Skocz do zawartości

Tamten Pan

Starszy Użytkownik
  • Postów

    530
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    2
  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Tamten Pan

  1. Chyba się Pikacz nie spodziewasz, że zaczniemy wklejać foty swoich byłych, albo panienek które dymaliśmy? Pomijam kwestie anonimowości i podstawy nie bycia obślizgłym kutasem, ale to nie 4chan
  2. Nie oglądałem, ale się wypowiem Nie słyszałem w tym wykładzie niczego takiego. Ale rozumiem że skoro nie oglądałeś, to mogłeś usłyszeć Swoją drogą, coś się spieprzyło i wyświetla się inny film, faktycznie jakaś godzilla. Nie wiem o co chodzi. Gdyby ktoś chciał sobie obejrzeć to tu jest link:
  3. Nawet nie powiedziałbym "gusta i guściki", bo to by sugerowało że niektórzy mają wspaniały gust, a inni chujowy. Tylko jak to zmierzyć? Bo tak jak w przypadku np. muzyki moglibyśmy przyjąć pewne założenia takie jak złożoność kompozycji, trudność zagrania utworu, ilość lat potrzebnych na naukę go itd. i zastosować tutaj jakiś elitaryzm, uznając np. że cały pop to gówno a muzyka klasyczna jest dla nadludzi, tak w przypadku kobiet i ich urody/ciała bardzo trudno to zrobić, bo np. na jednego faceta dane feromony jakiejś babki będą oddziaływać, na innego nie. Jeden skojarzy głos kobiety z głosem matki albo pierwszej miłości i się mocno podnieci, inny z kolei uzna że ta sama laska ma głos jak gwałcony kot i nie może jej znieść. Ktoś rysy twarzy danej kobiety porówna może podświadomie z rysami kobiety która spowodowała u niego pierwszy wzwód, a komuś innemu skojarzą się z wredną, pojebaną nauczycielką i uzna, że jest brzydka. Ja wiele razy miałem tak, że jakaś dziewczyna zajebiście mi się podobało, aż mi odpierdalało, a kilka lat później prawie że wstydziłem się pokazać ją kumplowi (np. przyznać, że spotykałem się z nią kiedyś), bo naopowiadałem jaka to ona nie była super zajebista dupcia, a tutaj BUM, widzę ją po kilku latach i co prawda wygląda dokładnie tak samo, ale już mi się aż tak nie podoba - tym razem to już nie niesamowita lasencja, ino zwykła Kasia/Asia/Basia. Albo np. kiedyś bardzo jarały mnie azjatki, teraz dalej je lubię, ale wizualnie wole rude panie rasy białej. Gusta co do kobiet cyklicznie mi się zmieniają i moją 10 może stać się coś innego niż kilka lat wstecz. Wiele aktorek porno którymi jaralem się za nastolatka teraz do mnie zbyt mocno nie przemawia.
  4. Kolejny powód, dla ktorego obrazki i skala 1-10 prawie niczego nie oddają. -Zapach ciała -Zapach perfum/włosów/ubrań -Mimika -Głos -Sposób poruszania się -Dodatkowe motywy - niektóre kobiety wyglądają tak seksownie podczas np. śpiewu, tańca albo grania na instrumencie, że może im to dodać kilka punktów na tej śmiesznej skali i nawet jak laska jest po prostu ładna, to może raptem stać się dzieki temu dużo bardziej seksowna w naszych oczach. Przynajmniej ja tak miałem kilka razy. Ja miałem w klasie w liceum dziewczynę która na zdjęciu wyglądała na 5/10, może 6/10. Miała średnią buźkę i całkiem apetyczną dupę, trochę za grube ramiona i definitywnie brzydką szyję. I co? Każdy mój kumpel którego pytałem po pijaku albo w relacji sam na sam (bo na trzeźwo albo przy wszystkich może by się nie przyznali) chciał ją wyruchać i to bardzo. I mówię tutaj o przystojnych kolesiach, którzy już w liceum sporo dymali. Normalnie fantazjowali o niej prawie codziennie. Ja też. Nie wiem co takiego miała w sobie (oprócz fajnego tyłka, ale tez bez jakichś kosmicznych rewelacji i objawień). Zwykła dziewczyna, ale miała w mimice/głosie/zapachu ciała/sposobie zachowania coś takiego, że wszystkim pałki stawały i wszyscy sobie wyobrażali "brzydkie rzeczy". Śmieszna historyjka: kiedyś prawie ją puknąłem. Wrzuciliśmy ją z kumplami do jeziora, później najebaliśmy się i wylądowałem z nią w łóżku. Siedziała na mnie mając na sobie tylko mokre majteczki, już miałem ładować armatę a ona raptem wstaje i mówi że musi do łazienki. Poszła rzygać i nie wyszła stamtąd do rana, spała chyba na podłodze Taki mały offtop, wspomnienia z liceum, hasztag erotyczne podboje po wódce zapijanej wódką. Że tak powiem: "omg lol"
  5. @Mocny Wilk Jeśli chodzi o ambient jako taki, to to jest jeden z moich ulubionych albumów. Genialne użycie syntezatorów i operowanie barwami na najwyższym poziomie: Aczkolwiek nie zawsze każdemu podpasuje pod nastrój. Napewno uspokaja.
