Skocz do zawartości

Tamten Pan

Starszy Użytkownik
  • Postów

    530
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    2
  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Tamten Pan

  1. O kurwa. Zaczyna się robić niebezpiecznie. Chyba jestem z psycholaską. Zanim się pokłóciliśmy, byliiśmy umówieni na dzisiaj na 14 na obiad na mieście. Wczoraj skonczylo sie SMSem: "I co, nic nie odpiszesz?" Nic nie odpisałem. SMS od niej dzisiaj: Bedziesz o 14? JA: Nie Ona: Nie chcesz sie dzis spotkac? Ja: Nie chce Ona: Ja chce. Bede w takim razie u ciebie o 14. Ja: Nie. Nie widizmy się, nie przyjeżdżaj tutaj, moja mama śpi. Ona: Nie bedziesz mnie tak krzywdzil. Najwyzej wyjdziesz. Ja: Nie przyjeżdżaj. Nigdzie nie wyjdę. Ona: Już postanowiłam Ja: Ok. Ale mnie nie zostaniesz. Ona: To pogadam z twoja mama .... Kurwa, moja mama śpi i jest chora, ona wie o tym. Powiem rodzicom że będzie robiła nalot, odłozę słuchawkę od domofonu. Pojebana jest! Zaczynam się jej bać, bo ona wie jaki jest mój biznes i jakie ma słabe punkty. Są rzeczy w które można uderzyć i bardzo komuś zaszkodzić. Na szczeście ja znam też jej, ale gdyby się zdecydowała na totalną wojnę nuklearną to ja więcej bym na tym stracił. Swoją drogą to już byłyby wyżyny bycia pojebaną suką, bo ja jej ten biznes pokazałem i załatwiłem materiały żeby się go nauczyła :>
  2. Dzięki za feedback Gdzie teraz przesiadujesz? Ja nie mam aż tyle gratów, zgadzam się z Tobą i też wyznaję minimalizm w mieszkaniu i życiu a przepych to tylko na koncie bankowym Cały mój dobytek materialny to trochę elektroniki - głównie chodzi o ubrania, nie będę jej moich nowych ciuchów zostawiał. Swoich kluczy też nie wziąłem, więc przekurwione. Zobaczymy, kurwa, co to będzie. Stała dziewczyna to mi nie do prania i sprzątania, bo one chujowo sprzątają w 95%, faceci robią to dokładniej. Dziewczyna stała mi do czułości i bliskości, czyli coś czego nie doświadczę z dziwką..ale mogę doświadczyć w wolnych związkach na dymanko, albo z kotem, piesełem, krabem kurwa tęczowym itd...poza tym cena którą płacę mnie przerosła.
  3. Póki co - wróciłem z wypadu na miasto z przyjacielem i jakąś tam jego koleżanką (ze 100 lat jej nie widziałem, znam ją od gimnazjum, ale wjebała nam się trochę miedzy wódę a zagrychę). Przez słuchanie jej "żarcikoof" i oglądania końskich zalotów do mojego kumpla nastąpiło jeszcze większe załamanie płcią przeciwną. Pogadaliśmy sobie wreszcie jak zasnęła, jakoś do 4 rano. Jako smaczek dowiedziałem się też, że puknął naszą wspólną "psiapsiółkę", co to już innego mojego kumpla też kiedyś zaliczyła. Jeśli kiedyś mnie też zbałamuci albo ja ją, to wykona 100% normy robotniczej. Oczywiście kiedyś jak na luzie zapytałem to wypierała się że nigdy, nic, to tylko kolega itd Ale to tak przy okazji. Dobrze było pogadać przy łyżce, poczyniliśmy oboje gorzkie przemyślenia. Tymczasem wracając do mojej niedoli- jestem niewyspany, wypiłem za dużo i mam kaca, a dodatkowo chyba jeszcze większy burdel w głowie + paraliż decyzyjny c.d. dolcze wita
  4. Żebrać łóżkowo to na szczęście nigdy mi się nie zdarzyło, niestety jestem ostro jebany psychicznie od 5 miesięcy. Wiecie co jest przekurwione? Że ja mam już kupiony bilet powrotny do Walii, więc będę leciał i jechał razem z nią na to zadupie znów. Nawet gdybym nie chciał, to mam tam w chuj swoich rzeczy, spakowanie tego i wysłanie do PL zajeło by mi ze dwa dni. Mógłbym przez ten czas mieszkać u kumpla, tylko że zanim tam dojadę, już widzę co się będzie działo. 1) podróż do Berlina na lotnisko 2) lot do ..gdzieś tam, nie pamiętam 3) pociąg, ona ma bilety, kurwa, na swojej poczcie, ja nie pamiętam skąd, gdzie kiedy i jak to odjeżdża. w każdym razie jakieś 5h podróży na zadupie świata Pomyślcie ile razy przez ten czas będzie próbowała być słodka, przytulać się, przepraszać, mówić że już nie będzie, później znów zwalać winę na mnie, szukać kontaktu, robić kwasy, płakać - którykolwiek wariant, albo wszystkie naraz, itd. itp. Przecież chuj mnie na samą myśl strzela. Jeszcze do tego wracam AKURAT na sylwestra, więc będzie totalnie skurwiały nowy rok i sylwester jesli się z nią teraz rozstanę. Nawet nie wiem czy jej teraz jakiegoś prezentu na Wigilię szukać, mam ochotę jej powiedzieć żeby spierdalała, ale obecna sytuacja jest niestety dość pokomplikowana. Wczoraj mieliśmy jechać na sushi i raptem chmura ognia z pizdy. Kurwa, jeszcze do tego zmiana adresu na firmę, na koncie bankowym, rozliczanie z nią kasy którą mi wisi/ja jej wiszę (nie dużo ale cośtam, bo zawsze się rozliczamy na koniec miesiąca za wszystko) - ja pierdole... I co, i znów się złamię? Matko, jak ja pizdą zarosłem.
