Skocz do zawartości

Elfii

Użytkownik
  • Postów

    121
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Elfii

  1. Wiesz, to zależy też od nasilenia Twoich upodobań. Jeśli lubisz popatrzeć/podotykać stopy, ale dajesz radę obejść się bez tego i nie wpływa to na inne dziedziny życia to okej. Ja użyłam słowa "fetysz", bo faktycznie człowiek, którego powyżej opisałam miał istnego pierd*lca na tym punkcie i żadne zbliżenie nie mogło obyć się bez elementów pieszczenia stóp, a najlepiej to w ogóle nie uprawiać klasycznego seksu tylko ograniczyć całość aktu do poświęcenia uwagi stopom. Nic, ale to nic innego w najmniejszym stopniu go nie podniecało. Tak silne odchyły uważam już za fetysz i zanurzenie.
  2. Jest to jeden z moich koszmarków, niestety. Mój były kiedyś mi wspominał o tym, że go to kręci, rozmawialiśmy o tym i próbowałam się na jego prośbę przekonać do czułości względem moich stóp, ale nic z tego nie wyszło. Nie kręci mnie to, wręcz obrzydza, niezależnie od tego ile bym o stopy nie dbała i jak często ich nie pucowała, uważam je za siedlisko bakterii. Nie sprawia mi też przyjemności samo uczucie bycia pieszczoną w tym miejscu, łaskocze, irytuje, a po dłuższej chwili zwyczajnie wku*wia. Może gdyby po wyjściu z wanny miało dojść do takich czułości to inaczej, ale też myślę, że bardziej na zasadzie "pomiziaj sobie jak chcesz, a ja pomyślę co zrobić na obiad", bo jak wspomniałam - nie potrafię się przy takim masażu odprężyć. Ale, że były próbował mi lecieć z jęzorem do stóp najczęściej wtedy, kiedy ściągałam buty po 8h biegania w nich po biurze w pracy lub uczelni i nie akceptował moich próśb "daj mi się odświeżyć" to niestety miał anatemę na moje stopy. Swoją drogą lubię "fetyszystów", mój Jeden Jedyny również ma rzadko spotykane upodobania i nie mam z tym problemu, wręcz przeciwnie - cieszę się, że mogę realizować jego fantazje. Ale stópkarze to moja zmora, nie zdzierżyłabym.
  3. Czuję się podobnie od dłuższego czasu. Może nie dokładnie tak jak Ty, bo właśnie kontakty z garstką ludzi, którzy mnie nie wkur**ają to częste śmieszkowanie. Jeśli nie śmieszki to rzeczy istotne, np. dotyczące pracy z towarzystwem z mojego korpo. Ostatnio obraziła się śmiertelnie na mnie koleżanka, bo nie chciało mi się z nią gadać i przyznaję, że zaczęłam olewać wiadomości. Jej wiadomości dotyczyły wyłącznie tego jaki w łóżku jest jej facet, jaki brzydki sweterek miała jej koleżanka z pracy albo tego typu pierdół. No normalnie nic, na co chciałoby mi się tracić czas. Plus do tego obgadywanie wszystkich i próby wyciągnia ode mnie podobnych treści, wcale nie krępowała się spytać o to czy wolę jak mi mój robi dobrze palcem czy językiem. No cholera jasna. Po tygodniu olewania jej wiadomości walnęła mi epopeję na Messengerze, że "zachowuje się mega słabo, bo ona ma gorący okres w życiu i nie może na mnie liczyć". No przykro mi. Poprzednia bliższa (jak uważałam) znajoma obraziła się tak, że nawet "cześć" na ulicy nie odpowie. Za co się obraziła? Bo jak Mój przez 2 tygodnie miał 2 auta (kupił nowe, a starego jeszcze nie sprzedał) to koleżanka wpadła na pomysł, że powinien jej oddać to stare do momentu, aż go nie sprzeda, bo ona nie ma samochodu, a chce gdzieś tam pojechać na urlop i autem będzie jej wygodniej. Nawet Go nie informowałam o tym super pomyśle tylko od razu odmówiłam w jego imieniu (On jej nawet nie zna, ze 3 razy ją widział). Więc foch. I foch trwa od roku. Generalnie to zauważam od jakiegoś czasu ogrom głupoty, niezaradności i samych negatywnych cech w ludziach i przyznaje, że poniekąd tym nawet gardzę. To znaczy może nie ludźmi gardzę, co spędzaniem z nimi czasu. Szkoda mi dnia, szkoda mi czasu i swoich nerwów, po co to? Żeby móc pochwalić się, że mam znajomych? Ale przed kim, w jakim celu? Nie chce sprawiać wrażenia wyniosłej zołzy, może akurat mam takiego pecha, że w moim otoczeniu nie ma z kim pogadać, a może mam słabe zdolności adaptacyjne i nie odnajduję się w relacjach koleżeńskich. W każdym razie nie uważam, że opisana przez autorkę sytuacja to problem, wręcz przeciwnie.
