Skocz do zawartości

sol

Starszy Użytkownik
  • Postów

    908
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1
  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez sol

  1. @Scorsky dzięki, mimo gorzkiej odpowiedzi mimo wszystko doceniam, że to napisałeś. Kiedy nie ma się w sobie tej całej silnej "mrocznej triady" ciężko uwierzyć, że takie osoby istnieją i że mogą być gdzieś wokół nas, a nikt poza anonimowym forum nie przyzna tego wprost. Masz jakiś schemat postępowania? Widzisz jakiś schemat, że są jacyś ludzie którzy szczególnie do Ciebie lgną? Jakie byś dał wskazówki, że można rozpoznać typ jak Twój - masz jakieś zachowania/cechy charakterystyczne? (Trochę tu strzelasz do własnej bramki, dlatego jeśli chcesz to nie odpowiadaj)
  2. To jest faktycznie ciekawe 😮 Nie spotkałam się z tym nigdy, wręcz z przeciwną sytuacją, gdy do rodziców mówiło się w 3 osobie: "Czy mama może to i tamto". Tak od dziecka miałaś? I jak się z tym czujesz? Pisałaś coś, że wracasz do nich, często razem coś robicie. Chyba mimo wszystko.... fajnie tak być razem na jednej grzędzie. Moi też mieszkają blisko mnie, faktycznie im starsi tym lepiej się dogadujemy. Spoko, dzięki. Ja już tego tak nie odbieram "aktywnie negatywnie", bo to było dawno temu i relacje się bardzo od tego czasu zmieniły. Bardziej myślę jest to rozumienie tego konkretnego schematu i chęć jego zmiany. Gdybym szła automatem pewnie też bym dominowała, no bo to znam. Z drugiej strony nie idę też w skrajność "pozwalania na wszystko" bo tak może u niektórych być, ze skrajności w skrajność. Masz rację, że dorosłość jest po to, żeby świadomie korygować to co znamy. W ogóle refleksja nad tym dała mi do myślenia żeby podrzucać synkowi mniej randomowe bajki, tylko sięgnąć właśnie do opowieści o Herkulesie, Odyseuszu i innych herosach, które rozpalą w nim naturalną męską potrzebę zdobywania ahahahah, gdzie ja nie robiłam
  3. Odpowiesz bądź nie: 1. Czy ludzie się na Tobie ostatecznie poznają, czy dotychczas nikt nie odkrył Twojej prawdziwej natury? 2. Jeśli ktoś się na Tobie poznał i zdemaskował jako kłamcę, jak zareagowałeś? 3. Czy widzisz szansę, żeby zmienić siebie i pracować nad sobą, czy masz to głęboko gdzieś? Masz jakiekolwiek przejawy empatii/dobrych uczynków?
  4. Jasne, to jest na pewno pewne spektrum - od przewodnika po kata. Ja w ogóle od słowa "dominacja" wolę właśnie "przewodnictwo". Trochę jak szef lider za którym chcesz podążać bo go podziwiasz VS szef, którego słuchasz, bo się go boisz. Efekt nr 2 jest banalny do uzyskania, również w rodzicielstwie, prawdziwe schody zaczynają się, gdy chcesz być rodzicem z prawdziwego zdarzenia - czyli nr 1. Fajne jest to założenie pozytywnej dyscypliny, która ma być w pomocą w wychowaniu bez przemocy ale z drugiej strony z nakreśleniem dziecku granic, zasad i konsekwencji. Szukanie tego złotego środka. Czy nie jest też to trochę formą takiej toksycznej dominacji niewprost? Bo ty jako dziecko dostajesz wtedy komunikat, że nie jesteś potrzebny w tym ognisku rodzinnym w formie "czynnej", nie budujesz pewności siebie na wkładzie w tą wspólnotę. Masz poczucie, że matka i tak wszystko zrobi lepiej. Taka kobieta alfa i Ty - w sumie nie wiadomo co. Moja mama też taka była, wszystko sama a my miałyśmy się tylko uczyć. Jeśli już pomagałyśmy, to zawsze "nie tak". To jest w ogóle chyba skaza tego pokolenia, jak w tym memie, gdzie dziecko kroi warzywa na sałatkę, mama na to: źle kroisz!! Grubiej! Cieniej! Zostaw już to, a za 5 minut: Jezus Maria, nikt mi w tym domu nie pomaga Wiesz co... uhhhh długo bym mogla o tym pisać, ale do rozważenia jest kwestia na ile podświadomym motorem sukcesów zawodowych jest chęć spełnienia ambicji rodziców. Może u Ciebie tego nie ma, albo to akceptujesz. Ja doszłam po latach, że moja pierwsza droga zawodowa była dokładnie tym i dopiero po spektakularnej porażce w niej i pogodzeniu się, że nie chcę już gonić wyciszyłam się wewnętrznie. Teraz też rozwijam się zawodowo ale na swoich warunkach, bez ciśnięcia na "status". Rodzice pewnie woleliby pochwalić się naokoło poprzednim zawodem, ale trudno, musieli w końcu zaakceptować prawdziwą sol, nerda z piwnicy xD cdn