  5. Ona powiedziała że wywali swoich byłych z facebooka (a ja mam to gdzieś, może sobie nawet z nimi pisać, jeśli ona dałaby mi spokój i zaufanie, to ja jej również) jeśli ja wywale WSZYSTKIE dziewczyny z którymi kiedykolwiek coś robiłem. Uznałem, że mam to w dupie. Tamta która mi teraz skomentowała to bardzo dobra koleżanka z liceum, z którą jakieś 3 lata później mialem krótki epizod, a później dalej miałem z nią spoko kontakt jak już miała chłopaka (nie ruszyło mnie to w ogóle), nagrywaliśmy muzykę przez krótki czas itd. Nie kocham jej, nie interesuje mnie co u niej (zablokowałem stream, także nic sie nie pokazuje od tych lasek), ale nieraz sobie chwilkę gadaliśmy i było sympatycznie. Jedna z niewielu sensownych dziewczyn z mojej klasy w zamierzchłych czasach liceum, dużo starych miłych wspomnień. Od tamtej jazdy urwałem kontakt, nie pisałem z żadną z nich ani razu, ale nie będę wywalał wszelkich kontaktów do nich i usuwał ich z mojego życia. Co to kurwa ma być. Przecież ona potrafi się przysrać do dziewczyny z którą nigdy nic nie robiłem i później pytać 10 razy czy napewno ją kocham i czy napewno nic z tamtą nie robiłem itd.
  6. Nie kontaktowałem się z ŻADNĄ. Po prostu laska mi skomentowała jakiś wpis, nic zbereźnego, jakieś bzdury. Nie miałem z nią kontaktu od bardzo bardzo bardzo dawna. Po tej całej opisanej przezemnie w pierwszym poście jatce moja kazała mi zacząć wywalać z facebooka i telefonu wszystkie dziewczyny z którymi kiedykolwiek uprawiałem seks i wszystkie ich zdjęcia z tego niechlubnego folderu i wszelki kontakt do nich. Ona oczywiście zdjęć ze swoim byłym które ma na google drive nie będzie usuwać Swoich dwóch byłych też dalej ma na facebooku. Tylko że jakoś jej nie komentują ani się nie udzielają, ale jakby się udzielali to bym nie robił o to jazd. Więc uznałem wtedy że ok, jakieś krótkie znajomości mogę powywalać, ale nie będę kurwa w wieku 25 lat usuwał sobie koleżanek z liceum, mojej pierwszej dziewczyny z którą mam wielu wspólnych znajomych (nie kontaktuje się, ale nie bede scen robił i historii sobie wymazywał, bo mi kobieta tak każe)... albo nawet jakiejś laski z którą w liceum się całowalem - bo o takie dziewczyny też ma wielkie pretensje. Ba, nawet ma pretensje o laskę której nigdy w życiu nie dotknąłem, a o ktorej wie tylko że załatwiłem jej kiedyś pracę w biurze. No bo jak załatwiłem pracę, to napewno musiałem ją ruchać -,- O nią też miesiąc temu była jazda, a później zaraz o moją przyjaciółkę, z którą też nigdy nic nie robiłem, którą ona osobiście zna i u ktorej nawet raz nocowaliśmy i zwiedzaliśmy Wrocław. O którą rzekomo "nie jest wcale zazdrosna".