  6. Osobiście nigdy nie lubiłem tej skali od 1 do 10, bo gdy tylko przekonałem się jak zajebiście różne gusta mają faceci, przestałem widzieć w tym jakąkolwiek miarodajność i sens tego typu szufladkowania. Zwłaszcza, gdy postrzegane punkty na skali mogą różnić się o 5-6 pkt. w skali na 10. Np. jedną laskę ktoś uważa za 10, a ktoś inny dokładnie tą samą kobietę w ten sam dzień ocenia jako 4 albo 5. Ostatnio tak mieliśmy z kolegą, pokazywał mi jakąś laskę i się nią bardzo podniecał twierdząc, że jest 10/10 - dla mnie wyglądała jak obleśna tandeciara z taniego burdelu, 3/10 MAKS. Pomijam już, że niektórzy moi kumple podniecają się laskami chudymi jak wieszaki, które mnie praktycznie odpychają, a dziewczyny które uważam za kobiece (typ latynoski) oni z kolei uważają za grube, ale np. niektóre laski które tutaj powklejaliście jako 10/10 ja uważam za maksymalnie 6 na 10. Podobnie będzie pewnie też w drugą stronę. Tak samo niektórzy lubią kobiety z bardzo dziewczęcą i delikatną urodą (ja), a inni z kolei preferują typ zajebanej makijażem żylety z "pornola" z ustami jak glonojad, sztucznymi cycami, szpilkami 1.50cm wysokości itd albo typ "klubowej dupeczki". Za to dowiedziałem się, że zrobiłem już kilka 10tek a może nawet 11tek W każdym razie gdy ktoś się chwali ile to nie rucha 9 i 10tek, nie mówi mi to już totalnie nic. W zależności od rozbieżności gustu, możliwe że obraca laski za którymi bym się nawet nie obejrzał. Btw. To jest Pani z tabelki którą kilku z Was zakreśliło, faktycznie piękna. Mam okropny fetysz na punkcie rudych, nieważne czy ginger czy farbowanych: Mój gust w kobietach, Inne 10/10 (moim zdaniem): (Od laski z takimi włosami na codzień jak ta poniżej chyba trzymałbym się z daleka, bo wygląda na trochę stukniętą, ale buzię ma zajebiście śliczną): http://s10.ifotos.pl/img/6a97923b7_arxnpnp.jpg Ta też prawdopodobnie ostro pokopana, ale podrywałbym ok, koniec spamu.
  7. No właśnie też się zdziwiłem, ale to dopiero na końcu taki tekst idzie (chyba że coś źle zrozumiałem), początek wykładu (50%, bo później są pytania od ludzi) ciekawy.
  8. Znalazłem przypadkiem taki wykład na youtube, dosyć ciekawe, więc wklejam. Zapraszam do dyskusji. Zaciekawił mnie ten moment że niby stosunek zajętych kobiet do zajętych mężczyzn w dużych miastach to 11:1, czyli że na jednego wolnego faceta przypada 11 wolnych kobiet. Myślałem, że jest raczej na odwrót. O samotności współczesnego mężczyzny - rychło w punkt.
  9. TO. Znów się poczułem jakby mi ktoś serce włócznią przebił. Przyjaciół mam, ale dawno ich nie widziałem, to już pisałem post wyżej. Właśnie najprawdopodbniej czegoś takiego mi brakuje, mimo że mam mamę i kocham rodziców a oni mnie, ale to co pogrubiłem sprawia że czuję w środku jakiś ogień i coś się kurwa dzieje, wzbiera, eksploduje. Co jeszcze ciekawe - jak ostatnio gadałem z terapeutą (jakieś 3 miesiace temu, jak musiałem przerobić z nim rozstanie), uznał że przyciągam do siebie dziwne kobiety z problemami, bo nie zaakceptowałem do końca swojej mamy, tzn. kocham ją ale patrzę na nią z wyższością i nie akceptuję do końca opiekuńczości kobiet i tego jak one się przywiązują. Ale nie mieliśmy czasu tego rozwinąć, a później mi się poprawiło i przestałem do niego chodzić. Może będę musiał z nim rozwinąć ten wątek. Dzięki, sprawdzę. Jak jestem w dobrym nastroju i zapierdalam w życiu ostro, to mam ENTJ. W takim stanie jak ostatnio robiłem znów test, na innej stronie, wyszło ISTJ. Co ciekawe mój najlepszy przyjaciel i moja siostra są ISTJ. A np. moja była (jakby nie było najlepsza relacja z kobietą w życiu jak dotychczas, mimo jej zaburzeń i mindfucków które mi robiła) była ENTJ. Czyli TJ to u mnie znały element, a początek się zmienia w zależności od nastroju.
  10. @toreador To właśnie trzeba zgłębić i będziemy nad tym pracować. Póki co kazał mi zastanowić się w jakich sytuacjach stosuję dewaluację, nie idę w ogóle za głosem serca/olewam totalnie tą drugą bardziej kobiecą/miękką część siebie i w jakich sytuacjach sam sprawiam, że czuję się jeszcze bardziej samotny. Narazie między innymi bardzo rozpierdala mnie właśnie samotność (jak wszedłem podczas sesji w emocję samotności, to się popłakałem jak mała dziewczynka), mimo że reguralnie staram się wychodzić z domu i spędzać trochę czasu z ludźmi. Cieszyłem się swoim mieszkaniem i urządzaniem go, ale teraz trochę czuję się w nim jak w celi. Trochę sobie tym dojebałem, może lepiej na czas po rozstaniu było wynająć coś sobie z losowymi ludźmi w większym mieście, nie wiem. W moim mieście mam kumpli i teraz "zjechał" do niego jeden z kolesi których mogę nazwać przyjaciółmi (to właśnie ten co tez miał depresję, więc mogę mu się wygadać, ogólnie mega inteligentny koleżka), problem w tym że on pewnie za jakiś czas pojedzie do Poznania do pracy, a reszta ziomków która tutaj została często nie ma czasu, bo związki, praca itd. Wiadomo, życie. Poza tym to zwykli kumple, a dwóch przyjaciół zostawiłem w Poznaniu, zresztą oni też mają mniej czasu niż kiedyś. W każdym razie póki co myślę, że zraziłem się po ostatnim związku i wpierdoliłem sobie do głowy samoodtwarzającą się jak zacięta płyta historyjkę pt. "związki są do dupy" (mimo że np. moja siostra i jej facet mają bardzo fajny związek już od 8 lat i znam też trochę innych przykładów związków gdzie obie strony się wzmacniają - jest to faktycznie rzadkie, ale jest), a tak naprawde brakuje mi tego