Skocz do zawartości

Elfii

Użytkownik
  • Postów

    121
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Elfii

  1. Wiesz, jeśli chodzi o przemoc to nie ma takiej opcji raczej - jak mi przypadkowo nadepnął na stopę to do końca dnia chciał mnie na rękach nosić, żebym nie nadwyrężała xD Może to słabe porównanie, ale nie, nie widzę u niego zachowań wskazujących na zamiłowanie do siłowego ozwiązywania konfliktów - wręcz odwrotnie, prędzej płacz i zakopanie się pod kołdrą, a potem "przytul mnie". Co do Twojego związku, mój poprzedni wyglądał podobnie i powiem Ci, że każdy kij ma dwa końce, jeden i drugi typ związku ma wady i zalety. Tutaj plusem jest to, że faktycznie mogę na niego liczyć i jak coś się spier.doli to wystarczy, że powiem i on już biegnie. Poprzedni związek był "dodatkiem do życia", nie dało się z nim wiązać przyszłości. Ale miałam więcej czasu na samorealizację.
  2. Nie no, ogólnie to w innych aspektach życia potrafię być stanowcza Pracuję na stanowisku decyzyjnym, nie mam problemu z organizacją pracy/życia, moje relacje z mamą (ojca już nie mam) są poprawne, acz stanowczo określone - mama ma tendencje do wtrącania się i w tej relacji jasno postawiłam kilka granic, które musi respektować.
  3. Z tych dwojga wolę terapię, choć wydaje mi się to chyba zbyt poważnym środkiem, ale może bagatelizuję. No iść opowiadać terapeucie, że potrzebuję czasu dla siebie raz w tygodniu? I co to zmieni, mamy mieć przyklejony grafik na lodówce mówiący o tym, kiedy mam "godzinę swobody"? Rozstanie odpada, zależy mi. Jemu też. Przedkładam jego dobro ponad swoje i jeśli nie da się inaczej to będziemy raz w miesiącu prowadzić kłótnie pt. "daj mi spokój". Bardziej zależało mi na argumentach i tym, co mogę i jak mogę wypracować.
  4. Hmmm.... ciekawe pytanie. Jaki to może mieć związek ze sprawą? Nie pytam złośliwie, wręcz przeciwnie - zaciekawiłeś mnie tym pytaniem. Generalnie większość rzeczy "domowych" robię ja. On często pyta, czy mi nie pomóc, ale do gotowania ma dwie lewe ręce, więc jego pomoc nie jest zbytnio przydatna Czasem pomoże mi z praniem, zmywarką czy odkurzaniem. Tego ostatniego wybitnie nie lubi, ale robi to, żebym ja nie musiała, bo fizycznie ma więcej siły, a wyzbieranie odkurzaczem kilograma włosów (ja mam gęste włosy sięgające bioder, on niewiele krótsze) wymaga sprawności fizycznej xD Jego pomoc musi być jednak określona, potrzebuje komunikatów "zrób to, zrób tamto, proszę". Nie domyśli się, że to czy tamto trzeba zrobić.
  5. On uczęszczał na terapię około roku. Nie miał depresji, ale był "na skraju". Dziś jest z nim dużo lepiej, niż np. rok temu. Dziś potrafimy się pokłócić o to, że nie chcę z nim czegoś zrobić, a rok temu na moją odmowę zanosił się łzami i szedł do łóżka, gdzie niejednokrotnie dostawał drgawek i nerwobóli. Więc... jakkolwiek to nie brzmi, jest lepiej. Pracuje nad sobą. Terapeuta "zrobił, co mógł" i pozostają w kontakcie telefonicznym jeśli jest jakiś problem, ale raczej nie zdarza Mu się korzystać z takich konsultacji. Wiem, że boi się odrzucenia, stąd ten mój tekst. Chciałabym go uświadomić, że strach ten jest niepotrzebny i irracjonalny, ale wyczerpałam już pomysły.