  7. Panowie, mamy, kurwa, update. Od czasu od kiedy napisałem tutaj swoją historię zrobiło się całkiem OK. Zacząłem medytować i jakoś spokojniej reagowałem na rzeczy które mogły przerodzić się w kłótnie. Moja kobieta troche się wyluzowała, nie czepiała się o nic, kilka maleńkich potknięć rozwiązywaliśmy odrazu. Kilka dni temu wróciliśmy do Polski. Wszystko było ok, za wyjątkiem kiedy moja kumpela skomentowała mi jakiś tam wpis na facebooku i spytała kiedy idziemy na piwo. Wyobraziłem sobie jaka z tego może być kłótnia i usunąłem jej komentarz. Chwilę później zdałem sobie sprawę że autocenzura na własnym profilu to już niezła patologia, ale mózg przeszedł na kolejne wątki i jakoś o tym zapomniałem. Cieszyłem się że moja kobieta tego nie widziała i uniknąłem trucia mi dupy, chujowych pytań itd. No i mamy dzisiaj. Wrzuciłem na facebooka jakies śmieszne zdjęcie które zrobiłem w Londynie (samochód ze śmiesznym dwuznacznym napisem). I co? I skomentowała je jedna z tych panienek które opisałem. Ta którą posuwałem jakieś 3 LATA WCZEŚNIEJ ZANIM poznałem moją kobietę, ale która była w tym nieszczęsnym folderze który moja kobieta widziała. Dostałem odrazu jakiejś dziwnej reakcji nerwowej, zacząłem sobie wyobrażać jakich gówien będę musiał słuchać jak moja kobieta to zobaczy, ale uznałem że właśnie nichuja, nie usunę tego i zobaczymy co się stanie. Podczas tego całego wakacyjnego kwasu moja kobieta pytała mnie czy już nie będę pisał z tamtymi laskami które pieprzyłem i które były w tym folderze i obiecałem jej że nie będe (no w sumie rozumiem jej prośbę). Nie gadałem z żadną z tamtych panien. Dzisiaj tylko tamta skomentowała głupie zdjęcie. No i tylko czekałem aż się zacznie burza. I jeeeeeb: 15 minut bo zamieszczeniu komentarza telefon od mojej. Odbieram: Ona: Co robisz...? -SIedzę przy kompie Ona (słychać że płacze): ...dlaczego ona ci skomentowała? Po co ona ci komentuje? Gadałeś z nią? Mówię jej pozbawionym emocji głosem że nie (taki głos jaki mam jak się wkurwie bardzo mocno, ale jeszcze nad sobą panuję), że nie gadalem z nią (prawda), że nie wiem po co mi skomentowała i nie interesuje mnie to. Ona: ogólnie gównoburza, nie chce mi się tego opisywać, ale cisza w słuchawce, płacz, znowu pytanie po co mi komentuje, mówienie że "ona jest chujowa" itd. Ja: powtórzyłem że nie gadałem z nią, spytałem czy serio robi mi jazdę o to samo po raz 100 i rozłączyłem się. Wkurwienie sięgnęło zenitu, ręce mi się trzęsą do tej pory. Aż jakiś drgawek dostałem. Nie zamierzam z nią gadać, nie zamierzam pierdolić o tym samym po raz 1000000, mam dość. Ona od czasu kiedy się rozłączyłem dzwoniła bodajże 10 razy (nie odebrałem ani razu) i napisała kilka smsów. nasza korespondencja: ONA: "Nie rozłączaj się i nie ignoruj mnie w ten sposób. zadzwoń" ONA: "Zostawiajac to tak i odcinajac mnie tylko wszystko pogarszasz. Odbierz" JA: Nie mam zamiaru pierdolić o tym samym po raz 10000000 i znów znosić twoje pretensje, płacze i jazdy. Przekroczyłaś w tym momencie nienaruszalną baraierę, swoją drogą po raz n-ty. Komentarz na fb niej est powodem do płaczu. Miałem dość tych akcji już w sierpniu, teraz jest grudzień. Zostaw mnie w spokoju. ONA: Nie traktuj mnie w tej sposób i odbierz ONA: Najgorsze jest to, ze zamiast powiedzieć 'daj spokoj, przeciez wiesz ze cie kocham i jestem z tobą szczery' to ty podnosisz na mnie glos (nie podnioslem) i sie rozlaczasz i ignorujesz jak osobe ktora mozna pomiatac. tak sie kurwa nie robi. Odbierzesz? JA: Nie. Nie odbiorę. Mam dla ciebie zadanie domowe: napisz do niej, przedstaw się, spytaj kiedy ostatni raz się z nią kontaktowałem. Później zapisz się do psychoterapeuty, bo naprawdę z nikim nigdy w życiu nie byłem aż tak cierpliwy, ale teraz mam dość. Nie pamiętam kiedy ostatni raz miałem czegoś tak dość jak tej twojej chorej zazdrości. Nie jestem w stanie ci już pomóc, wyczerpalas moje ostatnie rezerwy. To co robisz jest chore. ONA: Juz nawet nie chodzi o jebany komentarz, tylko o to w jaki sposob sie ze mna obchodzisz. Tak sie nie traktuje osob ktore sie kocha, niewazne co zrobily ONA: Twoja reakcja nie jest normalna. A napewno nie jest skierowana do osoby ktora sie rzekomo kocha. Mam pełną świadomość że brak kontaku z nią skończy się jeszcze gorszą jazdą, ale nie mam zamiaru dawać sobie robić takie cyrki po raz ...nie wiem który, setny? Nie wiem już który. Za dużo, kurwa. Spotkałem się kilka dni temu z kolesiem który swojego czasu bardzo dużo panienek mia (chyba z kilkadziesiąt, kij go wie), do tego właśnie zakończył 4 letni związek. Mówi że życzy mi najlepiej, ale skoro ona straciła do mnie zaufanie, to już jest po ptakach. To bedzie wracać i dopiero za rok albo dwa zobacze co to są prawdziwe jazdy, a jak wrócę do Polski gdzie będę miał kolegów i więcej swojego życia to zacznie się rzeźnia. Jestem zalany kortyzolem. W pn albo wtorek, jesli zdąże, pójdę do jakiegoś psychoterapeuty i mu się wygadam i spytam co o niej i o tym wszystkim sądzi. Dzisiaj idę na miasto coś chyba zapić, bo już mam dość.i chuj i cześć i czorna rozpocz albo już w tym momencie zobojętnienie, czuje że w mózgu klika i ostatnie szwy puszczają
  8. Ja nie mogę, bo oko zdrowe, w mózgu uszkodzony obszar odpowiedzialny za lewe oko. Nie noszę okularów, nie mam wady wzorku jako takiej. Pisałem przecież Ale wrocmy do tematu masy i siłowni.