i właśnie chciałbym być w zdrowym związku z jakaś pozytywną laseczką. Nie mówię że "do końca zycia" i "miłość do grobowej deski". Po prostu w fajnym związku. Wkręciłem sobie że "kobieta szczescia mi nie da", a prawda jest taka, że właśnie mój ostatni związek, mimo że później okazał się dysfunkcyjny i musiałem go zakończyć, dał mi zajebiście dużo siły, wyciągnął w dużej mierze z doła który wtedy miałem (haj hormonalny, wyjazd za granicę, mieszkanie z dziewczyną i seks codziennie) i dał mnóstwo zajebistych wspomnień. Gadałem z facetem mojej siostry i też mi mówił że sam był szczęśliwy i wolny, ale z nią też jest wolny, a jeszcze bardziej szczęśliwy i mnóstwo się od siebie uczą nawzajem i pchają się do przodu. Ona go uczy marketingu internetowego, on ogarnia od strony technicznej serwery, robienie stron, tworzy software dla jej pomysłów itd. Symbioza w życiu i biznesie, a jeszcze do tego reguralny seks. Takie coś sobie zapisałem dzisiaj w pamiętniku: Wiele rzeczy które w życiu robiłem pierdoląc logikę i myślenie "strata/zysk", a idąc głównie za silnymi emocjami było jednymi z lepszych decyzji w życiu. Np: pojechałem za swoją byłą do innego kraju, specjalnie dla niej odciąłem się od znajomych i rodziny, mieszkałem w bardzo drogim miejscu gdzie wydałem kupę kasy, chociaż mogłem zostać w Polsce i odkładać $$$. Rozsądne? Nie. Białorycerskie? Mocno. Strategicznie sprytne? Niebardzo. Żałuję? NIE, to była zajebista decyzja. Dostałem po dupie? Dostałem, bardzo. Nauczyłem się czegoś? Tak. Mnóstwo o związkach, kobietach, o sobie, o życiu za granicą. Przeżyłem coś zajebistego? Zdecydowanie, przepiękne chwile, jedne z lepszych w życiu, byłem zakochany i wcale nie żałuję, mimo wszystko, było magicznie. Podróżowanie z kimś kogo się kocha też zajebiste, nawet jeśli to wszystko później się rozpadnie i zostaje żal. Z takim racjonalnym i strategicznym podejściem włączonym non-stop i nastawionym na wieczną analizę plusów i minusów + "podejrzliwość i uprzedzenia mode ON", miałbym szare, nudne i pozbawione emocji życie, a taki właśnie gówniany program sobie zaintalowałem po rozstaniu. Dzisiaj sobie zrobiłem np. dodatkowo takie przemyślenia (nie wiem na ile są "prawdziwe", może terapeuta powie że jestem pojebany, ale póki co tak czuję, a jak coś czuję to już dobrze, bo zazwyczaj nic nie czuję, tylko analizuję i zbyt intensywnie myślę): Uganianie się za dziewczynami mnie męczy, bo ciężko mi się wtedy skupić na biznesie i innych ważnych rzeczach + nie mam reguralnego seksu i czułości. To taki ciągły stan czuwania, trochę zapychanie sobie "RAMu" w głowie. Unikanie ich i udawanie przed sobą samym że jestem taki kurwa zajebiście silny, w 100% samowystarczalny, żywie się Praną i kopuluję z bytami astralnymi "bo tak powinno być", też nie pomaga. Mamę oszukasz, tatę oszukasz, siebie nie oszukasz. Wielu z nas tutaj demonizuje związki, tak jakby bycie samemu nie miało żadnych wad a same plusy, a związki miałe same wady, ale to właśnie jest chuja prawda. Wszystko ma przecież swoje plusy i minusy. Zależy jak się uleży i komu i na którym etapie życia. Napewno związki nie są dla każdego i nie są dla słabych, bo kobiety wchodzą na głowę, ale jakoś tę siłę i doświadczenie trzeba nabyć. Napewno się go nie nabędzie "unikając kobiet do 30tki i skupiając się tylko na hajsie", w ten sposób można tylko zostać rozjebanym psychicznie mizoginem i do tego 30 letnim prawiczkiem z zerową wiedzą o kobietach i kilkunastoma latami zaległości na tym polu. O kobietach też sobie dużo demonizujących historyjek sobie utworzyłem, a prawda jest taka że w większości to zgorzkniałe pierdolenie które niczemu to nie służy, jak tylko dokurwianiu samemu sobie. To co miało mnie chronić tak naprawdę robi mi krzywdę. Właśnie unikając ponownego "wyjebania się" i rozwalenia sobie kolana, nigdy nie nauczę się jeździć na rowerze, że tak powiem. Jak znów natrafię na chujowy związek, to kurwa natrafię na chujowy związek no i trudno. Z tym co już wiem i czego doświadczyłem w żaden głupi ślub, niepodpisanie intercyzy i wyjebanie mnie z majątku przez babkę się nie wpierdolę, ruchać na sucho w dupę w wielu sytuacjach też raczej się już nie dam, a jak dam, to nie na długo. Może to jest lepsze niż ciągłe frustrowanie się i stawianie kobietom i życiu w ogóle wymagań z kosmosu. Przykład: wyszło jeszcze w rozmowie z nim, że często "olewam" dziewczyny albo jakoś odczuwam mało entuzjazmu/pociągu w relacjach z nimi, (po prostu odczuwam rezygnację i znurzenie) bo sobie wymyśliłem, że moja laska musi koniecznie też zarabiać przez internet i podróżować ze mną, a do tego koniecznie znać płynnie angielski, mieć takie a nie srakie poglądy, bla bla bla bla. Jak widzę brak tych cech to się frustruję i dopisuje kolejne akapity do mojej chujowej historyjki pod tytułem "kobiety są takie i takie". A przecież moja była (ten związek serio był zajebiście przyjemny i odświeżający moje życie, dopóki jej borderline i paniczna zazdrość się nie załączyły) jak ją poznałem była po prostu studentką uczącą się i pracującą za granicą. Po prostu barwną i ciekawą postacią. Ale to ja jej pokazałem sposób na biznes, to ze mną pierwszy raz pojechałą poza Europę, ze mną pierwszy raz była na couchsurfingu, ja jej przeprałem mózg odnośnie pieniędzy i podejścia do wielu rzeczy, również w dużej mierze obrzydziłem jej lewactwo. Równie dobrze mógłbym tak zrobić z inną inteligentną i ambitną dziewczyną, a