  6. Nie bardzo. Kumpli ma, choć porozrzucanych po kraju w różnych miastach i ich kontakt to widywanie się z okazji urodzin lub np. koncertów w większych miastach. Jego hobby to gry i muzyka. Tworzy, choć w tekście napisałam już jak to jego tworzenie wygląda. Fakt, chciałabym, by czymś się zajął, ale nie będę przecież dorosłemu mężczyźnie szukać zabawek. Jego zajęcia ograniczają się najczęściej do zabijania czasu czymkolwiek w oczekiwaniu, aż ja przeczytam książkę czy co tam udało mi się samej porobić.
  7. Witam wszystkich, Temat nie do końca pasuje mi do "dupoobrabialni", ale nie znalazłam lepszego miejsca na jego dodanie. Potrzebuję porady lub pomocy w innym spojrzeniu na pewien aspekt mojego związku. Jesteśmy ze sobą prawie 2 lata (ja po 25 roku życia, On po 30). Związek uważam za naprawdę udany i wiążę przyszłość z tym człowiekiem. Nie piszę tutaj, by chwalić się jak to mam super, więc pozwolicie, że daruję sobie szczegółowe opisy co w Nim mi się podoba, anegdotki czy (według mnie) niepotrzebne kwestie. Ma być rzeczowo Od początku związku praktycznie niewiele się kłócimy. W kwestiach spornych staram się iść na kompromis lub po prostu się podporządkować, ponieważ ufam Mu i wiem, że tak jak On powie, tak najczęściej jest dobrze. On również jest zadowolony z takiego układu, bo lubi dowodzić i mieć rację, a ja z natury jestem raczej uległa. Niestety jest jedna kwestia, w której od momentu poznania drzemy ze sobą koty i nie potrafimy się dogadać, a mianowicie jest to ilość wspólnie spędzanego czasu. Mieszkamy razem od roku. Nasze dni wyglądają tak, że spędzamy w pracy 8h, następnie on odbiera mnie z pracy (ma po drodze), zamawiamy jedzenie lub ja coś gotuję, a potem robimy wszystko razem. Najczęściej są to gry (oboje je lubimy, choć on potrzebuje tego rodzaju rozrywki zdecydowanie więcej), filmy lub cokolwiek innego, co można robić razem. Bardzo rzadko któreś z nas robi coś oddzielnie i średnio raz w miesiącu ja pękam i zaczynam żądać jednego popołudnia w samotności. Chcę skupić się na przeczytaniu książki, pogooglać o nowinkach w mojej dziedzinie pracy, popisać z dawno niewidzianą koleżanką lub cokolwiek podobnego. O wyjściach bez Niego nie ma raczej mowy - nie mam potrzeby szlajać się po klubach czy barach, ale miło byłoby czasem odwiedzić znajomą i napić się herbaty/wina w damskim towarzystwie. Teoretycznie On mi tego nie zabrania, jednak na wzmiankę z mojej strony pt. "a może poszłabym do Aśki?" ma autentycznie łzy w oczach i zaczyna monolog o tym jak to kiedyś (tzn. na początku) jego towarzystwo mi wystarczało i dlaczego to się zmieniło. Nie zmieniło się, ale jak większość bab chciałabym czasem pogadać o maseczkach na twarz i kolorach lakieru do paznokci. Najlepsze jest to, że On takich moich wynurzeń również czasem słucha i uważa, że koleżanki mi niepotrzebne, bo z Nim też mogę o tym pogadać. A ja po prostu nie chcę, żeby mu (przepraszam za wyrażenie) c*pa wyrosła i nie chcę gadać mu o takich bzdurach. Kiedyś dużo czytałam, udzielałam się w wolontariacie, organizowałam spotkania integracyjne dla ludzi z mojej korporacji - teraz nie robię NIC, bo cały swój czas i energię poświęcam Jemu. Na co dzień nie mam z tym problemu, ot, priorytety mi się zmieniły. Ale frustruje mnie, że nie jestem w stanie bez awantury poczytać książki czy obejrzeć odcinka serialu, bo "aha, to nie chcesz nic razem porobić? Myślałem, że spędzimy ze sobą trochę czasu po południu, pół dnia się nie widzieliśmy..." +smutne oczy zbitego szczeniaka. Ustępuję więc i robię to, co On zaplanował, starając się zdusić w sobie złość, ale nie jest to proste, bo ulubiona gra nagle przestaje mi się podobać i zwyczajnie wku**ia, kiedy kompletnie nie mam na nią ochoty. On również mógłby zająć się fajnymi rzeczami (już pomijam zabijacze czasu takie jak gry): jest wokalistą, ma rozgrzebanych kilka projektów i czasem staram się Go (bezskutecznie) zachęcać do ich realizacji. On jednak siada nad