Skocz do zawartości

tamelodia

Starszy Użytkownik
  • Postów

    371
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez tamelodia

  1. Mi tam wszystko jedno kto się z kim spotyka o ile jest to w granicach prawa. Z kolei doczytałam wątek do połowy i sporo kontrowersji na ten temat się pojawiło. Sama jestem w związku z osobnikiem +/- 8 lat starszym i gdybym wiedziała, że mój związek obecnie będzie wyglądać tak jak wygląda, to bez wahania związałabym się z kimś w moim wieku, max. 4-5 lat starszym. Już wyjaśniam. Wiążąc się ze starszym mężczyzną, po 1. chyba nie myślałam ( ) i w ogóle nie widziałam przeszkód związanych z wiekiem. Po 2. Miałam nadzieję, że będzie dojrzalszy od chłopców w moim wieku, a tym samym będzie poczuwał się do założenia rodziny i odpowiedzialności za nią. (Wiadomo, jak np. dziewczyna w wieku 20 lat spotyka się z chłopakiem w tym samym wieku to on raczej nie prędko chciałby założyć rodzinę - choć tak naprawdę jak teraz o tym myślę, to żadna przesłanka, bo przecież mężczyźni miewają dzieci przed 30). Po 3. Miał stałą pracę (podobnie jak ja), a te dwa lata temu u moich równolatków wcale nie było to takie pewne. Skoro ja miałam stałą pracę to oczekiwałam tego samego od partnera. Co się okazało po tych 2,5 latach. 1. Związek wygląda jak u nastolatków - nie mieszkamy razem, widujemy się kilka razy w tygodniu + weekendy, więc dokładnie tak jakby to wyglądało gdybym spotykała się z kimś w liceum/na studiach. Jedyna różnica jest taka, że oboje zarabiamy więc możemy sobie jadać na mieście czy jechać gdzieś na urlop/weekend. 2. Jak ktoś już słusznie zauważył - przy takiej różnicy wieku, kiedy ja będę się zbliżać do 30 i będę gotowa na dziecko, to on będzie niebezpiecznie blisko 40 - a to już wg. mnie za późno na pierwsze dziecko w przypadku obu płci - kiedy dziecko będzie miało 10, to ojciec ok. 50... Niefajnie. Kiedy mojemu partnerowi o tym powiedziałam, to się zdziwił, bo przecież sporo jest starszych tatusiów. Zgadzam się, ale w tym przypadku mają oni pieniądze na utrzymanie rodziny i kobieta albo nie pracuje, albo dorabia, albo pracuje, ale facet płaci za pomoc domową i wszystko gra. (Lub - kobieta "dała się zrobić" i pracuje i w domu i w pracy) On to widzi tak, że oboje byśmy pracowali. Z podziałem obowiązków nie wypowiedział się jasno, ale da się zrozumieć, że ja jestem kobietą, więc robiłabym więcej, ale niestety - ja się na to nie godzę. (Chociaż pomału oswajam się z myślą, że "dzięki" temu, że urodziłam się kobietą i tak czy tak będę musiała robić więcej - choćbym miała najbardziej kochanego i pomocnego partnera na świecie). 3. Czasem rzuca tekstem, że "jestem jeszcze młoda, to mi się odmieni"... Jakiekolwiek moje rozterki emocjonalne, wewnętrzne właśnie tym są skwitowane. "Musisz jeszcze dojrzeć"... Lub kiedy nie jestem zadowolona z mojej obecnej sytuacji (mimo, że obiektywnie powinnam być zadowolona) to: "Ile ja bym dał, żeby być w Twoim wieku..." czyli krótko - nie jestem traktowana na równi, mimo że w teorii związek jest partnerski. I podejrzewam, że m. in. z tego powodu nie jestem wpuszczona do jego świata planów (czy, co i kiedy planuje), bo przecież jestem młoda to i tak muszę dojrzeć... Drugą możliwością jest to, że rzeczywiście nie ma żadnych planów na przyszłość. Trzecią możliwością jest to, że może jest tak zamknięty w sobie że nie chce się z tym z nikim dzielić. 4. Obawiam się, że nie ma już tyle energii co gdyby był młodszy. Nadal ćwiczy dosyć dużo, ale nie ma już takiej motywacji, zacięcia, co młodsi mężczyźni. A dodatkowo - moim zdaniem, zaczyna się zaniedbywać. 5. Młodszy partner byłby bez bagażu emocjonalnego Z plusów: 5. Jest stabilniejszy emocjonalnie - nie robi dram, fochów, kłótni - choć podejrzewam, że to bardziej kwestia charakteru, ale nie jestem pewna. Czuję się też nieco bardziej pewna niż z poprzednim - młodszym partnerem - że nie pójdzie sobie do innej. A dodatkowo, chyba fajnie rezonujemy kiedy to on, rzeczywiście jest tą spokojną, bardziej rozważną osobą, a ja bardziej energiczną i wybuchową - działa to tak, że po 1. ja jestem bardziej spokojna po 2. on nieco bardziej "żywy" (jak mam akurat okres gdzie jestem bardziej smutna, to i on jest smutniejszy, mniej skory do żartów itd) 6. W teorii bardziej "ogarnięty" od moich równolatków, ale moim zdaniem ja też jestem bardzo ogarniętą osobą i jedyna różnica to taka, że on ma doświadczenie "życiowe", które zdobywa się z wiekiem - ale nie czuję wpływu tego doświadczenia na moje/nasze życie codzienne. 7. Jeżeli ten związek by nie wypalił, to oboje "po równo" stracilibyśmy czas. W przypadku równolatka, gdybyśmy się rozstali np. w wieku 28 - to on miałby jeszcze sporo życia przed sobą, a ja miałabym problem. A w tym przypadku - w zależności po jakim czasie byśmy się rozstali - albo oboje mamy jeszcze sporo czasu, albo oboje mamy równo przerąbane. W zasadzie to tyle //Edit: aha, jeszcze odnośnie atrakcyjności młodszych kobiet - w wieku 18 jeszcze często nie ma się "uformowanego" ciała. Ja np. nie miałam. Dopiero z wiekiem się to nabywa. Patrząc na siebie teraz a jak miałam 16-18-21 lat, to teraz wyglądam dużo lepiej, zbliżając się do tego 25 r.ż.