może ta akurat nie miałaby borderline/problemów z dzieciństwa/chorobliwej zazdrości i po prostu byłoby nam razem zajebiście tak jak mi było z nią przez pierwszy rok. Ale jeśli będę na starcie dyskwalifikował 99% dziewczyn, no to kurwa powodzenia. Moich znajomych też trochę w ten sposób zacząłem dewaluować, bez sensu. To powoduje tylko zamykanie się na świat. Facet mi zwrócił uwagę że jak np. sobie flirtuję z jakąś panną, to kiedy wysyła mi smsa powinienem czuć się zajebiście, a ja często nie czuje się zajebiście, bo zrobiłem się w pizdu podejrzliwy i ciągle rozkminiam czy ona to, czy tamto, a może mnie odrzuci, a może oleje, może stracę w jej i w swoich oczach, jeśli się za bardzo otworzę i pokażę więcej "miękkich" cech. No to "stracę" (tzn. trochę albo mocno zaboli), no i chuj. Bardziej tracę nie próbując i izolując się od relacji z kobietami i od ludzi w ogóle. Gdzieś zgubiłem radość obcowania z kobiecą energią, na znajomych się trochę zamknąłem bo nic nie osiągneli w życiu, a ja bym chciał znajomych którzy "to, tamto i sramto", od których mogę się nauczyć tego i tamtego i jeszcze chuj wie czego itd. Ciągle coś bym chciał zmieniać, ciągle niespokojny jestem i wszysto chcę dopasować do tego swojego "idealnego obrazka" w głowie. Czyli zachowuję się wobec życia wcale nie inaczej niż "ksieżniczka" która chce faceta 1.90, z 34634 milionami na koncie, który zawsze będzie miał dla niej czas, będzie miły ale stanowczy, chamski ale kochany, brutalny ale łagodny. Podchodzi do niej normalny, fajny, ogarnięty i sympatyczny facet a księżniczka kręci noskiem, bo to nie pasuje do jej obrazka z "Cosmopolitan". Przykład: po rozstaniu się z byłą umawiałem się z taką jedną, bardzo śliczną i inteligentna dziewczyną, ale bardzo zamknięta w sobie. Początkowo to ona mnie uwodziła bardzo mocno, później po seksie coś się zepsuło (uznała że "za szybko", chociaż to było piąte spotkanie, więc normalnie) co mnie zdziwiło, bo dałem z siebie w łóżku wszystko. Ciągle utrzymuje ze mną kontakt i pisze nieraz do mnie pierwsza, ale nie idzie się z nią umówić. Raz tylko wpadła na dwa drinki ale nie bzykaliśmy się. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy widzieliśmy się aż raz, sytuacja jest dla mnie niejasna i trochę mnie to męczy. Spotykam się z innymi dziewczynami i nie płaczę po nocach, ale do niej często wracam myślami. I teraz przykład zjebanego myślenia: uznawałem to teraz za słabość (czyli oceniam własne emocje), bo JAK TO?, żebym się znów do jakiejś dupeczki przywiązywał? Kto to widział! Skandal! Bla-bla-bla taki ze mnie silny samiec bla-bla-bla-bla. I odrazu oczywiście dewaluacja (bo to ma nie takie, bo to robi nie tak, bo tu się zachowała raz nieodpowiednio, bo cycki by mogła mieć większe, bo już stara (w moim wieku, 26 lat) i inne bzudry, zamiast po prostu przyznać samemu przed sobą, że mnie zauroczyła. A może kurwa zamiast stosować te techniki i zachowania które pomagają w początkowych fazach relacji (lekkie olewanie, spotykanie się z innymi, nie pokazywanie wprost zainteresowania), lepiej byłoby otworzyć się przed laską i zapytać wprost czy dalej między nami coś jest, czy już chuj bombki strzelił i czy w ogóle chce się jeszcze spotykać? Tak jak nasz półboski Pikachu naucza: jak zatrybi to zatrybi jak nie zatrybi to nie zatrybi w te albo w te manke:%%%%%)%)%)))~)*#(%&(#%& (czy jakoś tak). Wyjdę na pizdę, wyjdę na słabego, emocjonalnego? No to kurwa wyjdę i nara. Mniej by mnie to kosztowało niż udawać przed laską silnego samca alfa który musi ją teraz olewać, i jeszcze się tak i jeszcze jakoś tam inaczej zachowywać. Albo bym znów się z nią zaczał z nią spotykać i budować fajną znajomość, albo by mnie olała i wtedy next please, ale chociaż przestrzeń emocjonalna w głowie zwolniona. Czyli znów przykład olewania głosu serca i intelektualizowania, strategizowania i napierdalania się własnym fiutem po głowie, trzymania się jakiegoś urojonego obrazka siebie, bo ja muszę być taki, taki i jeszcze taki. Co jeszcze: Czytałem trochę forum dla ENTJ i wiele osób tam pisze że "ENTJ's are generally long term relationship people". Mam takie wrażenie że niekończące się zaliczanie lasek zawsze skutkuje jakąś utratą psychiczną (przynajmniej w moim przypadku, może niektórzy się do tego nadają), a izolowanie się i dewaluacja ich (to co ja robię) skutkuje sfrustrowaniem i samotnością. Może niektórym totalna samotność i brak seksu faktycznie służy (chociaż szczerze wątpie, może jakimś wyjątkowo oświeconym jednostkom), mi chyba ostatecznie nie bardzo. Może mam w głowie obraz siebie jako tego fajnego typa który ma hajs i sobie zalicza laski (uwodzicielem żadnym nie jestem, ale trochę ich już "zaliczyłem", prawdopodobinie więcej niż przeciętny Krzyś), może wmówiłem sobie że to będzie cool, a tak naprawdę chciałbym znaleźć sobie jedną fajną babkę i dzielić się z nią rzeczami które mam w życiu (spokojnie, chodzi mi o doświadczanie razem uroków życia, nie o dawanie jej pieniędzy i kwiatów :D), nie zastanawiając się czy to pierdolnie czy nie, nie nastawiając się na nic. Jak pierodlnie, to pierdolnie, to się znajdzie inna. Ale "Hapiness is only real when shared" i naprawdę coś w tym jest. To takie przemyslenia tylko z dzisiaj i tylko odnośnie kobiet, ale właśnie można je odnieść też na wszystkie inne płaszczyzny życia. Może kogoś oświecą albo trzepną w łeb. Zapewne poczynię ich jeszcze więcej w najbliższym czasie.