tym tylko kiedy np. jestem w delegacji i nie może spędzać czasu ze mną. Jak kupuje nowe gry na konsolę to tylko takie, które można przejść w kooperacji, bo single player jest bezużyteczny, skoro można robić coś RAZEM. Zaznaczam, bo to chyba ważne: nie odrzucam propozycji wspólnego popołudnia codziennie - raz na może 2/3 tygodnie chcę zająć się sama sobą, a w pozostałym czasie jestem "do jego dyspozycji" i często proponuję również wspólne zajęcia sama. Druga rzecz: czasem każdy ma jakiś problem, prawda? A to ktoś w pracy zdenerwował, a to trzeba przygotować projekt i nie wiadomo od czego zacząć, a to jakaś kłótnia z rodzicami... On w każdym moim problemie chce na siłę uczestniczyć. Owszem, jego zdanie jest dla mnie ważne i kiedy nie wiem, co powinnam zrobić to po streszczeniu mu sytuacji razem próbujemy znaleźć rozwiązanie. On również może liczyć na mnie. Natomiast, kiedy istotnie coś tam się stało, ale wiem, że sobie poradzę to nie potrzebuję rad, staram się być samodzielna i nie obarczać go zbędnymi rzeczami. O to również się kłócimy, bo "po co masz radzić sobie sama, przecież masz mnie". Zdarza się, że czuję się jak dziecko, które trzeba we wszystkim wyręczać i niestety zdarza mi się warknąć "poradzę sobie!", czego później żałuję, bo nie chciałam sprawiać mu przykrości. Jak dorosłemu człowiekowi wytłumaczyć, że to nie tak, że nie uważam jego pomocy za potrzebną, a jego zbytnia ingerencja po prostu drażni? Wczoraj stresowałam się rozmową roczną (korpo wymysł) i faktycznie nie byłam w nastroju. Nie krzyczałam, nie rzucałam talerzami, ot, byłam lekko zaniepokojona i starałam się w głowie ułożyć plan działania. On natomiast postanowił, że będzie mnie rozbawiał, żebym przestała o tym myśleć i się wreszcie uśmiechnęła. Oczywiście wyszła z tego kłótnia, bo jego żarty po prostu mnie drażniły. Uprzejmie prosiłam, by dał mi godzinkę spokoju, ogarnę to i mi przejdzie, a wtedy sama się do Niego odezwę- było to na nic, a jeszcze usłyszałam, że jestem czepliwa i nieprzyjemna, bo nie śmieję się z jego żartów i nie doceniam pomocy, którą mi proponuje. *nie prosiłam o pomoc). Mam wrażenie, że On chciałby, abym była robotem/marionetką reagującą wyłącznie na takie bodźce, których On aktualnie potrzebuje. Wydaje mi się, że poniekąd nasze problemy są kwestią wychowania: oboje jesteśmy jedynakami, jednak On ma cholernie nadopiekuńczych rodziców. Był kontrolowany i rozliczany ze spędzanego czasu, znajomych, ocen w szkole i na studiach, karano go za słabsze wyniki w nauce itd. Mnie natomiast wychowywano tak, że jeśli np. w wakacje nie zarobiłam sobie pieniędzy przy zbiorach truskawek na nowe buty to po prostu nie miałam nowych butów (i to nie z powodu biedy czy patologii, chodziło o zasadę). Jak szłam do podstawówki to matka wsadziła mnie w autobus i "radź sobie". Słabsze oceny? To nie zdasz klasy, a potem nie znajdziesz pracy. Owszem moi rodzice mają swoje za uszami, ale na pewno dzięki ich podejściu byłam i jestem samodzielna, potrafię sobie poradzić. On natomiast ma czasem problemy np. w załatwieniu czegoś w urzędach czy rozliczeniu PITa. Nie wypominam Mu tego absolutnie, chwalę za każdą rzecz, z którą sobie poradził, a on oczekuje docenienia i pochwał, więc je ode mnie dostaje. Nie jestem nieczuła, pod względem łóżkowym, czy czułości jest u nas świetnie. Nie mam natomiast pomysłu, jak zapewnić go o tym, że jeśli wolę poczytać książkę zamiast wyjść z nim na spacer to nie dlatego, że kocham go mniej, niż wczoraj kiedy to się na spacer czy wspólne oglądanie filmu zgodziłam. Jak uświadomić go, że chwilowy brak okazywania atencji nie jest spowodowany "fochem" czy "znudzeniem" a potrzebą zrelaksowania się we własnym towarzystwie? Nie wyobrażam sobie, że zawsze będziemy się na siebie wściekać w tej sprawie i nie chcę przy każdej takiej akcji tłumaczyć mu jaki jest dla mnie ważny. Rozstania się nie biorę pod uwagę nawet. Baaaardzo przepraszam za obszerność tekstu. Jakieś rady?