  2. Na razie odpuściłam temat wspólnego mieszkania - w ogóle. Już nawet nie chce mi się mu docinać za to jak mnie potraktował. Póki co nawet nie potrafię sobie wyobrazić, żebym miała mieć z nim rodzinę. "Wyszłam" do ludzi ostatnio. Zobaczyłam, jak normalne związki wyglądają - na przykład mężczyzna dba o swoją kobietę, słucha jej itd. A ja tutaj mam wrażenie, że on nie wkłada w ten związek serca i jest strasznie zamknięty. Nie wiem z czego to wynika, ale pewnie chodzi też o różnicę wieku. Z drugiej strony, wydaje mi się że on sam schłodził kontakty - pewnie mu się odechciało związku ze mną, lub zawsze tak było a dopiero teraz to widzę. Najśmieszniejsze jest to, że piszę sobie z kolegami i wychodzi na to, że w ciągu jednego dnia z nimi robię więcej wiadomości niż z moim partnerem w ciągu tygodnia. Nie chce mi się go nawet usprawiedliwiać tym, że przecież ma dużo pracy, dlatego nie ma na mnie czasu - moim zdaniem powinien znaleźć, zwłaszcza że od 2 lat tyle pracuje i nie zapowiada się, żeby się skończyło.
  3. Opisałeś większość kobiet z "klasy średniej", z jakimiś tam wyjątkami. Z tymi social-mediami bywa różnie, ale np. ja nie korzystam (jedynie jako komunikator) i nie zwiększa to mojej atrakcyjności. Taka kobieta zwykle ma bardziej przerąbane niż kasjerka w sklepie, bo "robi karierę" (czyli ma pracę tak jak większość ludzi) a co za tym idzie, jest atrakcyjna głównie dla mężczyzn, którzy nie chcą zakładać rodziny lub chcą zakładać rodziny, ale potem większość obowiązków jest na jej głowie (nawet jak się podzielą "po połowie" to kobieta ogarnia większość życia domowego). Kasjerka z żabki znajdzie sobie jakiegoś mechanika, czy spawacza - który zwykle zarabia dobrze i prowadzi życie rodzinne zamiast "kariery". Ona przyciąga po prostu inny "target" mężczyzn. @Helena K. "empatia, ciepło, czułość, życzliwość, intuicja" - tylko tyle daje mi "kobiecość"? Co to jest przy męskim braku presji? Co to jest przy męskiej możliwości życia nie myśląc o tym, że zaraz kończy się termin przydatności? Co to jest przy męskim poczuciu, że robi się coś fajnego, istotnego?
  4. A może masz np dopiero 20 lat? Wiadomo że wtedy kokosow się nie zarabia... Robisz coś w tym kierunku? Żeby zarabiać lepiej?
  5. @Analconda ja tak nie robię. Czyli jestem gorszą kobietą? W sumie po co miałabym tak robić? Druga rzecz - czerpiesz wiedzę o kobietach tylko z audycji czy spotkałeś się kiedyś z jakąś? Co jeszcze się zatem liczy? Tak jak napisałam, wypadałoby miec chociaż "coś" w głowie. Ale jeżeli kobieta jest przeciętna z wyglądu, a np. Ma konkretne wykształcenie, dobrą pracę, jest samodzielna (nie potrzebuje sponsora) to nikt konkretny się nią raczej nie zainteresuje.
  6. Eee... Ja nic za darmo nie mam. Też na wszystko tyram. Darmowe jedzenie - owszem, ale następnym razem ja stawiam. Darmowe prezenty to tylko na urodziny czy święta, a nie od czapy. Jak facet musi pralkę wnieść na 10 piętro to robi to sam czy z kolegą / wykupuje w sklepie dostawę do domu? No właśnie. Kobiety tak samo Nie wiem, może jestem dziwna, ale proszę o pomoc w ostatecznej ostateczności. Raczej wolę wynająć Pana od naprawy komputera niż maltrerowac o to kolegę. A jak już, to zawsze staram się odwdzięczyć... Przecież jak cie koleżanka o coś prosi to nie musisz tego robić? ... Tak jak miliony innych ludzi.
