Na stan z 05.01.2019 roku
Od niecałych trzech miesięcy jestem po 18-stce. Jestem w III klasie licealnej na profilu mat-fiz-inf i przygotowuję się do matury z przedmiotów takich jak matematyka, fizyka i angielski. Jednak nie mam żadnego pomysłu co robić po skończeniu szkoły. Rewelacyjnym uczniem nie jestem, więc pewnie matury nie napiszę zbyt wyborowo. Żyję w domu razem z rodzicami ( którzy są totalnie zaborczy i mnie nie rozumieją, raczej powiedziałbym, że traktują mnie jak klona niż syna). Matka ostatnio rzuciła do mnie tekstem w stylu ( tutaj przeklnę, pozwolę sobie na prawo cytatu):. "Tylko jak pójdziesz do pracy po maturze nie licz, że będziesz mógł przynosić do domu mniej niż 2500 zł". Ponadto mam z nią tarcia przy wszystkim, ostatnio popełniłem ten błąd, że próbowałem z nią rozmawiać o matriksie związkowym. Tak, byłem debilny i efektu się domyślacie. Dziś na przykład miałem ostrą sprzeczkę o tym, że nie chce się żenić ( mam 18 lat, ale matka traktuje mnie chyba jak trybika w swoich planach, bo mieszkamy na wsi i mamy gospodarstwo, więc liczy na "wnuczęta","dobrą żonkę" i ... co ja będę mówił, znacie ten typ kobiety. Na moje argumenty o tym, że w tych czasach małżeństwa rozpadają się w 40% w ciągu trzech lat oraz wchodzenie w związek to dla mnie duże ryzyko, w razie którego rozpadu to ja jestem przegrany z perspektywy sądowej oraz jeżeli będę miał dzieci, to jedyny sposób w jaki je będę wychowywał to łożenie wysokich alimentów, a ex będzie miała wszystkie asy w rękawie i może mi ograniczyć kontakty do zera usłyszałem teksty w stylu "on jest popi********", "on nienawidzi kobiet", "ja mu gospodarstwa nie zapisze" ( i szczerze to nie wiem jak na mnie miał podziałać ten argument, patrząc na to co się dzieje mam wrażenie, że w końcu dojdzie między nami do większej kłótni, po której wyjdę z domu, ale z racji braku kwalifikacji i wyższego wykształcenia oraz pieniędzy moje szanse są marne na przetrwanie). I tak póki co żyję jakoś z dnia na dzień, choć bardziej czuję się jak jakiś robot, który już nie czuje satysfakcji z życia.
Mam straszny dylemat, ponieważ wiem, że nie będę w stanie spełnić chorych wymagań rodziny. Coraz bardziej myślę o wyprowadzce, a czkowiek póki co mam maturę i nie zależnie od tego jak mi pójdzie chcę do niej podejść, a potem iść do pracy aby mieć własne zarobki, dzięki czemu w razie kolejnej akcji w domu będę mógł się wyprowadzić, a nie stać ze spuszczoną głową i słuchać ochrzanu od matki, siostry ( z którą nigdy nie byłem blisko, teraz wręcz razem z matką robi sobie że mnie podśmiechujki) i ojca (o dziwo to on traktuje mnie najlepiej, aczkolwiek on też jest zawsze przeciwko mnie i chyba chce, abym robił to co matka mi każe). Mam straszny dylemat, z jednej strony czuję się przywiązany do swojej rodziny i czułbym winę, gdybym musiał się wyprowadzić ( dla rodziców gospodarstwo i jego kontynuacja w prowadzeniu to cały cel w życiu, aczkolwiek w trakcie chyba zapomnieli, że nie jestem ich klonem). Z drugiej wiem, że mieszkanie z nimi następnych 10 lat doprowadzi mnie chyba do załamania nerwowego, bo ile można słuchać tekstów w stylu "jeba****** ateistyczny szczur","lewak","dziad","skurwys****" i generlanej ciągłej pogardy wobec mnie. Nie wiem co mam już robić, myśleć... po prostu nie wiem.
Wiem, że nikt nie jest w stanie mi pomóc i tylko ja jestem to w stanie zrobić. Na razie to chyba tyle i dziękuję, jeśli ktoś to chociaż przeczyta, bo trochę mogłem się nareszcie komuś z tego wszystkiego wygadać. ?