  9. Mój w wieku 93 lat uciekł ze szpitala A co Ty masz z okiem nie tak? Bo dziwna ta rozbieżność.
  10. Byłem u lekarki która robiła mi ten laserowy zabieg i mówiła, że spokojnie na siłownie mogę chodzić. Gdybym miał drugie oko zdrowe to w ogóle niebardzo bym się zastanawiał. Może nierozsądnie byłoby pchać się w sterydym i jakieś ogromne ciężary/zawody itd, ale ja się nie oszczędzałem, dźwigałem ile mogłem i było wszystko ok. Natomiast mówiła że nie powinienem nurkować ani skakać na spadochronie, bo tam w gre wchodzą bardzo duże ciśnienia, a to może uszkodzić oko, więc nie warto ryzykować. Po ryju obrywać tez niebardzo. Z tą chudością zaleta jest taka, że moi rodzice oboje wyglądają w wieku ~63 lat na jakieś 50 albo mniej, w wieku mojego ojca większość facetów to wyłysiałe i osiwiałe koguciki z brzuszkami i podwójnym podbródkiem, tymczasem mój ojciec bez prawie żadnych sportów wygląda bardzo dobrze (czasami tylko z tymi śmiesznymi kijkami nordic walking biega po lesie), gdyby uprawiał regularnie jakiś sport i może jadł mniej przetworzonych rzeczy (jeśli to nie pierdolenie z tym calym "przetworzeniem"), to wyglądałby wręcz bardzo zajebiście. Włosy wszystkie ma, kolor zachowany, zakola minimalne, siwy ma tylko zarost, a też nie całkowicie. Szczupły, ale nie chudy, brzuszek minimalny. Jeśli mam po nim odziedziczyć długą młodość to spoko, mogę jeszcze trochę pobyć chudzielcem
  11. Siatkówka - od urodzenia widzę dobrze tylko na prawe oko, bo mama miała jakiś krwotok w ciąży (może dlatego że za chuda była?) i coś mi się z mózgiem popieprzyło akurat w okresie rozwijania się wzroku. Także na lewe oko nie mam wady wzroku jako takiej (+ albo -), ale widzę wszystko przez czarna płachtę. Jest to nieuleczalne, oko jest zdrowe - mózg nie ogarnia. Na prawe oko widzę dobrze, niestety dostałem kilka razy z pięści od jakiegoś pojebanego tępego dresiarza spod bloku i siatkówka mi się odkleiła. Dospawali mi laserem, byłem u okulistki, mówiła że teraz to się trzyma lepiej niż naturalnie przy urodzeniu, bo jest zabliźnione więc i mocniejsze. Niemniej jednak po ryju oberwać z pięści znowu bym nie chciał, to też boks tajski chyba odpada - bo ile można ćwiczyć sztuki walki albo systemy walki bez sparingów, jak dziewczynka? Wszelkie rzuty na matę i obrywanie z rękawic niewskazane, nie mówiąc już o wykorzystaniu tego w realnej walce/do samoobrony. W ogóle, Vincent, jesteś ode mnie centymetr wyższy i cięższy o jakieś 14 kg, a płaczesz nad tym swoim wyglądem jak laska Aż przypominają mi się koksy na siłowni ważące po 110 kg i ich teksty "o kurrrrrrwaaaaa!!! ale ja chudy jestem! jak pizda wyglądam! ale mi spadło, ooo kuuuuuurwa, staary!" Jesli Ty jesteś taki "mały i chudy i słaby" to wychodziłoby, że ja na wózku inwalidzkim jeżdżę. Chyba że masz jakiś zanik mięśni, albo wąskie ramiona/barki, albo jakąś chorobę. Bo w innym przypadku to chyba ostro dramatyzujesz. Ja teraz wspiąłem się na wyżyny spizdowacienia fizycznego, natomiast na siłowni siła szła mi dużo lepiej niż moim dobrze zbudowanym kolegom, wiele części ciała miałem słabszych (np. klata, tragedia), ale wiele dużo silniejszych (np. triceps, ramiona). Jak po serii kilku ćwiczeń na klatę robiłem pompki na poręczach to oni już padali na ryj i nie mogli złapać oddechu. Na łydki też dużo brałem, mimo że mam nóżki kurczaka. Chyba "przeszedłem" prawie całą maszynę w spięciu na palce. Ogólnie mam budowę trójkąta, wąziutka dupa i szerokie barki także jak jestem w kurtce i bluzie albo marynarce to wyglądam spoko, tłuszczu nie mam to mięśnie też jakieś tam widać (małe ale są), ale do tych 62-63 z rosądku chciałbym dobić, bo teraz już tak poluzowałem sobie pasa (a może raczej zacisnąłem) że czuje się po prostu źle z taką niedowagą. Ręce mam jak dzieciak z gimnazjum, bicepsa brak. Na szczeście jeszcze jakieś resztki trica zostały, a on zawsze fajny był. Wroński - ćwiczysz coś? Jakieś sztuki walki-zabijanki? Waflo - dzięki, bardzo ciekawy wpis. A jak u Ciebie z dietą?