  7. Nie wybierałam cywilizacji w której się urodziłam Nie mam nic Mogę poczytać o Hunzach, ale weź pod uwagę, że żyję w mieście, muszę pracować min 8h dziennie, poruszać się w smogu itd. O zmianę stylu życia będzie ciężko. Poza tym ja nie chcę żyć długo Zgadzam się, ale kobieta umiera za życia. Co z tego, że żyje dłużej niż mężczyzna skoro to nie życie? Najlepsze swoje lata, czyli teraz muszę poświęcić na zakładanie rodziny. Jakikolwiek rozwój w mojej sytuacji jest zbędny a nawet niepożądany, bo marnuję czas. Bo pewnie myślą, że coś muszą, a wcale nie muszą bo mają czas, którego kobiety nie mają. Co do dziewczynek- to właśnie dziewczynki tresuje się od najmłodszych lat- nie siadaj w rozkroku, rób małe kroczki jak chodzisz, już od najmłodszych lat podkreśla się jakie to ważne żeby były ładne i dbaly o wygląd (z czego później biorą się kompleksy) etc. Nie wiem jak teraz wychowuje się dzieci, ale tak było "za moich czasów" Też tak dawniej myślałam. Niestety, tylko wygląd się liczy i może tylko odrobina tego, żeby mieć coś w głowie. Na szczęście obudziłam się szybciej niż przed 30 Wiesz, że kobiety, nawet powiedziałabym że znaczna większość kobiet ma też sumienie i nie chce robić przykrości drugiej osobie?
  8. @Patton może źle to nazywam. Cokolwiek zrobię nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Mam ograniczony czas. Na mieszkanie nie zarobię, bo nie mam czasu. Zaraz zaczną mi wychodzić zmarszczki, więc będę musiała wydawać pieniądze na botoks czy coś. Jeżeli będę miała jakieś konkretne wykształcenie czy spoko zarobki, to nie ma to znaczenia. Nie dodaje mi to żadnej atrakcyjności. Mam po prostu ograniczony czas na życie, który właściwie się już skończył. Teraz już muszę myśleć o zakładaniu rodziny bo potem będzie "po ptakach" mimo, że wolałabym robić inne rzeczy. Jedyne co mogę "osiągnąć" to dziecko Facet może żyć na spokojnie. Robić to co chce i nie myśleć o przyszłości. Ja cokolwiek zrobię, wiem że nie ma sensu. @ewelina jak wyżej. Ale chętnie posłucham co jest spoko w byciu kobietą jeżeli masz ochotę.
  9. Nie. A jeżeli go do czegoś zmuszam to bezskutecznie. Jego była podobno traktowała go źle, a on zamieszkał z nią "dla świętego spokoju". Czyli tak jak mówiłam - jeżeli chce się coś osiągnąć jako kobieta to napewno nie po dobroci. A ja tak nie umiem. Jaki zatem Twoim zdaniem jest przepis na nie obudzenie się w wieku 30 lat jako "silna niezależna z kotem"?
  10. Bycie kobietą jest przerąbane. Napisałabym coś mądrego, ale sama przeklinam codziennie dzień w którym urodziłam się jako kobieta. Życie jako kobieta to nie życie. To wegetacja.
  11. Bo taka jest prawda. Gdybyśmy zamieszkali razem teraz, to po roku wiedzielibyśmy czy potrafimy się dogadać ze sobą jak widzimy się codziennie i moglibyśmy się rozstać, gdyby tak nie było. A jeżeli ja będę czekać kolejne 2-4 lata na to, żeby zamieszkać i wtedy rozstać się po roku, to trochę lipa i dla mnie i dla niego (oboje będziemy starzy). No i to jest moja potrzeba - zamieszkać razem. Dwóm koleżankom mówiłam, ogólnie raczej spokojnie przyjęły to, że mój partner nie chciał razem zamieszkać (bo są normalne, dlatego im powiedziałam :D ) Reszta może się tylko domyślać. Poza tym, wiadomo że większość par po tym czasie ze sobą mieszka o ile nie są w liceum. Nie było awantury, jedynie kłótnia :D Czym? Tym, że teraz w oczach koleżanek, kolegów i całego społeczeństwa jestem tą niezaradną kobietą, która nie wie jak żyć jako kobieta i jak rozegrać faceta żeby razem zamieszkać, a w dłuższej perspektywie wziąć ślub. Nie wiem jak one wszystkie to robią, ale jakoś robią. Ja nie potrafię i nie chcę, bo dla mnie to żadna satysfakcja zmusić do czegoś faceta. Niech sobie będzie schemat. Co to zmienia? Chcę wspólnie zamieszkać, na ten moment nie chcę dzieci i nie widzę się w roli matki. też bym chciała... niestety to mój mózg, moje myśli.