  5. To jest w ogóle ciekawy temat, bo jest tu imo parę różnych kwestii do zaobserwowania/rozróżnienia: - kwestia pokazania, że inni ludzie naokoło mają granice - kwestia szanowanie granic/wyborów dziecka - zastanowienie się jakie podłoże ma nasze zachowanie względem dziecka - czy "zakazanie" mu czegoś ma podłoże faktycznej dbałości o nie, czy też tak naprawdę nie ma głębszego sensu i jest pokazem dominacji (jesteś dzieckiem, nie masz głosu). Imho typową dominację warto pokazywać, ale tylko w wyjątkowych wypadkach np . gdy to co dziecko robi jest niebezpieczne. Jeśli rodzic notorycznie okazuje dominację dziecku pojawi się jedna z dwóch reakcji - albo uległość, albo bunt. Obie w jakiś sposób wykluczają relację opartą na zaufaniu. U mnie np. ojciec był typowo dominujący i ogólnie nie wspominam tego zbyt dobrze. Przez połowę dzieciństwa byłam uległym i nieco bojącym się go dzieckiem, natomiast w końcu w latach nastoletnich przyszedł czas na bunt, który odwrócił zupełnie hierarchię w rodzinie. Przez to, że nigdy nie przyznawał się do błędów, "zawsze alfa i omega", zero przepraszania - stał się ostatecznie w moich oczach niewiarygodny i zrozumiałam, że dominacją i autorytarnością względem innych próbował zamaskować własne demony. Co do Petersona - kurczę, jak gościa szanuje, to w 12-życiowych zasadach ten jego rozdział o wychowywaniu dzieci był dla mnie dość szokujący. Na samym początku rozdziału pisze on, jak pacyfikował 2-letnie dziecko znajomych żeby poszło spać, które oni podrzucili mu idąc na imprezę. Nie znam jego całego poglądu na wychowanie, ale ten rozdział... jak dla mnie cały był okropny, jakby nie rozumiał że 2-letnie dziecko to nie 7-letnie. Niemniej jednak jeśli są jakieś fajne materiały chętnie poczytam. Peterson, to w końcu Peterson. Taaaak !!! Ostatnio trafiłam na dokładnie ten sam temat, czytałam opracowanie współczesne Junga "psychologia chłopca" (jezu, wynika że jestem jakimś freakiem psychologii :D). W każdym razie też mnie to uderzyło, swoistą oczywistością ale i mądrością, że uczymy się siebie poprzez inne osoby i im więcej MĄDRYCH, RÓŻNYCH "archetypów" jest wokoł nas od dzieciństwa - tym bardziej się rozwijamy jako człowiek w różnych aspektach. W sumie każdy niemal człowiek ma jakieś takie "dobre" i wyjątkowe cechy z których może czerpać dziecko. Dlatego niech dziecko ma dziadków, ciocie, wujków, niech się spotyka, chłonie - to 100 razy ważniejsze niż nauka literek i liczenia po angielsku w przedszkolu
  6. Jest ogromna różnica 2 a 4 lata. W wieku 2 lat dzieci przechodzą etap stanowienia o sobie, uświadamiają sobie własne "ja". To etap to właśnie to co piszesz, albo kultowych sytuacji w stylu: NIE CHCE JOGURTUUUU, po czym kiedy mówisz: ok i samemu go zjadasz, rozlega się ryk i jest: chcę joguuuurt, mama daj ten jogurt. Trzeba zrozumieć że dziecko nie robi tego specjalnie, nie manipuluje, ono nie rozumie przyczyny i skutku. Dopiero się uczy, że jak czegoś nie chce to ta rzecz znika. Zamiast mieć podejście "nie ulegać" u nas lepiej sprawdziło się w tym wieku "wchodzenie w buty dziecka", czyli dosłownie kiedy mówi: Nie masz tu siedzieć!!!! Odpowiadasz: aha, rozumiem, nie chcesz żebym tu usiadła. Kiedy zaczynasz parafrazować dziecko, zaczyna się magia, ono się uspokaja, zaczyna w Tobie widzieć sprzymierzeńca, widzi że rozumiesz co mówi. Natomiast ta sytuacja u nas, to młody faktycznie zawsze akurat tej poduszki używał do budowy bazy, więc to niejako tata mu ją podebrał. To nie było już sprawdzanie granic tylko faktyczną chęć zrobienia "tego co zawsze". Myślę że dobrze wybrnęliśmy ucząc, że problem/konflikt można rozwiązać alternatywnie. Natomiast u 2-latka na takie nauki chyba jeszcze za wcześnie. Dziś natknęłam się na fajne zasady wg Agnieszki Stein: 1. Nie jesteś odpowiedzialny za emocje dziwcka 2. Nie jesteś po to żeby dziecku szybciej minęły trudne emocje tylko po to żeby nauczyć że wszystkie emocje są ok 3 emocje są jak tunel przez który trzeba przejść a rodzic /opiekun dziecku towarzyszy a nie "popędza" 4. Zadbaj o siebie żeby mieć siłe dbać o córkę. Zadbaj o swoje emocje i potrzeby. O tak, ile to razy... albo przed snem sobie przypomni, że rano obiecałam coś tam. Jeśli odwrócenie uwagi nie działa to z bólem serca spełniam obietnicę, nie chcę wyjść na gołosłownego z tym chowaniem się, czasem w chwilach ostatecznego kryzysu aby się nie pozabijać, no cóż trzeba! Fajne są takie bajki terapeutyczne o self-regulation i w jednej z nich jest cała historia o tym jak "mamie się skończyło paliwo" , polecam! Dobre!!!! Super pomysł na amperkowy kejs!!