  4. Ta "atencyjna gwiazda" to o mnie? Bo nie rozumiem. Głupie to uważam, że jest Twoje rozumowanie, jeśli potrafiłeś doczytać o tym, że niemiło mi, że chłop się nie bardzo ucieszył z nawigacji do auta (serio, z bajerami, fajna, a wcześniej przez pół roku narzekał, że jego obecna jest do dupy) a przeoczyłeś informację o tym, że wydałam ponad 1.500zł na konsolę. Wzmiankę o "podpaskach" uważam za niepotrzebną. Fakt, chciałabym, żeby mój był nieco bardziej dojrzały i praktyczny, ale nie jest, więc zazwyczaj dostaje prezenty zgodne z zainteresowaniami. Ja się już przyzwyczaiłam do tego, że przy kasie w "świecie zabawek" sprzedawczynie żeby zagadać mówią "ale się synek ucieszy", podczas gdy daje do zeskanowania figurkę kogoś tam z Final Fantasy. Co tu jest głupie w moim zachowaniu to naprawdę nie wiem.
  5. Temat prezentów też mnie gryzie przy każdej zbliżającej się okazji. Mój generalnie lubi gry komputerowe, bardzo lubi jeździć autem, jakieś dalekie wycieczki tylko po to, żeby posiedzieć za kierownicą i lubi się dobrze ubrać. Do tej pory dostawał ode mnie konsolę (to był najdroższy prezent 1.600zl), gry na konsolę lub planszowe, bo też lubi papierowe RPG, bransoletę i bajerancką nawigacje GPS. Z tego ostatniego wydaje mi się, że cieszył się mniej, niż z gier czy dodatków do ubrań. Na następną okazję planuje mu zafundować wizytę u barbera (zapiera się od roku, że nie pójdzie, więc go lekko przymusze, bo ma zarost jak godny krasnolud) lub jakiś fajny zestaw lego, bo zawsze mu na to szkoda kasy, a wiem, że mu się podobają. Przyznaję, że trochę mnie denerwuje, że najbardziej cieszy się z zabawek i "poważne" prezenty go nie rajcują... W drugą stronę też nie jestem do końca zadowolona z prezentów od niego. Przy poprzednich moich urodzinach zasugerowałam, że wolę np. własnoręcznie upieczone ciasteczka niż coś materialnego, bo nie potrafię udawac radości z kolejnego bubla do postawienia na półce. Głupotą jest dla mnie wydać trzycyfrową kwotę na figurkę postaci z gry i wolę, żeby nie ładował pieniędzy w takie rzeczy, bo to bardziej jego cieszy, niż mnie, a w teorii prezent miał być dla mnie.
  6. W odpowiedzi na pytanie Autorki: Nie wiem, czy jestem odpowiednią osobą do udzielania się w temacie, bo pochodzę z rozbitej rodziny. Głównie za sprawą okropnie toksycznej matki. Ojca już nie mam, ale nawet jak żył to też nie był super rodzicem. Natomiast z perspektywy osoby zupełnie samodzielnej i finansowo samowystarczalnej mogę Ci Autorko tylko powiedzieć, że na dorosłych ludzi z mocno zakorzenioną pępowiną nikt raczej nie patrzy poważnie. Jesteś dużym dzieckiem. Mieszkaj z rodzicami ile chcesz, ale nie uważaj się za dorosłą osobę, bo nią nie jesteś.
