Skocz do zawartości

forciak

Użytkownik
  • Postów

    15
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez forciak

  1. Jeszcze raz. Sorry, że tak w odcinkach. Intercyza nie rozwiązuje problemu. Facetom wydaje się, że są kryci. A panny cwanie szukają luk systemowych. Np. masz 2-pokojowe mieszkanie własnościowe. Panna wymyśla, żeby kupić 3-pokojowe: sypialnia, twój gabinet (w rzeczywistości przyszły pokój dziecka), pokój wypoczynkowy. Panna miesiącami będzie roztaczać wizje, jakie to będzie korzystne rozwiązanie dla ciebie i dla was. Jeśli mieszkacie w dużym mieście, panna zacznie znosić do domu tony prospektów deweloperskich, będzie godzinami przeglądać ogłoszenia w necie i wyciągać cię na dni otwarte nowych inwestycji. Nie zgodzisz się, to zrobi "ciche dni". Nie będzie obiadów, dupczenia, pranie zaśmierdnie, będą inne fochy. Wpadniesz w emocjonalną pułapkę. Zamiast zagrozić pannie zerwaniem i wyrzuceniem za drzwi (to przecież twoje mieszkanie), poddasz się. Potem bank stwierdzi, że nie macie wystarczającej zdolności kredytowej i trzeba wziąć kredyt hipoteczny. Dziwnym zbiegiem okoliczności okaże się, że wszystkie nieruchomości, należące do jej rodziny, mają już jakieś obciążenia. Zostanie tylko jedna opcja - twoje mieszkanie. Nowy lokal będzie własnością wspólną, a twój trzeba będzie sprzedać. Intercyzę będziesz mógł sobie wkleić do albumu pamiątkowego. Po rozwodzie zostanie ci torba ubrań i - opcjonalnie - rosnące alimenty. Jeden z moich byłych kolegów miał własnościową kawalerkę w peerelowskim bloku, na którą ciułał przez 20 lat. Poznał pannę ze wsi, niedoszłą mężatkę z wianem w postaci dużego domu w stanie surowym, za który spłacała wysoki, wieloletni kredyt. Wprowadziła się do kolegi. Kiedy byli już w narzeczeństwie, złożyła następującą propozycję w imię miłości, wierności i szczerości. Miał zgodzić się na obciążenie hipoteczne swojej kawalerki, dzięki czemu bank miał ograniczyć termin spłaty kredytu za jej dom do dwóch lat. Kolega nie zgodził się i były „ciche dni”. W rezultacie panna znalazła nabywcę na swoją chałupę. Po ślubie ekspresowo zaszła w ciążę, potem przymusiła kolegę do sprzedaży kawalerki. Kasa poszła w całości na budowę domu na przedmieściu. Do tego resztkówka po jej domu + wspólny kredyt (w większości z jej pensji). Wtedy kolega dosłownie stał się jej własnością. Żeby móc z nim pogadać, musiałem dzwonić z cudzego telefonu i udawać sprzedawcę internetowego. W końcu i to stało się niemożliwe. Kontakt urwał się. Rozmawiam z różnymi ludźmi, czytam fora i tak sobie myślę, że równouprawnienie, feminizm, wspominany tu dostęp do wzorów medialnych rzeczywiście przewróciły do góry nogami wzorce sprzed 30 i więcej lat. Właściwie teraz normalny facet nie powinien kierować się uczuciami, tylko racjonalizmem. Powinno się powrócić do wzorców z XIX w. Facet powinien dowodzić, zarządzać i niezmiennie być właścicielem większości majątku. Powinien być niedostępny, mieć swoje tajemnice, swoje towarzystwo, nie dać się pacyfikować i nie bać się mówić kobiecie prosto w twarz o jej wadach i przywarach. Po to zresztą w XIX w. było różne kluby i resursy „tylko dla mężczyzn” (oraz burdele jako jawne instytucje, a nie jako szemrane agencje towarzyskie). Kobieta powinna pozwalać sobie na różne przyjemności w granicach własnych dochodów i możliwości. Tyle w teorii. No, ale jak słyszę różne użalające się nad sobą ciamajdy, brutalnie odstawione od wypiętej dupy, to wątpię, żeby się udało.