  8. O, dopiero zauważyłam ten temat Gry są super, Bardzo lubię ten rodzaj rozrywki. Całe gimnazjum i liceum przegrałam (i to dosłownie, nie raz mama wyłączała mi komputer z prądu w środku nocy) w World of Warcraft i do dziś mam sentyment do tej kanciastej grafiki. Obecnie gram w Elder Scrolls Online. Góruje znacznie nad wowem pod każdym względem, choć przyznaję, że nigdy nie miałam okazji pograć w Skyrim i historię całego tego świata znam tylko z ESO. Zawsze lubiłam kooperacje w grach, należałam do gildii itd. dlatego taki rodzaj gier mi się podoba. Samotnie przeszłam tylko Alice Madness (uwielbiam Alicję i wszystko z nią związane, więc musiałam to ograć), Wiedźmina, Dark Souls i próbowałam Sekiro. Dodatkowo polecam Nintendo Switch, kupiłam to swojemu partnerowi na poprzednie urodziny i był to super pomysł, mamy dużo wspólnych gier, przy których spędzamy wieczory. Obecnie na tapecie jest Cuphead, okropnie trudne, ale grafika jest śliczna i cały klimat mocno na plus ?
  9. Po prostu uważam, że Twój komentarz zbaczał z tematu wątku, nie unoś się. Nikt nie mówił o akceptowaniu siebie, a o tym, co może nie podobać się fizycznie. Charyzma to nie cecha wyglądu. Jak masz 160cm wzrostu (najprostszy przykład jaki mogę wymyślić) to nie nauczysz się mieć 180. Możesz to nadrobić charakterem, ale pytanie dotyczyło pierwotnie fizyczności.
  10. Gdyby wątła budowa była zaletą to nie musiałbyś jej czymkolwiek nadrabiać. Oczywiście, że większość można nadrobić/zastąpić, ale pytanie było inne - co odrzuca, a nie jak zastąpić wady.
  11. Poniżej 180cm to dla mnie niski, bo sama mam 178cm. Dla dziewczyn 155cm w kapeluszu 170cm to prawdopodobnie będzie już dużo.
  12. - brzydki zapach (nie muszą być to drogie perfumy, ale zapach potu jest niedopuszczalny) - żadnych suchoklatesów (zdecydowanie wolę miśków z brzuszkiem, niż chudzinki, które byle wiatr przewróci) - ciemna karnacja, przesadna opalenizna, typowa "włosko-hiszpańska uroda (prawdopodobnie wielu kobietom tacy się podobają, ale odpowiadam wyłącznie za siebie teraz) - niski wzrost (temat poruszany przy każdej okazji, fakt) - brudne/zaniedbane paznokcie (na pewno bym nie pomyślała o zabawach z gościem z zalobą za paznokciami) - trądzik - zbyt wymuskane lub odwrotnie - niechlujne ubrania Na tę chwilę nic innego nie przychodzi mi do głowy. Podkreślam tylko, że wypowiadam się za własny gust.