  7. Się wypowiem, bo czemu nie. Niestety będę w mniejszości, gdyż tatuaże mi się podobają i mam kilka (głównie nogi/uda i plecy). Planuję jeszcze kilka. Generalnie przy pierwszym tatuażu większość Pacjentów (ja również taka byłam) filozofuje, tatuuje sobie jakieś wzniosłe cytaty, daty urodzin, sraty taty. Mój pierwszy tatuaż dotyczy fikcyjnej postaci książkowo/serialowej, z którą poniekąd się utożsamiam. Nie jest to portret, bardziej symbol. Tatuaż o wymiarach 25x20 cm mniej więcej, bo nie chciałam jakiegoś małego gówienka. Kolejne to już były na zasadzie "o ładne, możesz mi coś podobnego zaprojektować" do mojego tatuatora, któremu ufam jak bratu. Wie, co lubię i wiem, że wyjdę zadowolona. Tatuaże podobały mi się od dziecka i uważam, że nie są oklepane, są "moje", wymyślone pod mój gust. Nie dziaram miejsc widocznych (szyja/ręce/dłonie), bo nie potrzebuje się chwalić tatuażami. Są moje i ja się nimi napawam, nie są pod publiczkę. Dużo zależy od klimatu i gustu osobistego, kiedyś wspominałam w komentarzach, że jestem bardziej ze środowiska "kuców/gothów/metalowców" jak zwał tak zwał, nie lubię tych szufladek. Więc dla mnie tatuaże nie są niczym szokującym. Są fajne i nie mam zamiaru ich nie robić tylko dlatego, że komuś się to nie podoba. Opinia tych, na których nawet mi zależy jest ważna, ale nie może być decydująca - to moje ciało. I takiego podejścia, a także odwagi życzę każdemu, kogo ciągnie do kolorowanek na skórze ?
  8. Ostatnio sama zakładałam tutaj wątek o podobnej treści. To znaczy według mnie podobnej, bo komentarze wskazywały inaczej. Ale raczej rozumiem o czym piszesz. Ja równiez lubię ciszę i czasem mam ochotę zająć się sama sobą bez konieczności spędzania czasu z partnerem. Mieszkanie razem jak najbardziej jest możliwe i ma zdecydowanie więcej plusów, niż minusów. Dobrze byłoby, gdybyście mieli odrębne dwa pomieszczenia, w którym możesz zniknąć na kilka godzin. Jeśli się dogadujecie to według mnie powinniście zamieszkać razem, nie można wszystkiego się zawsze obawiać ?
  9. Tak, analizuję jego decyzje i kiedy w czymś się myli to o tym rozmawiamy. Nie, dzieci (ewentualne) nie będą miały z nim tego problemu, co ja, tego jestem pewna. Dajcie sobie wszyscy siana z tymi terapiami. Jak już wspominałam, partner na takową uczęszczał w przeszłości (dużo mu to pomogło), ale nie mam zamiaru wysyłać chłopa do głowologa o byle pierdołę. Zastanawiam się czy wszyscy Ci, którzy tak krzyczą "terapia, terapia!" choć raz sami byli u psychologa i wiedzą jak to wygląda. Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach to lata się do psychiatry z powodami typu "bo moja szefowa mnie nie lubi" i traktuje się terapie jak czarodziejską różdżkę, po której mijają wszystkie bolączki. Proszę o niepisanie już - TERAPIA w tym wątku, bo 15 innych osób już to napisało i to, że 16 napisze nic nie zmieni, a radę uważam za beznadziejną.