  7. Wiesz co, generalnie wydaje mi się, że z pokolenia na pokolenie można coś polepszyć w wychowaniu. Widzę ogromną różnicę między moimi dziadkami (pokolenie wojny, traumy) potem rodzicami (mieli raczej zimny chów ale brak ciężkich traum) a mną i siostrą (brak ciężkich traum, próba "cieplejszego" wychowania przez rodziców, ale brak znajomości i rozumienia siebie przez nich). Ta różnica w "końcowym produkcie" tkwi, myślę głównie, w inteligencji emocjonalnej i "znaniu siebie", niejechaniu na autopilocie. Wzorce które mam nie są bardzo złe, ale mogłyby być lepsze, sama wszystkich nie wymyślę, często automatycznie reaguję tak jak reagowali moi rodzice, a wiem że można lepiej. Stąd potrzeba posiłkowania się dodatkowymi metodami, chcę po prostu żeby moje dzieci były świadome siebie i ogarnięte emocjonalnie, a przynajmniej miały lepsze warunki rozwoju tych rzeczy. Takie rzeczy, jeśli zdarza się to przypadkiem to ja olewam, nie krzyczę, tylko wytrzeć muszą po sobie. Ale ostatnio starszak pokolorowal sobie całe swoje biurko pisakami i dumny mnie zawołal (chwilę przeprocesowalam w głowie - pomyślałam: dobra to jego biurko i powiedziałam: pięknie, ale kolorowo!). Oczywiście ze wspólnymi meblami inaczej bym podeszła. Trochę sobie odbijam dzieciństwo, bo ojciec zawsze mnie terroryzował że psuje mu jego rzeczy ( niesłusznie, ale potem już ze stresu tak się działo nawet). Wiele lat sobie wmawiałam że jestem niezdarą! W każdym parę razy była też sytuacja że starszak mimo próśb żeby czegoś nie robił, robil to dalej i rozwalił (raz drewnianą łyżkę, raz wieszak). Póki co dostawał karę - różne wariacje sprzątania rzeczy których zazwyczaj nie sprząta (i tu faktycznie wyjątek kiedy daję kary, pewnie można lepiej). Karę odbywał bez szemrania, chociaż coś. W domu jest w miarę ok. Najtrudniej jest w sytuacjach społecznych - u lekarza zawsze pod biurkiem i tak dalej . Zresztą wiesz jak jest
  8. @Elle ja Ci napiszę tak, czasem dużo zależy od miejsca w którym się jest. Ja Polskę kocham, moje miasto, dzielnicę, ulicę. Udało mi się z przemiłymi sąsiadami, niedaleko mieszkają moi rodzice. W moim mieście mieszka też kilka przyjaciółek od dzieciństwa. Co do zimy i jesieni traktuje ten czas jako taki naturalny moment, żeby zatęsknić za latem i wiosną. Zresztą wiele razy ciułaliśmy kasę na koncie, żeby w grudniu pojechać na promce last minute na kanary na tydzień. Doładowanie witaminy D już do końca sezonu Śnieg też jest fajny, dziś byłam w lesie na samotnej wyprawie godzinnej, coś niesamowitego. Tylko ja faktycznie całą dwudziechę przepodróżowałam, również mieszkałam zagranicą, było mi aż potąd tego wszystkiego i pewnego dnia po prostu poczułam że chcę być tu gdzie jestem. Znam tego ducha podróży, ducha przygody, ducha pasji - tak, trzeba za nim iść i nie patrzeć się naokoło. Jedź nawet na koniec świata, przeżyj swoją przygodę i słuchaj, co Ci mówi intuicja. Być może zostaniesz tam gdzie jedziesz, a być może pewnego dnia poczujesz, że chcesz być jednak w Polsce. Ale nie myśl sobie, że tu "jest smutno". Ogromnie dużo zależy od nas samych jakimi ludźmi jesteśmy, jakimi się otaczamy. Jeśli będziesz emanować dobrą energią, uwierz, że przyciągniesz takich samych ludzi. Ale teraz faktycznie czas chyba na wielką przygodę, trzymam kciuki, bawcie się tam cudownie!