  12. Taketwo, to faktycznie ostro, jeszcze chudszy ode mnie byłeś. A myślałem że jestem chodzącym rekordem niedowagi bez udziału narkotyków i alkoholizmu. Właśnie na wypowiedź kogoś takiego jak Ty czekałem. Jak teraz to u Ciebie wygląda? Utrzymałeś te 8x kg, albo jakiś sensowny poziom? Dalej nie pijesz, nie imprezujesz i jesz 4-5 razy dziennie, trenujesz 3 razy w tygodniu, czy już trochę wyluzowałeś? Przecież nigdzie nie napisałem, że masa mi nie rosła. Rosła i to fajnie. Z 55 kg do 64 w jakieś 7 miesięcy to moim zdaniem bardzo spoko. Wiadomo że duża część z tego to pewnie była woda itd. ale i tak ok. Zwłaszcza bez kreatyny, nie wspominając już o "soczkach". I trzymałem przez ponad pół roku to wszystko- dietę, treningi, suplementację. Tylko: 1) Ta masa spada w chuj szybko przy każdej chorobie albo dłuższej wymuszonej przerwie od treningu, dosłownie jakbym Włada wciągał do każdego posiłku, popijał spirytusem i nie spał 2) Tak samo jak tobie, mi też psycha lekko siadała momentami i dostawałem jakiejś paranoi na punkcie jedzenia. W pewnym momencie to się robi cholernie nużące a później zaczyna się efekt jojo i na samą mysl że "teraz trzeba zjeść" zachciewa się wyć albo spać. Byłbym wdzięczny gdybyś opisał jak do tego podszedłeś od strony psychicznej/strategicznej i w jaką teraz masz formę oraz jakim kosztem.
  13. Schudłeś tylko 2 kg przez rok przerwy? To całkiem zajebiście. Ja cukru prawie też nie jem, odrzuca mnie od słodkiego prawie zawsze - z tymże gainer to przecież prawie sam cukier, podobno. Myślę że może sobie "dojadę" do np. 62 kg, tak na spokojnie, żeby jakieś zdrowe ramy zachować i nie ważyc mniej niż szczupłe licealistki, a później będę tylko jadł i trenował tyle żeby to utrzymać. A co na to wszystko nasz półboski Pika?
  14. Zawsze sobie Ciebie wyobrażałem jako jakiegoś 2 metrowego dryblasa, nie wiem czemu Cholera, ale 60kg to jeszcze w porządku. 54 to już nie do śmiechu, wg wskaźnika BMI to wychudzenie. Ostatni raz tyle ważyłem w liceum, chyba w 2 klasie, pomijając epizod depresji na 2 roku studiów gdzie prawie znikłem, ale wtedy faktycznie prawie nic nie jadłem. Wiem że nie należy się stresować głupimi wskaźnikami, bo teoretycznie jestem zdrowy, ale czuję się po prostu niekomfortowo z tą świadomością. Nie wiem czy jest sens w ogóle znów się w to bawić, czy może zamiast tego na Muay Thai sobie pójść. Nie przytyję więcej niż 2-3 kg przez kickboks, ale za to forma będzie zajebista. Z tymże bić też się nie mogę, tzn. nawet sparingować na ostro, bo mam uszkodzoną siatkówkę oka i sztuczny ząb z przodu - dostalem kiedyś wpierdol od dresiarzy za brak papierosów. No i kolejna demotywacja, bo ciężko mi się w coś wkręcić na 60%. Bo uderzać będę umiał, kondycja będzie, ale dietę też będę musiał trzymać a w praktyce i tak będę wolał uciekać niż się bić, za dużo mam do stracenia. Albo 100% albo nic, jakoś tak mam. A od wszystkich innych sportów które lubie (np. jazda na rowerze) jeszcze bardziej się chudnie. No kurwa, żyć nie umierać
  15. Siema, Sprawa wygląda tak: od ponad 2 lat nie uprawiam prawie żadnego sportu (czasami tylko basen), tylko siedzę przy kompie jak ta pizda. Rezultat: psycha siada coraz częściej, przemęczenie umysłowe, coraz ciężej się skupić, schudłem 10 kg. Zawsze byłem przeraźliwie chudy, mimo tego że jadłem tyle samo co moi równieśnicy (a czasami nawet więcej). Moi rodzice na zdjęciach z młodych lat wyglądają jakby uciekli z Auschwitz - dosłownie, nie przesadzając. Mój ojciec na 2 roku studiów ważył 53 kg. Nakładał po 3 swetry żeby się z niego nie śmiali. Moja mama też, wieszak bez cycków i tyłka. Teraz już wyglądają normalnie, ale mają po 60tce. Dopiero jakoś po 30tce zaczęli tyć i przybierać normalnych wymiarów. Dziadkowie, wujkowie - to samo. Ze wszystkich stron genetycznie chudość, ludzie patyki. Nieraz mnie bawi jak faceci ważący np. 70 kg rozczulają się nad tym jacy to oni nie są chudzi i w ogóle, ojej, bo chcieliby być Arnoldem a są normalni. Macie naprawdę, kurwa, przejebane. Do chuja ciężkiego! - ja RAZ w życiu zdołałem przekroczyć 60 kg żywej masy. Mój rekord to 64 kg przy 177cm, po bodajże 7 miesiącach ostrego treningu na masę, diety i suplementacji, bez żadnego odpuszczania i litowania się nad sobą, praktycznie 0 imprez, picie od święta itd. A to było już 4te podejście - wcześniej zaczynałem pracę nad swoim ciałem 3 razy, począwszy od liceum i zawsze musiałem z jakiegoś powodu przerywać (chore zatoki, matura albo egzaminy na studiach, przeprowadzka, problemy z