  2. Jakieś osiem lat temu mocno bujnąłem się w takiej jednej, która po paru miesiącach chciała mnie wkręcić w ślub. Wtedy mój dużo starszy znajomy po przejściach (rozwodzie z alimentami za trójkę dzieci) powiedział: - Kolego, jeśli chcesz napić się piwa, to nie musisz kupować całego browaru. Szybko okazało się, że miał rację. 28-letnia panienka, w której się bujnąłem, była wdową. Zaczęła zdradzać męża już 1,5 roku po ślubie, potem uciekła do innego miasta. Zakochany mąż ją odnalazł, doszło do jakiś ostrych scen. W rezultacie facet dostał depresji i powiesił się.
  3. Kobiety mają wpisaną w podświadomości pracę zespołową (dlatego właśnie lepiej nadają się na biurwy). Jeden z moich znajomych po kilku latach małżeństwa zwierzył się: - Na początku byłem przekonany, że nasz związek będzie oparty na podziale ról, które będą równorzędne, ale dopasowane do naszych indywidualnych potrzeb i możliwości. A po urodzeniu dziecka zrobił się ruski kołchoz. Nigdzie nie mogę pójść, z nikim nie mogę się spotkać. Po pracy muszę wracać do domu, aby WSPÓLNIE kąpać albo karmić albo niańczyć NASZE dziecko. Całe moje życie zostało zredukowane do pracy, pielęgnacji dziecka i zakupów raz w tygodniu. Jeśli któryś z Was nie załapał, to może inny przykład. Kiedyś przyjaźniłem się z parą pracującą w Wawie, pochodzącą z dużego miasta powiatowego. Chodziliśmy do różnych lokali, gadaliśmy, wyjeżdżaliśmy. Ogólnie było fajnie. Para hajtnęła się i wróciła w rodzinne strony. Po urodzeniu dziecka na pierwszym planie pojawiła się tzw. praca zespołowa. Skończyło się chodzenie po lokalach, a zaczęło się zasuwanie. Żeby się z nimi spotkać, musiałem turlać się pociągiem trzy godziny w jedną stronę. Na miejscu domowy obiadek z hop-colą w roli drinków i pięć, sześć godzin siedzenia w fotelu non-stop. Podczas którejś wizyty usłyszałem od niej: - No, nie! Z tobą w ogóle nie ma o czym rozmawiać! Przyjedź wreszcie z jakąś dziewczyną! Wywaliłem oczy z orbit. A ona dalej: - Ja potrzebuję kogoś, z kim mogłabym normalnie pogadać o dzieciach, o sprawach wychowawczych, a nie o jakiś pierdołach. Gdy dziecko miało już prawie rok, ich małżeńska praca zespołowa weszła w nową fazę. Kobicie zaczęło przewracać się we łbie. Nakłoniła męża do zakupu wózka dziecięcego za 1600 zł. Następne były fantazyjne meble do pokoju dziecięcego za równowartość kilku miesięcznych pensji. Po pół roku facet musiał kupić odpowiedni samochód do wożenia wózka. Padło na lagunę kombi 2,0 (zupełnie nie rozumiem, dlaczego – mnie starzy wozili fiatem 126p, a wózek na dachu). Następna fanaberia „w imię dobra naszego dziecka” dotyczyła lokalu. Kilkupokojowe mieszkanie w bloku nie spełniało już standardów; potrzebny był mały domek pod miastem. Któregoś dnia pogadałem z gościem przez telefon. Był przemęczony i wyraźnie przygnębiony. Co dzień brał w robocie nadgodziny. Wychodził na finansową prostą, a kiedy debet na koncie znikał, jego małżonka triumfalnie ogłaszała kolejny pomysł na ulepszenie pożycia. Przyznał, że kilka razy zasnął za kierownicą. Niedługo później zadzwoniła jego połowica. Powiedziała, że to zupełnie nie ten facet, w którym się zakochała i za którego wyszła. Że jest teraz ponurym burakiem bez perspektyw, seks do bani, przysypia przed telewizorem, w soboty śpi