak nie poskutkuje to na miesiąc. Ona na to zwykle - co??? Ty chcesz aż tak karać moje dziecko??? To nie Twoje dziecko to się nie wtrącaj!!! Nie masz dzieci to się nie znasz!!! Może mu wszystkiego chcesz zabronić??? Ty go chyba nienawidzisz!! Itd itd. Takie sytuacje były co drugi dzień. Nie żartuję, naprawdę co drugi dzień. Awantury, krzyki, aż mi wstyd było przed sąsiadami. Jak coś chciałem podpowiadać to słyszałem żebym się nie wtrącał bo nie mam dzieci, bo to nie moje dziecko, bo źle podpowiadam! A jak nic nie mówiłem albo podczas ich awantury wstawałem i wychodziłem z domu, to słyszałem że dlaczego nic nie robię, dlaczego jej nie pomagam w wychowaniu, dlaczego ona nie może na mnie liczyć. I przez to zacząłem myśleć, czy chcę mieć z NIĄ dziecko. Czy chcę żeby to ONA wychowywała moje dziecko. Bo jak ma być tak wychowane, to absolutnie nie. A z kolei jeśli ja będę wychowywał swoje dziecko inaczej, a ona swoje inaczej (czyli jak do tej pory) to jaki jest sens zakładać rodzinę? I te myśli mnie odpychały od dziecka z nią. Ale potem oczywiście przychodziły lepsze dni, lepsze chwile, świetny seks, no i znowu namawianie mnie na dziecko i tak w kółko.
  7. Przeczytaj mój wątek... naprawdę... zobaczysz jak bardzo się mylisz
  8. Nic nowego nie wniosę (to oczywistość co napiszę), ale z potrzeby wygadania się.... napiszę: Od momentu kiedy oficjalnie powiedziałem że odchodzę, że to koniec, słyszę (i czytam w smsach) mnóśtwo wyzwisk ale takich nie wprost a jednak mocno uderzających we mnie... Wiem że to normalne ale samopoczucie tragiczne. M.in. usłyszałem że jestem najgorszym facetem jakiego w życiu poznała. Ja - mimo że dbałem o nią zawsze, o jej dziecko (nie moje przecież) też, gdy trzeba było im poświęcić czas to poświęcałem, nigdy w życiu nie zrobiłem jej awantury, a jedynie spokojnym głosem zwracałem uwagę na jej błędy itd - i to ja jestem najgorszym facetem jakiego w życiu poznała. Nie jej były mąż, który ją zdradzał na prawo i lewo, który jej zrobił piekło z życia, awantury jej robił codziennie, itd itd w końcu zostawił ją bez kasy gdy zajmowała się ich dzieckiem, o dziecko nigdy nie dbał, kasy nie dawał, alimentów nie płacił długo - nie, on nie był najgorszy. To ja jestem najgorszy. Ale zaraz... skoro mnie tak źle teraz przedstawia, to być może jego też przedstawiała nie zawsze tak do końca prawdziwie? Jak dawno temu mi o nim opowiadała jakie jej robił piekło, to może nie do końca to była prawda? Skoro o mnie teraz tak mówi i zapewne będzie mówić rodzinie, znajomym naszym wspólnym... Może ja niepotrzebnie kiedyś uwierzyłem że ten chłop był taki zły? Ale w sumie ja podobno jestem gorszy.... Pytam - jak możesz tak o mnie twierdzić??? Daj jakikolwiek powód że byłem taki zły??? Ona na to - bo byliśmy w związku 2 lata i do tej pory nie zrobiłeś mi dziecka!!! To tak jakbyś mnie oszukał!!! Zmarnowałeś mi 2 lata, zmarnowałeś mi życie!!! (w innych słowach to mówiła, ale w tym sensie)
  9. To chyba mamy finał: Sprowokowałem kłótnię bo już nie wytrzymałem, jak kolejny raz w domu słyszałem jak jej dziecko rządzi, a ona się tylko dostosowuje. (kolejny raz powiedział że nie idzie do szkoły bo nie chce i już!!! często tak robi, a ona na to jedynie mówi "dobrze ale ostatni raz!" i tak jest ciągle, on ma 11 lat....) Powiedziałem, że wiecznie ma pretensje do mnie że jest sama z problemem (dziecko), a ja w ogóle go nie wychowuję, a jednocześnie jeśli cokolwiek staram się doradzić, to i tak mnie nie posłucha i zrobi