żoładkiem, kontuzja itd). Za każdym razem gdy przestawałem, traciłem masę w ciągu dosłownie kilku miesięcy, czasami tygodni. Np. męczyłem się przez 4 miesiące żeby przytyć 3 kg, później miesiąc przerwy, zapalenie płuc - i jestem jeszcze chudszy niż jak zaczynałem, mimo starań żeby utrzymać dietę. Mój rozkład przy ostatnim podejściu, ponad 2 lata temu wyglądał tak: waga startowa: 55 kg. Waga końcowa, po jakichś 6-7 miesiącach (nie pamiętam dokładnie) - 64 kg. Siła wzrosła chyba 10krotnie. Ważąc 64 kg przy 177 wyglądałem fajnie, było widać mięśnie. Mały dalej byłem, ale zgrabny, taki beach boy. Dużo łatwiej było znaleźć na siebie ubrania w sklepie. Psychicznie czułem się dużo lepiej. Przerwałem, bo raz źle chwyciłem sztangielkę i coś mi się ostro nadszarpnęło w szyi, myslałem że to wylew albo coś, ból był nieziemski. Przeszło po miesiącu, ale wtedy dopadła mnie angina, później na chwilę wyjechałem na sylwestra na miniwakacje, później zająłem się biznesem i wszystko co wypracowałem poszło w pizdu. Dieta: jadłem 4 razy dziennie. Około 4000 kcal dziennie. Śniadanie: 100-120 g owsianki zmielonej z wodą i 150 g twarogu półtłustego, łyzką miodu i bananem. Taki szejk. Wstawałem specjalnie godzinę wcześniej żeby to wypić. Czasami jakiś omlet z owsianką albo jajecznica, orzechy itd. II Śniadanie: np 6-8 kromek razowego z szynką z kurczaka, serem żółtym, masłem albo oliwą i warzywami, albo łososiem, tuńczykiem itd. Ciężko było to w siebie wmusić w pracy po takim śniadaniu. Obiad (przedtreningowo): Różnie, zazwyczaj starałem się co najmniej 120 g mięcha i 100-120 g węgli, najczęściej wołowina albo kurczak i makaron, bo ryż mnie nudzi. Ew. kasza gryczana. Kolacja (po treningu): Albo kanapki razowe, ew. białe z tatarem i surowym żółtkiem, albo makaron z tuńczykiem i oliwą (porcja jak na obiad, zazwyczja w siebie wmuszałem już ten 4 posiłek), albo łosoś pieczony z ryzem albo makaronem, jak byłem przy kasie, itd. Ogólnie cały mój dzień sprowadzał się do jedzenia, pracy, treningu i spania. Po treningu jeszcze gainer w którym było trochę kreatyny. Do tego witaminki, tran w kapsułkach i inne pierdoły. Kreatyny w pełnej dawce ani BCCA i innych cudów nigdy nie stosowałem, może to był błąd. Trening miałem ułożony z potreningu.pl przez jakiegoś tam łysego trenera. O siłowni i treningach czytałem MNÓSTWO na sfd.pl i z innych źródeł, ale sukcesu długotrwałego nigdy nie odniosłem. Rezultaty były zawsze, ale efekt jojo ogromny. Po pierwsze - jak tylko przerywam na chwilę - chudnę jak anorektyk na heroinie. Zazwyczaj bez treningów odechciewa mi się jeść, więc staram sie trzymać dietę, ale jeden posiłek gdzieś ospada. Ja ogólnie prawie zawsze mam problemy z apetytem, muszę popijać. Całe życie wszyscy próbowali we mnie wpychać żarcie, bo "ojej on taki chudy, musi jeść więcej" i nic z tego nie wynikało - wszystko wylatywało ze mnie w WC a ja tylko napykałem sobie obrzydzenia do jedzenia. Zazwyczaj ciężko mi skończyć duży posiłek bez popijania. W większości przypadków to praktycznie niemożliwe. Pasożytów nie mam, robiłem wszystkie badania, podobno jestem zdrowy, jedzenia się przyswaja. Po prostu szkielet mega chudy i mały, a przemiana materii szalona. Mam za to coś podobnego do IBS, co wg lekarza IBSem nie jest. Nie raz po zjedzeniu małej ilości jedzenia czuje się wypchany jakbym zjadł 2 kebaby z sosami i popił 2 litrową colą. Po prostu robi się niedobrze. Innym razem za to wchłaniam jak wilk i jem szybciej niż przypakowani koledzy, ale to rzadkość. Za to prawie zawsze po jedzeniu burczy mi w brzuchu jakbym zjadl Chewbaccę z gwiezdnych wojen. Słychać jakieś jęki, kruczenie, bulgotanie, straszne rzeczy. Miałem kolonoskopię (2 razy), gastroskopie, różne badania genetyczne, sprawdzali czy nie mam celiakii - NIC! Lekarz nawet nie wie co mi jest. Podejrzewam, że mogę mieć coś z psychiką. Mam zatem totalny konflikt- z jednej strony znów popadłem w ruinę fizycznie, dzisiaj waga pokazała poniżej 55kg, więc jestem w dupie totalnej, spadają ze mnie najwęższe spodnie jakie był w sklepie. Z drugiej strony po 4 próbach zakończonych ponownym powrotem do bycia chuderlakiem i przy moim podejściu do jedzenia, nie mam w sobie psychicznej siły żeby znów zacząć chodzić na siłownie. Nakupowałem sobie prochów (gainer jakiś tam), do tego kreatynę (bo nigdy nie żarłem, pewnie byłoby dużo łatwiej), BCAA itd. Wszystko to leży w kuchni a ja nie mam siły się zebrac, bo już widzę w głowie że znów będę się męczył (jem bardzo długo, nawet jak jem rzeczy