do obiadu, w niedziele tylko msza i włóczenie się po galerii handlowej. Nie wytrzymałem bełkotu i powiedziałem: - Masz już małe dziecko pod opieką w domu, a za chwilę będziesz miała drugie – dorosłe, pod respiratorem w szpitalu. Po czym dość brutalnie nawtykałem w temacie. Sytuacja poprawiła się na kilka lat. Po drugim dziecku kobita tak się zaniedbała, że wyglądała na 59, a nie swoje 35 lat. Zaczęła podejrzewać swojego męża o romanse z młodszymi, a mnie chciała wkręcić w swoje śledztwo. Wtedy zakończyłem tę znajomość. Generalnie pojęcie pracy zespołowej różni się u facetów i u kobiet. Jak słusznie zauważył ktoś w tym wątku, obecnie kobity trzeba trzymać krótko. Człowiek zakochany, kierujący się głównie emocjami, jest skazany na klęskę. Zostanie bezpardonowo wykorzystany. I to nawet nie będzie wykorzystywanie z zimną krwią. Kobiety robią to zupełnie intuicyjnie - trafia się okazja, trzeba skorzystać. Jak w tym kawale. Dwie przyjaciółki spotykają się na zakupach. Pierwsza: - Wiesz, nie kupię tej bluzeczki, mam już debet na koncie. Druga: - Ja nie mam takich problemów. Mam dwa konta: wspólne z mężem i swoje.
  4. >Ja to zrozumiałem tak, że działka należała w całości do faceta. Jeśli nie, to może być inaczej. OK. Nie jest to miejsce na omawianie szczegółów, wiec napiszę z grubsza. Nieruchomość składała się z dwóch działek ewidencyjnych. Druga strona zgłosiła roszczenia do mojej działki z domem (wysokość roszczeń: ~100 tys zł). Chodziło jej o to, aby przejąć część domu, co dałoby: a) uzyskanie pozwolenia na budowę na jej działce, b) służebność na media, c) blokowanie remontu / rozbudowy domu, d) możliwość sprzedania całości ze względu na udział większościowy. Żeby przekręt był skuteczny, posmarowała u notariusza, w wydziale wieczystoksięgowym sądu rejonowego i w urzędzie gminy. Wymienione instytucje starały się, abym nie dowiedział się, co się dzieje. Zostałem wykreślony jako strona postępowań, a na moje miejsce została wpisana jej pełnomocniczka. Jestem jednak dociekliwy i udało mi się w porę ujawnić tę akcję. Inny przykład dotyczy jednego z moich byłych znajomych. Zawsze był śmierdzącym leniem, który lubił żyć wygodnie na cudzy koszt. Tę ścieżkę wybrał również w małżeństwie. Hajtnął się z nieatrakcyjną, ciapowatą panną, mającą bogatych rodziców. Na ich pierwsze mieszkanie własnościowe zrzucili się po połowie rodzice obojga. Po około roku nieoczekiwanie żona poinformowała go, że zanim jeszcze się poznali, rodzice fundnęli jej dużo większe mieszkanie, pozostające w stanie niewykończonym. Zaproponowała, aby zgodził się na sprzedanie tego, w którym mieszkali, i żeby kasę przeznaczyć na wykończenie i umeblowanie nowego lokalu. Koleś zgodził się bez wahania. Pierwsze mieszkanie stanowiło własność współmałżonków pół na pół, drugie było jej wyłączną własnością. Nabywcą pierwszego mieszkania z kompletem wyposażenia okazał się jej bliski krewny. W nowym mieszkaniu koleś dorobił się dziecka, a zaraz potem szeregu stresów, bo małżonka całkiem straciła chęć do seksu i wspólnego bywania gdziekolwiek. Jednym słowem, pożycie zdechło i koleś zaczął skakać na boki. Po kolejnym skoku postanowił się rozwieść. I dopiero wtedy dotarło do niego, że wróci do rodziców z jedną walizką. Bo panna wcale nie była