  12. Nie, nie pożegnaliśmy. Po prostu chciałam w tamtym momencie być dla niego miła, ale mnie wku****ł. Nie chcę wracać do zupełnego początku związku. W zupełności wystarczy mi to co było jeszcze kilka tygodni temu kiedy jeszcze propozycja wspólnego mieszkania nie padła. Bo kierowałam się emocjami. Tak jak pisałam wyżej - wkurzył mnie i już poleciało. Oczywiście nie rozstaliśmy się, ale atmosfera byłą gęsta i obawiam się, że tak będzie już cały czas. Teraz niby rozmawiamy ze sobą na komunikatorach czy przez telefon normalnie, ale co będzie na żywo... Nie wiem ? Nie on mi "dopiekał" a inne osoby z otoczenia, że przecież po 2 latach to trzeba ze sobą mieszkać itd. Nie podjęliśmy takiej decyzji. On podjął decyzję, że się nie wprowadza. Upokorzył mnie. Obecnie mam podobny stan do bycia zdradzoną. Na szczęście ostatnio jest o mnie nieco zazdrosny, bo zaczęłam obracać się w bardziej męskim towarzystwie i zaczęłam o siebie dbać Chociaż coś. Co robiłam? Czekałam na jego inicjatywę, bo moim zdaniem to mężczyzna powinien z czymś takim wychodzić pierwszy, żeby nie było że kobieta do czegoś zmusza i naciska. Nie chcę mieć dzieci ani teraz, ani nigdy. Po prostu muszę je mieć i lepiej wcześniej, żeby mieć to za sobą niż później. Jak zaczęłam się z nim spotykać, to byłam bardzo młoda, teraz już się posunęłam i jak zaczynam sobie liczyć, to czy z nim, czy z kimś innym dziecko będzie najwcześniej koło 30, jeżeli w ogóle... Bo może być tak, że nikt już nie będzie mnie chciał. Dlatego zaczęłam o siebie dbać, tak na wszelki wypadek.
  13. Update. Chciałam jakoś naprawiać ten związek, wrócić do "starego", tzn. do zwykłego spotykania się tak jak dawniej. Bo jeszcze kilka tygodni temu było super. Teraz atmosfera jest gęsta. Partner twierdzi, że to taki kryzys. Chciałam starać się z całej siły być miła i kochana. No ale nie wyszło, bo jestem kobietą. Coś zaczęłam o tym wspólnym mieszkaniu (zaczęło się już wytykanie palcami przez znajomych i twierdzenie, że ten mój związek nie ma sensu). Powiedziałam mu o tym i dalej, coś że muszę przywyknąć bo zaraz każdy będzie tak mi dopiekał. No i się zaczęło. On coś burknął, że "już o tym rozmawialiśmy". I tyle wystarczyło, żeby cała atmosfera się popsuła (a na początku było miło).
  14. @Figurantowy niemowlak płacze bo jest głodny zwykle, lub coś go boli. Można ignorować jego płacz, ale potem jak już będzie większym dzieckiem to nie będzie komunikował że dzieje się coś niedobrego. @ewelina bo jestem kobietą i jak nagle zachce mi się w wieku 40 to może być za późno ?
  15. @Rnext, co to "hienizm"? Nie napisałam, że jesteście z drewna, ale porodem, ciążą i zmianami jakie zachodzą w ciele nie musicie się martwić. Tylko czy dziecko będzie zdrowe i czy przypadkiem nie będziecie musieli wstawać do niego w nocy. A tak, to możecie uciec w pracę, a po pracy jesteście zmeczeni. To miałam na myśli @ewelina bo jestem kobietą i nie mogę odłożyć decyzji w czasie jak facet
  16. @Obliteraror może chcieli bo nie było żadnej alternatywy. Czyli właściwie to musieli. Moja babcia np. Absolutnie do roli matki się nie nadawała (a kilka dzieci abortowala). Była osobą chłodną, nie dbała o dzieci nawet troszeczkę (mama i ciocie potrafiły chodzić głodne, bez ubrań na zimę). No widzisz, moja babcia dała radę, więc powinna dostać order za bycie matką? Z kolei moja mama chciała mieć dzieci żeby zapełnić sobie pustkę, którą zafundowała jej jej mama. I moja mama tez do dzieci się nie nadaje ale dała radę? Dała radę. A ja dziecka nie chcę, ale wiem że będę musiala kiedyś się poświęcić i to zrobić.
  17. @Obliteraror, myślę że nie za bardzo miały wybór. Część może chciała, część nie chciała ale nikt nie pytał wtedy o zdanie. Dziecko trzeba było mieć. I co innego "dawać radę" a co innego czerpać z tego satysfakcję i przyjemność. Mało która kobieta "nie da rady" w sensie czysto "technicznym", jeżeli np. Przydarzy się wpadka, albo ulegnie namowom partnera. Inna kwestia to taka, jak będą się z tym czuć. Po prostu teraz kobiety mają dostęp do tego jak to NAPRAWDĘ wygląda, a nie tylko do cukierkowych opowieści koleżanek jak to po porodzie zapomina się o bólu, kocha się swoje dziecko od pierwszego wejrzenia, jest się spełniło ą kobietą bo dzieci to jedyna rzecz która może uszczęśliwić kobietę itd. Wczoraj spotkałam się z koleżanką, której marzeniem było zostać matką i była podekscytowana w trakcie ciąży jak nigdy. No, niestety nie mówiła z jakimś szczególnym entuzjazmem już po porodzie.