  11. Ja powiem tak: 1) PiS spierdolił i strzelił sobie w stopę. Pewnie mają tutaj jakiś masterplan, ale i tak zjebali, to może wywołać rekację łańcuchową której nie okiełznają, Polacy są bardzo narwanym narodem. 2) W gruncie rzeczy wcale nie dziwię się kobietom że protestują, serio. Gdyby ktoś kazał np. mojej potencjalnej żonie rodzić, chociaż byłoby wiadomo że na 100% oślepnie albo umrze, to chyba wziąłbym C4 i rozpierdolił cały sejm w pizdu a później wysadził się w powietrze, żeby mnie BOR nie odstrzelił. Tak, wiem, można wyjechać zawsze do Czech albo Niemiec, tylko że nie każdego na to stać. Powiedziałbym że większość Polaków finansowo jest w ciemnej dupie. Mam tutaj bardzo ambiwalentne podejście, bo w moim przypadku było tak, że ordynator codziennie truł mojej mamie że ma mnie wyskrobać, bo najprawdopodobniej urodzę się upośledzony. Urodziłem się z bardzo poważną wadą wzroku na jedno oko, ale mimo wszystko cieszę się, że mnie urodziła. Moja mama podobno "czuła" że urodzę się zdrowy, ale nie każdyjest gotowy na taki akt heroizmu i co wtedy? Np. dziecko urodzi się na 100% upośledzone, bo już na rentgenie widać że płód jest okropnie zdeformowany. Kobieta urodzi, straci zdrowie, np. oślepnie. Państwo się nią zajmie? Nie. Dzieckiem się zajmie? Nie. Może łaskawie przyznają jej 89 zł renty, albo coś w ten deseń. I co mamy? Aborcja vs. nieszczęście małego upośledzonego dziecka, kalectwo matki i bankructwo/cierpienie jej rodziny, czyli życie niepoczęte najważniejsze, a poczęte jebać, ważne że po "bożemu". Także nie wiadomo co o tym wszystkim sądzić tak naprawde, moralnie to okropnie pogmatwane, ale nie ma się co dziwić Paniom, że się wkurwiły. Mnie tylko śmieszą te infantylne hasła i wieszaki. Facepalm. No ale za co się Nowoczesna i KOD nie weźmie... 3) Nie tylko kobiety są solidarne. Protesty przeciw ACTA i rozjebane siedziby PO np. w Poznaniu to była piękna sprawa. Głównie Panowie wtedy wyszli bronić swojego prawa do oglądania pornografii 4) PRECZ Z DYKTATURĄ KOBIET:
  12. OK, byłem u mojego psychoterapeuty. Koleś na początku zawsze milczy i słucha, a później kilkoma pytaniami potrafi dojść szybko do sedna problemu. Już trzeci raz przychodzę do niego i zawsze jak zlokalizuje gdzie jest pies pogrzebany i zaczyna zadawać pytania albo każe mi krystalizować/precyzować pewne rzeczy, to w ciągu kilku sekund rozklejam się jak małe dziecko i po prostu zaczynam płakać. No i już wiadomo gdzie jest rana. Uznał że przyczyną depresji jest to że tłumię wiele emocji w sobie zamiast je przeżywać, wskoczyć w nie, iść za nimi. Czyli logika i ciągła analiza oraz "powinienem być taki i taki" wygrywa z tą "kobiecą" stroną, poddaniem się, zrozumieniem pewnych emocji skutkiem czego jest dezintegracja - rozpadłem się niejako na kilka kawałków, kilka z tych części siebie zostawiłem w tyle i olałem z jakiegoś powodu i teraz mnie "prześladują", jedna część kłóci się z drugą, tą dominującą i ciągle jest wewnętrzny konflikt, bo jakaś część mnie ciągle płacze, próbując zwrócić na siebie uwagę. Z drugiej strony to jest potrzebne i dobre bo zwraca uwagę na rzeczy, które muszę zmienić w swoim życiu żeby wejść wyżej i przestać się zadręczać. Powiedział mi, że jak pójdę do psychiatry i dostanę tabsy to zapewne mi się poprawi, na dłużej lub krócej, ale stracę dostęp do tych emocji w które nawet bez leków mam bardzo słaby wgląd i zamiast wyleczyć przyczynę, to bedę leczył objawy. Czyli będę takim weselszym zombie, zamiast zrozumieć istotę problemu i naprawić co jest zjebane w moim myśleniu, emocjonalności i osobowości. Do tego powiedział że ciągle dewaluuję wielu rzeczy (nawet sobie z tego nie zdawałem sprawy) - kobiety z którymi się umawiałem albo umawiam, rzeczy które robię i mógłbym robić, znajomych, miasta w którym mieszkam, swój biznes w pewnej mierze też itd., co sprawia że jeszcze bardziej sobie dopierdalam tym myśleniem, bo tak się po prostu, kurwa, nie da żyć. Wszystko niby spoko ale nie do końca, wszystko nie tak jak "powinno być", to powinno być inaczej, tamto inaczej, to muszę kontrolować, tamto ulepszyć, to przemyśleć... zamiast zaakceptować rzeczy takie jakie są i się nimi cieszyć to ciągle oceniam i osądzam, ciągle chcę coś zmieniać i stawiam od chuja wymagań które nawet nie są do niczego potrzebne, poza tym żeby rzeczy wpasowały się w mój idealny obrazek który sobie namalowałęm w głowie. To po prostu powoduje samotność i cierpienie. Na forum widzę niestety również sporo ludzi z taką totalnie spierdoloną postawą - np. to o czym pisałem ostatnio w temacie "poznawanie kobiet online" - dziewczyna pracuje w korpo to źle, ma firmę to też źle bo kobiety nie umio "bo nie" (sam znam wiele przykładów kobiet które od zera doszły do zajebistych pieniędzy jakimś kurwa cudem, chociażby moja siostra), jest sympatyczna -aha, to pewnie coś chce, jest niemiła to też źle bo jak tak można mnie traktować, chce się żenić to źle, chce luźnej relacji to pewnie jest kurwą, miała mały przebieg to cnotka niewydymka i pewnie psychokatoliczka, ma duży to szmata, siedzi ciągle w swojej wiosce to wieśniara bez zainteresowań z remizy, jak podróżuje to pewnie rucha arabów, chce dziecko to chujowo, nie chce dziecka to pewnie się rucha po klubach, jak młoda to głupia, jak po 30 to już napewno stare prócho i na 100% jest już zaniedbana i zaraz się rozpadnie na kawałki i tak dalej i tak dalej i tak dalej. No kurwa, to tylko wziąść i się zastrzelić, albo chuja sobie obciąć, albo zostać pedałem. Albo oszukiwać się, że da się oszukiwać w nieskończoność swoją seksualność, żyć bez bliskości, czułości i ciągle walić konia albo "obracać towar" w klubach na łan najt stendy jednocześnie zachowując zdrowie psychiczne. On mi tego nie powiedzial, ale tak sobię myślę, że