  9. Ha, dobre pytanie. W zasadzie to nie zastanawiałam się nad tym w ten sposób. Ogólnie to najczęściej "żeby zrobić coś szybko", nie angażowało się młodego kiedyś do działań, teraz robimy to coraz częściej. Ogromnym sukcesem jest to, że sam sprząta swoje zabawki wieczorem (bez jęczenia i grożenia mu), coraz częściej sam wybiera sobie ubrania (podchodzi do szafy i wybiera zestaw rano), no i oczywiście sam się ubiera, choć to też trochę trwało. Z takich wspólnych obowiązków to właśnie pomaga przy nakrywaniu stołu, rozbija jajka, kroi banana czy inne "miękkie warzywa". Próbuje pomagać przy odkurzaniu i tak dalej. Czasem pomaga przy rozwieszaniu prania, ale dużo się wygłupia przy tym i widać że mu się nie chce. Jeśli chodzi o wspólne sprzątanie całego domu, typu mycie łazienek, sprzątanie kurzy itd. to jak na razie do tego go nie angażowałam. Mąż go często angażuje do prac ogrodowych, do pracy przy aucie typu wyjazd do myjni, tankowanie. Natomiast "faktyczny zakres" tej pomocy jest różny, czasem niby nam pomaga, ale głównie to biega albo się bawi przy tym bardziej niż wykonuje tą czynność. W sumie ostatnio chętniej pomaga niż kiedys i mam wrażenie że autentycznie jest z tego dumny, jak już mu się coś uda zrobić. Wszelkiego rodzaju gonitwy, oboje wtedy czworakują Ewentualnie chowanie się pod stół, no same takie zabawy ruchowe. Jeśli są jakiekolwiek zabawki wykorzystane w zabawie - tu zaczyna się konflikt. Ok: Pozytywna dyscyplina - koncentrujemy się na rozwiązaniach a nie na karach/nagrodach za zachowanie. Ostatnio np. mój syn koniecznie chciał zabrać mężowi poduszkę na której on siedział na ziemi, bo potrzebował jej do zbudowania "bazy". Mąż był już zmęczony i odmówił, na co młody wpadł w szał i spazmy. Powiedziałam młodemu, że może zaproponuje tacie inną poduszkę do siedzenia i zamieni się z nim za tą którą potrzebuje. Faktycznie mały ochłonął, zrobił tak i mąż się zgodził na inną (młody przyniósł mu tą inną). Teoretycznie te spazmy mogły się różnie skończyć (i mogliśmy się na tym skupić) ale rozsądniej było skupić się na rozwiązaniu problemu a nie na emocjach. Rodzicielstwo bliskości - póki dzieci są małe, staramy się być dla nich dostępni fizycznie i emocjonalnie. Co oznacza, że czasem nasze potrzeby są na drugim planie. Nie robimy tego skrajnie (znajdujemy też czas dla nas), ale jednak główne rezerwy zostawiamy na dzieci. Np. roczniak budzi się w nocy średnio co godzinę. Nie trenuję na nim żadnych treningów snów, wypłakiwania się itd. choć byłoby mi pewnie wygodniej i wiem ,że u niektórych to działa, dzieci uczą się "nie budzić". Po prostu przychodzę póki on tego potrzebuje, po starszaku wiem, że to około 2giego roku mija (i po odstawieniu karmienia piersią). Pewnie mogłabym więcej, ale tak na razie na spokojnie Dzięki za wpis. A ciekawe, nie brzmisz jak ten rozwydrzony gówniarz Brałabym Cię za starszą siorę w ciemno! Może to właśnie znaczy, że rodzice odwalili dobrą robotę:) hahaha, dzieci znienawidzą piłkę nożną Matka, weź im puść na telefonie jakiegoś Bolka i Lolka chociaż
  10. Odpiszę niedługo bo u nas miesiąc bez jelitówek jest najwyraźniej miesiącem straconym
  11. Ogólnie to tak i to raczej powinno iść w tym kierunku że kobieta "uczy się" od mężczyzny, jeśli chodzi nam o zachowanie biologicznego pociągu. To jest mocno związane z tym że kobieta co do zasady chce mieć mężczyznę który jej imponuje. Kobieta jako "mentorka", to raczej w jakichś przygodach typu "Spóźnieni kochankowie", gdzie chłopak jest dużo młodszy i oboje coś sobie tym kompensują. To wyżej dotyczy tylko relacji związkowych. Zawodowe czy kumpelskie absolutnie nie ma reguł, wręcz może robić się dwuznacznie jeśli kobieta jawnie podziwia jakiegoś gościa i bardzo ulega jego wpływom, to są czasem delikatne granice.
