Mam 22 lata. Jestem w ponad rocznym związku i zniknęła mi ochota na seks. Wcześniej zdarzało nam się nawet 2 razy dziennie i jeszcze do niedawna ciężko mi było znieść spotkanie z nim, gdy nie mogłam się tak 'rozładować'.
Bywało naprawdę dobrze, tylko mi się już nie chce. Orgazmy miałam. Ale ostatnio zadbałam o siebie, zdrowie, lepiej poczułam się ze sobą i nagle jakoś ciśnienie mi zniknęło. Dotarło do mnie, że była to tylko chęć rozładowania się. Wiem też, że jestem jeszcze bardzo młoda i szkoda mi energii, którą można dużo lepiej wykorzystać niż na tarcie się. A to była kolosalna strata energii.
Mam trochę wyrzuty sumienia, gdy widzę, że mu się chce, ale nie będę się zmuszać, bo potem się jeszcze gorzej czuje i mam ochotę na awantury.
Mogłabym już nigdy więcej tego nie robić i nawet bym się z tego ucieszyła.
Problemem jest to, że nie chce męczyć w związku ani siebie ani drugiej osoby. Chyba dojrzałam i potrzebuję kogoś, dla kogo jego popęd nie jest problemem.
Czy istnieje szansa, że obecnemu popęd się "wygasi"? Życie jest zbyt ciekawe, żeby marnować energię na zabawy łóżkowe i zadowalać kogoś kosztem siebie.
Czy tutaj aseksualny mężczyzna jest jedynym rozwiązaniem? Starszych wybawionych panów nie biorę pod uwagę.