Witam, tematem rozwoju osobistego zainteresowałem się jakieś kilka miesięcy temu, a na forum trafiłem niedawno, po zapoznaniu się z dwoma pozycjami od Marka (Kobietopedia i Stosunkowo dobry), które pochłonąłem w dwa wieczory. Chciałbym tutaj opisać swoją historię. Mam 22 lata, odkąd pamiętam miałem problemy z samooceną, nieśmiałością, podjęciem inicjatywy, czy asertywnością, objawiało się to już na etapie wczesnoszkolnym.
Za czasów gimnazjalnych byłem chudy, niski i pryszczaty, co też wraz z wcześniej wymienionymi problemami stało się pożywką dla tych fajniejszych i cool dzieciaków, które mogły się dowartościować na mojej osobie. Nie miało to nigdy formy typowego znęcania się, bardziej wykluczenia. W okresie szkoły średniej i studiów były jakieś znajomości, nawet kontakty z atrakcyjnymi rówieśniczkami, ale nigdy nic więcej niż koleżeństwo. Wiecie, niby rozmowa się klei, jest o czym gadać, ale możesz być co najwyżej spoko kolesiem, przy którym będę się mogła trochę pośmiać i który pomoże jak będę mieć problem. Byłem miłym kolegą. Nawet jeśli pojawiały się jakieś oznaki zainteresowania, to moją reakcją obronną był strach i ucieczka. Oczywiście nie miałem i nie mam urazu do kobiet z powodu jakiegoś odrzucenia, bo nigdy do takowego nie doszło. W zasadzie to skreślałem sam siebie na starcie. Na spotkaniach towarzyskich zazwyczaj miałem poczucie, że jestem piątym kołem u wozu i miałem takie jakby poczucie niższości, często bezpodstawne.
I tak mijały miesiące, a ja czułem się coraz bardziej sfrustrowany, również brakiem powodzenia u płci przeciwnej, zaczęły się częste libacje, narkotyki, imprezy, toksyczne znajomości, kupowanie sobie drogich ciuchów, gadżetów, bo myślałem, że pomoże mi się to otworzyć i nagle zacząć być Chadem. Wiem, żałosne, ale trwałem w tym dopóki nie zrozumiałem, że to tak naprawdę niszczy i ogranicza mnie jeszcze bardziej. Na zewnątrz zakładałem maskę, ale wewnątrz byłem wrakiem. Najbliższe otoczenie również podcina mi skrzydła w postaci nadopiekuńczej matki, która chciałaby mieć kontrolę nad każdym aspektem mojego życia oraz ojca, który jest jej uległy i niezbyt zainteresowany mną. Na zewnątrz idealna, kochająca się rodzinka, a w środku… szkoda gadać. Bardziej zainteresowani problemami sąsiadów i obrabianiem im dupy. Raczej nigdy nie mogłem liczyć na wsparcie z ich strony, częściej pojawiała się krytyka i metoda kija, aniżeli merytoryczna rozmowa, każda moja niestandardowa inicjatywa nigdy nie spotykała się z ich aprobatą, bo „co inni powiedzą”, „jesteś gówniarz i nic nie wiesz o życiu, posłuchaj rodziców”, „bez nas sobie nie poradzisz”.
Postanowiłem sobie, że koniec z takim życiem czas zacząć pracować nad sobą i wziąć odpowiedzialność za nie, bo to jest sfera, na którą kluczowy wpływ mam ja sam. Wiadomo, otoczenie, szczególnie to najbliższe tego nie rozumie. Dla nich moja praca nad sobą to jest głupota, strata czasu i wydziwianie. Próbują we mnie wzbudzić poczucie winy. Mieszkam jeszcze z rodzicami, miałem kontynuować studia dzienne na drugim stopniu, ale myślę, że wyprowadzka i uniezależnienie się finansowo i emocjonalnie od rodziców będzie kluczowe w kontekście wewnętrznej zmiany. Sądzę, że na niezależności od toksycznej rodziny mógłbym budować coś dalej. Oczywiście ich zdaniem sobie nie poradzę, bo jestem przecież głupi i niedoświadczony. Jednak sam uważam, ze na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy dojrzałem jako człowiek. Dużo czytam, robię kursy by podwyższać swoje kwalifikacje, ćwiczę kalistenikę, do tego aktywności na świeżym powietrzu (rower), a przede wszystkim staram się pracować nad podświadomością i samooceną. Do tego #nofap i odcięcie się od pornografii. Pora zburzyć ten mur i ruszać po swoje. Wiem, że czeka mnie długa droga, ale czas i tak minie, a życie jest zbyt krótkie by się nim nie cieszyć. Może jak ogarnę sam siebie, to wtedy spróbuję uskutecznić jeszcze jakiś podryw w praktyce. Pozdrawiam wszystkich. Jeśli macie jakieś porady dla początkującego, to jak najbardziej wskazane, pozdrawiam.