  18. @ewelina zgadzam się co do stresu, tylko że ja nie ogarniam swojego stresu obecnie, kiedy nie mam dziecka, więc wątpię żeby to się udało kiedy bym miała. U mnie karmienie piersią odpada. Tak jak pisałam wyżej - jak kobieta nie ma czasu odpocząć to raczej nie będzie myślała o tym żeby ćwiczyć cokolwiek. A nawet jeżeli, to miejsca intymne nigdy nie będą wyglądały tak jak przed porodem. Możesz zapytać lekarza Mówię o sytuacji w której facet chce się wymiksować z rodziny, bo "nie tak to sobie wyobrażał". Wtedy raczej opieka naprzemienna nie jest możliwa. Tu chodziło mi raczej o rodzinę wszyscy są nagle zafascynowani dzieckiem i nierzadko traktują matkę jak inkubator/mleczarnię. Rzucają teksty np. "wyjdź z dzieckiem na spacer, żeby było zdrowsze" - nie dla siebie, dla dziecka. Albo kobieta idzie do osobnego pokoju nakarmić i zalatuje się cała rodzina żeby popatrzeć na dzidziusia. Kobieta przestaje być człowiekiem. Jest przedmiotem. Tego nawet nie będę komentować. Żadna to przyjemność wychodzić z dzieckiem
  19. Cesarki też mają swoje wady. Ogólnie Kobieta jest między młotem a kowadłem. Z tymi dziadkami nie zawsze tak jest. Wystarczy, że młodzi rodzice mieszkają w innym mieście, lub jedno z nich mieszka w innym mieście niż jego rodzice i już nie ma dwóch par dziadków . A dodatkowo, co jak okaże się, że dziadkowie nie mają ochoty zajmować się purchlęciem bo sami pracują albo chcą w końcu odpocząć? Dlatego trzeba mieć pieniążki na opiekunkę i Panią do sprzątania. A co Ci dadzą pretensje do ginekologa po fakcie? Nie wiem. Nic to nie zmieni. W moim otoczeniu koleżanki się nie roztywają. Niektóre tak, a znaczna większość ma po prostu zwiasający brzuch. Nie wiem jak można się na takie coś dobrowolnie godzić... A dlaczego nie tracą kilogramów? Być może nie jest to ich priorytetem jak od kilku lat nie mają czasu chociażby odpocząć.
  20. Hmmm... Gdzieś kiedyś wyczytałam, że kiedyś kobiety dawały dzieciom łyżeczkę wódki / mleka makowego do mleka, żeby mieć jakieś życie. Teraz od razu mops, kurator... A, no i miały do pomocy babcie, ciocie, sąsiadki. Jak widzę koleżanki po ciążach to zwykle są to dwie różne osoby - przed i po. I nie mówię tu o nadwadze, bo i to się oczywiście zdarza, ale nie zawsze. Po 1. Źle dobrane biustonosze (dobrze dobrany biustonosz kosztuje niemałe pieniądze, a przy dziecku nie można sobie na to pozwolić zwykle), po 2. Twarz zapadnięta ze zmęczenia i ze stresu - ciąży nie da się przejść bezstresowo. Zawsze kobieta będzie się denerwować - czy dziecko będzie zdrowe, czy będzie dobrą matką itd. Facetów to dotyczy w mniejszym stopniu. Po 3. Nowe zmarszczki (pokłosie stresu, nie wyspana) Po 4. Rozwalona strefa miejsc intymnych - pochwa po porodzie naturalnym już nigdy nie będzie taka jak przed porodem. Wiadomo, niekoniecznie jest się "rozklapiochą", ale to nie to samo. A dodatkowo jak rozerwie wyjątkowo mocno, to jest możliwość nietrzymania moczu i kału super sprawa Jak facetowi się znudzi rodzinka, to sobie odejdzie w zamian za 500zl miesięcznie. Na kobiecie będą wieszanie psy, że jest wyrodną matką. Po porodzie nikt już się ta kobietą nie interesuje. Teraz jest tylko obiektem potrzebnym do karmienia i barwienia dziecka. Musi być to straszne uczucie. No, i siedzenie cały dzien w domu. Nie mam nic przeciwko, ale tu ani serialu się nie poogląda, ani się nie pogra na kompie bo nie wiadomo kiedy dziecko się nie obudzi. Poza tym jest się tak niewyspaną, że raczej śpi się z dzieckiem. Ciąża to nie choroba, ale co miesiąc trzeba chodzić na badania. Osobiście w trzecim miesiącu poszłabym na zwolnienie niezależnie od tego czy czulabym się dobrze, czy źle. Po prostu chociaż raz w życiu mogłabym mieć namiastkę odpoczynku. No, i dziecko dopiero wtedy gdy będzie mnie stać na opiekunkę i sprzątaczkę do domu