taka ciapowata. Wręcz odwrotnie. Nie miała własnych atutów, żeby przyciągać do siebie facetów, więc pozostało czekać na wygodnickiego jelenia. No, i udało się. Też miałem podobną ofertę od wyjątkowo paskudnej panienki bez zalet i predyspozycji do jakiejkolwiek roboty, za to z 3-pokojowym mieszkaniem własnościowym od rodziców. Jej wizja małżeństwa była prosta, jak dwa kilo drutu w kieszeni: - Ty będziesz na nas zarabiał, a ja będę siedziała w domu i wychowywała dzieci. Urocze. Nawet nie miałem chęci, żeby ją przelecieć, bo jeszcze – odpukać w niemalowane - pękłaby gumka albo panna wywierciłaby w niej parę dziurek. Rada wojkr jest OK. Profil koleżanki robi za trojana. Skasuj Możesz powiedzieć koleżance (ale nie rób tego mejlem), że jest wykorzystywana prze inną do podłych celów.
  5. Niekoniecznie. Co przerobiłem kilka lat temu przy sądowym zniesieniu współwłasności. Zanim nastąpiła ugoda, druga strona zawarła bez mojej wiedzy wstępną umową o sprzedaży całej nieruchomości. Pełnomocniczka tej kobiety do dziś przedstawia roszczenia, legitymując się pełnomocnictwem notarialnym, które w swej treści jest zaprzeczeniem rzeczywistego stanu prawnego. Sprawa kwalifikuje się do prokuratury z kilku paragrafów Kodeksu Karnego.
  6. > Media i lewacka ideologia robią swoje. Do tego zaczęto tworzyć różne hybrydy. Np. osobnik metroseksualny. No, ja przepraszam. Albo facet jest hetero albo homo. „Metro” – jak obserwuję na ulicach – to raczej poza, forma lansu. Tylko, jak takie nie wiadomo co może być wzorem zachowania dla swoich dzieci? Co do kretyńskich wzorów lansowanych przez kolorówki i socjalmedia – zgadzam się całkowicie. Warto dodać, że znane są już przypadki, gdy panny wchodzą w stan depresji, bo nie mogą już odnaleźć się w realu. Najwięcej przypadków na poziomie gimnazjum, ale zdarzają się i starsze. Np. ta: https://www.youtube.com/channel/UCLnJpY0H9IPkCHWV86POUzQ Wydaje się interesująca jako aktywistka prospołeczna. Jednak obejrzałem sobie jej filmiki, poczytałem blogi i zacząłem zastawiać się, czy jest jakaś granica publicznego prania własnych brudów. Nie wiem, do czego te filmiki mają służyć? Wsparciu takich samych skrzywionych mentalnie delikwentek? Zapewnieniu sobie wsparcia organizacji feministycznych? > ważne, by przekazać jej odpowiednie wartości, odpowiednio ułożyć pewne rzeczy w głowie i jak najbardziej uczulić na wszechobecną, neomarksistowską zarazę, która nas otacza i infekuje. By być dla niej wzorem Nie takie to proste. Nie da się zablokować czerpania wzorów z zewnątrz, np. ze środowiska równieśniczek. Znajomy wysłał 13-letnią, wychowywaną konserwatywnie córkę na kolonie. Wróciła z pomalowanymi paznokciami i powiekami. Mi – staremu pierdzielowi – pochwaliła się pierwszą miesiączką. Bardzo przepraszam, może jestem z innej bajki, ale wydaje mi się, że taki nius powinna usłyszeć przede wszystkim jej matka. No, chyba, że był to sygnał: - Jestem już dorosła, możesz mnie rozdziewiczyć. W tym kontekście pod dużym znakiem zapytania staje sens ścigania i karania pedofilów. Jak takiego zdefiniować, skoro sieć zalana jest zdjęciami półgołych i całkiem gołych dziewczątek w wieku poniżej 15 lat (przy czym znaczna część zdjęć to niczym nie wymuszone autoportrety zrobione komórką z pomocą lustra)?