  10. + zapomniałam o jednym z najważniejszych: ateista. Po apostazji (jak i ja). Bardzo ważne to dla mnie, totalnie nie potrafiłabym żyć w związku, w którym ktoś mi się modli do jakiejś figurki czy obrazka. Odpadają kłótnie o ewentualny ślub kościelny, chrzczenie dzieci, bieganie ze święconką itd. gdyby nie był po apostazji to najprawdopodobniej bym forsowała jej zrobienie lub odpuściła związek.
  11. Dużo tego. Poza tą nieustanną potrzebą atencji to wszystko w nim lubię. Poznaliśmy się przez internet i nie wiedziałam, że "on to on", bo znałam jego muzykę, ale nie personalia. Połączyłam człowieka z głosem po ok. 3 miesiącach znajomości, jak przyjrzałam się płytom na półkach w jego mieszkaniu xD więc to też nie do końca tak, że poleciałam na wokalistę. Styl podobny, ja też jestem typową "kucpanną', w zasadzie wychowano mnie na gitarach i Mayhem, bo ojciec miał sklep muzyczny i prywatnie słuchał tanich rzeczy. Jeździłam na metalowe koncerty już jako 10latka, z ojcem na motocyklu (wiem, że to było z jego strony nieodpowiedzialne) więc dla mnie partner o takich zainteresowaniach jest tak samo naturalną rzeczą, jak to, że powinien mieć penisa xD Urzekło mnie w partnerze chyba dobre serce. Serio. To jest człowiek, co to staruszkę przeprowadzi przez jezdnię, pomoże mi zanieść cięższe zakupy i otuli swoją bluzą w chłodny wieczór. Podoba mi się fizycznie, ale to oczywiste, więc nie rozwijam tematu. Polubiłam też od początku jego poczucie humoru, dystans, ogólnie mocno czarno-chamskie żarty. I to, że nie imprezuje z alkoholem (pije rzadko, a jeśli już to dobre alkohole, a nie żubra czy innego harnasia). Ja też nie przepadam za uchlewaniem się, jeśli już to wolę w domu, z nim, a nie w klubie pełnym ludzi. Jego status materialny nie ma dla mnie znaczenia. Oboje pracujemy, mamy "wspólny hajs" i pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że dokładam do tego funduszu trochę więcej, niż on. Ważne jest, że nie musimy liczyć każdego grosza, a to, że kto kupi bilety do kina a kto popcorn jest nieistotne. Słucha mnie i jest dla niego ważne, jak się czuję. Rozmawiamy czasem kilka godzin bez przerwy i naprawdę nie kończą się tematy. Mamy wspólna wizję przyszłości, oboje chcemy tego samego i w takim samym czasie. Bez kompromisów, po prostu wizja "jak będzie za 5 lat" pokrywa nam się w 100% No i to, że ciągle się stara. Nie ma wyjebane, bo już mnie zdobył, on po 2 latach potrafi mnie "podrywać" jak na pierwszej randce. I wychodzi mu to bardzo naturalnie, odwdzięczam mu się tym samym oczywiście. Ale to przemiłe mieć nadal motylki w brzuchu na myśl o wspólnej kolacji. +W zasadzie to powinno być na początku: jest mądry. Inteligentny. Dużo wie, mądrze mówi. Ufam mu i jego poglądom, ocenom. Nie wiem, co więcej i tak dużo napisałam xD
  12. Dobra, rady radami, a wyśmiewanie wyśmiewaniem. Otrzymałam wiele fajnych i przydatnych informacji od większości użytkowników i za to bardzo dziękuję, jesteście kochani ❤ Natomiast proszę bardzo o zaprzestanie insynuacji na temat, jakoby Mój był jakąś cipą w każdym aspekcie życiowym, bo kurde nie jest. Poskarżyłam się na JEDNO i poprosiłam o informacje w tej sprawie, a domniemania, jak się zachowuje na koncertach czy teksty typu "to jebnie" to przepraszam, ale nie są ani potrzebne ani niczemu nie służą, poza reperacją własnego ego chyba. Przepraszam, ale po prostu sobie nie życzę obrażania nieznanego Wam człowieka. Jeśli coś sensownego jeszcze ktoś chce dodać to jestem chętna do dyskusji, ale bez inwektyw proszę. Nie death, a black jeśli już.