po swojemu (czyli w każdej sytuacji ulegając dziecku). Więc niech nie liczy że kiedykolwiek będę jej doradzał i niech mnie o to więcej nie prosi! O to mi zawsze najwięcej "jazd" robiła że nie wychowuję jej dziecka, a ona co robi? W ogóle nie przykłada się do wychowania, a wręcz przeciwnie, nauczyła go że może wszystko wymuszać płaczem lub krzykiem i udaje mu się to za każdym razem. Ale to jeszcze nic, to co powiedziałem to nie zrobiło na niej wrażenia, dopiero następne zdanie wywołało lawinę z jej strony: Powiedziałem, że skoro ona mnie od roku czy tam dłużej namawia na drugie dziecko, od pewnego czasu seks jest tylko w celu robienia dziecka, w dni niepłodne to ona w ogóle się nie stara, a w dni płodne to wręcz mnie zmusza i czuję jakby to było "zadanie do wykonania" że mam jej zrobić dziecko. I przechodząc do meritum - zapytałem jak ona sobie wyobraża mieć drugie dziecko, skoro z jednym całkowicie sobie nie radzi? Czy drugie też będzie wychowywane tak że to ono rządzi w domu? Czy może jak ona zajmie się drugim maleńkim dzieckiem (wiadomo pierwsze lata z głowy) to ten jej starszy syn pójdzie w odstawkę i skoro obecnie całkowicie on ma w dupie jakiekolwiek zasady w wieku 11 lat, to jak przez najbliższe lata ona by się nim mniej zajmowała (bo byłby niemowlak w domu) to on może jeszcze bardziej zejdzie na złą drogę? On teraz ma ją w dupie, ona ma w dupie moje porady co do wychowania ("bo to nie Twoje dziecko" , "bo Ty się nie znasz, bo nie masz dzieci" itd), a jak będzie miała dziecko ze mną, to ten starszy w ogóle nam wejdzie na głowę, a my będziemy się zajmować tym młodszym, czy może temu młodszemu też na wszystko będzie pozwalać jak starszemu i zero zasad w domu? Ile razy jest tak że wracam z pracy, chcę w spokoju zjeść (obiady ona gotuje pyszne, to muszę przyznać) i odpocząć po pracy albo wręcz jeszcze popracować w domu przy laptopie - to nie ma ciszy, bo młody się kłóci z matką o cokolwiek, krzyki jej i jego na cały blok, sąsiedzi słyszą, pytam ją czy to normalne? Odpowiedz oczywiście "nie masz dzieci to nie wiesz że dzieci takie są". Najbardziej się obraziła o to co powiedziałem o wychowaniu tego ewentualnego naszego dziecka. No i zaczęła mnie atakować: - że od początku nie chciałem mieć z nią wspólnego dziecka (nieprawda) - że wiedziałem że nasze wspólne dziecko to jest dla niej najważniejsza sprawa,w sensie jakby cel naszego związku (nieprawda, nie wiedziałem) itd itd Czyli ogólnie że mnie ma w dupie i że miałem być tylko po to, żeby jej zrobić dziecko! Tak, zrobiłbym jej dziecko i do czego byłbym potrzebny? Do wychowywania ich dwojga (naszego wspólnego i jej syna) i tyle? A gdzie miłość między dwojgiem ludzi (na początku myślałem że była)? Mnie się wydaje że przede wszystkim jesteśmy razem z tego względu że chcemy być ze sobą razem! A nie w celu robienia dziecka (to dopiero kolejna sprawa). Przepraszam że napisałem to bardzo chaotycznie ale jestem mocno wkurzony. Powiedziałem że to koniec, że wyprowadzam się. Ona na to, że owszem to koniec i to ona zostawia mnie, bo to wszystko oczywiście moja wina, że ją oszukałem tym że nie zrobiłem jej dziecka, że tak długo byliśmy razem i już dawno powinnismy mieć dziecko, itd itd. Panowie teraz kwestia taka, jak pisałem w pierwszym poście, wiecie że pracuję u jej rodziny. Na razie muszę tam pracować. Boję się że ona tam będzie mi niszczyć opinię. Na razie jeszcze nic się nie dzieje, ale nie wiem co dalej? Czy rzucić pracę natychmiastowo bez żadnej kolejnej, czy jeszcze zagryźć zęby i tam pracować aż znajdę inną? (miesiąc, dwa, kto wie)