  7. >Tymczasem w głowie - "Co za nieudacznik Zgadza się. Kiedyś zaprosiłem pannę do podmiejskiego domu po dziadkach. Dom drewniany, przedwojenny, do remontu, ale spokojnie da się w nim mieszkać. Panna obejrzała i zaraz po tym tekst: - A ja bym go zburzyła i zbudowała nowy. Cierpliwie tłumaczę: - Zburzyć łatwo, gorzej zbudować, bo wtedy wywala się dużo więcej kasy. Postępowania administracyjne o wydanie warunków zabudowy / pozwolenie na budowę (po drodze protestujący sąsiedzi, nieustannie nowelizowane prawo budowlane), wynajem ekipy, zakup materiałów, przyłącza mediów itd., itp. Wielokrotnie wyższe koszty i terminy realizacji niż w przypadku modernizacji starej substancji. A ta znowu: - A ja bym go zburzyła... Innymi słowy - pokaż, na ile cię stać. Albo – jak to przerobił mój znajomy – do nowego domu dołożą się teściowie, co podczas rozwodu będzie koronnym argumentem, komu ta działka z domem się należy.
  8. Taaa. Gdzieś necie czytałem dyskusję między grupą zawziętych bab na temat różnicy wieku w związku starszy facet+młoda panna. Czego tam nie było... Absurdalne argumenty i wywody pseudopsychologiczne, mające świadczące o patologii takiego układu. Najbardziej rozbawiły mnie teksty, że faceci około pięćdziesiątki to tylko sflaczałe, tłuste ciała, wątroby zjedzone przez alkohol i tłuszcz, erekcja wspierana wiagrą. Pomyślałby kto, że polskie kobiety w tym wieku to same Justyny Steczkowskie czy Małgorzaty Kożuchowskie. A jaka jest rzeczywistość, to chyba każdy widzi. Jakoś w takiej np. Ameryce zdarzają się duże różnice wieku czy wyglądu i nikt nie bije piany, jak w naszym ciemnogrodzie. Tu z jednej strony panuje powszechne dupodajstwo dla kasy, a z drugiej normy etyczne rodem ze średniowiecza.
  9. >Jeszcze się nie nauczyłeś, że panny poklepują siebie po pleckach a w domu radocha, że mają gorzej od niej etc.... Hipokryzja do potęgi entej Czasem jest to bardziej wyrafinowane. Sabcia: - Basiu, kochanie! Jaka cudowna bluzeczka! Gdzie udało Ci się ją kupić?. Basia: - Ach, dzięki! Fantastyczna, prawda? Grosze za nią dałam! Sabcia: - Supeeer! Miałam taką samą dwa lata temu, kiedy jeszcze była na topie. Tym samym Sabcia najpierw okazała wzorową postawę koleżeńską, a zaraz potem wbiła szpilę, że Basia nosi niemodne ubrania z przeceny. Kontekst sytuacyjny można wyłapać po przeczytaniu poniższej historyjki. Przez wiele lat nosiłem w roli torby codziennego użytku zagraniczny plecak wojskowy typu kostka. Był funkcjonalny, solidnie zrobiony. Dbałem o niego i starannie reperowałem uszkodzenia. Jakieś 7-8 lat temu wzór nagle zrobił się modny i rynek zalała fala azjatyckiej masówy. Wiele kobiet pytało, gdzie kupiłem swój. Jedna tak się napaliła, że potraktowała to jako punkt wyjścia do romantycznego spotkania. Wszystko byłoby pięknie, gdybym nie wygadał się, że plecak kupiłem w końcu lat 90. Panienka wykrzywiła pogardliwie usteczka i powiedziała: - Cooo? Nosisz 15-letniego rzęcha? Nie stać cię na nowy? Zacząłem tłumaczyć, że przecież liczy się ergonomia, efektowna stylistyka. Ona na to, że liczy się tylko to, co modne, a jak będzie chciała oglądać stare, męskie łachy, to wrzuci sobie Bruce'a Willisa w "Szklanej pułapce". Ot, i kobieca logika...