które mi smakują, bo tak się starałem robić, jebać ryż i kurczaka i jedzenie 7 razy dziennie), tracił czas na siłce (robilem krótkie treningu, około godziny ze wszystkim, ale i tak trzeba dojść/dojechać,przebrać się, wrócić itd). Z jednej strony muszę coś ze sobą zrobić bo to już przekracza ludzkie pojęcie, z drugiej strony - mimo że wiem jak (bo to co robiłem działało - siła rosła, wygląd się zmieniał, przybierałem na wadze, nabierałem kolorków), to nie wiem jak to urzymać. Boje się że później będę chciał np. wyruszyć w jakąś podróż po Azji, dostanę biegunki albo po prostu spędzę miesiąc albo dwa bez plastikowych pojemniczków i skupiania całej energii życiowej na jedzeniu i po powrocie znów będę w dupie. Nie chcę znów stylu życia pod tytułem: "nie biegnę na autobus, bo masa mi spadnie", "stary, nie wpadnę do ciebie o 19 tylko o 21 bo muszę zjeśc 200 g wołowiny i 160 g ryżu") Wiem z książki Marka i też trochę z własnych rozmyślań, że żeby się zmienić trzeba siebie najpierw zaakceptować. Cóż, ogólnie rzecz biorąc akceptuję siebie, kobietom dziwnym trafem tez się zawsze podobałem (nawet już w podstawówce, kiedy ważyłem chyba 5 kg i byłem najniższy w klasie), kozłem ofiarnym nigdy nie byłem, tylko podśmiechujki sobie ze mnie czasami urządzano, ale nic strasznego. Uważam że przystojny ze mnie suczysyn, ale jak w sklepie nie mogę dostać na siebie innych spodni niż rurkopodobne a i tak ze mnie spadają, albo marynarki nie mogę kupić, bo za wąskie w barach - to już się idzie wkurwić. Planowałem sobie teraz zrobić taki system, że gotuję raz-dwa razy w tygodniu i zamrażam to co można, później tylko sobie wyciągam, wkładam do mikrofalii i jedzonko gotowe, niemniej jednak - wystarczy choroba, wyjazd - wszystko spada. Nie wiem co robić. Sterydy mam zacząć żreć? Ktoś coś poradzi? PIkaczu? Jest w ogóle wśród was jakiś patyk który zdołał dojść do normalnych wymiarów (ja nie chcę być duży, mam to w dupie - po prostu chcę wyglądać normalnie i czuć się komfortowo w swoim ciele) i to utrzymać, nie żyjąc jednocześnie jak asceta i dziwak?
  16. No, brałem to pod uwagę, ale nie sądzę. Jak się ostatnimi czasy ostro kłóciliśmy i naprawdę się wkurwiłem to widać było że się mnie boi. Chyba że to czysto psychiczne i mózg jej zwiotczał, bo mi puściły hamulce i darłem japę przestawiając ją po całym pokoju. Prawie każdy facet chociaż w kilku bójkach uczestniczył, a kobiety raczej nie mają nigdy do czynienia z takimi sytuacjami więc może truchleją jak zajączek w światłach nadjeżdzającego tira.
  17. PIka - mówisz że mięśnie kobiety niczym się nie różnią. Moja dziewczyna jest większa ode mnie (niższa ale lepiej zbudowana) - ma szerokie biodra, silnie zbudowane uda i tyłek, klepsydra, kości grubsze od moich - taka atletyczna budowa siatkarki z wystającą dupcią. Czasami pomyka na crossfit i robi jakieś ćwiczenia Chodakowskiej w domu, ale poza tym nic, a je dużo. Ja za to wyglądam jak typowy wieszak na ubrania, suchoklates i przecinek 100%. Ale jak przyjdzie co do czego to, mimo że faktycznie jest silna jak na laskę, mogę ją bardzo łatwo przyszpilić i unieszkodliwić - nie mówię tutaj o jakiś rzutach judo itd. tylko o zwykłym siłowaniu się typu która ręka którą przepchnie. Jestem od niej lżejszy o sporo kg ale i tak jestem silniejszy. Nie trenuję nic od 2 lat. Jak to działa? Slyszałem że kobiety i faceci mają inaczej podczepione mięśnie do szkieletu/inne ścięgna (? albo inaczej podczepione?) i nawet jak facet jest mniejszy to zazwyczaj jest silniejszy. To jest prawda? Bo z mojego doświadczenia by wynikało, że jest, ale na biologii się nie znam, więc to równie dobrze może być bujda. Może chodzi po prostu o testosteron albo agresję u facetów? Swoją drogą widziałem kilka razy na siłowni zajebiście seksowne laski które wyciskały dużo więcej ode mnie na klatę i było mi wstyd Pomijam chude patykowate dziewczyny na Muai Thai które tak waliły nogami w pady że niejeden facet by się złożył jak scyzoryk i popłakał. Jestem zwolennikiem właśnie takiej budowy siatkarki - wystajaca jędrna dupcia, dobrze zbudowane i zarysowane uda..tylko kaloryferek moim zdaniem jest obleśny. Siłownia dla kobiet dobra opcja. Niestety pokutuje przekonanie, że jak się pójdzie na siłownie to po 3 dniach zostaje się 120 kilogramowym koksem. I nie wytłumaczysz. Ile razy słyszałem durne teksty typu: "ej, po co na tę siłownię będziesz szedł, napakujesz się jak debil i będziesz ohydny jak ci nasterydowani kolesie, fiut ci nie będzie działal, blablabla" - no ręcę opadają.