  10. Dzięki. Nie odbieram tego jako atak, spoko. Każda rada się przyda. Owszem to co napisałeś - zdaję sobie sprawę z tego że z wielu sytuacjach wychodząc, czy uciekając, czy umywając ręce, zostawiałem ją samą z "problemem" - no owszem po co jej taki facet. Ale z drugiej strony widząc że ona sama nie robi z tym "problemem" nic, rad żadnych nie przyjmuje, itd - to mnie też nachodziły myśli - po co mi to. I dlatego "uciekałem". Zresztą gdybym nie "uciekał" i nie rozważał "ucieczki" to bym nie napisał tego wątku... No tak. Tutaj nie mam wątpliwości, że gdyby to było MOJE dziecko, od początku bym wychowywał je inaczej i bym nie miał najmniejszych wątpliwości że bardzo chcę je wychowywać jak najlepiej wszelkimi siłami. A jej dziecko, które przez 10 lat było wychowane na księcia który rządzi w domu, nie umie nic sam przy sobie zrobić (odłożyć talerza, znaleźć ubrań, spakować plecaka do szkoły, zjeść obiadu bez awantury, czy samodzielnie coś odrobić do szkoły bez krzyków i wyzywania), to nie wiem... czy mam siłę żeby go wychować Chciałbym mieć takie uczucie. Na razie czuję tylko strach. Zaraz mi ktoś napisze że to brak jaj. Piszcie, może im dosadniej, tym lepiej na mnie podziała.
  11. Tak właśnie się stało.... to znaczy z "odstawką" dziecka. Żadnych żądań, żadnych pretensji, nic. Sielanka jak na początku. Jestem zaskoczony jak nagle mogła się tak odmienić. A co do seksu - kusi strasznie, ale przez ten tydzień jakoś nie mogłem się przełamać... Naprawdę kusi, robi wszystko, a ja nieugięty, po prostu nie mam na nią ochoty. Ale teraz wymyśliła że wyjedziemy sami (bez jej dziecka) na kilka dni gdzieś w Polskę na romantyczny wypad na "pogodzenie się"... (a jeszcze niedawno jakbym ja to zaproponował, to by mi zrobiła ogromną awanturę, że jak to bez jej dziecka? że dlaczego chcę się go pozbyć? że dlaczego nie proponuję wyjazdu w trójkę? że nie traktuję go jak rodziny?) Jak już wyżej ktoś dosadnie mi napisał - moja samoocena bardzo siadła i jest bardzo niska. Chciałbym wierzyć w to że mam potencjał, zarówno do znalezienia nowej roboty, jak i wśród kobiet... Dzięki wszystkim za porady, te ostatnie dni (tydzień czy tam dwa) jestem tak jakby w zawieszeniu, z jednej strony mnóstwo myśli żeby uciekać, z drugiej strony mnóstwo strachu że znowu będę sam... Więc nic nie robię i tkwię w zawieszeniu obserwując jej zmianę...
  12. Nie będziesz mógł wyjść? Będziesz wychodził jak najczęściej i na jak najdłużej. Ja tak robię od kiedy mieszkam z moją kobietą i jej dzieckiem. Na początku było super, a potem już coraz gorzej. Obecnie nie mogę wytrzymać z nimi w mieszkaniu, wychodzę coraz częściej, na co ona się wścieka że wychodzę, zamiast zajmować się jej dzieckiem. Napisałem o tym temat:
  13. Więc od tamtego dnia (od rozmowy co opisałem) jest taka sytuacja: Zdecydowałem się na ewakuację, ale nie mam pojęcia jak to rozegrać (trzyma mnie praca u jej rodziny), na razie nic jej nie mówię. Między nami zero seksu, nie przejawiam jakichkolwiek prób nawet dotyku czy pocałunków. Rozmawiam normalnie, nie jestem obrażony czy coś takiego, normalnie gadamy ale trzymam dystans. W głowie sobie układam jak to będzie wszystko dalej. Z jej strony z kolei całkowita odmiana. Zero pretensji, jest super miła, bardzo się stara, nawet dziecko ucisza jak przy mnie robi jak zwykle awantury, obiadki i kolacje mi podstawia przepyszne, widać odmianę o 180 stopni.