  10. >rozwiń proszę tą myśl. Czyżby praca w Korpo była zła. ? Korpo poznałem od wewnątrz; pracowałem w niej parę lat na szeregowym stanowisku. Moja korpo – baaaaardzo znana firma ubezpieczeniowa - miała prostą strukturę. Niespełna tysiąc szeregowych pracowników na dziadowskich etatach. Wyżej kierownicy działów-obiboki. Potem długo, długo nic i szefowie departamentów + zarząd. Poniżej szeregowych pracowników znalazły się tzw. czasowniki do czarnej roboty (na śmieciówkach lub na akord), zamawiane z agencji pośrednictwa pracy. Z tego układu w znacznym stopniu wyłączone były działy marketingu, IT i administracji, gdzie towarzystwo nieźle się bujało. Kwitło donosicielstwo, podkładanie świni, nagrywanie z ukrytych kamer, próby infiltracji życia prywatnego (np. podczas obowiązkowych tzw. psychozabaw), łamanie prawa pracy i przepisów BHP, szantaż, pranie mózgu na przymusowych szkoleniach i inne „rozrywki”. Pracownicy pochodzili z całej Polski. Większość łapała się na gadki działu HR typu „prestiż”, „białe kołnierzyki”. Np. ze mną pracował koleś z dużego miasta na Mazurach. W Wawie poszedł na studnia zaoczne, częściowo dofinansowywane przez korpo w zamian za lojalkę. Resztę kasy wziął z kredytu studenckiego. Po roku studia go przerosły, a zobowiązania zostały. Co dwa tygodnie przelewał kasę z jednego rachunku na drugi, żeby opóźnić żądania wyjaśnień obu banków. Kiedy przekroczył 5.000 zł debetu (przy pensji miesięcznej 1.200 zł netto), poszedł na zwolnienie lekarskie i rozpłynął się gdzieś w Polsce. Inny wymyślił innowacyjne usprawnienie, które miało przynieść korpo duże oszczędności. Usprawnienie trafiło aż do zarządu głównego za granicą. Tam pomysł przypisała sobie w 70 % przełożona gościa. Ona dostała awans, on – uścisk dłoni głównego prezesa. Napisał skargę, więc wylali go z roboty pod zarzutem oglądania pirackich filmów na służbowym komputerze. Przykładów jest tyle, że mógłbym napisać powieść w odcinkach. Ogólnie rzecz biorąc, nie mam miłych wspomnień. Może gdybym był bezdusznym skurwielem bez cienia skrupułów, to jeszcze tam siedziałbym. Kiedy rozmawiam z ludźmi zatrudnionymi w Mordorze, to jakbym cofnął się w czasie. Tylko śmieciówki są popularniejsze. W moim 100-lokalowym bloku skład osobowy zmienia się mniej więcej co 2-3 miesiące. Pokoje w mieszkaniach są niemal puste. Jakieś nędzne łóżko z wióra czy materac na podłodze, stół, krzesło, lampa lub żarówka pod sufitem (no chyba, że właściciel mieszkania zadbał o lepszy standard). Opłata miesięczna to 600-800 zł / osobę w kilkupokojowym mieszkaniu. Przy wyprowadzce większość gratów ląduje na śmietniku. To tańsze rozwiązanie niż zamówienie taksówki bagażowej. Po lokatorach zostają też stosy nieodebranej korespondencji - głównie z banków i firm windykacyjnych. W sumie chyba nie powinienem się dziwić, że co któraś panna chce mnie wyhaczyć w celu ułatwienia sobie życia (jestem tubylcem, a mieszkanie własne). I nawet chyba nie powinienem się dziwić naiwnemu biedakowi, spłacającemu nie swój kredyt. Tylko czy można coś takiego nazwać związkiem?