  12. Nad wszystkim warto się dobrze zastanowić. Np. w tej "Pozytywnej dyscyplinie" przywołano informację, że ogromna większość amerykańskich prezydentów to byli pierworodni synowie. Wydaje mi się, że zagrożenia, które leżą we "włożeniu w rolę", to, przy starszym: perfekcjonizm, pracoholizm, a przy młodszym: ciągłe poczucie bycia "wewnętrznym dzieckiem", mała odpowiedzialność za życie, zahamowanie rozwoju swoich wrodzonych liderskich umiejętności. Jak tak patrzę naokoło po rodzeństwach które znam, to faktycznie coś w tym jest, chyba gorzej ma jednak najmłodsze dziecko, jeśli całe życie było niejako niańczone. U nas różnica jest np. 3 lata i jest dość trudna, bo jednak 4-latek to wciąż małe dziecko. Mi ciężko czasem znaleźć balans, ale pracujemy nad tym. Z jednej strony staram się spędzać ze starszakiem dużo czasu, tulić go i dawać typowo "dzieciowe" wsparcie, z drugiej powoli coraz bardziej usamodzielniać. (tak jak pisałaś gdzieś, ta pomoc w przygotowaniu posiłków to super sprawa). Niemniej jednak, jak tylko młodsze będzie się do tego nadawało, chcę też go jak najszybciej usamodzielniać, żeby uniknąć sytuacji że jedno jest wiecznie traktowane jak dziecko a drugie jak dorosły. Np. kiedy zdarzają się między nimi przepychanki tak samo traktujemy uderzenie małego i dużego, w sensie zawsze tłumaczymy że nie wolno, w najgorszym razie rozdzielamy jak jest ciężko. Nie tłumaczymy starszakowi "ojej, młodszy jest mały, wyrośnie z tego", tylko od początku w zasadzie zwracamy się do roczniaka, że tak nie wolno, dokładnie jak do starszego. Dzięki temu - starszy, mamy wrażenie, nie ma widocznej zazdrości wobec młodszego, bardzo go kocha i chce się z nim bawić jak tylko może. Młodszy zresztą też go uwielbia, młodszy to jest w ogóle śmiejąca się wiecznie buzia To jest raczej miks różnych podejść, które się u nas sprawdzają. Trochę rodzicielstwa bliskości, trochę pozytywnej dyscypliny, trochę "intuicyjnego podejścia". Nasze zachowanie względem dzieci bardzo ewoluowało. Zaczynaliśmy od "odruchowego wychowania", czyli "Posprzątaj pokój", "nie rób tego", "bo nie obejrzysz bajki" i tak dalej, czego skutki były bardzo średnie. Poszliśmy bardziej w stronę dużej bliskości, braku kar i nagród, częstego rozmawiania, nazywania emocji dzieci, pozwalania im na emocje i to było jak zmiana o 180 stopni w zachowaniu, w szczególności starszaka. Jednak największą dla nas lekcją była zmiana nas samych - nauczyliśmy się, że dzieci naprawdę odbijają nasze emocje, to nie jest żaden "wymysł psychologów". Staramy się być maksymalnie spokojni i wyluzowani przy newralgicznych momentach typu poranek, albo wizyta u lekarza. A co Ty sądzisz o pozytywnej dyscyplinie? Fajny patent Tak. Starszak u nas jest w ogóle "trudniejszym" dzieckiem. Na pewno jest wysoce wrażliwy. Do 3 roku w ogóle nie był w stanie oglądać bajek bo nie dawał rady po prostu emocjonalnie, bał się, przytłaczały go. Teraz uwielbia bajki, najbardziej lubi... Bolka i Lolka, Kota Filemona i Reksia Podejrzewam, że one nie przeciążają jego układu nerwowego po prostu. Codziennie przed snem ma "wieczorynkę" z dwóch takich 10-minutowych bajek i naprawdę to się u nas sprawdza (w pozostałym czasie nie ogląda). Dla mnie w ogóle te nowe bajki też są zbyt dynamiczne, oglądałam jakąś nową wersję "myszki miki" i dałam radę tylko chwilę. Co dopiero dziecko 😮
  13. Super @meghan! To zacznę - rodzeństwo. W "Pozytywnej dyscyplinie" przeczytałam kiedyś, że jednym z decydujących czynników wpływających na charakter dziecka, a potem dorosłego jest kolejność urodzenia. (W przypadku 2 zazwyczaj: starsze konserwatywne, młodsze buntownicze). Natomiast najlepsze wychowanie to takie, gdzie trudno poznać które jest młodsze/starsze bo rodzice pozwoli kształtować się "prawdziwym" cechom dziecka, bez wrzucania ich w rolę starszego/młodszego. Czy to faktycznie tak i jak to w praktyce osiągnąć?
  14. Masz zawodowo całe spektrum najróżniejszych przypadków, ciekawie byłoby poczytać o zmianie, którą daje np. odpowiednia terapia u dziecka/bądź zmiana zachowan lub nawyków względem niego którą zaobserwowowalas na żywo. Nie zmuszam, ale mnie to osobiście teraz bardzo ciekawi. I to wszystko uczynić pewną rutyną, brzmi banalnie ale to co napisałaś ma duży sens i wcale nie jest takie proste we wprowadzeniu wbrew pozorom. #offtopstop
  15. To samo zrobił mój ojciec z moim byłym pokojem u nich w domu. Pracownię tak zwaną. Dziesiątki maszyn, wszędzie kable, walające się papiery, narzędzia, wszystko tam jest. I faktycznie jak czegoś potrzeba to ojciec to na pewno ma i jakimś cudem zawsze szybko znajdzie w tym bajzlu. Od kiedy pamiętam miał gdziekolwiek mieszkaliśmy taki pokoik, a kiedy mieszkaliśmy w kawalerce wszystko było wywalone na korytarzu i mama wstydziła się gości zapraszać:) Biurka z blatu bukowego dobry patent, też w zeszłym roku takie postawiliśmy z ojcem u mnie w mojej pracowni:) sztuk 3, najdłuższy blat ma 270cm. Nawet designersko wykończyliśmy łączenia nóg z blatem złotymi obręczami, diy a wyszło naprawdę super.