  21. Na razie nie ma prób naprawy. I moim zdaniem to on powinien wyjść z tą inicjatywą. Ale tak - masz rację z tym, że gdyby to był "ten jedyny" to prawdopodobnie nie interesowałoby mnie gdzie mieszkam. Póki co "ten jedyny" kończy się po ok 2 latach (poprzedni związek skończył się po 1,5, obecny chyba też już się kończy, a przynajmniej to już "nie to samo"). Przepraszam, że się uniosłam W moim przypadku posiadanie "tego jedynego" za którym wszędzie pójdę jest niemożliwe. To co chcę raczej nie ma znaczenia. Teraz mogę chcieć coś, co będzie zgubne na dłuższą metę np. chcę być bezdzietna co na tę chwilę może być ok, ale wkrótce przekroczę cienką granicę wiekową w której mogę posiadać dzieci. I co, jak mi się zachce jak już nie będę mogła? Niestety nawet jeżeli dodam "to wiele wyjaśnia" to to nic nie zmieni. Nadal będę choleryczką z wybuchowym charakterem. Tylko mężczyźni "fajtłapy" kochają takie kobiety, a ja fajtłapy kochać nie będę. A w ogóle, najśmieszniejsze jest to, że przez znajomych z pracy czy skądś indziej jestem uważana za osobę energiczną i uśmiechniętą. Nie chodzę wkurzona, a jak się czymś zdenerwuję to nie na długo. I to jest takie przykre - taka sama byłam jak poznałam obecnego partnera i prawdopodobnie w takiej mnie się zakochał (o ile w ogóle się zakochał)... W sensie? Kto tu jest rodzicem a kto dzieckiem? Co do pytań: 1. I nie chcę się z nim rozstawać i nie chcę się z nikim poznawać. 1. Wydawał się być zadbany, stabilny emocjonalnie, "męski"- w rozumieniu "dominujący", miał swoje pasje, ma stałą pracę, nie wierzyłam w swoje szczęście - że podobam się facetowi, który podoba się także mi - zwykle podobam się tylko takim którzy nie podobają się mi, lub mi podobają się tacy którym nie podobam się ja. Nie mam też wianuszka adoratorów jak normalne dziewczyny. Do adoratorów nie mogę nawet wliczyć mojego partnera. Partner nawet nie sili się żeby udawać że jest o coś zazdrosny - wrócę sobie nad ranem do domu a on nawet odrobinkę się nie wkurzy. 2. Relacja między moimi rodzicami - spoko od czasu jak nie mieszkamy razem, bo są za mną stęsknieni. Wcześniej była jedna wielka kłótnia U niego - nie znam jego rodziny, ale z tego co mówi - relacje raczej chłodne, nie mówi o niczym rodzicom, ale mimo wszystko chce z nimi mieszkać 3. Nie wiem jakie mamy schematy... 4. Sytuacja wygląda tak a nie inaczej, prawdopodobnie dlatego że po prostu nie nadaję się do związku nie mówiąc już o założeniu rodziny. Tak jak powiedziałam - jedynie fajtłapa będzie kochał taką osobę jak ja. On fajtłapą nie jest. 5. Chciałabym więcej bliskości w związku, czuć się pewnie (niby nie daje mi żadnych ku temu powodów, ale cały czas boję się że mnie zdradza, zerkam mu przez ramię do telefonu, przeszukałam portale randkowe w poszukiwaniu jego profilu). Niestety, tego budować się nie da widując się 3x w tygodniu.
  22. @Laryssa Naprawdę dla kobiety jedynym celem życiowym powinien być samiec? NAPRAWDĘ? Ok, nawet jeżeli tak jest, to dla mnie już tych odpowiednich samców nie starczy. Co teraz?