  11. Saluto! W związku z sygnałami, że powinienem się przedstawić, niniejszym to czynię. Kalendarzowo jestem w tzw. latach średnich (mam już z górki), duchowo jeszcze nie. Od dwóch dekad wiek kolejnych moich "dam serca" coraz bardziej oddala się od mojego (może dlatego, że nadwaga wypycha mi zmarszczki). Doświadczenia mam różne - swoje i nie swoje. Często rozmawiam o nich z nieznanymi kobietami, aby spojrzeć na to z odmiennej strony. Z ikłonami F.
  12. >Urodziła czy wyskrobała? Nie wiem, już go nie spotkałem. >Dupa to dla kobiet biznes, dla mężczyzn pułapka gorsza niż kredyt we franku! Absolutnie się zgadzam. Tu jeszcze przykłady z własnego podwórka. Prawie od urodzenia mieszkam na skraju tzw. Mordoru. W peerelu okolica ta nazywała się Służewiec Przemysłowy. Po 1990 r. prawie wszystko zaorano pod biurowce z centralami korporacji. Nazwę "Mordor" wymyśliły szare ludki, które przybywają z małych miasteczek i wsi do Wawy z nadzieją na lepszą przyszłość, a korporacje połykają je, przeżuwają i wypluwają na śmietnik. Sporo ludków wynajmuje mieszkania w okolicy (w blokach do ~80 % wszystkich lokali). Już parę lat temu znalazłem się na celowniku znacznie młodszej panienki, wynajmującej 5 m kw. w 4-pokojowym mieszkaniu naprzeciwko. Naiwnie myślałem, że chodzi o uczucie, ale dość szybko okazało się, że jednak nie. 1,5 roku temu wystartowała do mnie kolejna panna. Najpierw rozpytała nielicznych stałych mieszkańców, potem rozpoczęły się zaloty. Precyzując - tzw. końskie zaloty (czyli nachalne). Panna była wprawdzie młodsza jakieś 15 lat, ale niezbyt urodziwa i zupełnie nie w moim typie. Znosiłem to cierpliwie przez kilka miesięcy, aż dostałem ultimatum: "No, to co? Decydujesz się czy nie? Bo mam innego na oku". Odetchnąłem z ulgą. "Inny" pojawił się już kilka tygodni później, zaraz potem ciąża, ślub i wypad do wynajętego lokalu w odległej dzielnicy. To jednak nie koniec. Wracałem późnym wieczorem tramwajem do domu. Zaczepiła mnie panna w wieku 20-21 lat (tj. ponad 2x młodsza ode mnie). Generalnie jestem otwarty, wolę gadać z ludźmi na żywca niż w necie. Okazało się, że panna właśnie szuka pracy w Mordorze i wynajęła kawałek mieszkania w okolicy. Nieoczekiwanie zaprosiła mnie na długi spacer by night. Nawracające tematy przewodnie: gdzie pracuję, ile zarabiam, czy mam mieszkanie i jakie, czy mam nałogi i jakie, czy mam/nie mam żonę, dzieci i dlaczego. Oczywiście wiadomo było, o co chodzi. Starannie unikałem odpowiedzi, co strasznie ją irytowało. Widocznie spełniłem jednak jakieś kryteria naboru, bo na końcu (o pierwszej w nocy!) panna zaproponowała, że wpadnie do mnie "zobaczyć, jak mieszkam". Odmówiłem. W celu zgubienia pościgu samotnie krążyłem po okolicy przez ponad godzinę. Kolejna panienka (również w wieku 20+) zaproponowała wspólne życie na czas określony, tj. na pół roku. Potem miała dostać etat. Gdy zapytałem, co na to jej chłopak, odpowiedziała" "Nie martw się, odstawię go na ten czas, żebyście się nie poprztykali". Przed świętami zaczepiła mnie kolejna, 20-paroletnia laska. Czyli mamy powtórkę z "Dnia świstaka". Raczej trudno to określić jako "mam wzięcie", bo kryteria są ściśle ekonomiczne. "Szukam samodzielnego mieszkania z właścicielem, który mnie przez jakiś czas utrzyma, póki nie obrosnę w piórka i nie znajdę czegoś i kogoś lepszego". Innymi słowy, kurestwo. Z tą tylko różnicą, że zawodowej kurwie płaci się i do widzenia. A tu ma się darmozjada, który może da dupy, może nie, a na pewno będzie skakał na boki w celu znalezienia lepszego sponsora. No, chyba że nastąpi nagłe rozmnożenie.