to właśnie prosta droga do depresji albo zostania zapatrzonym w siebie narcystycznym psychopatą. A im więcej przesadnie skupiamy się na sobie, nie zachowując balansu, tym bardziej wielu z nas odpierdala. Jak sobie teraz o tym myślę, to takie kurwa trochę trzymanie głowy we własnej dupie, bo tam bezpiecznie, bo nikt nam krzywdy nie zrobi. Co czujecie jak oglądacie np. życie Dana Blizeriana na facebooku? Bo ja czuję smutek i trochę mu wspólczuję. Mam wrażenie, że z typem jest coś poważnie nie tak i ma myślenie że ciągle jest niewystarczająco dobry, więc potrzebuje codziennie uznania w internecie. Attention whore. Gdyby czuł się zajebiście ze soba mając cały ten hajs, rozebrane dupy na każdym zdjęciu, wille, karabiny, prywatne odrzutowce i złote kible to musiałby/chciałby codziennie albo kilka razy dziennie chwalić się tym na FB? Nie wydaje mi się. Ja akurat w tych kategoriach nigdy do końca nie myślałem o kobietach, zwłaszcza aż tak radykalnie i ekstremistycznie jak niektórzy co bardziej zagubieni forumowicze, ale w wielu innych aspektach życia dalej wpadam w tę pułapkę samodopierdalania sobie. Np. ciągle się sram z biznesem, że mam tylko jedno źródło dochodu, a tymczasem znam wiele osób które również mają też tylko jedno źródło dochodu, skupiają się na nim i wyciągają z niego tyle ile mogą (czyt. w chuj, bo tylko na nim się koncentrują i nie ma żadnych rozproszeń), robią co mogą póki mogą, zamiast się zamartwiać tym co się może stać i łapać dziesięć srok za ogon, jednocześnie rozpraszając się od tego, co teraz daje pieniądze. Jak się spierdoli to trudno, pieniądze będą odłożone i zrobi się coś innego, a póki działa to skupiamy się na tym. Widzę tu mnóstwo analogii w podejściu do kobiet i życia ogólnie. Kurwa, takie ciągłe sranie się na zapas co się stanie jak się coś stanie, co się stanie jak laska znów mnie zdradzi, co się stanie jak mnie odrzuci, co się stanie jak zobaczy że też mam emocje i czasami jestem słaby, bla bla bla itd. No kurwa nic się nie stanie, next please, takie jest życie i trzeba je przeżywać a nie zamieniać się w zombie, zamykać w pokoju, frustrować i grać w grę albo płakać na forum. I co z tego że czytałem Eckharta Tolle, przebudzenie De Mello, Osho, Marka, medytowałem itd, jak ciągle wpadam w tą samą pułapkę dopierdalania sobie i spierdalania od emocji na rzecz logiki, ciągłego straregizowania, racjonalizowania, intelektualizowania i analizy. Są pewne rzeczy przed którymi się nie spierdoli i pewne potrzeby których się nie wytłumi, po prostu. Nie można kurwa wszystkiego cały czas kontrolować, nie jesteśmy istotami boskimi (za wyjątkiem @Pikachu, oczywiście) tylko zwykłymi ludźmi. Niby fajnie, niby zapobiegliwie, niby sprytnie i mądrze, a tak naprawdę to takie kurwa myślenie starego spierdziałego dziada zmęczonego życiem, jakby kurwa przez ostatnie 20 lat po 16 godzin w fabryce filetował kurczaki i nic innego nie robił. Nieźle się musiałem postarać żeby się doprowadzić do takiego stanu. Musze się OTWORZYĆ na ludzi, świat i siebie. I tak dalej, nie chce mi się wszystkiego wypisywać i Was tym zamęczać, może dzięki ktoś oprócz mnie też sobie coś przemyśli. Poczułem narazie lekką poprawę Za tydzień idę znów.
  13. @toreador z małą to bym się nie nakręcał, małe dzieci w wózkach mają inteligencję kotów/psów, a nawet mniejszą, także wiesz... małe samczyki też tak nieraz robią Nie, tylko w dysfunkcyjnych albo kiedy facet jest jest pizda, albo gdy opuści gardę na zbyt długo i kobieta zrobi z niego pizdę niejako na jego własne życzenie. Zdarza się najlepszym. Faceci też zazwyczaj traktują innych facetów jak pizdy do wykorzystywania kiedy ci się "dają ruchać" i zachowują się jak totalni frajerzy. Więzienie najlepszym przykładem, ale w codziennych relacjach też to widać jak choćby sprzedawanie chujowego sprzętu/samochodów ludziom którzy jasno pokazują że się nie znają i będą całować po rękach za byle szrot/szajs.
  14. 16 gb w telefonie to w za mało pamięci, porażka. Zdjęcia i inne gówna to jedno, ale wiele aplikacji (np. gry logiczne, programy do nauki różnych rzeczy itd) zajmuje bardzo dużo pamięci.
  15. Ja myślę że robią zasłonę dymną żeby przepchnąć w tym czasie jakieś inne gówno. Ten projekt zgłoszony przez psychokatoli jest popieprzony, osobiście uważam że prawo aborcyjne powinno zostać takie, jakie jest. Uważam że Kaczuch jest zbyt inteligentny żeby to przepchnąć - strzeliliby sobie w jaja z armaty i mam nadzieję, że zdają sobie z tego sprawę. Dali tylko dupy że odrzucili tamten projekt proaborcyjny a przyjęli ten. Powinni przyjąć oba i oba olać, albo oba odrzucić. No ale to pewnie właśnie jakieś zaplanowane działanie.
  16. Dzięki! Dobre rzeczy Odnośnie elektroniki/trance/ambientu, przypomniał mi się ten album, też zawsze pozytywnie mnie ładował. Facet ogólnie tworzy raczej w miarę rytmiczny ambient, ale na tym albumie jest "pompka":
  17. Hej Zacząłem ćpać: sok z noni, wyciąg z dziurawca, szafraceum, korzeń arktyczny i lecytynę + bombardować się pozytywną muzyką i mam wrażenie że jest jakby troszkę lepiej. Dzisiaj idę do swojego psychoterapeuty i z nim pogadam, zobaczymy. Wiem że on jest dużym przeciwnikiem SSRI, ja w sumie po tym co sie naczytałem też, ale może jakieś inne leki albo może wyciągnie mnie z tego bez prochów. Nie wiem. Jak nie to może kogoś zaufanego poleci.
  18. Dzięki Ostatnio się dowiedziałem że drugi koncert fortepianowy jest o walce i wygranej z depresją: Rachmaninov był w ciężkiej dupie, chlał i chciał umrzeć, miał kompleksy. Jego terapeuta drogą hipnozy przeprał mu czachę, później w ciągu chyba 2 dni napisał ten koncert: Zaczyna się dosyć ciężko, im później tym bardziej pozytywnie a na koncu zwycięstwo. Swoją drogą oglądanie koncertów jest bardzo kojące.