  18. Zgadzam się. Właśnie wróciłem z krucjaty na facebooku gdzie tłumaczyłem w komentarzach kolejnej głupiej cipencji co i jak - oczywiście poza tym że "w mediach muwio rze pis to faszysty i rze źle byndzie w kraju i zamah na demokrację!!", ZERO argumentów geopolitycznych, ekonomicznych, socjologicznych, historycznych - wszelkie riposty czysto emocjonalne, tak żeby tylko za wszelką cenę mózgu nie użyć. Ja pierdolę, taka strata czasu, co ja robię ze swoim życiem. Ale może kto inny to przeczyta i mu troszkę oczy otworzę. Lubię czasami wyruszyć na krucjatę polityczną w sieci.
  19. http://vod.tvp.pl/22821316/17122015 - polecam cały wywiad, kulturalnie prowadzony, nikt po chamsku nie przerywał. Ciekawie mówią jakie przekręty na VAT walił były rząd i różni ludzie i jakie pieniądze uciekał z budżetu państwa.
  20. Wiadomo. Ale ludzie to łykają - słyszę po rozmowach. Nawet znam bardzo wiele głupich cipencji które połknęły gadkę że Petru = świeżość. "DAJMY MU SZANSĘ, NIE BĄDŹMY TACY RADYKALNI :( DAJMY SIĘ MU WYKAZAĆ!" Ba! Nawet moja ciotka, która od 25 lat kieruje oddziałem szwedzkiej firmy w PL i ma mnóstwo $ połknęła to gówno. Myślałem że to bardziej mysląca kobieta, ale okazuje się, że nie - żywi się TVNem, wyborczą, onetami itd. *pac ręką w czoło* Swoją drogą - WP.pl to dużo wieksze scierwo, a sekcja komentarzy jest całkowicie przejęta przez administrację/bojówki internetowe opozycji.
  21. Ej - ja tak samo ! Wczoraj wypiłem 2 (Słownie: DWA) piwa: ciechana lagera i ciechana pszenicznego bodajże. Pod koniec czułem już że mam podrażniony żołądek. Po powrocie do domu wypiłem prawie całą butelkę wody niegazowanej. Rano i tak pobolewała mnie głowa, do tego czułem ciągle smak piwa pszenicznego w gębie, tak jakby mi się w nocy nim odbijało czy jaki chuj. Też chyba przestanę pić browary. Lekarz w ogóle bardzo mi odradzał (bo mam problemy z jelitami), ale jakoś go nie posłuchałem. No bo jak to - żyć bez piwa? Ale chyba jednak powinienem - WSZYSTKIE ostatnie imprezy i posiadówy (było ich mało, może 3-4 w przeciągu 4 miesięcy) kończył się u mnie kacem mordercą, takim że byłem wyłączony na cały dzień, mimo że wypiłem relatywnie mało - np. 4 piwa przez całą noc, albo butelkę wina na pół, ew. drinki. Kiedyś aż tak mnie to wszystko nie niszczyło. Mam dopiero 25 lat a już na abstynencję trzeba chyba przejść. Dodam że po piciu browarów niedość że kac jest najgorszy (może tylko wóda to przebija, albo mieszanie + fajki) - również psycha mi mocno siada. Dużo lepiej czuje się psychicznie rano po zjaraniu mocnego zielonego zmieszanego z jakimś waniszem czy inną benzyną (nie żebym specjalne po takie gówna sięgał, ale kiedyś się zdażało niechcący trafić na ścierwo) niż po %. A jak już mowa o whiskey i whisky - ja najbardziej cenie sobie szkocką (Chivas, The Famous Grouse) oraz amerykańce - Jim Beam, Wild Turkey - pyszne rzeczy. Irlandzkiej nie pijam, tego się nie pije, chyba że ktoś lubi zmywacz do paznokci. Oczywiście zdarzają się miłe wyjątki, ale to rzadkość moim zdaniem. Pół szklaneczki, do tego 2-3 kosteczki lodu i miły wieczór murowany. Po dwóch-trzech nie mam żadnego kaca ani dziwnych objawów. Najlepszy alkohol. Do tego pachnie dolarami Niemniej jednak uważam że najfaniej to byłoby w ogóle nie pić alkoholu. Tak samo jak Vincent, upijać się nienawidzę, a nawet gdyby dalej mnie to bawiło (przestało na pierwszym roku studiów), to po prostu widzę że źle to na mnie działa.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.