  23. Porozmawiałam z nim na spokojnie, bo czuł się lepiej i już mógł planować. Podał mi konkrety, czyli przedział czasowy w jakim chciałby ten dom czy bliźniak kupić, podał jakie ma oszczędności (żeby nie było - tak jak ktoś tu zasugerował, że będzie odkładał w nieskończoność). Kredyt wziąłby sam (lub ewentualnie razem, ale to kwestia dogadania w przyszłości). Stwierdził, że kategorycznie nie ma opcji przeprowadzania się do innego miasta (ewentualnie gdzieś do jakiegoś miasteczka z dala od cywilizacji, ale to wiadomo - opcja raczej nierealna), bo on ma tutaj rodzinę, znajomych... To nic, że ja nie mam tu nikogo (tak nie powiedział - to ja teraz napisałam) Nie wiem czy jestem gotowa mieszkać w tym mieście (a raczej pod tym miastem) do końca życia... Ja się tu w ogóle nie czuję "u siebie", mimo że mieszkam prawie trzy lata. Jak mam wejść do autobusu i gdzieś jechać to mnie skręca bo nie cierpię komunikacji miejskiej tutaj. A nawet gdybym miała samochód, to to nie ratuje, bo korki i brak miejsc parkingowych. Żeby iść pieszo (staram się) to też nie bardzo, bo odległości są ogromne, a dodatkowo co kilka kroków światła, na których trzeba czekać. W rezultacie jeden km. idzie się często 30 min. Na razie i tak pewnie kolejne 3 lata będę musiała tu siedzieć, ale wątpię żebym przywykła Tutaj z równowagi wyprowadza mnie już ABSOLUTNIE wszystko i nie widzę żadnych pozytywów mieszkania tu. Według niego, podobno za dużą presję na niego naciskałam z tym zamieszkaniem... Tzn. on miał się zastanowić nad tym, a ja co jakiś czas dopytywałam. Poza tym, nawet gdybym nie naciskała to on woli oszczędzać niż płacić obcej osobie za wynajem. Ponadto też dowiedziałam się, że jednak pewne moje cechy charakteru są dla niego kłopotem (i też ustaliliśmy, że gdyby go coś denerwowało we mnie to ma mi powiedzieć, i vice versa). Na przykład: to, że często zmieniam zdanie w kwestii posiadania dzieci. Ja serio NIE WIEM, czy chcę je mieć. Wiem, że muszę, ale niekoniecznie chcę. Gdybym miała mieć, to musiałby być spełniony szereg czynników - mam taką "checklistę" czego bym oczekiwała (i od razu uprzedzam - to nie są rzeczy, które musi spełnić partner, tylko ja, bo wiem że w przypadku macierzyństwa będę ze wszystkim sama). Dlatego czasem, gdy rozmawiamy to chcę, a czasem nie chcę. W zależności od... Właściwie nie wiem od czego. Nigdy nie mówię o dziecku, tak jak niektóre moje koleżanki: że chciałyby uczyć małego człowieka życia, chciałyby się opiekować kimś bezbronnym, przytulać i poświęcać się dla tej małej istotki etc. Ja do tego podchodzę raczej jak coś "do zrobienia" i w tym wypadku czasem rzeczywiście mogę o tym mówić w kontekście, że chcę, ale bez większego entuzjazmu. Chyba po prostu czasem godzę się z tym nieuniknionym losem, ale nie na długo, bo później wraca moja niechęć do macierzyństwa. On dziecko/dzieci chce, ale nie ma ciśnienia na "już". Podejrzewam, że być może nie widzi we mnie dobrej osoby na matkę, czemu się nie dziwię. Może oczekiwałby, żebym też rozczulała się nad śpioszkami dla niemowląt... Nie wiem. Druga rzecz, która mu nie pasuje (i mi też swoją drogą, bardzo chętnie bym nad nią popracowała ale zupełnie nie wiem jak) - moje irytowanie się, zmiany nastroju. Jestem choleryczką, ale to mnie nie usprawiedliwia. Wybuchowy charakter miałam zawsze, a jak mieszkałam z rodzicami to w ogóle kosmos (moja mama ma podobny charakter, więc nie wiem jak to możliwe, że się nie pozabijałyśmy ) Na początku, gdy się przeprowadziłam tutaj i po czasie poznałam obecnego partnera, byłam bardzo zadowolona ze swojego życia. Nagle wszystko zaczęło mi się układać i nie było mowy o gorszym nastroju. Oczywiście wtedy jeszcze nie wiedziałam w co się wpakowałam (czyli w to miasto w którym obecnie mieszkam). Jak teraz nad tym myślę, to to moje wku***anie się jest spowodowane w 99% właśnie przez to gdzie mieszkam. Proste przykłady: jedziemy gdzieś i nie możemy zaparkować (bo brak miejsc parkingowych) - od razu zaczynam się denerwować i to zaczyna urastać do rangi ogromnego problemu - od razu leci lawina - "w tym mieście nie da się żyć, ktoś powinien stracić pracę za taką infrastrukturę... bla bla bla". Wiem, to głupie, ale tak to wygląda. To się przelewa na mojego partnera, mimo że on nie jest niczemu winny. Jak siedzimy w domu to nie ma o czymś takim mowy, nawet jeżeli zdenerwuję się czymś w pracy itd. Wtedy jest pełen spokój. Myślę, że to jest przede wszystkim kwestia tego, że jestem tak bardzo nieszczęśliwa i sfrustrowana swoją obecną sytuacją (ale co ciekawe - obiektywnie raczej nie mam wielu podstaw do narzekania...). Nie jestem w stanie kontrolować tych wybuchów wściekłości, chyba, że przestaniemy wychodzić razem z domu - już mu to zaproponowałam. Próbuję zrobić coś, żeby jednak dostarczać