  14. Niska samoocena - chyba tak, chyba to prawda.... Sam nie wiem co się ze mną stało, bo np. w wieku 30 lat byłem przeciwieństwem tego co prezentuję sobą obecnie. Wtedy pełny życia, pełny energii, a do kobiet w ogóle się nie przywiązywałem i miałem w d**** stałe związki. Może to ten kryzys przed 40-stką? Po prostu jak już wyżej koledzy zauważyli boję się zostać sam, boję się tej samotności.
  15. AKTUALIZACJA Z DZISIAJ: Udało mi się w miarę spokojnie porozmawiać z moją Panią A. o tym jak to jest między nami z jej perspektywy, w sensie dlaczego jest tak źle. Tak w skrócie co powiedziała co jej się nie podoba w moim zachowaniu: - nie zajmuję się jej dzieckiem pół na pół z nią - nie odrabiam z nim lekcji pół na pół z nią (fakt, z uwagi na to że on zawsze krzyczy i robi awantury przy lekcjach to tylko kilka razy przez te 2 lata wytrzymałem mu pomagać) - nie wożę jej dziecka do szkoły i ze szkoły (ale to ona ma po drodze, a nie ja) - to co wyżej już Wam opisałem, czyli: nie pomagam jej w kłótniach z jej dzieckiem, nie wychowuję go (jak wcześniej Wam pisałem: gdy próbowałem jej mówić jak ma się wobec niego zachować to słyszałem "to nie Twoje dziecko, nie znasz się") - nie traktuje jej dziecka jak własnego itd itd To tak w skrócie jej zarzuty (niekoniecznie w tych słowach mi to mówiła, raczej czytałem między wierszami, ale o to jej chodziło). Czyli główne zarzuty dlaczego jest źle między nami, dotyczą jej dziecka. To pytam: a czy masz do mnie zarzuty że źle Cię traktuję jako mężczyzna kobietę? Seks był zły? Romantyczne wyjścia gdzieś, randki itd itd. Nie, tutaj nie ma żadnych zarzutów. Moje zarzuty wobec niej: - od pewnego czasu totalny brak romantyzmu, kobiecości, w sensie brak wieczorów przy świecach jak były na początku, brak jej "strojenia się" dla mnie, teraz wieczory to ona w rozciągniętym dresie a kolacje jemy osobno.. (jej odpowiedź: "ja nie mam czasu/siły bo dziecko to, dziecko tamto...") - seks tylko i wyłącznie zadaniowy, w sensie dobry seks ma być tylko w dni płodne bo mam jej robić dziecko i to koniecznie! a spontanicznego seksu już dawno nie było (jej odpowiedź: "ja nie mam czasu/siły bo dziecko to, dziecko tamto...") - brak chęci na jakąkolwiek aktywność we dwoje, czy to siłownia, czy ćwiczenia w domu, czy wspólne bieganie, czy nauka nowego języka (jej odpowiedź: "ja nie mam czasu/siły bo dziecko to, dziecko tamto...") - jednocześnie potrafi całe wieczory tracić czas na oglądanie seriali w tv (jej odpowiedź: "bo muszę odpocząć, bo dziecko to, dziecko tamto...") Wiem co napiszecie... Ale jeszcze nie podjąłem tej ostatecznej decyzji, chociaż tak jak ktoś wyżej mi napisał - może już ją podjąłem podświadomie, tylko potrzebuję jeszcze potwierdzenia....