  13. Dobra, wyjaśniam więc. Pacjent jest po 30. Ma stałą pracę (w zasadzie pierwszą poważną, dotychczas były to staże lub próby połączenia niewymagającej pracy dorywczej do mocno absorbujących studiów - studia na bardzo dobrej uczelni, na kierunku, który wybrali mu rodzice i po ich skończeniu nie szuka pracy w wyuczonym zawodzie). Po powrocie z pracy faktycznie większość czasu spędza na graniu/oglądaniu filmów itd. Czasami zajmuje się swoimi projektami, bo umówmy się - nie zarabia na nich. Są to projekty związane ściśle z muzyką metalową, nikt mu nie zapłaci za puszczanie tego w radiu. Dotychczas wydał 4 płyty (projekty z różnymi ludźm i pod różnymi nazwami) 5 w zasadzie (z nowym składem i pod jeszcze inną nazwą) czeka na wydanie, kilka innych w fazie planowania lub bardzo wstępnych ustaleń. Kumple są w większości z miasta w którym studiował lub innych zakamarków kraju, dokąd się porozjeżdżali. Najbliższy mu kumpel mieszka ok. 150km od nas, więc logiczne, że nie wychodzi z nim co piątek na piwo. Ostatni raz widzieli się na Sylwestra. Tutaj "na miejscu" ma raczej tylko mnie i moich znajomych, choć tych też nie jest zbyt wiele, bo większość moich koleżanek skończyła studia później niż ja (albo wcale), a ja trochę olałam sprawy towarzyskie jak dostałam dobrą pracę i skupiłam się na niej. Czasem piszą do niego znajomi np. z technikum, ale "ten jest głupi", "tamten to maruda" i koniec końców z nikim nie wychodzi. Zachęcałam, ale "jak będzie chciał to pójdzie, a że nie chce to nie chodzi". Przecież go nie wypchnę na siłę.
  14. Nie jest to mój pierwszy związek. Mam 26 lat, a jesteśmy razem od niespełna 2. Mam myślę, że przeciętne doświadczenie, ale zdecydowanie mam jakieś porównania. Podoba mi się, co napisałeś. Zgadzam się. Doprecyzuję tylko, że według mnie on ma również męskie zainteresowania, ale nie poświęca im czasu. Zna się na samochodach, śledzi politykę, słucha dużo muzyki, zna się na niej technicznie. Okej, nie interesuje go i nie lubi sportu. Ale czy każdy musi lubić? Nie wypominam mu nic poza tym, jak czasem mi się uleje i zaczynam monolog "daj mi spokój, potrzebuje ciszy". Ale gdyby nie to to nie byłoby z mojej strony tego wątku.
  15. Ehhh, następny z trollami wyjeżdża xD nie, nie jestem ? żartuje, żebyś się nie pogniewał na mnie czasem ? Wiem, że ogólnie jest dużo pracy przede mną i przed nim. Bo to też nie tak, że ja mu każe się ogarnąć i elo, radź sobie. Po to jestem, żeby mu pomóc. Żebym wiedziała jak to bym nie zakładała tego wątku, ale mniej więcej już mam plan działania i nie powinno być ofiar w ludziach ?
  16. Dla mnie łzy nie są upokarzające, nigdy nie myślę tak o jego zachowaniu. Mimo, że się czasem kłócimy i czasem jest trudno, szanuję go jak nikogo innego. Sama czasem się rozkleję, nie uważam go też za niemęskiego.
  17. Nie, nie robi, wręcz przeciwnie. Zawsze do każdego mnie wychwala, czasem wręcz przesadnie. Zależy, jaką macie konsolę, my Nintendo Switch ?
  18. Projektów jest kilka, jeden na finiszu, dwa ledwo tknięte. Gdyby nie to, że wolę pozostać anonimowa chętnie bym się chwaliła tym, co zrobił do tej pory Rozmowa + wyjście mimo protestów, jeśli będę miała potrzebę. Wydaje mi się to najsensowniejszymi radami tutaj.