  16. @melody do każdego z Twoich paragrafów mogłabym napisać elaborat więc zajmę się tylko "najważniejszym zadaniem" Mając 20 lat nie ma się tak naprawdę pojęcia kim będzie się za 10 lat. Niegłupim pomysłem jest jednak spojrzenie na to jak zachowują się inne kobiety w wieku 30+. 30-paro letnie dziewczyny w związkach bardzo często "zachodzą" po szybkiej znajomości typu rok-dwa. Singielki po 30 mają manię i presję "poznania faceta", często gorycz z tyłu. Chcą "stabilności" nie rozumiejąc jeszcze co to znaczy. Bo to nie jest tak, że nagle pragniesz "bombelków". Po prostu w okolicach 30 zaczynasz pragnąć czegoś, co możesz nazwać domem w głębszym sensie niż cztery ściany, pies i "chłopak" mieszkający z Tobą bądź nie. Kobiety zdolne i popularne, które nigdy nie miały dzieci nagle w okolicach 40 są w ciąży - np. Warnke nie tak dawno. Wątpię, że one wszystkie marzyły o dzieciach kiedy miały 20-parę lat. Ja np. totalnie nie, dzieci były dla mnie denerwującymi ufoludkami. Robimy taki przegląd kobiet po 30 po to, żeby uzmysłowić sobie, że jednak skoro bardzo wielu kobietom nagle zaczęło zależeć na założeniu rodziny w tym wieku, to jest W SUMIE JAKAŚ SZANSA, że Tobie też się to może zdarzyć. Może, nie musi, ale jednak istnieje takie całkiem spore "zagrożenie" biorąc pod uwagę statystykę. I teraz tak, mając to na uwadze, warto wiążąc się z mężczyzną mieć to "ryzyko" z tyłu głowy i patrzeć na niego pod kątem tego, czy ma takie cechy, które sprawiają, że nadawałby się na ojca. Dlaczego? Bo jeśli nagle zmieni się perspektywa co do dziecka i wtopi się z jakimś fiu-bździu, mało poczuwającym się do dziecka gościem, to jest to sytuacja bardzo ale to bardzo trudna. Ogromnie trudna dla kobiety, okrutna dla dziecka. I to już na całe życie praktycznie. Można żyć w stresie, szukać zastępczych tatusiów, konstruować patchworki różnorakie - i tak mija życie, w jakiejś takiej ogólnej beznadziejnej próbie połączenia tego wszystkiego. Wszystko będzie już podszyte tym stresem, tą próbą normalności. Dlatego to jest najważniejsze zadanie, nie same dzieci*, bo tu może być mały margines (nie wszyscy powinni mieć dzieci, z uwagi na ciężkie zaburzenia osobowości czy "normalni" ale przed przepracowaniem traumatycznej przeszłości), ale WYBÓR człowieka z którym idziesz przez życie, bo jeśli podejście się zmieni jak u znamienitej większości kobiet w tym wieku, można sobie nieźle spaprać życie sobie i kolejnemu pokoleniu. *chociaż dla większości kobiet również - tu musiałabym wrzucić jeszcze kolejną ścianę tekstu:)
  17. Ogólnopolskie zawody to już naprawdę sztos, szczególnie w Twoim przypadku, matki dzieci, żadna tam "12-godzin dziennie fintess treningara". Szczerze gratuluje i trzymam kciuki, daj znać czy baby dostały ostry wpiernicz od Ciebie.