  16. Dzięki również za Twój post. Też daje do myślenia tak samo jak kolegi wyżej. Będę musiał kilka razy przeczytać te Wasze posty żeby do mnie naprawdę to wszystko dotarło... ps. Jak się domyślacie nadal mieszkam u niej (bo wiadomo, że w 2-3 dni żadnej ewakuacji nie zrobię, zwłaszcza że to się wiąże ze zmianą pracy raczej natychmiastowo) i tak przytoczę z dzisiejszego dnia tekst usłyszany od jej dziecka: "mam być grzeczny? a po co? I tak dostanę to co chcę"
  17. Dzięki za te wszystkie mądre słowa. Cały Twój post przeczytam kilka razy żeby dobrze zapamiętać.
  18. A ja bym wolał żeby to była fikcja. Niestety to moje prawdziwe życie...
  19. W takiej postaci jak jest teraz - nie. Tak też myślę... Najgorsze że ona przy tym dziecku często (od pewnego czasu) okazuje że mnie nie szanuje, a on to widzi. Dokładnie tak jest...
  20. No tak, tylko pytanie - czy aż tak mam wywracać świat nie swojego dziecka? Czy jest sens? Żyje sobie z nową rodziną, a tym dzieckiem niezbyt się interesuje. Płaci jakieś groszowe alimenty. Ale ona nie chce nic więcej od niego, ani żadnego kontaktu. Może dlatego ona tak bardzo wynagradza dziecku brak ojca poprzez finanse - kupuje mu wszystko co tylko dziecko chce. Ma obiecany nowy smarfon, to nawet jak jest bardzo niegrzeczny, to i tak go dostanie "bo przecież mu obiecałam". Mówię: "obiecałaś, ale zobacz jak on się zachowuje, niech wytrzyma 1 miesiąc grzeczności to wtedy zasłuży na nowy telefon", jej odpowiedz: "ja mu obiecałam, to się nie wtrącaj, on mi obiecał że jak dostanie to będzie grzeczny". A już dzień później jest maksymalnie niegrzeczny, robi jej awantury, ona płacze i do mnie ma pretensje że mnie wtedy nie ma i że nie pomagam jej w wychowaniu...
  21. No właśnie sobie nie wyobrażam. Nie tak jak to jest obecnie. Stąd moje wołanie o pomoc tutaj na tym forum. W nie swoim domu - miałem taki plan (jeszcze tego nie omawialiśmy), że jakbyśmy mieli wspólne dziecko, to bym sprzedał moją kawalerke, ona swoje mieszkanie i byśmy kupili jedno duże wspólne... Teraz wiem że to był głupi plan i dobrze że nie mówiłem tego. j.w. Owszem przespałem, teraz zdaję sobie z tego sprawę. Podczas gdy moi znajomi się żenili, mieli dzieci, zakładali rodziny przed 30stką lub nieco po 30stce, ja skakałem z kwiatka na kwiatek zarówno jeśli chodzi o kobiety jak i o pracę. Miałem parę związków, ale to ja je kończyłem. Prace też zmieniałem często jak tylko pojawiała się szansa zarobienia lepszych pieniędzy (niekoniecznie na etacie, więc lipa z udokumentowaniem doświadczenia zawodowego). Cóż, dzięki temu kupiłem mieszkanie (kawalerka) bez kredytu, niezłe auto... ale co z tego jak w wieku 35, 36 lat byłem sam. Owszem, te 2 lata mieszkania z nią, z nimi, to kupa czasu i kupa zasobów (bardziej czasu niż pieniędzy, ale jednak). Czy żałuję? Nie wiem, nadal nie wiem. No niestety potrzebowałem pracy na szybko, a ona mi pracę załatwiła. Właściciele firmy to jej rodzina. Oczywiście na dzień dzisiejszy wszyscy mnie tam uwielbiają i mam bardzo dobrze (mimo że finansowo u nich jest kiepsko, uważam że poniżej moich możliwości), bo uważają że też jestem w rodzinie. Że taki wspaniały partner pani A. i jej dziecka. Że skoro tak mi z nią dobrze, to i w pracy powinienem mieć dobrze. To niestety przyzwyczaja, to że mam dobrze w pracy... Właśnie tego się najbardziej obawiam. Jakbym miał pewność że jednak to miłość do mnie (a nie tylko chęć posiadania drugiego dziecka) to bym że tak powiem, lepiej się postarał o to dziecko, jeśli wiecie