sobie jakichś endorfin w życiu. Na przykład zauważyłam, że nie umiem odpoczywać. Jak już siądę do książki/serialu to myślę o pięćdziesięciu innych rzeczach które właśnie powinny być przeze mnie robione i ostatecznie nic z tego nie wychodzi. Dlatego teraz już planuję sobie wszystko co muszę danego dnia zrobić a dodatkowo staram się sobie odpuszczać, jak czegoś nie zrobię. Odpalam sobie kominek z jakimś ładnym zapachem i staram się skupić nad tym co akurat robię. Zaczęłam też dbać o skórę twarzy, bo moja codzienna rutyna w pielęgnacji chyba jest już trochę nieadekwatna. Zapisałam się na studia - to jest coś, co powinno w ogóle odciągnąć moją uwagę od myślenia o pierdołach i coś, co powinno dostarczać mi sporo satysfakcji. I rzeczywiście tak jest. Uważam, że kierunek wybrałam dobrze, nie na siłę. Nawet jeżeli cały weekend spędzam na uczelni to wracam zadowolona. Po drodze mam pełno małych celów - na przykład zrobić zadanie domowe, nauczyć się na kolokwium. To powinno stale trzymać mnie w poczuciu zadowolenia i spełnienia. Tak nie jest. Jestem zadowolona tylko chwilowo, ale nie mam poczucia "w końcu coś mi w życiu wychodzi!" (tak jak to miałam w czasie kiedy się usamodzielniłam). Ktoś się tu pytał o moje finanse - ja też oszczędzam co miesiąc pewną kwotę. Zwykle po wypłacie spisuję ile muszę zapłacić opłat stałych i jedzenia, co muszę w tym miesiącu kupić i ile na to przeznaczyć, potem wyznaczam sobie trochę pieniędzy na "pierdoły" a resztę wysyłam na oszczędnościowe, więc nie - moje życie nie zależy od niego. Jestem w stanie się sama utrzymać i też w przypadku wspólnego mieszkania wszystko dzielone by było na pół. Dziękuję, jeżeli ktoś te wypociny przeczytał
  24. Tylko, że on rzeczywiście od jakiegoś czasu (jeszcze zanim mówiłam o przeprowadzce) źle się czuł. Tzn. w pewnym momencie jakoś posmutniał, brakło mu tej "werwy", częsciej chodzi w dresach itd. Tak próbuję robić, ale co jak obudzę się w wieku 40 lat? @LSD to do mnie?
  25. Naprawdę? Nie wiedziałam A tak serio, ta presja jest tak bardzo silna - teraz chyba trochę mniej, że byłam nawet u psychologa. Chodziłam kilka miesięcy i to absolutnie nic nie dało, poza frustracją, że ten Pan chyba nie za bardzo kmini o co chodzi. Poza tym, ja to WIEM, że żadna presja w dłuższej perspektywie do niczego nie prowadzi, nie motywuje, a jedynie męczy. Tak samo WIEM, że takie zamartwianie się "co będzie za x lat" też niczego nie polepsza. A najlepsze jest to, że w moim otoczeniu nikt nie naciska mnie, że "to już czas". Możliwe, że chodzi o to że w ich mniemaniu jeszcze ten czas rzeczywiście mam, gorzej jak zacznę się zbliżać do 30. Nawet jak rozmawiałam z moim tatą o tym, to stwierdził, że przecież nie muszę mieć dziecka - na piętrze wyżej mieszka kobieta ok 30, mieszka sama i ma kota - wydaje się być szczęśliwa.... Prawie umarłam jak mi to powiedział, bo przecież ja się tego właśnie boję (Nie bycia szczęśliwą, tylko bycia samą z kotem) Nadal tego samego, czyli udanego związku, który jakoś postępuje z czasem, a nie będzie stać w miejscu... Nie mam pojęcia czego chce mój partner. Prawdopodobnie ma jakiś problem ze mną, skoro z byłą mieszkał... Tylko ja, nie za bardzo czuję od niego na codzień jakąś niechęć do mnie. Nie kłócimy się, mamy wspólne poczucie humoru, odzywa się do mnie normalnie (w sensie nie tak jak czasami faceci, którzy są już sfrustrowani swoją partnerką) itd. Po prostu prawdopodobnie nie potrafiłam owinąć go wokół palca, wcale do tego nie dążyłam, ale widocznie tak trzeba. Jak się zastanawiam jak inne dziewczyny doprowadzają chociażby do wspólnego zamieszkania, to chyba właśnie tak. Aha, co w ogóle jest całkiem ciekawe - ta jego była, moim subiektywnym okiem, jest ode mnie brzydsza a już na 100% grubsza... I to jest ten ból, bo wcześniej myślałam, że może była jakąś miss instagrama, a jak zobaczyłam na własne oczy, to zaczęłam myśleć - co takiego ona miała, czego ja nie mam? I co najśmieszniejsze, jak zapytałam partnera dlaczego z nią zamieszkał, to uzasadnił: "chciała kupić razem mieszkanie na kredyt, więc zaproponowałem żeby najpierw wynająć". A teraz nagle w związku ze mną obrót o 180 stopni, i on nie chce zamieszkać razem, tylko wziąć kredyt... Ktoś jest w stanie to w ogóle mi wyjaśnić? Partnera zapytałam, czy czegoś konkretnie w tej relacji, i w związku z jego "chorobą" ode mnie oczekuje - to nie oczekuje niczego ? A co do mnie - ja póki co chyba wezmę ten związek na przeczekanie, ale chyba sama udam się do psychiatry po jakieś proszki na spanie i uspokojenie... @Gumowa_kaczka , a jaka jest dla kobiety alternatywa? Próbowałam znaleźć to m. in. na stronach poświęconych bezdzietności - jedyną alternatywą jest "kariera i podróże"....
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.