  18. Subiektywnie najlepiej dla kobiety: 20 - 30 -> czas na wybór partnera i drogi zawodowej, pierwsze doświadczenia w zawodzie. 27 - 35 -> czas na urodzenie dzieci - próba przetrwania lat 0-3 u dzieci 30 - 40 -> czas na wychowanie dzieci i stworzenia domu z prawdziwego zdarzenia z ciepłem, rodzinnymi rytuałami. Praca zawodowa ograniczona do minimum np. pół etatu jeśli to możliwe 40+ -> dalsze wychowanie dzieci, pokazywanie im świata wraz z mężem, w tym czasie można bardziej rozwijać się zawodowo 45+ -> dobry czas na nowe wyzwania zawodowe, odkrywanie swoich talentów, spełnianie marzeń z mężem na które wcześniej nie miało się czasu 60+ -> pomoc w stworzeniu takiego ogniska domowego swoim dzieciom, pomoc przy wnukach, ale i ciągłe życie pełnią swojego własnego życia Dlaczego tak? Najlepiej jak najszybciej spełnić "potrzeby biologiczne" -> stworzenie rodziny w bezpiecznych warunkach (głównie chodzi mi o: mąż emocjonalnie odpowiedzialny), w balansie z własnym rozwojem zawodowym (rodzenie dzieci bez wykształcenia/kilku lat w pracy do której chcemy wrócić jest dość ryzykowne). Jeśli są spełnione potrzeby biologiczne żyje się znacznie, ale to znacznie łatwiej pod względem psychicznym, W tym znaczeniu, że nie ma już tego wewnętrznego głosu, który każe: szukać partnera, spłodzić dzieci i tak dalej. Tak naprawdę nic tego nie zagłuszy oprócz spełnienia tych rzeczy. Tylko trzeba wybierać mądrze. W zasadzie - wybór tego z kim ma się dzieci to jest jedno z najważniejszych zadań dla kobiety w tym życiu (o ile nie najważniejsze). Studia i projekty to rzeczy w tym kontekście marginalne. To ZAWSZE można dorobić nawet zaocznie. Chodzi o znalezienie człowieka z kim chemy być całe życie. Dzieci najlepiej mieć po kilku latach pracy zawodowej - i to takiej którą lubimy, żeby mieć spokój wewnętrzny, że COŚ umiemy i jest do czego wracać. Żeby wzmocnić swoją pewność siebie (bo to przekazujemy też dzieciom). Szukanie partnera w późnym wieku nie jest najlepszym pomysłem, co zostało już wskazane wyżej. Człowiek jest już bardzo poraniony, może być zgorzkniały przez to, przewrażliwiony. Wybór dokonywany jest w sposób bardziej wyrachowany (kiedy spotykasz się z kimś mając 20 lat, ważne jest to czy słuchacie tej samej muzyki i lubicie swoje poczucie humoru, jest romantycznie, wszystko jest pierwszy raz. Kiedy masz 30+ patrzysz czy spełnia checklistę, porównujesz do grona "byłych"). Nie mówiąc już o niższym SMV.
  19. Autentycznie i ze szczerym szacunkiem podziwiam - za wiedzę i za poziom ogarniania regularnie i na wszystkich frontach. @Hatmehit powiedziała coś ciekawego, że ocenia ludzi po smugach na lustrach i tak dalej. To tak bardzo prawdziwe, w tym znaczeniu że każdy z nas ma swój wewnętrzny zestaw mini testów, które (nawet podświadomie) sprawdzają-coś-tam, ale tak naprawdę są dość bez sensu. Co do luster znam ludzi, z perfekcyjną fasadą, wystawioną tylko po to, żeby poukrywać wszystkie trupy w szafie. Po drugie nie da się być perfekcyjnym człowiekiem zaliczającym testy u każdego, bo kryteria mogą się wykluczać. Natomiast te kryteria często też nie są jasne i ktoś może mieć przez to poczucie, że zawsze przegrywa. Ja tysiąc razy już kogoś źle oceniłam, jak nie dwa tysiące. Często skreślałam kogoś, kto potem okazywał się być zupełnie inną osobą. .
  20. Fajnie, jakby szykanowania na podstawie wyglądu nie było w ogóle, ale nie wiem na ile to możliwe. To niejako wynika z natury ludzkiej, wszystko co odstaje od średniej, jest automatycznie na świeczniku. Mnie za dzieciaka (a szczególnie w okresie wczesnego dorastania) przedrzeźniali za to, że byłam bardzo chuda, nic z tym nie mogłam zrobić, bo jadłam za trzech. I faktycznie, to było przykre. Wtedy na wyśmiewanie się z osób chudych było zresztą większe przyzwolenie niż z grubych. Słyszałam teksty typu: kościotrup, Auschwitz, pajęczak i tak dalej. W sumie straszne, jak o tym myślę, szczególnie jak to jest na etapie tak młodego mózgu. Potem weszło późniejsze dojrzewanie, sylwetka się zaokrągliła i okazało się, że tak naprawdę miałam/mam dużo szczęścia z tym swoim metabolizmem. No i teraz wyobrażam sobie sytuację odwrotną, ktoś ma powolny metabolizm, już jako dziecko szybko tyje (rodzice jeszcze podtuczają), słyszy okropne teskty pod swoim adresem, przychodzi dojrzewanie i.... nic się nie zmienia. Jedynie co może robić, to katować się dietami i ćwiczeniami i wtedy są takie efekty. Jest czas, kiedy możesz to robić (np. jesteś bezdzietnym człowiekiem o masie wolnego czasu), ale może być czas, że zachodzisz w ciąże, masz już np. dwójkę, mąż w pracy, być może masz jeszcze depresję poporodową, hormony robią swoje. Nie masz kompletnie czasu na ćwiczenia i trzymanie/planowanie diety, po prostu są na tym etapie ważniejsze rzeczy niż to. Życie jest niesprawiedliwe. Niektórzy mają dość łatwo, nie muszą robić zbyt wiele i będą wyglądali dobrze, a niektórzy bez ścisłej kontroli kalorii i ćwiczeń od razu idą w balon - a serio, nie zawsze jest na to czas w życiu, różne są etapy. I Ci, którzy mało co ze sobą robią ale wyglądają lepiej, bo wygrali los na loterii genetycznej wyśmiewają tych, którzy nierzadko ćwiczą i odżywiają się lepiej niż oni. No coś tu jest nie tak ewidentnie nie tak. Z drugiej strony, wahadło u niektórych poszło skrajnie w drugą stronę i oto ci najgrubsi z najgrubszych będą mówić, że to jest zdrowe, piękne. To takie wyparcie już zupełne. W sumie to nie mam na ten moment dobrego rozwiązania tego problemu. Na pewno zdrowe odżywianie i ćwiczenia sią ok, ale wszystko z umiarem.