co mam na mysli. A póki co, cały czas się waham, mimo że też bym chciał mieć dziecko (taki wiek chyba). To też mnie martwi. Nie czuję się jego ojcem. Bardziej go traktuję jak "siostrzeńca" czy "chrześniaka" tak przykładowo. Lubię go bardzo, ale tylko do momentu gdy rozpoczyna te swoje kłótnie z matką. Wtedy wiem, że nie mam żadnego wpływu ani na nią ani na niego. Absolutnie nie czuję, że by mnie posłuchał, że by stosował moje rady. Chciałbym żeby tak było, ale nie potrafię. Też może dlatego że ona wielokrotnie olewała moje porady, a potem robiła mi awantury że nic nie doradzam. Wycofałem się z jakichkolwiek prób wychowania. Jest to też kwestia tego, że nigdy nie miałem do czynienia z dziećmi i chyba nie potrafię do nich trafiać jako "przewodnik stada", widzę że on mnie bardziej traktuje jak kumpla, a nie jak kandydata na ojca. Tego się obawiam. Obawy i rozleniwienie, brak chęci na zmiany... Sam nie wiem jak to zmienić? Seksu uprawiałem tak dużo w życiu, że żadna dziwka nie zrobi na mnie wrażenia. Nie jest to dla mnie rozwiązanie. No właśnie. To by było może dobre rozwiązanie. Ale jak pomyślę ile teraz musiałbym kręcić i kłamać, żeby z tego uciec. Przeraża mnie to. A najbardziej przeraża mnie myśl, że jak wszystko by się udało, czyli zerwać kontakt, zmienić pracę, itd - to że będę tak bardzo tęsknił za nią, że będę tego żałował. W końcu na początku między nami było tak dobrze i wciąż gdzieś tam mam nadzieje że da się to przywrócić. Ale pewnie się oszukuję. 1. mądre słowa 2. tego się obawiam, że wpadnę z deszczu pod rynnę. Zamiast to naprawić, odejdę... a potem trafię na jeszcze gorszy układ. Więc może muszę naprawić to co mam? Nie mam takiej wiedzy, niewiele wiem o jej rodzicach, ma słaby z nimi kontakt. Ona im zarzuca to samo co mnie - że nie pomagają, że nie doradzają, że nie może na nich liczyć.
  22. Muszę opisać moją historię. Nie wiem czy proszę o rady, czy może raczej o kopa w d....? Obecnie mam 38 lat, nigdy nie byłem w małżeństwie, zawsze mnie te "formalności" odrzucały. Dość długo w młodości żyłem bez zobowiązań i tak wyglądały moje związki. Od 2 lat jestem z panią A. - rozwiedzioną samotną matką z dzieckiem. Była inna niż te wszystkie klubowiczki z mojej młodości. Pragnęła stworzyć dom, rodzinę. Postawiłem wszystko na jedną kartę, stwierdziłem że czas się ustatkować. Rzuciłem pracę (bo dojeżdżałem do innego miasta) i znalazłem gorszą pracę w naszym mieście, żeby z nią spędzać więcej czasu. Tę pracę ona mi załatwiła, u kogoś z jej rodziny. Moje mieszkanie było za małe, więc wprowadziłem się do nich. Do pani A. i jej dziecka. Syna. Już nastoletniego, bo 11-letniego. Na początku - wiadomo sielanka. Nie będę o tym pisał, bo każdy wie jak jest na początku. Z czasem - okazało się, że pani A. totalnie nie radzi sobie z wychowaniem syna. On się zachowuje jak książę, rozpieszczony jedynak, to akurat mnie jakoś bardzo nie dziwi, ale on nawet nie potrafi po sobie pozmywać (ani odnieść brudnego talerza, zostawia gdziekolwiek, a je wszędzie nawet na podłodze), schować ubrań do szafy (rzuca na podłogę!), czy spakować plecaka do szkoły (on nawet nie wie jakie jutro ma lekcje, bo zawsze ona mu sprawdza plan i co ma zadane). Ona dosłownie wszystko za niego robi, wszystko! Jednocześnie on w ogóle jej nie szanuje- 11 latek potrafi odzywać się tak chamsko do matki, że mnie by nie przeszło przez myśl że tak można. Słowa "jesteś głupia" to drobnostka. Co mu za to grozi? Ano nic. Ona nie daje mu żadnych kar. Nic. Jedyne