  19. Dzięki. Ambient to w ogóle chyba mój ulubiony gatunek muzyczny, ale w tym stanie to akurat różnie bywa. Inne mega pozytywne wałki: Również dobrze działają na mnie różne binaurals/brainwaves (trzeba na słuchawkach, najlepiej nausznych). Próbował ktoś?
  20. Jak wiecie od pewnego czasu zmagam się z depresją. W takim stanie umysł naturalnie ciągnie w stronę negatywnej i dołującej muzyki. Np. uwielbiam Nine Inch Nails, ale słuchanie tego typu przekazu jeszcze bardziej pogrąża i dołuję. Przypomniało mi się, że podczas mojego ostatniego epizodu depresyjnego ponad 2 lata temu dosłownie zacząłem zmuszać się do słuchania pozytywnej muzyki i bardzo mi pomagało. Po jakimś czasie autentycznie poczułem się lepiej, mój mózg wypełnił się pozytywnymi tekstami i dobrymi wibracjami. Muzyka niewątpliwie bardzo mocno wpływa na podświadomość, gdyby tak nie było to muzykoterapia nie miałaby racji bytu, tymczasem mamy na całym świecie mnóstwo instytutów muzykoterapii, wiele efektów w pracy z autyzmem, depresją, PTSD itp, itd. ***Wklejamy w tym temacie pozytywne utwory/piosenki które zawsze podnoszą nas na duchu, poprawiają humor i nastrój, kiedy czujemy się po prostu chujowo. Od muzyki poważnej po rockową.*** Prosiłbym tylko o niewklejanie muzyki z negatywnymi tekstami (aka "moje życie jest chujowe, wszystko się sypie, świat jest niesprawiedliwy"), prawilnych rapsów o ziomkach, jebaniu policji & karynek z przekleństwami co drugie słowo , oraz oczywistych kawałków które wszyscy znają i które co chwilę lecą w radiu, np. "We Will Rock You" Queen i innych mega znanych szlagierów które każdy słyszał już co najmniej miliard razy. Poza tym, anything goes. Może skompilujemy tutaj fajną samczą playlistę dającą nam siły i mocy. Pozytywne teksty i pozytywne wibracje. Ok, ja zaczynam. Wczoraj niechcący natrafiłem na youtube zespół który mocno poprawił mi nastrój. Zespół niestety już nie istnieje od 1999 roku, ale muzyka mega pozytywna i do tego ambitna. Nie mogę przestać słuchać: Wkleiłem tylko dwa utwory, ale polecam ich całą dyskografię. Nawet te wolniejsze i bardziej spokojne utwory bardzo dobrze na mnie działają. The Heavy, również polecam. Ich "How You Like Me Now" również świetne. Popieprzony Primus z genialnym Les Claypoolem. Oglądacie South Park? Kto gra czołówkę? Oni Electric Six, od nich również polecam wszystko na poprawę nastroju. Możnaby powiedzieć, że to taki amerykański Big Cyc/Nocny Kochanek (w sensie, że grają dla jaj i ich teksty są w 95% o niczym), tylko dużo lepszy muzycznie od BC. "Naked Pictures of Your Mother": https://www.youtube.com/watch?v=ej19bbA9Pcw Lecimy dalej. Trochę wyższej kultury, żeby się odchamić. A. Corelli: Muzyka barokowa podobno bardzo dobrze oddziałowuje na psychikę. Do tej playlisty dodałem póki co 5 utworów, jest też Vivaldi, Boccherini oraz koncerty na trąbkę. Bardzo polecam. Wspomaga też myślenie i koncentrację.
  21. Ja mam Nexusa X5 (32GB) i bardzo sobie chwalę, także polecam. Za 1400 zł masz telefon z najnowszym wsparciem androida (teraz mam androida 7) i wsparciem Google, synchro z Google (nigdy nie stracisz kontaktów, utawień, preferencji itd), czytnikiem linii papilarnych, ekranem full hd IPS z szybą Gorilla Glass, nie jakimś pękającym plastikowym gównem, nie jest cegłą i jest lekki jak piórko. Do tego zajebisty aparat i kamera, focą w 4K. Telefon miał premierę jakoś w lutym, także też jest stosunkowo nowy technicznie. Za tę cenę moim zdaniem super wybór. Jedyna wada techniczna to USB typu C, ale wystarczy kupić przejściówkę. http://www.ceneo.pl/40824875
  22. Dzięki za opinie. Z Lubuskiego. Do Poznania też mam dość blisko pociągiem. Powiedziałem rodzicom, na szczęście mnie wspierają i zaufanemu kumplowi który też przez to gówno przeszedł, innym nie chce truć dupy bo ludzie są pojebani i później będa mówili: patrzcie, a tamten pan to dopiero ma najebane i w ogóle jest jakiś psychiczny. Wiecie, małe miasto. Jutro zadzwonię do mojego psychoterapeuty żeby mi kogoś polecił i pójdę jak najszybciej się da.