  13. Bałagan w CV? Skoro pracowałeś w wielu miejscach, nie wpisuj do CV wszystkiego, jak leci. CV pisze się pod konkretnego pracodawcę. Poza tym można tam wpisać rzeczy nie związane bezpośrednio z zarabianiem pieniędzy. W dzisiejszej nowomowie działów HR pojawiają się tzw. aktywności. Może nią być np. krótkoterminowy wolontariat w jakieś fundacji charytatywnej (nawet nie wymagający dużego wysiłku). Wolontariat możesz także zorganizować sobie sam. Np. bierzesz stare książki beletrystyczne czy harlequiny z jakiejś reorganizującej się biblioteki we Wrocku. Robisz spis tytułów, dodajesz swoje dane i przekazujesz w darze np. czytelni dla pensjonariuszy w domu opieki społecznej. Na spisie kwitują odbiór. Parę podobnych kwitów i masz w CV wiarygodne info, że potrafisz być otwarty na innych. A od pracodawców powinno się brać nie tylko świadectwa pracy czy PIT-y, ale także referencje. Nie chcą dać? Napisz je sobie sam (wzory znajdziesz w necie) i przybij pieczątkę zanim odejdziesz z roboty. A do policji nie warto. Dziadowska robota za dziadowską kasę. Po jakimś czasie będziesz musiał wyrobić poświadczenie dostępu do informacji tajnych, kontrolowane przez ABW. Przenicują przeszłość twoją i twoich krewny na trzy pokolenia wstecz. Więcej z tego ograniczeń niż przywilejów.
  14. To może dorzucę coś na uzupełnienie wątku. Często rozmawiam na życiowe tematu z nieznanymi wcześniej ludźmi z różnych środowisk. M.in.o relacjach damsko-męskich, bo lepiej uczyć się na cudzych błędach niż robić je samemu. Kilka lat temu zgadałem się ze sprzedawcą w sklepie AGD. Młody chłopak (jakieś 22-23 lata), strasznie zdołowany. Opowiedział, że przyjechał do stolicy "za chlebem" z jakieś wioski na wschodnim Mazowszu. Momentalnie zderzył się z wysokimi kosztami życia codziennego, niewspółmiernymi do jego zarobków. Po jakimś czasie poznał atrakcyjną pannę i z czasem zabujał się w niej na amen. Zamieszkał z nią i poczuł, że złapał Pana Boga za nogi. Panna nie mieszkała - jak on - w wynajętym mieszkaniu z 4-5 współlokatorami. Miała własne mieszkanie w tzw. apartametowcu na strzeżonym osiedlu. Seks uprawiał bez kalosza, bo panna zaklinała się, że bierze antykoncepty. Jednak po niespełna roku zaszła w ciążę. Chłopak zadeklarował, że ożeni się z nią, ale panna stanowczo odmówiła. Dała mu do wyboru dwie możliwości: albo będzie płacił alimenty albo zgodzi się na obciążenie swojego konta bankowego częściową spłatą kredytu za jej mieszkanie. Trudno mi było uwierzyć, że chłopak wszedł właśnie w drugą opcję. Pól roku temu znowu go spotkałem. Ledwo dychał finansowo, a panna była już w drugiej ciąży. Jak widać, naiwnych nie brakuje...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.