co to krzyczy "nie odzywaj się tak do mnie", na co on "dobra dobra" (czasem doda "spadaj") i idzie grać na playstation. Potem ona za niego odrabia lekcje o północy bo on cały wieczór grał i tak jakoś zeszło. To nie wyjątki, to codzienność. Cały czas próbowałem z nią o tym rozmawiać, praktycznie od początku gdy to widzę, próbuję doradzać i tłumaczyć że powinna być konsekwentna i dawać kary (zabranie playstation i telefonu itd, odłączenie wifi, nie powinna za niego odrabiać lekcji, niech dostaje jedynki w szkole to zrozumie). Zawsze się kończy to tym, że ona mi robi awanturę że się wtrącam, a to nie jest moje dziecko, że nie mam pojęcia o dzieciach i jak tak mam jej doradzać to lepiej żebym się nie odzywał! Więc od pewnego czasu przestałem zwracać na to uwagę i po prostu ignoruję zachowanie jej syna. Jak on krzyczy, wydziera się, czy z nią się kłóci - to ja po prostu ubieram się i wychodzę z domu. Nie tak bez celu, ale zawsze akurat zakupy w tym czasie robię, czy auto umyję, ogólnie to co miałem danego dnia zrobić. Siedząc w domu bym nie mógł nawet spokojnie popracować przy laptopie, bo ciągle bym słyszał krzyki i ich kłótnie, a mały potrafi się wydzierać solidnie. Nie mogę tego znosić psychicznie, ja bardzo lubię ciszę, dom traktuję jako miejsce do wyciszenia się po pracy. Więc krzyki psychicznie mnie rozwalają, a to jest niestety codzienność. Dodatkowo ona robi mi właśnie o to awantury - że nagle wychodzę i że ją zostawiam z "problemem" - czyli że nie wspieram jej w wychowaniu jej dziecka. Że gdy oni zaczynają krzyczeć i się kłócić to ja wychodzę. O to awantur ostatnio jest najwięcej - dlaczego nie pomagam jej w wychowaniu! Mówię że ile razy coś podpowiadałem, to według niej źle podpowiadam, więc przestałem podpowiadać. Na co ona mi robi jeszcze większe awantury, że nie może na mnie liczyć, że dziecko jej wchodzi na głowę a ja nic z tym nie robię, że potrafię tylko wyjść i znikać, itd, ogólnie że wszystko to moja wina, że nie jestem odpowiedzialny, że unikam problemów zamiast rozwiązywać (w sensie problemy z jej dzieckiem). Kolejna sprawa - drugie dziecko. Prawie od początku gdy zamieszkałem z nimi, ona mnie namawia że chce mieć ze mną dziecko, ale tak silnie że jest to prawie główny temat (ona niedługo skończy 35 lat). Na początku nie byłem pewny, więc zaczęła mnie szantażować brakiem seksu. W sensie albo seks bez gumy albo wcale. Uległem. Tak naprawdę stwierdziłem ze jestem w takim wieku, że to czas na dziecko. Ale jednocześnie coraz bardziej widziałem jak ona zupełnie sobie nie radzi z wychowaniem swojego dziecka, to jak sobie poradzi z drugim? Nie no, ja sobie poradzę. Ja dam radę. Jednocześnie nasz seks przestał być taki fajny jak na początku. Od pewnego czasu miał być tylko w konkretnym celu - robienia dziecka. Przestał mnie taki "zadaniowy" seks podniecać, to już nie była namiętność a "zadanie" typu rób mi dziecko i idź spać. Przez to miałem trochę problemów ze wzwodem (nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało!) na co ona zaczęła również mi robić pretensje, że ona mnie nie pociąga, pewnie ją zdradzam, itd - co oczywiście powodowało jeszcze większe moje problemy. I kolejna sprawa - jej ciągły foch, który od paru miesięcy trwa non stop. Nie ma już miłych śniadań przy kawie, nie ma miłych kolacji, na wszystko reaguje fochem, jest na wszystko zła i najmniejsza różnica zdań powoduje u niej złość. Potrafi się pokłócić o wszystko, o to że czegoś nie kupiłem, że czegoś zapomniałem, a nawet że coś