  23. Dzięki Panowie (I Pani). Trochę lepiej się czuję wiedząc, że mogę się komuś wygadać. Na żywo nikomu nie truję tym dupy, nie chcę wyjść na typa który wszystkich dookoła dołuje. Jedynie z kumplem który też miał depresję o tym gadałem, na szczeście mnie wspiera. @Geralt Korzystałem z kilku stronek online, np. z tych: http://www.psychologia.net.pl/testy.php?test=depresja http://psychiatra.bydgoszcz.eu/publikacje-dla-pacjenta/depresja/skala-depresji-becka/ Wiadomo że internet nas nie zdiagnozuje tak dobrze jak psychoterapeuta albo psychiatra, ale czuje się jak chodzący trup i nic nie robię, więc oszukiwać się na tym polu już nie mogę. To jak to jest u Ciebie z tymi lekami w końcu? Pomagają czy nie? Bo napisałeś, że lipa. @SennaRot To akurat jeszcze robię. Staram się na siłę wychodzić z domu (nawet nieraz czuję potrzebę) i dbam o siebie wizualnie + staram się sprzątać mieszkane. Ale to mi zeruje baterie i na nic więcej już nie mam prawie siły. No wlaśnie mam oszczędności i jakimś cudem (bo przez ostatni rok praktycznie gówno zrobiłem jeśli chodzi o pracę) cały czas jeszcze zarabiam, więc za to jestem mega wdzięczny. Najbardziej się boję że przez moją impotencję umysłową i brak woli do czegokolwiek wszystko co zbudowałem mi pierdolnie, a dwa lata zapierdalałem na to jak murzyn na polu. Jak padnie to nie będę miał siły się podnieść przez długi czas, to jest mój najgorszy lęk, pracować znów na etacie sobie kurwa absolutnie nie wyobrażam, prawdopodobnie bym sobie coś zrobił. Czułem się na etacie jak sokół w obsranej klatce dla kanarka albo rekin w brudnej wannie. Wielu ludzi dałoby się żywcem pociąć żeby mieć takie możliwości, a ja zamiast z tego korzystać to siedzę i gapie się w ścianę. Jeszcze bardziej zestresowany i winny czuję się przez to. Natomiast jak się zmuszam do pracy to siły woli starcza mi na maksymalnie pół godziny, a później znów umieram. Wracając do podróży - no właśnie jedyną myślą która teraz mnie lekko podnosi na duchu jest myśl o wylocie na Filipiny. Jakieś takie światełko w tunelu, w całej tej wewnętrznej martwocie to jeszcze rozpala jakąś iskrę. Całe dnie nieraz przepierdalam i oglądam filmy z Filipin. Jakoś podskórnie czuję, że to mogłoby mi pomóc a może nawet uleczyć. Nawet psychoterapeuta kiedyś powiedział że moje miasto mi nie służy i że w ogóle Polska mi nie służy. Problem w tym że trochę boję się że w tym stanie jeszcze większą krzywdę sobie zrobie, siedząc samemu na drugim końcu świata. No i mimo że podróżowałem dużo po świecie sam z plecakiem, w tym stanie nawet szukanie lotu, noclegów i planowanie podróży mnie chyba przerasta. Nie wiem. I tak od dawna coraz bardziej się ku temu przychylam. Mam na dobrą sprawę teraz dwie opcje: Opcja 1: Pójść do psychiatry, albo znów do psychoterapeuty i może skieruje mnie do psychiatry (bo nie znam żadnego psychiatry w moim mieście a to jest zadupie ~150k mieszkańców) albo będę się znim spotykał co tydzień i cośtam ogarniał, ale nawet mi sie kurwa nie chce. Problem w tym że to mnie uwiąże w Polsce i w moim mieście, bo trzeba chodzić na kontrole, nieraz zmieniać leki, a widziałem jak mojej znajomej kiedyś odpierdoliło jak dostała złe tabletki i pomieszała je z alkoholem/niewyspaniem. Bałem się że dziewczyna nam umrze zanim dojedziemy do szpitala. Opcja 2: Polecieć w pizdu na Filipiny i najwyżej jak dalej będę się tam czuł jak gówno, to pójdę do Szamana. Jak Szaman nie pomoże to na tanie kurwy i ćpanie, a jak dalej nie pomoże to wrócę do Polski i wrócę do psychiatry @Guliver Jak? Za pomocą pasji? Co konkretnie robiłeś? No właśnie po przeczytaniu pamiętnika wyznaczyłem sobie plan dnia, a nawet tygodnia. Generalnie jestem typem czlowieka który zawsze musi mieć plan i jakąś dyscyplinę. Niestety nie dałem rady ani razu się go przytrzymać, co jeszcze bardziej mnie pogrążyło. To akurat jeszcze mi wychodzi, na szczęście. Co sądzicie? Psychiatra czy ostatkiem sił na Filipiny?
  24. Czy ktoś z Was korzystał z pomocy psychiatry w związku z depresją lub podobnymi przypadłościami? Jakie macie doświadczenia? Kiedy wiadomo, że już nie ma co się oszukiwać i definitywnie czas na psychiatrę? @Silny w którejś z audycji mówił, ze lepiej iść do psychiatry i szybko poskładać się do kupy niż męczyć się przez kilka lat, bo życie ucieka. Mi zdecydowanie przelewa się przez palce. Jeden z moich lepszych przyjaciół wpadł w ciężką depresję za sprawą toksycznego związku, ciężkich studiów i korpoświatka w Warszawie. Doszedł do stanu w którym nie potrafił zrobić sobie obiadu albo zaplanować czegokolwiek. Sprawdził trzech psychiatrów, na dwóch się przejechał ale trzeci (trzecia) ostatecznie mu pomogła i po pół roku brania tabletek i terapii w końcu wyszedł z ciemnej dupy. Opisałem mu swój stan, uważa że na tym etapie powinienem już iść do psychiatry. Zdecydowanie cierpię od dłuższego ze względu na poniższe objawy: https://pl.wikipedia.org/wiki/Abulia oraz I tak dalej...ogólnie tak chujowo nie było od kilku lat, chyba ostatni raz po śmierci mojej byłej-byłej. Nie wiem nawet kiedy to się stało, byłem dwa razy u psychoterapeuty kilka miesiecy temu i było już lepiej, uznaliśmy że nie muszę już chodzić. Raptem wpadłem do dziury z której nie potrafię się wygrzebać. Nie wiem nawet kiedy to się stało i jakim cudem ostatnie tygodnie tak szybko zleciały na niczym. Totalne złamanie woli, totalny brak chęci do czegokolwiek, nihilizm. Moje umiejętności planowania zanikły, moja dyscyplina i rutyna poszły w pizdu i nie mam siły do nich wrócić, przesypiam całe dnie, przerastają mnie najprostsze rzeczy a siły do życia i działania kończa się po porannym prysznicu. Nawet moje wielkie plany i marzenia przestały do mnie przemawiać, bo na chuj mi dom z widokiem na morze skoro nie jestem szczęśliwy w swoim mieszkaniu w Polsce? Nawet odpoczywać nie potrafię. Nie mam siły ani ochoty. Nicość, otchłań. Książek samorozwojowych, forum i artykułów tez nie mam siły czytać, bo w tym stanie nie potrafię na niczym się skupić. Tracę koncentrację po kilku minutach. Nie wiem już jak sobie pomóc. Nie jestem w stanie normalnie funkcjonować, moje biznesy lezą odłogiem a ja leżę i gniję. Internetowy test na depresję pokazał coś takiego: Jeszcze niedawno było "cierpisz na lekką depresję". Psychiatra? Czy próbować jeszcze psychoterapii?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.