  21. Wiem:) Tak jest w istocie, choć nie do końca. Czasem możesz być fizycznie non-stop z jednym człowiekiem, ale w głowie Ci będzie siedział jakiś Marian z którym kiedyś byłaś na randce i nie będziesz w stanie go z tej głowy wyrzucić. Na zewnątrz wszystko wygląda poprawnie, a wewnątrz... hmm... Wtedy relacja na tym etapie czasowym będzie jedynie maskaradą, lepiej lub gorzej zagraną. Chyba chodzi głównie o to, żeby to co wewnątrz było spójne z tym co na zewnątrz. @Yolo odpiszę potem bo walczymy tu wszyscy na froncie z wirusem, ale ja postrzegam rzeczywistość w dużych schematach i abstrakcjach i potem sobie między przykładami z nich wynikającymi skaczę radośnie. Także z mojego punktu widzenia to wszystko jest powiązane i ma sens, tylko ciężko mi to czasem przekazać
  22. @Yolo a jednak, mężczyźni częściej góry przenoszą dla młodych kochanek a nie dla starych żon. Endorfiny z reguły mocniej motywują niż oksytocyna. Ja Cię rozumiem i też zupełnie bardziej wolę ten klimat (spójnego obopólnego wzrostu w monogamicznym związku, skąpanego w oparach oksytocyny;), ale do tego potrzeba sporo dojrzałości i samoświadomości, co znów nie jest aż tak powszechne. Ja nie mam autorytetów ani ~autorytetów. Nie neguję czyjegoś poglądu tylko dlatego że nie zgadzam się z innym. Każdy może mieć swoją ideologię i każda jest swoistym modelem, czyli czymś oddającym w zniekształcony sposób rzeczywistość. W tym sensie, tak naprawdę każdy z nas tu jest w jakimś stopniu odklejonym. Wystarczy, że np. w pracy jest jakaś babeczka, której się podobasz i która będzie Ci to subtelnie okazywać, czasem kompletować. Ty w sumie nie robisz nic, jesteś sobą, ale dostajesz taki miły feedback każdego dnia. Budujące?
  23. Myślę, że wiem o co chodziło i głęboko w sobie wierzę, że tak naprawdę to w zasadzie to samo. Pisał już o tym kiedyś @absolutarianin. To teraz słuchajcie, bowiem tako rzecze sol. Kobieta ma jakiś poziom energii, którym może zasilić mężczyznę. Może to być "jej" mężczyzna, albo jakikolwiek inny. Najbardziej widocznym przejawem tego jest współżycie kobiety z różnymi mężczyznami, to "jawny dowód", że energia kobiety jest trwoniona/rozdawana/oddawana gdzie indziej. Ale wydaje mi się, że fizyczne oddanie to już końcowy, widoczny etap, a prawdopodobnie wystarczy tylko mental. Co się zaś dzieje w umyśle "cnotliwej" kobiety? Nikt nie wie. Bo... tym kogo zasila może być nawet nieistniejący w rzeczywistości byt, typu Massimo, bądź figura religijna - Chrystus, gdzie kobieta, w "eter" przekazuje swoją energię. (Miłować Boga można na różne sposoby, niektóre kobiety przekraczają tą granicę człowiek-Bóg i traktują Chrystusa mentalnie jako "męża".) Pieję tu tylko do pewnej nielicznej grupy, na pewno większość wierzących kobiet jest pod tym kątem zrównoważona psychicznie:) Im bardziej o tym myślę, tym bardziej widzę, że kobieta powinna się skupiać całą sobą (fizycznie i mentalnie) na swojej rodzinie i sobie. Jak najszybciej ucinać jakiekolwiek znajomości, gdzie może popłynąć, nawet w jakiejś swojej fantazje. Ponieważ tym samym "zabiera" energię, którą może dać swojemu mężczyźnie, czyli w całym rozrachunku sobie. @meghan wiem, że dla Ciebie pewnie brzmi to trochę new age'owo ale imo to jest dokładnie ta sytuacja z typkiem z auta. Swoim podziwem (nawet wewnętrznym) zasiliłaś gościa zabierając tą energię swojemu. Im więcej takich typków, tym słabszy będzie Twój mąż.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.