źle zrozumiałem czy nie usłyszałem jak mówiła przez telefon. Od paru miesięcy wygląda tak: rano ona się awanturuje z dzieckiem, ja milcząco jem śniadanie i uciekam do pracy. Po pracy jemy wspólny obiad, ona się awanturuje z dzieckiem, dziecko jej nie szanuje, więc ja wstaję i wychodzę gdzieś (zakupy, cokolwiek, byle wyjść). Wieczorem ona odrabia za dziecko lekcje, bo dziecku się zapomniało lub za długo grało w gry i na lekcje brakło czasu. Więc późnym wieczorem ona totalnie zmęczona jeszcze mi robi awanturę ze mnie cały dzień nie było, że jej nie pomagam, że wyszedłem jak oni się kłócili, że nie wychowuję jej dziecka, że jak to sobie wyobrażam że ona sama ma go wychowywać? Itd. Kolejna sprawa. Czas wolny. Nie jest go wiele, ale gdy byłem singlem czas wolny zawsze spędzałem aktywnie. Na początku naszego związku też. Z czasem straciłem siły (chyba psychiczne) i się po prostu zasiedziałem. Od kiedy zdałem sobie z tego sprawę, to cały czas namawiam A. na chodzenie na siłownię albo wspólne ćwiczenie w domu (kupię sprzęt), ewentualnie chociaż regularne spacery. Oczywiście odpowiedź od zawsze jest ta sama "nie mam czasu/siły, ja wychowuję dziecko, nie wiesz jakie to męczące". Ok- to może w domu jakaś inna aktywność w wolnym czasie. Zaproponowałem wspólne uczenie się w domu nowego języka (hiszpański lub włoski, przyda się na wakacje). Oczywiście odpowiedź "nie mam czasu, jak Ty sobie to wyobrażasz". No tak, czasu brak. A jednocześnie... codziennie wieczorem ma parę godzin żeby oglądać seriale lub filmy w tv! To mnie strasznie wkurza, że jak chcę z nią spędzać czas tylko we dwoje to jedyna możliwość to oglądać z nią telewizor... Jeszcze jedna sprawa, może błaha, ale strasznie się źle z tym czuję - wszyscy moi znajomi, cała moja rodzina. Wiem że w przypadku rozstania WSZYSCY staną po jej stronie, a mnie wręcz "odrzucą" bo ich zdanie jest takie, że całą młodość się bawiłem to na pewno nadal nie potrafię być odpowiedzialny i skrzywdziłem tę biedną kobietę i jej dziecko... Dla nich to był mój sukces że związałem się z nią na stałe, że zamieszkałem z nią, że mam taką wspaniałą kobietę (faktycznie takie wrażenie sprawia dla obcych, ideał), a jakby cokolwiek poszło nie tak - to dla wszystkich będzie to moja wina. Panowie, co ja mam robić? Czy da się to naprawić? Wiele poświęciłem (rzuciłem dobrą pracę i zmieniłem na gorszą, żeby być bliżej niej), przeprowadziłem się do nich (moją własną ale małą kawalerkę wynająłem komuś). Mam 38 lat i nie wiem co dalej. Nie chcę zostać sam, a z drugiej strony czy da się to naprawić? Wiem, że w przypadku rozstania stracę wszystko - ją i jej dziecko które polubiłem (mimo że nie mam na niego żadnego wpływu i staje się coraz gorszy), stracę pracę bo jestem w tej pracy tylko dla niej żeby być blisko i w dodatku mnie zatrudnia jej rodzina, stracę znajomych bo wszyscy staną po jej stronie (a moi znajomi zostali w innym mieście i urwały się kontakty), będę zaczynał całkowicie od zera, a za 2 lata będę miał 40 lat. Również sobie zdaję sprawę z tego, że jeśli bym miał szukać nowej kobiety, to większość wolnych "po 30" to też samotne matki z dziećmi, więc mogę wpaść z deszczu pod rynnę...
  23. Marcin81

    Dzień dobry

    Dzień dobry Na to forum trafiłem przypadkiem, jak zacząłem szukać podobnych problemów jakie ja mam z kobietą. Widzę że to kopalnia wiedzy. Postaram się opisać swój przypadek w odpowiednim dziale. Pozdrawiam Marcin, 38 lat, Łódź
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.