  19. No nie zgodzę się, bo jak już pisałam - na nic innego się nie skarżę. On uważa związek za praktycznie idealny, więc też raczej nie ma "gówna" za swoją szafą.
  20. Nie no, aż tak źle ze mną nie jest. Pisałam już, że raz na jakiś czas udaje mi się wywalczyć czytanie książki czy serial w samotności, o dokładkę obiadu się nie boję Wiem, że on jest mega wrażliwy i stąd ten mój wątek tutaj - jak wrażliwcowi artyście wytłumaczyć, że czasem chcę pobyć sama. Ale ogólnie wniosek "odwagi" chyba zacznę wcielać w życie, choć delikatnie, bo choć mam też inne potrzeby w życiu to jednak nie chcę, żeby tracił poczucie bycia najważniejszym. Jest najważniejszy. Będę próbowała jednak przeforsować, że inne rzeczy istnieją i choć mniej ważne to też się liczą. To, co piszesz o artystach to szczera prawda, mimo, że mój na takiego wrażliwca nie wygląda pozornie i raczej nikt ze znajomych nie uwierzyłby w to, co tu piszę. Chłop 185cm wzrostu o posturze niedźwiedzia z brodą i długim lokiem krzyczący o maraźmie i szatanie nie może być taki w relacjach z kobietami, prawda? A jednak, kurde, może.
  21. Jestem nowa, to mój pierwszy założony temat, ale komentowałam w rezerwacie sporo rzeczy Oczywiście, że masz prawo - natomiast sam napisałeś "mogę się mylić". Nie jestem jakąś męczennicą (chyba xD) i poza tym jednym tematem mam udany związek. W tej kwestii trochę leży, więc założyłam wątek. Każdy kiedyś zaczynał A forum czytałam długo wcześniej, ale bez rejestracji. Będę wdzięczna
  22. No nie za bałdzo troll. Jakiego przekonania potrzebujesz, byś uwierzył?
  23. W zasadzie to raz była taka sytuacja tylko. Wtedy wyszłam, bawiłam się średnio, bo myślałam o tym, jak on to znosi i się niepotrzebnie zadręczałam. Po zakończeniu zabawy przyszedł do knajpy mnie odebrać i wróciliśmy do domu. Nastroje były bardzo ponure, bo akurat u niego coś tam się wydarzyło niemiłego i czułam się źle, że nie było mnie, kiedy mnie potrzebował. Miałam wyrzuty sumienia. Później odpuściłam, bo w zasadzie jakieś spotkania towarzyskie w takim nastroju niepokoju mnie nawet nie cieszą. Sytuacja wygląda lepiej, kiedy wychodzimy do znajomych razem. Mamy po sąsiedzku zaprzyjaźnioną parę i czasem się widujemy z nimi. Wówczas nie ma problemu jak zniknę do drugiego pokoju z tą dziewczyną i plotkujemy, a chłopy zostają w salonie z konsolą i popcornem. Chciałabym częściej się z nimi widywać, ale on nie ma ochoty. Bo zmęczony, bo nie dziś, może jutro. I tak raz może na miesiąc udaje mi się go namówić. Nie cisnę o to codziennie, bo często sama nie mam ochoty na towarzystwo ludzi, ale jak już mam ochotę to muszę go namawiać kilka dni.
  24. Po części się zgadzam, choć nie do końca - chcę mieć kiedyś rodzinę, dzieci i rybki w akwarium, więc potrzebuję zapewnienia, że po 10 latach partner nie zniknie, mówiąc, że byłam tylko dodatkiem. Owszem, życie nie powinno ograniczać się do związku, realizować trzeba się na różnych płaszczyznach, ale nie każdemu odpowiada dwie godzinki raz w tygodniu i rozmowy tylko o tym "co u Ciebie?".
  25. Nie obrażam się Dobrze, więc według Ciebie powinnam olewać jego protesty i jak mam ochotę wyjść to założyć kurtkę i wyjść? Może i tak. Pewnie sumienie by mnie zjadło, ale może przy następnej okazji się odważę na taki krok.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.