  13. W zasadzie to i mnie to dziwi, ale każdy ma swoje zdanie i co innego go wkurza. Jak zamieszkałam z moim to miałam odwrotnie, czułam coś w rodzaju ulgi, że wreszcie nie musimy spoglądać na zegarek, za ile wróci moja współlokatorka i czy zdążymy xD jedyną rzeczą, o jaką martwiłam się przed wspólnym zamieszkaniem było to, czy ja mu nie spowszednieję, bo nie ukrywamy - nie będę po mieszkaniu 24/7 chodziła w obcisłych ubraniach i pełnym makijażu, żeby mu się podobać.
  14. Wydaje mi się, że mam zbyt wysokie. Seks raz dziennie czasem mnie zaspokaja, a czasem nie wystarcza i "łaszę się" do mężczyzny po kilku godzinach od nowa. Kiedyś myślałam o tym, żeby wybrać się do lekarza i poprosić o jakieś proszki czy inne suplementy, żeby przestało mi się tak chcieć, ale każdy z moich partnerów przy poruszaniu tego tematu odwodził mnie od tej myśli twierdząc, że to żaden problem, wręcz przeciwnie. Nie jest to absolutnie związane z tym, czy jestem z partnerem pół roku czy 5 lat, nieważne - zawsze bardzo lubiłam i potrzebowałam, żebyśmy często się kochali. Co do pór dnia to nieszczególnie lubię od razu po przebudzeniu - jak dostanę 15 minut na odświeżenie się po spaniu to jak najbardziej, ale w innym przypadku mi niekomfortowo. A poza tym to wszystko jedno jaka jest godzina.
  15. Najważniejszą kwestią jest to, czy partner ma w danej sytuacji rację. Byłam kiedyś świadkiem sytuacji, gdzie dziewczyna spierała się z resztą towarzystwa nie mając racji (nie pamiętam dokładnie, chodziło o walutę jakiegoś kraju) i jej partner zaczął ubliżać każdemu, kto się z nią nie zgadzał, by chyba udowodnić reszcie towarzystwa swoje oddanie. Było to żenujące. Osobiście wolałabym, by uświadamiano mnie, gdy nie mam racji, choć od partnera oczekuje wyczucia i przede wszystkim - nie obrażania mnie, zwłaszcza publicznie. Jeśli w czymś się mylę to wolę usłyszeć "to wcale tak nie jest jak Ci się wydaje, pomyliłaś się. To działa w taki a taki sposób" zamiast "jak masz takie głupoty do powiedzenia to lepiej się nie odzywaj tępaku". Szacunek jest podstawą i nawet wyprowadzenie kogoś z błędu powinno być uprzejme. Pozostając przy przykładach użytych przez autorkę wolałabym, by partner kazał mi przeprosić jego matkę, gdybym niepotrzebnie na nią naskoczyła, ale nie chciałabym sytuacji, kiedy to ja zostałam zgnojona, a partner nie stanął w mojej obronie. Podsumowując: jeśli partner ma rację to za nim staje, a jeśli się myli to moim jako partnerki obowiązkiem jest wyprowadzenie go z błędu. Byle delikatnie i bez oskarżeń/wyzwisk.
  16. Elfii

    Cześć wszystkim!

    Zgodnie z zasadami witam się pokornie ze starszymi użytkownikami forum! Konto założyłam przed chwilą, choć forum przeglądam już od jakiegoś czasu i z większością zamieszczanych tutaj treści się zgadzam. Miło będzie mieć miejsce w internecie, gdzie można poczuć się normalnie - w damskiej części internetu czułam się jak intruz, gdyż przekonania i wartości dzisiejszych kobiet (przynajmniej tych udzielających się na forach) są zupełnie odmienne, niż moje, bliżej mi do tutejszych treści. Na forum trafiłam przypadkiem, kiedy szukałam "porad sercowych"' w cięższej sytuacji. Odpowiedzi na nurtujące mnie pytania niestety nie znalazłam, jednak całość zaciekawiła mnie na tyle, by przycupnąć na dłużej. Mam nadzieję, że się odnajdę, bo niekiedy stosowana tu terminologia jeszcze mnie przerasta, ale jestem pojętną uczennicą Podsumowując: cześć wszystkim!
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.